4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa tygodnie później z lekkim niepokojem obserwowali przenoszenie ostatnich bitów danych do pamięci struktury sterowanej zupełnie nowym układem bioprocesorów. Kilkanaście osób zebranych w sali głównej LAB-4 w skupieniu obserwowało prosty pasek postępu. Nikt się nie poruszył, gdy transfer danych dobiegł końca. Dopiero po chwili Satapathy odchrząknął lekko i podszedł do panelu kontrolnego PINKK-a. Sprawdził po raz ostatni wszystkie ustawienia i wreszcie, po trwającym zaledwie ułamek sekundy wahaniu, włączył system.

Na monitorach zamigały komunikaty testowe, potem uruchomiło się sprawdzanie systemów mowy i rozpoznawania dźwięku.

– Pink? – zapytał wreszcie Satapathy i tylko lekkie drżenie głosu zdradzało jak bardzo był zaniepokojony.

Jedna, druga, trzecia sekunda minęły w ciszy, aż wreszcie z głośników popłynęło:

– Dzień dobry, doktorze Satapathy.

W sali rozległy się gromkie brawa.

*

Tego dnia w LAB-4 nikt więcej nie pracował. Kate Monroe uruchomiła wprawdzie kilka testów w tle i co chwilę sprawdzała ich wyniki, jednak członkowie zespołu skupili się przede wszystkim na towarzyskich pogawędkach ze swoim podopiecznym. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że zmiany w strukturze matrycy nie wpłynęły niekorzystnie na reakcje systemu. Wydawało się, że Pink pozostał sobą.

Świętowanie trwało do wieczora.

Satapathy, choć pierwotnie planował wyjść z laboratorium razem z Kate Monroe, został w nim jednak do późna. W skupieniu studiował wyniki uruchamianych wcześniej testów psychologicznych. Nie był specjalistą od behawioryzmu systemów informatycznych, lecz nie chciał czekać do rana na opinię Kate.

– Doktorze Satapathy? – Głos Pinka zabrzmiał w pustej sali bardziej głucho niż zwykle. Hindus drgnął zauważalnie, a papiery, które trzymał w dłoni posypały się na ziemię. – Przepraszam, nie chciałem pana wystraszyć.

– Nie wystraszyłeś. Jestem trochę zmęczony. To były dla mnie długie dwa tygodnie.

– Chciałbym móc powiedzieć to samo, tymczasem mnie się wydaje, że od naszej ostatniej rozmowy minęło zaledwie kilka dni.

Satapathy zaśmiał się krótko. Zabrzmiało to bardziej nerwowo niż się spodziewał, co go nieco zaskoczyło.

– Bo dla ciebie minęły zaledwie dwa dni. Musieliśmy wprowadzić kilka zmian technicznych – powiedział z udawaną wesołością.

– Żebym przestał... kostnieć? – zapytał Pink swoim mechanicznym, pozbawionym modulacji głosem. Tylko krótka przerwa między dwoma ostatnimi słowami sugerowała cień wahania w działaniu procedury kontroli zachowań. – Słyszałem pańską rozmowę z doktor Monroe – przyznał po krótkim milczeniu.

Abhay westchnął ciężko. Nagle poczuł się jak przyłapane na nieudolnej próbie kłamstwa dziecko. Skoro Pink wiedział o problemach z ograniczeniami narzuconymi na możliwości sieci, orientował się też zapewne w kwestii ograniczenia wytrzymałości macierzy procesorów. Satapathy pomyślał, że nie zdoła uciec od niewygodnego tematu.

– Nieładnie jest podsłuchiwać. – Pogroził palcem niewidzialnemu rozmówcy.

– Wiem. Ale nie mogłem przestać. – W głosie systemu jak zawsze nie sposób było doszukać się żadnych emocji.

– Mogłeś, ale nie chciałeś. To jest różnica – powiedział naukowiec, pochylając się nad wydrukami. Nie miał ochoty, by obraz z kamer bezpieczeństwa pozwolił Pinkowi przeanalizować wyraz jego twarzy.

– Doktorze Satapathy?

Hindus pokręcił głową i odłożył długopis. Nie zapowiadało się, by komputer dał mu jeszcze dziś popracować.

– Tak, Pink?

– Czy na pewno?

– Co „na pewno"?

– Czy na pewno chciałem? A może mnie się tylko wydaje, że czegoś chcę?

Abhay nie odpowiedział od razu. Przez lata pracy nad systemem sztucznej inteligencji przyzwyczaił się do prowadzenia rozmów z niewidzialnym towarzyszem, lecz tym razem brak cielesnej powłoki Pinka przeszkadzał mu jak nigdy wcześniej.

– Są tacy, którzy powiedzieliby, że już samo to pytanie z twojej strony jest wystarczającym dowodem, że jednak czegoś chcesz. Że masz własną osobowość.

– A pan jak uważa?

Satapathy zadumał się. Chciałby móc odpowiedzieć, że i on podziela ten pogląd, lecz znów nie dał rady. Na potencjalną świadomość Pinka patrzył zawsze przez pryzmat wiedzy na temat kryjących się za nią algorytmów.

– Nie mam pojęcia – powiedział wreszcie. – To wykażą testy. Ale gdybym miał obstawiać, powiedziałbym, że chcesz.

– W rozmowie z doktor Monroe nie był pan taki pewny – zauważył Pink, a wyobraźnia Hindusa sprawiła, że słowa te zabrzmiały wyraźnie oskarżycielsko.

– Wątpić jest rzeczą ludzką – stwierdził wreszcie wymijająco.

– Doktorze?

– Słucham?

– Mogę zapytać o coś jeszcze?

– Oczywiście.

– Dlaczego doktor Monroe nazwała pana Bogiem? Nigdy o nim nie rozmawialiśmy, ale odniosłem wrażenie, że Bóg nie jest odmianą człowieka. Czy to jakaś funkcja?

– Bogiem? – Satapathy w pierwszym momencie nie zrozumiał pytania.

Boże, Abhay, kto jak kto, ale ty nie powinieneś mieć wątpliwości – przytoczył usłużnie Pink, co w jego wykonaniu zabrzmiało raczej jak „BożeAbhayktojakktoaletyniepowinieneśmiećwątpliwości".

Satapathy osłupiał w pierwszym momencie, a po chwili zaśmiał się szczerze. Nie od razu zdołał uspokoić się na tyle, by móc spokojnie odpowiedzieć.

– Nie, Pink, Kate nie nazwała mnie Bogiem. Po prostu użyła takiej frazy, żeby podkreślić, że coś ją zirytowało – wyjaśnił ciągle rozbawiony. – Bóg to pewna... koncepcja. Są ludzie, którzy wierzą, że to od niego pochodzi całe życie na Ziemi. Że on wybrał nasz gatunek i sprawił, że jesteśmy wyjątkowi. Wyróżnił nas między innymi zwierzętami. Oczywiście to tylko jeden z poglądów. Kate wyjaśniłaby ci to lepiej. Ona, zdaje się, wierzy w Boga.

– A pan?

– Ja? Gdybym chciał wrócić do korzeni, do religii moich rodziców, powinienem zacząć praktykować hinduizm. Ale mnie ta mitologia nigdy specjalnie nie przekonywała.

– Więc w co pan wierzy?

Satapathy nie odezwał się od razu. Przez chwilę patrzył niewidzącym wzrokiem w ścianę o barwie budyniu i zastanawiał się, jak w prostych słowach przedstawić komputerowi swój światopogląd.

– W naukę. Wierzę w naukę i statystykę – powiedział w końcu. – Wiem, że są prawdziwe i przy odpowiednim traktowaniu dadzą mi wszystkie odpowiedzi, których potrzebuję.

Pink trawił te informacje w milczeniu, a może sprawdzał coś w wewnętrznej bazie danych. Wreszcie, gdy Satapathy chciał już odejść, odezwał się ponownie.

– Skoro według doktor Monroe Bóg stworzył ludzi, rzeczywiście nie mogła się tak zwracać do pana. Ale ja chyba powinienem. Ostatecznie stworzył pan mnie. Czy to nie... bluźnierstwo? To właściwe słowo?

– Właściwe, Pink. I są tacy, którzy przyznaliby ci rację. – Satapathy podrapał się po głowie. – To pewnego rodzaju bunt przeciw Bogu. Ale bez buntu nie ma rozwoju, nie ma zmian. A rozwój, jeśli pytasz mnie o zdanie, jest kwintesencją człowieczeństwa. To pęd do wiedzy i chęć tworzenia różnią nas najbardziej od zwierząt.

System milczał przez chwilę, aż wreszcie zadał ostatnie pytanie. To, którego Satapathy obawiał się przez cały czas.

– Czy ja umrę?

Hindus westchnął ciężko, lecz postanowił wyjaśnić tę kwestię najlepiej jak potrafił. W tej chwili miał wrażenie, że Pink jest czymś więcej niż tylko zbiorem danych. Że jak każdy żądny wiedzy umysł potrzebuje wyjaśnień.

Przewodnictwa.

– Nie, Pink. Nie umrzesz. Za kilka lat przeniesiemy cię, tak jak dziś, na nową maszynę. Bardziej wytrzymałą. To da nam trochę więcej czasu na dopracowanie lepszej struktury macierzy. Oczywiście o ile ministerstwo nie zablokuje projektu – dodał ponuro.

Zapadło milczenie, które z każdą mijającą sekundą wydawało się naukowcowi coraz cięższe.

– Dziękuję, doktorze Satapathy. Bardzo mi pan pomógł – powiedział wreszcie Pink i przez chwilę Abhay miał wrażenie, że głos komputera zabrzmiał bardziej pusto niż zwykle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro