XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Rozwarłem lekko przymrużone powieki, a gęste chmury przysłoniły moje łóżko. Środek jesieni nie powalał na łopatki swoją nostalgią, czy kolejną chęcią do zabicia siebie i innych wokół. Czułem pewien dyskomfort, ale dokładnej pewności nie miałem, gdzie on się znajduję. Czy to ta zwiędła pogoda obniżyła mi ciśnienie, czy może wczorajszy alkohol daje po sobie znać w postaci małego kaca? Nie chcąc dłużej rozwodzić się na tym dylematem, przetarłem oczy dłonią, odzyskując zgubioną po drodze ostrość.

- Już wstałeś? - do moich uszu dobiegł, wręcz śpiewny, niski głos. Na początku przeszły mnie dreszcze, ale dopiero gdy poczułem dużą dłoń na swoim policzku, odczuwając ten typowy dla niego zapach, odstresowałem się. Przez chwilę jakby spałem na siedząco, czując tylko ten kojący dotyk, ale po chwili moją krótką drzemkę przerwał głos chłopaka. - Nigdy nawet nie marzyłem, jak to by było budzić się koło Ciebie – biały szereg zębów chłopca wysunął się. - Szczególnie, kiedy zacząłeś ślinić mój tors.

Pucołowate policzki zielonookiego, były jakby pulchniejsze tego ranka. Nie chodzi o wagę, bardziej o szczęście. Jakby z coraz większym uśmiechem, Harry stawał się grubiutkim chomiczkiem z milusim futerkiem.

- Przepraszam, że zbeształem Twój wspaniały brzuch swoją śliną. - wycedziłem z udawaną złością w stronę chłopca, który, ku jakiejś myśli w mojej głowie, zaczął kwitnąć, jakkolwiek by to nie brzmiało. Kwitnął bo piękniał, może to ten szerszy niż zwykle uśmiech, a może wczorajszy seks jeszcze buzuję w naszych rozpalonych do granic możliwości żyłach wspominając momenty ze wspólnej nocy.

- Wiesz, zrobiłem Ci śniadanie. – chłopak wstał, podchodząc do komody, gdzie postawił talerz z jajecznicą i bekonem oraz szklanką soku. Z wdzięcznością przyjąłem coś tak bardzo potrzebnego mi dzisiejszego poranka. - Jak zasnąłeś, zakończyłem imprezę i posprzątałem.

Coś mokrego zaczęło się zbierać w moich oczach. Poniekąd nie mogłem uwierzyć, że tak wspaniały człowiek jest moim najlepszym przyjacielem z którym jeszcze wczoraj uprawiałem naprawdę głęboki i głośny seks. Jeżeli to friendzone, powinienem uciekać jak najdalej, ale sam fakt, że Harry zrobił coś takiego, specjalnie dając mi spokojnie spać. Moje oczy błyszczały patrząc na niego, jakby był moim idolem, bo w jakimś stopniu, za takiego go uważałem. Wzór do naśladowania. Był starszy, rozsądniejszy, patrz: seks z Zayn'em, oraz dużo bardziej doświadczony. Co ja mogłem powiedzieć w tej kwestii? Chorobliwie mi na nim zależało, choć bałem się konsekwencji jakie to ze sobą niesie.

- Zjedź sobie, może porozmawiamy o tym co się stało wczoraj na dole, dobrze? - może mi się wydawało, ale głos Harrego był mdły, może nie do końca, ale ospały. Jakby chłopak był zmęczony, ale czy napięciem, które zaczyna tworzyć się między nami, czy faktem, że wczoraj musiał sprzątać do późna?

***

Po zjedzonym śniadaniu i ubraniu się zszedłem na dół. Nie było to moją winą, że wybrałem koszulkę Harrego z napisem „College Kids Don't Care", którą zostawił u mnie podczas jednego z nocowań. Nadal nie rozumiałem jej przekazu, ze względu na to, iż Harry jeszcze pełnoprawnie nie był w College'u. Żeby pójść na uczelnię chłopak dorabiał w weekend, zazwyczaj były to restauracje, czasami pobliskie kwiaciarnie. Obiecałem mu, że ja i moi rodzice dołożymy się do rozwoju jego edukacji, jednak on prawdopodobnie prędzej uciekłby do w siną w dal, aniżeli przyjąłby od nas te pieniądze. Mówiąc o Phoenix, Harry bardzo chciał tam studiować, szczególnie, że przyjęto go tam bez żadnych wątpliwości, jednak była to jedna z lepszych szkół w Stanach. Poza tym musiałby mieszkać w akademiku, za co także musiałby płacić. Mówił, że podczas studiowania znalazłby pracę w pobliskim uczelni Starbucksie, śmierdząc kawą całymi dniami.

- Jesteś. - stwierdził, kiedy siedząc na wysokim fotelu, mieszał swoją małą czarną. Ktoś tu zaczyna przygotowywać się do przyszłej pracy dorywczej? - Louis, j-ja, to co zdarzyło się wczoraj ...

Mogłem się tego spodziewać.

Sfrustrowany zająłem miejsce naprzeciw niego, tępo wpatrując się w jego palce, które łyżeczką kręciły kółeczka w kawie, jakby automatycznie. Po chwili chłopak wziął łyżeczkę do ust, poniekąd przewidując, że ten ruch mnie denerwuję i odstawił ją na stolik.

- Uh, możesz mi od raz powiedzieć, że chciałeś się mną pobawić. - fuknąłem, opierając się o skórzany fotel, który był bardziej czystszy niż kiedykolwiek. Najpewniej Harry musiał go solidnie wypucować po wczorajszej imprezie, tak, że nawet ta zaleglizna spod trzystu lat uniknęła rozpadnięciu.

Chłopak o skrupulatnie wyraźnych rysach i szerokich ramionach, wstał na moje słowa. Moje błękitne oczy powędrowały ku górze, obserwując jego luźne, jak galareta, ruchy.

- Nie rozumiesz, Louis – chłopak westchnął, przyglądając mi się z ukosa. - Biegniemy z tym tak szybko, że nawet nie jesteśmy w stanie oglądać się za siebie. - uśmiechnął się do mnie, siadając na piętach przy moim fotelu. Pochwycił mój podbródek w swoje palce. - Tworzymy naprawdę zgrany zespół. Mimo, że nie każdy to dostrzega, czuję tę chemię między nami, Louis.*

Poczułem przyjemne ciepło, kiedy Harry dotknął swoim kciukiem moją dolną wargę, a oczy, które błyszczały od jego uroki, pochyliły się ku dołu, tworząc się zamknięte.

- Woah, Harry – otworzyłem powieki, patrząc wprost na chłopaka. - To było takie głębokie. - stwierdziłem z przekąsem. - Szczególnie, że musiało zająć Ci wieki aby znaleźć jakąś piosenkę Sivan'a i zacytować mi ją prosto w oczy! - zaśmiałem się spychając Harrego na podłogę, tak, że i ten zaczął rechotać.

- Cóż, doceń mój wysiłek, przecież to Twój ulubiony piosenkarz!

Fakt faktem, nic nie mogło się równać z piosenkami Troye'a, ale to nie powód, żeby ten mały szakal cytował mi fragmenty jego piosenek prosto w oczy!

Kędzierzawy poprawił się na podłodze, wywiercając we mnie dziurę swoim ciepłym spojrzeniem.

- Chcę zacząć to jak należy. Chcę zabrać Cię na randkę i prawić komplementy, nawet kiedy będę w tym definitywnie chujowy. Chcę dotykać Twoich włosów i myśleć, czy są takie ładne ze względu na to, jakiego szamponu używasz, czy to wrodzona cecha. Chcę przytulać Cię pod drzewem, naszym drzewem, tym na placu zabaw, gdzie paliliśmy pierwsze papierosy i skręty, gdzie często przychodziłeś z misiem Teodorem, bo bałeś się, że w drodze na plac ktoś Cię porwie, albo kiedy pocałowałeś mnie. Tak Louis'ie Tomlinson'ie to właśnie ty po raz pierwszy pocałowałeś mnie w usta, z językiem, pod tym drzewem, będąc na haju.

Czułem, że czerwienieje aż po uszy, ba, wszystkie moje kończyny były pokryte krwistą czerwienią, mogącą wręcz oślepić.

- Nadal go mam. - szepnąłem, zsuwając się w fotela i w końcuj będąc na poziomie Harrego, podczas gdy włochaty dywan skubał nasze pupy.

- Co?

- Misia. - uśmiechnąłem się do chłopca. - Dostałem Teodora od jakiegoś przedszkolaka z którym chodziłem do jednego przedszkola. Były walentynki, nie losowaliśmy. Zasada była taka, że każdy może przynieść co chcę, komu chcę. Wtedy go dostałem, leżał przy szafeczce z moimi butkami na zmianę. Na nim leżała karteczka, gdzie nabazgrane było dziecięcym pismem „do Louis", gdzie „o" wyglądało zupełnie podobnie do „u", a potem dopisek „lubie Tfoj usmiech a tfoje nierofne zombky są urocce". Może to śmieszne, bo chłopak, czy dziewczyna nie podpisał się. Powinienem czuć się szczęśliwy, ale właśnie wtedy się popłakałem z powodu, iż ktoś napisał, że mam nierówne zęby.

Harry przechylił głowę na jedną stronę, wyciągając dłoń w stronę mojego policzka i policzkami kreśląc na nim kółka.

- Przepraszam, nie miałem tego na myśli pisząc do Ciebie wtedy.

Moje oczy rozszerzyły się, a chłopak jakby śmiejąc się z mojej niewiedzy, pocałował mnie lekko w usta.

Pieprzony Harry Pedofil Styles, nawet w przedszkolu byłem pod jego obserwacją. Może Harry był kimś, kto miał być. Został przypisany do mnie, jako mój własny ochroniarz. Może tak miało być.

- Chcę pójść z Tobą na randkę.

-------

* Troye Sivan - "For him" 

Dziękuję za wszystko <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro