raz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jax nie przepadał za dzieciakami. W ogóle ich nie lubił. Nie wiedział więc, co go podkusiło aby uratować tego chłopaka z rąk jakiś oprychów.

Dzieciaka znalazł w jednym z zaułków małych uliczek, niedaleko targu, który swoją drogą totalnie nie był miejscem dla tak młodych osób jak on, w końcu na czarnym rynku mógł być całkiem niezłym towarem, a tacy młodociani niewolnicy byli w cenie. Młody, fioletowoskóry chłopczyk z brązoworudym puklem włosów próbował wyrwać się od oprawców, kopał, szarpał i gryzł, ale oni byli dorosłymi Samolitami, rasą dużych szaroskórych humanoidalnych istot. Zwykły człowiek miałby problem z ucieczką od nich, a co dopiero taki chłopczyk jak on. Jax zazgrzytał zębami. Nie chciał się bawić w bohatera, jednak to miejsce zdecydowanie nie było dla dzieci, chociaż sam nie był dorosły. Miał siedemnaście terrańskich cykli, potocznie nazywanych latami, a chłopczyk wyglądał na jakieś dziesięć, chociaż mógł się mylić. Jax nie był najlepszy w szacowaniu innych ras niż w terrański sposób, ale dzieciak też był humanoidalny, więc nie mógł się bardzo od niego różnić.

Wziął głęboki oddech i podszedł do nich. Dłoń trzymał bezpiecznie na kaburze z blasterem. Samolici początkowo nie zwrócili na niego uwagi, dopóki nie odchrząknął. Każdy z trzech z nich spojrzał w jego stronę, a Jax mimowolnie się skrzywił. Samolici nie byli jedną z najpiękniejszych ras, a zwłaszcza ich ogromne wyłupiaste oczy były przerażające. Nie mieli oni tęczówek, a białka pokrywała gęsta siateczka naczyń krwionośnych. Jax nie przepadał za takimi widokami, nawet go to obrzydzało, mimo to nie zamierzał patrzeć gdzie indziej. Nie chciał okazywać skruchy, a odwracając wzrok, zdecydowanie by ją pokazał.

– Wątpię, by ten dzieciak coś wam zrobił, możecie go puścić – powiedział w alerańskim. Był to uniwersalny język używany w każdym zakątku galaktyki, tak by z łatwością można było się porozumieć, jednak Jax nie był w nim najlepszy, mimo że słyszał go codziennie, bo praktycznie każdy na statku się nim porozumiewał. Miał nadzieję, że niczego nie przekręcił. Jednak Samolici zdawali się go chyba nie rozumieć, bo wydali dziwne odgłosy powarkiwania. Jax nie był pewny, czy była to groźba, czy po prostu ich język miał takie brzmienie. Szkoda, że niedawno zepsuł swój uniwersalny tłumacz.... – Możecie go puścić – powtórzył.

Jeden ze stworów podszedł do niego i wyciągnął rękę. Minę miał zdecydowanie nieprzyjaźnie nastawioną, więc Jax lekko spanikował, zrobił krok do tyłu i strzelił ze swojego blastera w ogromną pierś, zanim ten do niego sięgnął. Laser oczywiście przebił Samolitowi ją na wylot i momentalnie zabił na miejscu. Reszta jego towarzyszy od razu się wkurzyła. Puścili dzieciaka i udali się w stronę Jaxa. Chłopak przeklął pod nosem i wycofał się w stronę bardziej zaludnionych uliczek, a potem w stronę targu, gdzie znajdował się gang, do którego należał. Starał się iść szybko, by im uciec, albo przynajmniej dotrzeć do reszty zanim tamci, by go dorwali. Wiedział, że wkurzyłby tym kapitana, gdyby doszło do starcia, ale przynajmniej nadal byłby żywy. W każdym razie miał taką nadzieję.

Niestety, zanim udało mu się dotrzeć do miejsca docelowego, jeden z Samolitów już go dogonił, złapał go za lewe przedramię i pociągnął w swoją stronę, na szczęście chłopak w drugiej ręce wciąż trzymał blaster i strzelił mu z niego prosto w twarz. Ciało napastnika odrzuciło do tyłu, jednak martwa i potężna trójpalczasta dłoń nadal trzymała mocno przedramię Jaxa, więc chłopak poleciał razem z nim na ziemię. Próbował się uwolnić, ale dłoń była mocno zaciśnięta i nie zdążył się wydostać, zanim ostatni z napastników dobiegł do niego. Jax spróbował w niego wycelować, ale nie miał odpowiedniego kąta, więc chybił i trafił w okno czyjegoś mieszkania, z którego od razu wyskoczyła jakaś starsza pani i zaczęła coś krzyczeć, ale Jax bez swojego tłumacza nie potrafił zrozumieć ani słowa.

W tym samym momencie ostatni z napastników doszedł do niego i złapał go za kurtkę, a następnie z łatwością go podniósł, przez co martwa dłoń jego towarzysza pocharatała Jaxowi przedramię, gdy z dużą szybkością i nagłą siłą wysunął się z uścisku. Chłopak jęknął z bólu i mimowolnie wypuścił blaster z ręki, by złapać się za bolące miejsce. Samolit jednocześnie przybliżył twarz chłopaka do swojej i zaczął coś mówić do niego powarknięciami. Stwór był wściekły, ale co mógł się mu dziwić, zabił mu dwójkę towarzyszy. Na koniec splunął na niego i rzucił nim o ścianę, co pozbawiło chłopaka tchu. Prawdopodobnie zaraz byłoby po Jaxie, gdyby nie to, że nagle coś małego i fioletowego rzuciło się na ogromnego Samolita. Wdrapało mu się na plecy i zaczęło wrzeszczeć w niezrozumiałym dla chłopaka języku. Jax nie wiedział początkowo, jak na to zareagować, ale w końcu się otrząsnął. Z jękiem sięgnął po leżący nieopodal blaster i wystrzelił kilkakrotnie w stronę wielkoluda. Samolit na chwilę znieruchomiał, a następnie padł na brzuch z hukiem.

Jax westchnął głęboko. Nie umrze, przynajmniej jeszcze nie. Leżał jeszcze przez jakiś czas na zimnej ziemi, dopóki chłopiec, którego wcześniej nie uratował, nie pojawił się nad nim i mocno szturchnął go w ramię. Nastolatek spojrzał na niego spode łba i z wiązką przekleństw wstał z podłoża. Gdy już otrzepał spodnie z kurzu i błota, dzieciak coś do niego powiedział, ale Jax to zignorował. W końcu skąd miał wiedzieć, o co bachorowi chodziło. Posłał mu jedynie zirytowane spojrzenie.

– Tak, tak, cokolwiek. Dzięki, czy coś – zwrócił się do chłopca, a następnie odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę targu.

Niedługo później dotarł w miejsce docelowe, gdzie kapitan i reszta załogi, nadal targowali się z jednym ze sprzedawców. Najwidoczniej negocjacje nie były owocne, bo każdy z nich mocno gestykulował. Jax postanowił się nie wtrącać, bo prawdopodobnie wkurzyłby tym mocno kapitana, więc dołączył do reszty zgrai, która najwidoczniej nie miała co robić, bo grali w jakieś zabawy dłońmi. Chłopak nie znał tej zabawy wcześniej, ale był zmęczony potyczką sprzed chwili i nie miał zamiaru śledzić jej przebiegu. Z ciężkim westchnięciem oparł się o filar jednego ze straganów i postanowił w ciszy przeczekać do końca negocjacji, aż w końcu opuszczą to przeklęte miasto, a najlepiej w ogóle całą tę planetę.

Kiedy już usadowił się wygodnie, coś mocno wleciało w niego i omal nie wytrąciło z równowagi. On i kilku innych piratów z załogi, ze zdziwieniem spojrzeli na małą, postać, która kurczowo trzymała się jego kurtki. Jax na początku chciał oderwać dzieciaka od siebie, ale ten trzymał się go jeszcze mocniej, na co kilku towarzyszów ryknęło śmiechem. Śmiech i chichoty były tak głośne, że zwrócili uwagę reszty załogi. Nawet kapitan zaprzestał negocjacji i spojrzał w ich kierunku, czego tylko Jaxowi brakowało. Próbował jeszcze mocniej uwolnić się od dzieciaka, ale ten jak na złość jeszcze bardziej się go trzymał.

– Widzę, że znalazłeś sobie pupilka, Jax! – wykrzyknął jeden z piratów, który stał obok kapitana.

Nastolatek jeszcze bardziej zirytowany, zmarszczył brwi i spróbował po raz kolejny się uwolnić, ale cienkie rączki fioletowego dzieciaka mocniej złapały go, tym razem za talię, co spowodowało tylko głośniejszą salwę śmiechu u reszty.

– No młody, już nie ma odwrotu, szczeniak cię wybrał – powiedział kapitan, szczerząc złote i srebrne zęby w uśmiechu.

Jax spojrzał na niego z przerażeniem i potrząsnął gwałtownie głową. Nie miał ochoty, by jakiś dzieciak go wybierał, nie miał ochoty nikogo niańczyć.

– Niech kapitan nie żartuje... - powiedział w końcu z lekkim drżeniem.

– Ależ ja nie żartuję! Ty już jesteś za duży na niektóre prace i przydałby nam się jakiś świeży narybek!

– Więc niech niańczy go ktoś inny – jęknął pod nosem. – Albo po prostu go tutaj zostawmy - wzruszył ramionami.

– Ej, dzieciaku. Jak ty się odzywasz do swojego kapitana? – wtrącił się inny z piratów. – Znaj swoje miejsce, Jax.

– Przepraszam – burknął ze skruchą. Jeszcze tylko kary mu za to brakowało. – Ale ja naprawdę nie mam ochoty nikogo pilnować, nie nadaję się do tego!

– Wyobraź sobie, że ty byłeś młodszy gdy do nas dołączyłeś i ktoś ciebie też musiał niańczyć – wtrącił się kapitan. – Myślisz, że my wiedzieliśmy co z tobą zrobić? Po prostu daj dzieciakowi chodzić za sobą; dzieciak będzie się ciebie najbardziej słuchać, bo jesteś najbliżej mu wiekiem. I zobaczysz, w końcu będzie użyteczny, jak ty byłeś – ostatnie zdanie powiedział ciszej i odwrócił się, by wrócić do przerwanych wcześniej negocjacji.

Jax westchnął ciężko i spojrzał na dzieciaka, który patrzył się na niego z dołu. Oczy zrobił duże, jakby w oczekiwaniu na coś, a najgorsze było to, że to właśnie w niego tak zacięcie się patrzył. Jax westchnął głęboko jeszcze raz i położył dłoń na ramieniu chłopca.

Niepotrzebne go ratował.

No ale cóż, przynajmniej nie będzie się nudził. Nie żeby w ogóle to robił.

____________________
Ilość słów: 1382
X D 
Może nie powinnam tego publikować 🤔

Następny rozdział za tydzień. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro