{ epilog }

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pocałunek ten był tak piękny, że aż dla niego niewiarygodny. Odsunął się na moment, chcąc zaczerpnąć łyk powietrza, lecz nie ujrzał jej bladozłotych błyszczących przy księżycu loków ani czarnych oczu lśniących jak kryształy. Ujrzał Achlys.

Wtedy omam zniknął, a on zapomniał o nim w przeciągu dwóch krótkich sekund. Pocałował ją znów, dając upust tym wszystkim uczuciom, które krył przecież w sobie tyle miesięcy. Ale tym razem jej usta nie smakowały jak borówki w słoneczny sierpniowy dzień, zdały mu się jakieś suche, nie jak te, w których się zakochał. Należały do Achlys.

Wtedy omam zniknął, lecz on nie mógł już wyzbyć się z głowy tego obrazu, który co chwilę próbował jeszcze mylić jego oczy. Ale nie musiał. Bo on już zrozumiał.

- Ty to ty. - wyszeptał. - Katherine, ty to ty.

Po czym dodał, sam nie wiedząc, czy mówi do siebie czy też do niej:

- Ty byłaś moją Achlys. Ty byłaś moim Nieszczęściem. - zdania rozdzieliła jakaś samotna łza, którą zmazał zdecydowanym ruchem ręki, udając że to jakaś mucha niechciana tutaj. - Ale weź sobie beżowy dom. On nigdy nie będzie mój.

Po czym odgarnął jeszcze raz, chyba już po raz ostatni bladozłoty kosmyk z jej twarzy, by być pewnym. Coś wewnątrz kazało mu jak najszybciej opuścić beżowy dom i zostawić w nim wszystkie wspomnienia.

Skierował się ku drzwiom, lecz tym razem już się nie obrócił. Nie zobaczył kryształowych łez płynących z kryształowych oczu. Wiedział, że są wymyślone.

Wyszedł, pozostawiając za sobą butelki wódki i drogi ciemnozielony atrament. A ciepły wiaterek pachnący wiosną w ten kwietniowy wieczór wyjął delikatnym podmuchem z kieszeni jego bluzy jakąś karteczkę z nabazgrolonym "Kocham Cię". Zniknęła teraz. Odleciała gdzieś daleko, pewnie za beżowy dom albo jeszcze dalej. Ale on tego nie zauważył, w końcu poczuł coś innego niż smutek. Poczuł wiosnę. Która będzie inna niż poprzednia, bo Markus nie musi już jej sobie wmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro