Poza niechęcią
Trasa zawsze przedtem była długa.
Teraz trwała wieki.
A dłoń Kyoutaniego na jego ramieniu, a ta bliskość wbrew woli obu stron – paliły wprost proporcjonalnie do upływu czasu. Drzwi były kierunkiem na zbawienie i Shigeru ruszył do nich bez zwłoki, gdy tylko jęły się otwierać.
Dość długo dotąd wegetował, chcąc zamknąć oczy i zniknąć, pomimo czego wpatrywał się w szybę – bo umysł był zaiste najgorszą pułapką, w którą mógłby wpaść.
Bo umysł był zaiste najgorszym wrogiem.
I Yahaba wiedział, że tak musiało już być.
Uciekać od siebie i nie uciec nigdy, do tego sprowadzało się życie.
Chcieć płakać – jak on pragnął obecnie – i nie uronić kojącej łzy. Gdyby to zdarzyło się kilka lat wcześniej, jeszcze próbowałby imitować szloch, by choć zmęczyć się i usnąć. Ale nie był dzieckiem
- prawie dorosły, wyposażony w proszki na sen.
Tylko jego lęki i problemy pozostały te same, dziecięce.
A powinny być przeterminowane.
A powinien je mieć za sobą.
Skoro nie brał już leków.
I skoro żył, nie zaś tylko istniał, z ludźmi wkoło. Umiał udzielać dobrych rad i rozwiązywać cudze problemy. Czasem go coś bawiło. Stosunkowo często coś interesowało. Równie często czuł się pusty, zmęczony i zniechęcony faktem, że jutro też jest dzień.
Ostatnio odsuwali się od niego przyjaciele – sam był temu winny, nie odpowiadał na wiadomości, nie starał się o podtrzymanie więzi.
Ostatnio – tak – ostatnio wracał w pułapkę własnego umysłu, wypełnionego po brzegi nowymi refleksjami, które go dobijały. Analizami słów i opinii, do których przywiązywał zbyt dużą wagę, pozwalając się takowym tępić.
Wyszedłszy z wagonu i spod ziemi, wpadł w otchłań myśli, gdzie lekki powiew wiatru wcale nie wślizgiwał mu się we włosy i nie dręczyła do chłosta gałęzi mijanych krzaków. Gdzie Kentarou był duchem przeszłości, nie żywym człowiekiem. Tym większe więc było jego zdumienie, gdy rzeczywistość wróciła w postaci ucisku palców na łokciu. Odwrócił się, by spojrzeć w twarz Kyoutaniego, zagryzł wargi i szarpnięciem oswobodził ramię.
- Odejdź. Po prostu odejdź, nie mamy o czym rozmawiać – rzucił automatycznie. Jak wyuczoną formułkę, którą zbywał każdego; niewymagająca od niego namysłu, a więc także zaangażowania i emocji, prawie nieświadoma obrona przed kłopotami codziennymi.
Przestąpił jeszcze krok, nim poczuł najpierw ból spowodowany znów przez palce kurczowo zaciskające się na jego ramieniu, a następnie uderzenie czegoś pomiędzy hałasem a silnym podmuchem, prawie raniącego bębenki; ogłuszający bodziec, ze źródłem za jego plecami.
Odczekawszy chwilę w bezruchu otumanienia, obejrzał się za oddalającym pociągiem.
Potem powoli potoczył oprzytomniałym wzrokiem po budynkach, mało mu znanych. Próbował wykalkulować, jak daleko za sobą zostawił stację.
- Gdzie idziesz? – zapytał Kyoutani.
- Z powrotem. – Yahaba raz jeszcze odtrącił dłoń blondyna, odwracając się w kierunku, z którego, jak oszacował, przyszedł.
W porządku. Czeka go spacer. To mu dobrze zrobi. Rozjaśni myśli lepiej niż zaduch mieszkania.
- Przepraszam – rzucił za nim Mad Dog, a rozgrywający utkwił w nim zaabsorbowane spojrzenie.
Zastanawiał się.
Poważnie się zastanawiał.
Czy chce mieć w Kentarou wroga.
Czy chce kłopotów, z którymi ten człowiek niezmiennie mu się kojarzył.
Nie, kłopotów nie chce. Nie chce nikomu utrudniać życia i samemu mieć go utrudnionego.
Zostaje kwestia Kentarou.
Naprawdę nie chce nikomu utrudniać życia. Niech by to...
- W porządku. Zapomnijmy. Nic się dzisiaj nie zdarzyło – odparł, dość antypatycznie; nie tyle z chęci, co pod wewnętrznym przymusem.
Na razie sam się do tych słów nie przekonał, ale liczył, że jeszcze mu się to uda. W jego pomylonym życiu dość było pierepałek. Nad zbyt wieloma rzeczami się użalał, zbyt wielu węzłom gordyjskim nie poradził.
Niech chociaż ten przepadnie.
Wystawił zaciśniętą pieść przed siebie i czekał chwilę – wobec raczej strapionego kolegi z drużyny.
- Przybij tego przeklętego żółwika, bo mi pociąg ucieknie – mruknął pod nosem, ostrożnym żartem.
Przy tym patrzył z uporem w innym kierunku i odszedł natychmiast, krokiem szybkim, ledwie poczuł delikatnie, cokolwiek niepewne – może powątpiewające – trącenie kostek Kyoutaniego.
Na wypadek gdyby jego postanowienie nie cechowało się trwałością.
A/N
Dobra, mam tę moc. Dokończę. Myślałam swego czasu, że to niewypał, nie miałam weny, za to zamiar porzucić - dlatego tyle czasu minęło od ostatniej aktualizacji - ale już jest wszystko na miejscu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro