Poza opanowaniem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kentarou chciał tylko nie być sobą. Doprawdy, to nie powinno być wiele, a tym bardziej nie za dużo. Z dnia na dzień jednak budził się w tym samym ciele i tylko aspirował jak chory perfekcjonista, który nawet butelkę z napojem Shigeru musiał otwierać perfekcyjnie - w ogóle być w stanie odkręcić upartą zakrętkę, zrobić to szybko i nie rozlać. 

- Dziękuję - rzucił Yahaba, odbierając plastikową formę z dłoni blondyna i dziękując szerokim uśmiechem. Starczyłby sam uśmiech, jak dla Kentarou, który tylko mruknął pod nosem, by pokazać, że przyjął dane; nad krótkimi zdaniami łatwo dało się zapanować, a na kontrolę musiał szczególnie uważać. 

Shigeru przystawił butelkę do ust i przynajmniej na chwilę umilkł, co wyjątkowo ucieszyło jego towarzysza. Odkąd Kentarou zjawił się w jego domu, Yahaba nie wydawał się okazywać żadnego ducha. Kyoutani miał - niezupełnie moralną - nadzieję, że chandra zaczęła się chłopakowi wcześniej i nie miała nic wspólnego z wizytą. Niezależnie od tej strony sprawy jednakże, faktem pozostawała markotność rozgrywającego. 

Kentarou zobaczył rysy w obrazie ślicznego i silnego chłopca, który to jakby dobrze radził sobie jedynie z tym, co dotyczyło innych, ale niekoniecznie ze swoimi sprawami. I niekoniecznie także piastował wysoką samoocenę, nawet jeśli chodziło o aparycję - co zaiste Shigeru zdążył wyrazić kilkakrotnie w karlim czasie. 

- Boże - westchnął Yahaba na zamknięcie kolejnej sekwencji posępnych refleksji. 

- Nie. - Półsłówko ześlizgnęło się po strunach głosowych Kentarou już w pierwszym odruchu, poparte zbyt silnymi uczuciami, by mogło nie. Zaraz pięści zostały zaciśnięte, jakby Kyoutani gotował się na walkę albo też gotował ze złości. 

Shigeru poprawił się na swoim miejscu, wyprostował jedną nogę i tym samym oddalił podciągnięte pod brodę kolano, które niczym mur oddzielało go od świata - tudzież Kyoutaniego. Naturalnie spojrzał na swojego rozmówcę, który z kolei nie żądał widzieć nic poza swoimi pięściami. 

Kentarou nie zamówił aliści w zwykły, zawstydzony czy nerwowy sposób; to nie leżałoby w granicach jego stylu. Problem opierał się na tym, że ostatni posiłek pozornie cofał się do przełyku. Przełykając głośno ślinę, Mad Dog-chan spróbował usunąć to wrażenie z horyzontu. 

- Powiedziałbym coś odmiennego - kontynuował powoli, na miarę własnych możliwości na ten moment. 

- Co? - dopytał Yahaba, przypuszczając, iż wątek mógł zostać porzucony.

Zdenerwowany nietypowo Kyoutani pokręcił ino głową; myśli, że Shigeru nie chce słyszeć tej odpowiedzi, wolał dokładnie nie deklamować. Wolał zostawić pewne niedopowiedzenia, dla obopólnego dobra, zaś pozbawiony zrozumienia wyraz twarzy drugiego chłopaka stanowił potwierdzenie, że się to udało.

- Teraz musisz mi powiedzieć - nacisnął wyższy osobnik. Jego głos nabrał weselszej nuty, coby możliwie zadziałać jako argument przekonujący do mówienia. - Nie trzymaj mnie w tej niepewności.

Cisza. 

- Możesz mi powiedzieć wszystko, nie? 

Nie. W spokoju Kyoutani powiedziałby, że właśnie padał ofiarą odrobiny zakłamanej manipulacji. Ich status nie winien tytułować się imieniem głębokiej przyjaźni ani powoływać na głębokie zaufanie. Zbyt dużo z pewnością nie zostało powiedziane, zbyt krótki czas im na razie dano. 

Spokoju ducha w obecnej chwili nie chciał zaznać, więc myślał tylko o najszybszym sposobie zakończenia przesłuchania. Wprost, prosto, według swoich zwyczajów. 

- Zawsze dobrze wyglądasz - oświadczył w końcu. Głos miał opanowany i przezornie wtórnie sprowadził długość swojej kwestii do minimum. Potem, pod wpływem przeczucia, podniósł się na nogi i odstąpił od łóżka, na którym we dwoje siedzieli. Na szczęście. Chociaż to. 

Zwymiotowawszy, nie czuł jeszcze przez chwilę nic szczególnego na duszy, tylko ów gorzki smak w ustach. Również wyłącznie o tym felernym posmaku myślał intensywnie, nie reagując, gdy Shigeru bez słowa poszedł po ścierkę. Właściwie żaden z nich nie rozumiał, co się stało, choć jeden zaradnie wrócił z przyborami do sprzątania, a drugi zaczął się otrząsać i zdołał tępo przeprosić. 

- Wyjdźmy na spacer - zaproponował Yahaba. Jego ton pozostał zwyczajny, tak absurdalnie kontrastując z sytuacją. Stało się to z gestii przypadku, jako że chłopak nie pomyślałby nawet o tym, by zachowywać się w określony, ustalony sposób zachowania, nawet i ze względu na kulturę. 

Mdliło go, jedynie by nie dać paraliżująco się obrzydzić, przy sprzątaniu próbował powstrzymać grymas. Ponadto liczyło się dla niego tylko zrozumienie, co się własnie stało. Nie wiedział, kiedy uporał się z robotą. Szybko. Za szybko. 

Pewne poszlaki grupowały się we wniosek. 

Wiatr orzeźwiał myśli. Przypuszczenie pozostało to samo.

- Ty się we mnie nie podkochujesz, nie? - spytał, jakby chciał narzucić z góry przeczącą odpowiedź. 

Kyoutani milczał.

Shigeru też. Nie tym milczeniem, którym zwykli niekiedy milczeć ostatnimi czasy, w chwilach nudy czy zmęczenia - w zupełnym porozumieniu. Ewidentnie nie tym. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro