Poza rozkwitem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Co w nim wydawało się tak obrzydliwe? Jego upodobania? Wygląd? Zachowanie? Dlaczego Yahaba...?

Fakt, Shigeru i przedtem unikał kontaktu fizycznego. Utrzymywał dystans. Ale wówczas było to cokolwiek subtelne, teraz sprawa przedstawiała się jako większy nawet powód dwustronnego zdenerwowania. Kentarou mało nie wariował, próbując nie naruszyć sfery osobistej swojego "chłopaka" - ten termin nawet wcale nie wydawał się właściwy - a Yahaba jak szalony - i zastraszony - pomagał mu w tym nadzorze.

Dlaczego aż tak?

Wydawał się przy tym jakiś kruchy. Kyoutani nigdy nie chciał poznawać takiej jego strony, choćby zakrawało to na hipokryzję. A tym bardziej nie chciał swą obecnością powodować podobnych syndromów, zaś wedle swego rozeznania - to właśnie czynił.

Cholera. Musiał być większym padalcem, niż ktokolwiek by pomyślał.

Widocznie Yahaba też zdążył to sobie uświadomić, bowiem przestał zapraszać rówieśnika w gościnę. Zostały im tylko miejsca publiczne, gdzie wiele rzeczy ich rozdzielało. Tak, jak Yahaba preferował, lecz jego uśmiechy i tak straciły swój urok, ten lekko arogancki.

Parę razy na usta Kyoutaniego cisnęło się stwierdzenie, że z dwoja złego lepiej wygląda przyjaźń i mogliby tego właśnie się  trzymać. Za każdym razem gryzł się w język. Potrząsał minimalnie głową.

Potrząsał i potrząsał, a obrzydliwe myśli nie odchodziły.

Może to dobrze - pomyślał. Może to motywacja.

Obserwował Yahabę, który stał przy sklepowej ladzie, w kolejce. Zauważał teraz więcej: jak chłopak krzyżuje czasem ramiona, zdradzając się, że tłum nieco go odpycha. Rychło przyłapuje się na tym, spuszcza ramiona do boków.

Kyoutani nie czuł się przez to mniej niepożądany. Nie pomagała mu świadomość aberracji, jakie piastował Yahaba. Może na umysł, pod nadzorem zdrowego rozsądku, ale nie na rozstrojone serce i ciało, które wymagały więcej.

Na nie przeciwnie. Dodawała tylko kroplę oliwy do ognia. Sprawiała, że budziły się w nim protekcyjne insynkty - i być może w ten sposób kochał owego jednego człowieka jeszcze mocniej.

Mieć go blisko oraz chronić.

Potrząsał głową, a myśli nie odchodziły. Że ktoś - kiedyś - mógłby położyć ręce na Shigeru, a nie byłby to Kyoutani. O ile dotknięcie było możliwe, osiągalne. Nikt inny go nie dotknie.

Nie tknie go nawet sam Kentarou, acz będzie czekał. Jeśli jest cień szansy. A choćby i nie było, poczeka. Byle nikt go nie dotknął.

Kentarou wiedział, że więdnie. Ale było warto. Było. Warto.

Sycił oczy. Warto.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro