Poza sprawiedliwością

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Duszę się - pomyślał Yahaba. Każdym kolejnym spotkaniem. Kyoutanim.

Nie dlatego, że ten robił coś źle. Dotrzymywał słowa.

Tylko co mu się stało?

Co ja mu zrobiłem? Jak on wygląda...

Jakby więdnął.

Bo ile mógłby żyć tą marną nadzieją, którą Yahaba mu dał?

Co ja sobie myślałem? Że jestem łaskawy? Trzeba było mu po prostu odmówić. Powinić się chwilę - nie pierwszy raz - wziąć do na siebie i dać mu żyć.

Kyoutani był dobry. Kyoutani był tak dobry i cierpliwy, jak Shigeru się nie spodziewał. Kyoutani chyba się zmieniał, i to na lepsze. Kyoutani na coś zasługiwał.

W innym wypadku mógłbym mu zaufać.

Ale wypadek był właśnie ten, żaden inny, toteż tylko przycupnął na schodach w bloku, w pół drogi po shodach do mieszkania, i płakał. Nie znosił tego. Chciałby powiedzieć, że nigdy tego nie roni łez.

Ale może za niektórych warto choćby załkać, jeśli nie umiał nic innego.

x

- Wszystko w porządku? - zapytał Kentarou.

- Nie. - Shigeru był szczery. Rzadko kiedy, pewnie długo też nie miało to trwać, przypuszczał, ale na tyle mógł się wysilić. - Odejdź ode mnie. Jestem toksyczną osobą.

Blondyn milczał. Nie miał wyrazów do przekonania. Nie miał pocieszających gestów, które byłyby dozwolone. Patrzył na mówiącego ze statecznym wyrazem twarzy. Zastanawiał się, czym jeszcze bardziej zraził chłopaka i zaniechał wszelakich ruchów, nieomal włącznie z oddychaniem, by nie pogorszyć swojej sytuacji.

- Powiedz coś - kontynuował wyższy osobnik; głos miał słaby, coraz słabszy.

- Przepraszam - spróbował Kyoutani. Grunt usuwał mu się spod nóg.

- Nie. Nie. - Właściciel kasztanowej głowy potrząsnął nią gwałtownie, jak gdyby komunikat był zbyt ważny na samo werbalne zaprzeczenie. - Ja nie chcę, żebyś się marnował. Ty na to nie zasługujesz. Ty... powinienem cię dotknąć, może chciałbym, ale...

- Jest w porządku. - Kłamał. Co miał robić?

- Pogarszasz to.

- Powoli. Mam... my mamy czas - oświadczył Kentarou. Skąd wzięły się te słowa? Pomyślał, że to może być, czego potrzebował. A jeśli nie, podda się. Odejdzie. Nie będzie męczył, nie będzie się narzucał.

- Chciałbyś uprawiać ze mną seks? - Yahaba już nie tylko patrzył na swoje ręce. Garbił się nad nimi, być może w chęci zupełnego skulenia do pozycji embrionalnej.

- Może... kiedyś. Nie wiem. - Kłamał? Sam nie wiedział, czy kłamie. Wszystko w jego głowie się kotłowało. - Cieszę się tym, co jest.

- Nie wyglądasz.

- Martwię się.

- Jesteś uroczy.

- Nie.

Po tej odpowiedzi Mad Dog-chana - gwałtownej - Yahaba się uśmiechnął. Nie było mu lepiej. Klatkę piersiową miał jak przygniecioną kamieniem. A jednak. Uśmiech.

- Jesteś. Nie kłóć się.

- Masz ładny uśmiech.

- Wiem - prychnął Shigeru. - Musisz postarać się bardziej, jeśli chcesz mnie rozkochać. Ale dzięki.

Chociaż to ja na wstępie bezprecedensowo rzuciłem cię na ścianę, co? Wtedy było jakoś łatwiej.

- I żeby było jasne... nie pójdę do pieprzonego psychologa - wypalił raptem. - Spróbuj to zasugerować, a nie będzie więcej "nas".

Jesteśmy "my" - pomyślał Kyoutani, uśmiechając się w duchu, nawet jeśli moment nie był zbyt pod to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro