Poza zahamowaniami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Efemeryczne.

Wtedy, w niezgodzie, Kyoutani zdał sobie sprawę, że Shigeru nic przy nim nie trzyma. Rozgrywający nie zaofiarował mu nawet durnego "kocham cię", które mogłoby ich wiązać.

Efemeryczne.

Shigeru mógłby bezkarnie nie wrócić, z czystym sumieniem. I było to dla blondyna równie frustrujące, co martwiące.

Efemeryczne.

Chciał porozmawiać. O efemeryczności. O przyszłości. O nich. O zmianach.

A potem, gdy stanęli twarzą w twarz, Yahaba spojrzał na niego jak pieprzony szczeniak - i wszystko poszło w diabła. Kyoutani uwierzył, że przyszłość się nie liczy, byle teraz smakowało słodko.

Efemeryczne.

Nie mógł się gniewać. Może jeno przejściowo, ale i długo już byli razem. Zależało mu tylko coraz mocniej. Wybaczył.

- Nie szkodzi - oświadczył temu poczuciu winy wypisanemu na twarzy Shigeru. Wówczas wyższy chłopak ułożył dłonie na jego ramionach i pochylił się, by go pocałować.

Zaskoczony, w ułamku sekundy Kyoutani sam analogicznie oparł ręce na barkach towarzysza, zaciskając mocno palce.

Yahaba zamarł niepewnie, jak wybity z transu odwagi, poświęcenia. Nie dokończył już. Przepadło.

Kentarou miał ciche przeczucie, że chłopak chciał mu zadośćuczynić, spłacić jakiś wyimaginowany dług.

Tego on zaś sobie nie życzył; nie w taki sposób. Żadnej łaski, jakkolwiek równocześnie o lepsze walczył sprzeczny żywioł, chęć, by wykorzystać nadarzającą okazję niezależnie od okoliczności - szukać ulgi, spełnienia, jego ust, ciepła, intymności.

Zdradzały go rozgorączkowane oczy, wpite w oblicze rozgrywającego.

- Przepraszam - rzucił Shigeru.

Kyoutani nie umiał stwierdzić, czy przeprosiny odnosiły się do sprzeczki, czy do chybionego gestu czułości sprzed momentu. Może do obu.

- Nie szkodzi - odparł, lecz nie widział w oczach chłopaka wiary w te słowa.

Szkodzi. Wydajesz się zły, Kentarou.

x

Efemeryczne.

Shigeru się bał. Pospolicie. Bo tak mało ich łączyło. Bo tak łatwo mógł wszystko zaprzepaścić.

Efemeryczne.

Bo może już zdołał. Koniec, sprawa przepadnie. Straci osobę, która zobaczyła w nim coś więcej.

Efemeryczne.

Bo Kyoutani miał dla niego coraz mniej czasu. Tyle co nic. Więcej pracy po szkole. Nie odbierał. Mniej odpisywał. Na przerwach nieobecny duchem. Próbował zrozumieć. A fobia swoje.

Uciekał? Nie chciał z nim przebywać?

Wymykał się poza zasięg rąk.

Yahaba musiał go zatrzymać, a należało to do większych wyzwań. Być może wymagających przełamania się radykalnie, po paru latach strachu oraz nieczułości.

Nie odchodź. Nie chcę, żebyś odchodził. Jestem przy tobie szczęśliwy.

Efemerycznie.

Serce podchodziło mu do gardła, kiedy zdawał sobie sprawę ze skali własnych planów. Ich skutków. Długofalowych. Pewne rzeczy ich zwiążą - być może - zdefiniują ich życie poważnie i na poważny okres.

x

Podjął się, odważył.

Źrenice rozszerzone, gorzki smak strachu, słodki minimalnej ekscytacji.

Chciał tego. Zaczynał się przekonywać z całkiem czystych powódek. I zdrowych.

Najbliższa niedziela. Herbaciarnia. Pod nieobecność właścicielki, przebywającej chwilowo na zapleczu.

Nie było ich widać z zewnątrz. Do siebie siedzieli ukosem, blisko, Shigeru nie musiał się zatem daleko pochylać.

Czoło blondyna, policzek. Zatrzymał się usta na policzku.

Trząsł się lekko; kiedy Kyoutani ujął jego dłoń, ta drżała.

Nie, nie żałował tym niemniej.

Zatrzymał się, ale nie miał zamiaru kazać Kyoutaniemu wiele czekać. Już niedługo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro