Poza zbawieniem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shigeru zignorował cichy głos sumienia i ten w końcu zamilkł. Ogarnęła go przyjemna senność, która to miała przynajmniej tę zasługę, iż tłamsiła myśli. Zostawiwszy kłopoty dnia bieżącego za sobą, z perspektywą paru przystanków do przejechania, co miało zająć okres wystarczający na półdrzemkę, czuł się zrelaksowany.

Przynajmniej na razie. W miarę jak dystans malał, to uczucie ustępowało. Zajmowało je coś porzuconego między niepokojem a niechęcią. Im bliżej domu.

Hipotetycznie nie powinien się bać. Nic aż tak złego nigdy nie miało miejsca. W praktyce - wcale go to nie pocieszało. Bał się szczerze i z rozmaitych powodów. Realnych. Bo być może nie wytrzyma kiedyś presji sytuacyjnej. Bardzo możliwe, nader realne. Na pewno w końcu nie wytrzyma. Zawsze to wiedział.

I nie tak realnych, a przynamniej odległych od tymczasowo prawdziwej rzeczywistości. Nie, żeby owa nie mogła się dynamicznie zmienić. To już się przedtem zdarzało. Mniej realnych, bo nie miał w teorii powodów, by obawiać się swojego ojca. Pokrzyczy i przestanie, może zaraz potem wyjdzie na umówione spotkanie. Ot, człowiek sukcesu, człowiek poważany i pracowity, zaradny.

- Jestem w domu - odezwał się cicho. Bez wyrazu. Jak właściwa część tego szarego świata, od którego uciekał jego ojciec.

Nie powinien, zdaje się, mieć żalu. Może powinien zgoła rozumieć.

On sam też chciałby uciec. Gdziekolwiek. W cokolwiek. Choćby się upić. W końcu to też pewnie się stanie; pójdzie tym tropem. Po meczach. Żyje jeszcze dla meczy. Jeszcze tylko trochę. Trochę. Co?

Stop. Zanim to się rozwinie. Później. Czas na beznadzieję. Później.

- Wychodzisz gdzieś? - zapytał, zajrzawszy przedtem do salonu, by upewnić się, że rodziciel nie rozmawiał z nikim przez telefon. Takiego błędu ponownie nie popełni.

- A co? - Głos jak wyrzut. Że żyjesz. Że nie warto być w domu. Tua culpa.

Tak zwyczajnie. Tak spokojnie. Tak niewinnie. A przecież i tak czuł te rozliczne kolce w swojej duszy.

- Nic - odparł oschle. - Chcę zwyczajnie wiedzieć.

Chcę zadzwonić do Kyoutaniego.

Sumienie zyskało dobrą passę. Był winny nie tylko sytuacji w domu. Czy nie był zarazem parszywy wobec Kentarou? Obiecał, że porozmawiają. Po czym oburzył się - czym właściwie, tak naprawdę? - i odszedł, zostawiając. Nie.

Nie mógł przecież zadzwonić i oczekiwać, że ktoś będzie teraz dla niego. Nie zasługiwał.

Aż tak bezczelny nawet ja nie jestem.

Chciał przeprosić. Porozmawiać.

Przeprosi. Niech to tylko pomoże.

Błagam.

A/N: Jeśli ktoś się zastanawia, planowana liczba rozdziałów to coś kołu dwudziestu siedmiu - czyli dziewiętnaście w drodze - choć może być więcej, może być mniej. Mam też plan (nadzieję) skończyć do września, ale z tym zobaczymy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro