ɴᴀ ɴᴏᴡᴏ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nierównym tempie, gdy próbował odzyskać oddech, a bandaże uciskały, kiedy w płucach zatrzymał trochę więcej powietrza. Przetarł czoło dłonią, od razu przeczesując włosy palcami. A potem wstał z rozmemłanego łóżka i po omacku zaczął zbierać swoje ubrania z podłogi.

— Co robisz? — usłyszał za sobą równie zasapany i zmęczony głos, akurat w momencie kiedy sam odnalazł białą koszulę i założył ją na swoje barki.

— Zbieram się — odparł spokojnie. W sumie to teraz żałował, że nie poczekał jeszcze trochę, zanim Chuuya nie zaśnie, bo wtedy mógłby zniknąć bez żadnego tłumaczenia. Może sam był tchórzem, który nie chciał przeciągać tego co nieuniknione i wolał pójść na łatwiznę?

Zapalił małą lampkę przy łóżku, aby móc zapiąć guziki, a potem do jego uszu dotarły skrzypnięcia materaca i szelest kołdry, kiedy jego kochanek podniósł się do siadu. Mężczyzna odwrócił swoją głowę, aby jeszcze raz móc go zobaczyć. Piękny jak zawsze. Ciemny materiał, którym trochę się zasłonił, kontrastował z bladością jego praktycznie idealnej, miękkiej skóry, choć teraz w kilku miejscach zostały mu ciemniejsze ślady po pocałunkach Dazaia. Zazwyczaj starał się nie zostawiać śladów, ale tym razem wyjątkowo sobie na to pozwolił, podświadomie chcąc zobaczyć, jak wyglądałby Chuuya, gdyby był tylko jego.

— Mori nie dał nam żadnego zadania. Mamy wolne, możesz zostać — powiedział niższy, sięgając chudą dłonią do ciała Dazaia, aby pociągnąć go z powrotem na łóżko, ale tamten właśnie oddalił się, aby wziąć swoją bieliznę. Nie wiedział, czy byłby w stanie odejść później, jeśli teraz jednak by został, a przecież coś sobie postanowił.

— Muszę iść — odparł, starając się nie patrzeć na twarz ukochanego, żeby nie widzieć jego zawodu, o którym był przekonany. Nie powinien sobie tego jeszcze bardziej utrudniać.

— Och, w porządku. Co powiesz na jutro? — zapytał niższy, przełknąwszy specyficzną gulę w gardle. Przycisnął aksamitny materiał kołdry mocniej do klatki piersiowej, nieświadomie poddając się stresowi. Coś było nie tak.

— Nie, Chuuya — powiedział Dazai, zapiąwszy ostatni guzik koszuli i poprawiając jej mankiety, a potem dodał, chcąc uprzedzić kolejne pytania rudowłosego: — Ani jutro, ani za tydzień, ani kiedy indziej, rozumiesz?

Teraz już drżącymi rękoma starał się uporać z zamkiem czarnych spodni i tak jak z jednej strony mógł dziękować za to, że jest ciemno i nie widzi szczegółów twarzy Chuuyi (bo w końcu nie chciał, aby w jego pamięci utrwalił się ten przykry obraz, chciał zabrać ze sobą tylko dobre wspomnienia z ukochanym), tak z drugiej strony przeklinał, że nie widzi dokładnie tego co robi, a chciał wyjść stamtąd jak najszybciej. Zacisnął mocno wargi, słysząc za sobą równie rozedrgany, co jego ręce, głos.

— Coś się stało? Możesz mi powiedzieć, jeśli...

— Odchodzę, Chuu. To koniec. Muszę zacząć wszystko od nowa, lepiej niż poprzednio. Jestem to komuś winny — wtrącił mu się w słowo Dazai, zamykając oczy, czy raczej oko, bo jedno było zasłonięte opatrunkiem, a żal ściskał jego serce, kiedy myślał o Odzie. Mimo że mafia zapomniała o nim, choć dopiero co go pochowali to nie on, on doskonale pamiętał, zawsze będzie pamiętał, o Odzie, o Chuuyi, o swoim dawnym życiu.

— Nie mówisz o samobójstwie? — zapytał niższy, z trudem łapiąc oddech, bo mimo że starał się powstrzymywać płacz, to katar zapychał mu nos coraz bardziej. Mógł się spodziewać, że to nastąpi, ale nigdy nie pomyslał, że ta chwila może zaboleć go tak bardzo.

Dazai zarzucił na swoje ramiona czarny płaszcz, a potem odwrócił się do kochanka i uśmiechnął niby pocieszająco, choć był to raczej śmiech przez łzy.

— Nie — odpowiedział całkiem szczerze. Zamykał pewien rozdział w swoim życiu, nie po to, aby je od razu kończyć. Poza tym chciał uspokoić Nakanarę, żeby ten również mógł zacząć na nowo, nie martwiąc się ciągle o niego. Chuuya pokiwał lekko głową.

— To dobrze — odparł cicho, nie wiedząc, co miałby powiedzieć. Nie zatrzyma Dazaia na zawsze, ale chciał przedłużyć chociaż te kilka sekund, jakie im ze sobą zostały. Mimo półmroku wpatrywali się w siebie nawzajem, chcąc zapamiętać każdy najmniejszy szczegół, jaki tylko zdołają dostrzec. Aż w końcu to rudzielec parsknął śmiechem, choć raczej wymuszonym niż szczerym, bo drugą ręką zaczął wycierać oczy. Dazai sam pociągnął nosem i przez krótką chwilę wahał się, czy nie przytulić Chuuyi po raz ostatni, jednak ostatecznie uznał, że nie chce robić tego zbyt trudnym dla nich oboje.

— To wszystko. Na razie, Chuu — pożegnał się, ostatni raz specjalnie wymawiając pieszczotliwe przezwisko, jakim wołał mniejszego. Potem odwrócił się i ruszył prosto do drzwi, choć zanim pociągnął za klamkę, usłyszał za sobą jeszcze rozedrgane:

— P-powodzenia, Dazai.

Wyższy uśmiechnął się lekko pod nosem i poczuł, że zaczyna z niego cieknąć, a nie miał chusteczek. Czas już iść. Pomachał jeszcze, teraz już byłemu, partnerowi na pożegnanie, a potem rzeczywiści wyszedł z jego sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi do pokoju, wizualizując sobie, że tym samym bezszelestnie przewraca stronę w dzienniku. Ma przed sobą czysty nieskalany papier gotowy, aby zapełnić go lepiej niż poprzednią kartkę.
_________________________________________

3 dzień maratonu - 3 one shot Soukoku. Dawno nie było tutaj prac, a maraton to idealny czas, żeby się zmobilizować i w końcu sprawdzić to, co się napisało hahah

Zachęcam do zostawienia gwiazdki, jeśli się spodobało. Wiem, że troszkę smutne, ale coś takiego też się czasem przydaje.

Do usłyszenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro