ɴᴀ ᴄᴢᴀs

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Biegł ile sił w nogach, a przy tym, co rusz o mało się nie potykał. Sport czy sztuki walki nigdy nie były jego mocną stroną, zawsze starał się pokonać przeciwnika sprytem i swoją mocą, więc gdy oponent, używał siły, sprawa się komplikowała. I to właśnie dlatego sprawy potoczyły się nie do końca tak, jak Dazai to wszystko zaplanował. Bo w jego planie idealnym na pewno nie było miejsca na krew cieknąca mu z rany spod żeber ani Chuuyi, który w amoku demolował jakiś budynek.

Mężczyzna starał się wprawnie omijać wszystkie gruzy i zgliszcza, przyciskając dłoń do zranionego miejsca, chcąc nieudolnie zatamować krwawienie. Pierwszy raz przez myśl przeszło mu, że nie chce teraz umierać, że zrobiłby właściwie wszystko — łącznie z zawarciem paktu z samym diabłem — aby jeszcze żyć, aby nie stracić przytomności i aby zdążyć. Musiał zdążyć, powstrzymać Chuuyę. W końcu tamten mu ufał, zgodził się użyć pełni swojej mocy, wierząc, że Dazai będzie panował nad sytuacją. A jak na złość wszystko wymknęło się spod kontroli.

Wzrok Osamu zaczął zachodzić mgłą, a mężczyzna coraz bardziej panikować. Rozglądał się dziko, chcąc znaleźć małą postać wśród ruin i tabunów pyłu. Przebiegł go nieprzyjemny dreszcz, gdy na moment wszystko ucichło, przeraził się jak nigdy, że to koniec, że Nakahara przekroczył swój limit.

I wtedy gdzieś jakby zza mgły dostrzegł wielką czerwoną kulę. Najszybciej jak mógł, popędził w jej kierunku, choć prawie potknął się o jakiś pręt. Pocisk minął go i uderzył w asfalt, rozrywając go na kawałki i – co gorsza – rzucając jego odłamkami we wszystkie strony. Chwilę później Dazai poczuł z przeogromne szczęście, gdy w końcu dostrzegł Chuuyę, ale i przeogromny ból, gdy jeden z kawałów rozwalonej nawierzchni przeleciał mu na wylot przez bark.

Nie mógł powstrzymać krzyku, ale mimo to brnął przed siebie. Rudzielec, słysząc go, odwrócił się w jego stronę. Czerwone znaki pokrywały jego skórę, a puste oczy próbowały wypatrzyć intruza wśród tego całego bałaganu, który narobił. Krew spływała mu ciurkiem po brodzie, wyglądał, jakby ledwo co trzymał się na nogach, ale żył i to najważniejsze. Próbował unieść rękę do góry, żeby zrobić kolejny pocisk, jednak — na szczęście dla Dazaia — był zbyt osłabiony, aby sprawnie i szybko wycelować.

Osamu rzucił się ku niemu, wyciągając do przodu obie ręce, przy tym całkowicie ignorując przeraźliwy ból w poważnie zranionym barku, gdy tylko poruszył kończyną. Złapał Nakaharę w ramiona, przylegając do niego mocno, jakby większa powierzenia styczności ich ciał mogła przyspieszyć działanie jego daru.

— Już dobrze, Chuu — powiedział czy raczej wykaszlał. Chciał się uśmiechnąć, ale wyglądało to bardziej, jakby się krzywił. Najważniejsze, że moc zadziałała, sekundę później rozbłysło wokół nich błękitne światło, a czerwone wzory na ciele mafiosa, momentalnie zaczęły blednąć, jak ręką odjął.

Źrenice i niebieskie tęczówki wróciły na swoje miejsce, sygnalizując, że powróciła mu zdolność racjonalnego myślenia, a razem z nią świadomość tego, co się stało i cały ból ze zdewastowanego ciała. Mężczyzna zakaszlał kilka razy, wypluwając spore ilości krwi. Zdołał jeszcze jedynie trochę unieść dłoń, kiedy chciał uderzyć Osamu w pierś, ale nie zdążył. Kolana się pod nim ugięły i gdyby nie to, że Dazai wciąż trzymał go w objęciach, upadłby z łoskotem na podłogę, między gruzy.

— Przepraszam, Chuu — szepnął szatyn. Gdyby wiedział, że niższy może go usłyszeć, zapewne nie zdecydował się na te słowa... no, chyba że byłby w stanie tak tragicznym, jak teraz.

Delikatnie uniósł kąciki ust ku górze, czując niewyobrażalną ulgę. Opadł na ziemię, wciąż tuląc Chuuyę do siebie. Zamknął oczy i oparł się o kawałek czegoś, co kiedyś mogło być ścianą teraz zniszczonego budynku. Wiedział, że Agencja będzie ich szukać, zapewne już to robią. Gdyby nie stracił tak wiele krwi, a wraz z tym stopniowo nie tracił przytomności, martwiłby się dużo bardziej. Teraz tylko pozwolił opaść ciężkim powiekom, szczęśliwy, że zdążył i trzymał swojego drogiego Chuuyę w ramionach.

***

Świadomość powoli zaczęła do niego wracać a wraz z nią ból, praktycznie w każdym mięśniu, nerwie i kości, kumulując się i najmocniej dając we znaki w głowie. Przez chwilę, kiedy czuł się jak pusta kukła, z tą różnicą, że żywa, miał wrażenie, jakby coś rozbijało mu czaszkę do środka ciężkim, tępym narzędziem. A potem wspomnienia zaczęły powracać. I pierwszy co sobie przypomniał, a zarazem ostatnim co pamiętał, zanim nie stracił przytomności, była twarz przyozdobiona uśmiechem, który często z wierzchu go irytował, a w głębi serca sprawiał, że sam był szczęśliwy.

"Gdzie jest Dazai?", pomyślał, a w miarę, jak wspomnienia powróciły (co swoją drogą działo się bardzo szybko), odczuwał coraz to większy niepokój. Uchylił delikatnie powieki, ale zaraz później znowu je zamknął, marszcząc z grymasem brwi, bo intensywne białe światło drażniło jego oczy. Przy kolejnej próbie było trochę lepiej.

— Dzień dobry, księżniczko — usłyszał, niby blisko, a jakby z oddali, niemniej na pewno z prawej strony. Z trudem obrócił głowę, w sam raz, żeby znowu zobaczyć tę niewyparzoną uchachaną od ucha do ucha gębę. Dazai leżał w szpitalnym łóżku, tuż koło niego. Bandaże wiły się wokół jego klatki piersiowej i barku, co nie byłoby niczym nowym dla Chuuyi, gdyby nie fakt, że rany pod spodem były ewidentnie świeże, bo materiał zżółkł w niektórych miejscach od wyciekającego osocza.

— Gdzie... jestem...? — wycharczał Chuuya. Potem spróbował odchrząknąć, aby pozbyć się chrypy, jednak to nic nie dało.

— W szpitalu. Jak się czujesz? Nawet nie wiesz, jak długo czekałem, żebyś się obudził, strasznie tu nudno — powiedział Osamu, posyłając rudzielcowi szeroki uśmiech. Niższy wywróciłby oczami, ale ból głowy mroczył go tak bardzo, że nawet o tym zapomniał. Za to rozejrzał się trochę wokół siebie, zauważając, że jego lewa dłoń jest podłączona do kroplówki.

— Bywało lepiej. Co ci się stało? Nic nie pamiętam.

— Wystąpiły pewne komplikacje. Jednak było dwóch złoczyńców i na moje nieszczęście ten drugi nie miał daru. Trochę mnie poturbował — odparł Osamu, spoglądając na swoją klatkę piersiową. Chuuya zaczerpnął głęboko powietrza, powoli łącząc wszystkie fakty. Mimo że Dazai był ranny, nie zostawił go na pewną śmierć.

— Dzięki, że po mnie przyszedłeś — powiedział, zerkając ukosem na towarzysza, a potem spróbował uśmiechnąć się delikatnie i dodał: — Dzięki, że nie umarłeś.

— Nie zostawiłbym mojej księżniczki na pastwę losu — odparł z aktorską dumą Dazai, po czym wychylił się trochę poza krawędź łóżka i wyciągnął pięść w stronę Nakahary. Niższy zaśmiał się cicho, czy raczej zachrypiał, bo tak to brzmiało, i wysilił, żeby zbić z nim żółwika.

— Chyba bym cię zabił, gdybyś umarł — ostrzegł Chuuya.

— Ma się rozumieć — odparł Dazai, a potem złapał go za rękę i opadł na dużą białą poduchę, którą miał za plecami.
_________________________________________

Miałam naglą ochotę na Soukoku i napisałam to na raz, więc może wydawać się trochę krótkie (to na pewno) i trochę na szybko. Przynajmniej czytanie tego nie zajmuje dużo czasu xD

To przed-ostatni one shot z Soukoku, więc zostaw gwiazdkę, drogi czytelniku, bo czemu nie? Jedno kliknięcie, a tyle radości dla autora hahah

Do usłyszenia!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro