Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Stoję w lesie. Księżycowi raz po raz udaje się przedrzeć przez wszechobecne na niebie chmury, przez chwilę rozświetlając mrok nocy. Szum cichego wiatru odrobinę mnie uspokaja. Wydaje mi się, że niezbyt często chodzimy do lasu. Może powinien od czasu do czasu zadbać o swoje zdrowie, jednak to nie moja sprawa.

     Hihi.

     Przenoszę wzrok z ciemnego płaszcza nieba na ziemię, chwilę wcześniej splamioną świeżą krwią, która już dawno powinna zostać przelana. To było morderstwo z premedytacją. Zastanawiam się, ile mu za to grozi?

     Lekko się uśmiecham.

     To nie moja sprawa. Wszyscy powinni już spać. Nikt z nich się nie dowie.

     Nigdy wcześniej tego nie robiłem, tak jak każdy z nas. Nigdy wcześniej nie zadałem tak wielkiego bólu drugiemu człowiekowi (czy mogę zaliczyć samego siebie jako innego człowieka?), nigdy wcześniej... nikogo nie zabiłem.

     Targają mną przeróżne emocje, choć nazwałbym je jedynie ich zalążkami, ponieważ nie czuję, by sytuacja wywarła na mnie większe wrażenie.

     (Tak zostałem stworzony)

     Nie czuję zbyt dużo. Coś, co musiało zostać zrobione, właśnie się dokonało.

     On śpi. Ja go uśpiłem. Dlatego mogę pozwolić sobie na odrobinę rozkoszy, podniecając się chwilą taką jak ta. Lub jedynie próbując wykrzesać z siebie coś, co można by nazwać podnieceniem.

     Pragnę więcej. Od chęci zemsty nie pragnąłem niczego. Spełnianie cielesnych żądzy podczas okaleczania siebie (go?) nie jest czymś, co nazwałbym pragnieniem.

     (Czy to sadyzm, czy masochizm?)

     Nie mogę pozwolić sobie na inny akt przemocy. Nie tej nocy. Nie teraz. Teraz muszę...

     Otwieram oczy. Zyskałem kontrolę. Samozwańczy szef poszedł spać (został uśpiony?), więc mogę pozwolić sobie na odrobinę luksusu, jaką jest możliwość poruszania ciałem.

     Spoglądam w stronę księżyca, który swoim jasnym blaskiem aż przyciąga do siebie oczy.

     Znajduję się w lesie. Nigdy nie spędzamy czasu na łonie natury, niecodzienna sytuacja.

     Poruszam dłonią.

     (Dawno tego nie robiłem)

     Czuję, że jest mokra. Przenoszę na nią wzrok. Czerwień. Zauważam zwłoki leżące u moich stóp. Stan tego człowieka od razu pozwala mi stwierdzić, że jest on już martwy, czegoś takiego nie sposób przeżyć. Fragmenty poszarpanego mundurka szkolnego są porozrzucane naokoło zabitego chłopaka. Chodził do tej szkoły, co my. Nie znam go i nie poznam. Jednak czy ma to jakiekolwiek znaczenie?

     (Ciekawe, czy inni wiedzą, kim jest?)

     Jasne włosy średniej długości zasłaniają połowę jego twarzy, co mnie cieszy, oglądanie jej nie wydaje mi się przyjemnym widokiem. Zastanawiam się, ile zębów mu brakuje?

     Z kieszeni moich spodni wyciągam nóż. Narzędzie zbrodni. Nie jestem pewien, czy patrzę na nie z zaciekawieniem, czy też obrzydzeniem.

     (Czy ta rzecz na ostrzu to kawałek skóry?)

     Zabawna sytuacja. Tamten nas ostrzegał, szkoda, że nikt go nie słuchał.

     (Szkoda?)

     Wzdycham.

     Nie jestem zainteresowany tą sytuacją. Bez znaczenia jest dla mnie nasz los, jednak chęć dostarczenia sobie rozrywki przeważa nad zdrowym rozsądkiem.

     Ukryję ciało, póki oni śpią.

     Nie, zostali uśpieni.

     Poobserwuję rozwój sytuacji z cienia jak zawsze. Nie będę się do niczego mieszać...

     Ani szef, ani reszta, ani on - nikt się nie dowie, dopóki sami tego nie odkryją lub dopóki to się nie powtórzy.

     (Ile razy dadzą się ogłupić w tak banalny sposób?)

     Czy tak się stanie?

     Śmieję się cicho.

     Oby było interesująco. Tylko o tyle proszę...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro