11. Ostatni poziom.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Nie rozumiesz. - Elena rozejrzała się, sprawdzając czy Borys nie idzie przypadkiem w tę stronę - Bury powiedział, że jest pewien.

- Toż on zaczynał nas zatrudniać dwa miesiące po jej śmierci i nie wyglądał na gościa, który zabił swoją żonę. - Magda machnęła ręką - Przestań słuchać Burego, bo zawsze był zazdrosny. Ja rozumiem, że jest chory, ale pieprzy głupoty jak zwykle.

- Uważasz, że Bury kłamie?

- Tak. Uważam, że kłamie. Borys przez długi czas był załamany i jestem w stu procentach pewna, że nie zabił Ivanki.

- W takim razie, dlaczego Bury miałby kłamać? Przecież już na niczym mu nie zależy.

- Nie wiem. Pewnie chce zrobić wszystko, żebyś przestała ufać Borysowi. Chce was skłócić - oznajmiła pewnie.

- Jakoś średnio to widzę. Był zdolny do wepchnięcia Burego, to może i był zdolny do zabicia żony.

- Daj sobie przetłumaczyć, Elena. Borys nie zabił Ivanki.

- Ale skąd ta pewność? Przecież nie chodziłaś za nim i nie wiesz.

- Ivankę zabiła jej przyjaciółka, pasuje? - powiedziała tracąc cierpliwość i odchodząc od Eleny byleby tylko nie powiedzieć zbyt wiele, jednak na to było już z deka za późno.

- Jaka przyjaciółka? Skąd wiesz? - pospieszyła się i dogoniła Magdę.

- Błagam. Nie pytaj już o nic, okej? - poprosiła głośno wzdychając.

- Powiedz mi skąd to wiesz.

- Takie chodziły ploty. Po śmierci Ivanki, Miszka zaczęła wpadać do bazy i pocieszać Borysa. Przyjeżdżała do hotelu na Wąskiej, z samej Moskwy. Na początku nie zwróciliśmy uwagi, ale po jakimś czasie to zrobiło się w chuj dziwne. Komu chciałoby się zapierdalać tyle kilometrów, aby tylko kogoś tam pocieszyć? - zapytała - Przyglądaliśmy się, aż w końcu któregoś wieczora Borys wypieprzył ją ze swojego gabinetu i powiedział, że ma tu nie wracać. Wtedy jeszcze nic nie rozumieliśmy, ale po paru miesiącach Borys chwalił się Buremu i Tomkowi, jakie to ma branie wśród panienek, że nawet przyjaciółka Ivanki chciała się z nim ruchać. Po tym złożyliśmy sobie wszystko do kupy.

- Przecież to jeszcze nie dowód... - niedokończyła.

- Dowodem powinno być to, że po kolejnych dwóch miesiącach, ktoś naprowadził Borysa na ślad Miszki, a gdy tylko dowiedziała się, że Borys jej szuka, spieprzyła do Londynu. - odparła pewnie.

Elena oparła się o ścianę i chwilę pomyślała:

- Nie mam pojęcia co robić i co myśleć. Dlaczego Bury mnie okłamuje?

- Powiem ci coś, tylko obiecaj, że nie powiesz Borysowi - podeszła bliżej szepcząc. - Borys cię kocha i sam mi to mówił. Może dlatego Bury opowiada ci głupoty, może on nie chce żebyś była z Borysem, nawet jeśli umrze.

- Wiem, mi też to powiedział, tylko kiedy wy rozmawialiście na ten temat?

- Już jakiś czas temu. Ufam Borysowi, wiem, że nie zrobiłby krzywdy ani Ivance ani Tobie. Prędzej stawiałabym na Burego. - dodała na odchodne - A! - obróciła się - I nie zdziwiłabym się, gdyby Bury sam wlazł do tej kopalni.

- Nie, Borys mi się przyznał, że go tam wrzucił.

Magda wzruszyła ramionami i zeszła piętro niżej, do pracy, a Słowaczka jak zwykle błąkała się po korytarzu bez celu, myśląc tylko o tym, kto mówi prawdę. W zasadzie do niczego jej to nie było potrzebne, bo sprawy Borysa, to sprawy Borysa. Jej zależało tylko na tym, by wrócić do domu i odciąć się od tego zaplutego towarzystwa, skażonego promieniotwórczym uranem, jednak było coś, co nie dawało jej spać. Ivanka.

- Bury Ci powiedział? - zapytał Borys, układając książki na ogromnej półce.

- Tak, a ja chciałam tylko z ciekawości zapytać czy to prawda.

Bury spojrzał na Elenę i zszedł z drabiny, by dokończyć rozmowę. Nie spodziewał się, że Elena już wie. Stawiał raczej na to, że dowie się w pierwszych dniach pobytu:

- Prawda. Miałem żonę, mieszkaliśmy w Moskwie, a potem ktoś ją zabił - wytarł ręce w szmatkę, która leżała na biurku.
Elena podeszła nieco bliżej biurka, wręcz je obeszła, stając przy Borysie.

- Przykro mi, że tak wyszło.

- Czasu nie cofnę - spojrzał na Elenę spokojnym wzrokiem. - A co z Burym?

- Podejrzewam, że jeszcze dziś w nocy albo jutro...

Borys tylko chrząkną:

- Jak mam go pochować? Myślałem o tym dziś w nocy. Skoro spalenie nie wchodzi w grę, to zwyczajnie go zakopać?

- Nie, Borys. Zwykłe wrzucenie go do dołu w ziemi będzie zbyt ryzykowne. Promieniowanie będzie się wydostawać na zewnątrz, a nie daj Boże ktoś, go kiedyś wykopie, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia... - pomyślała chwilę - Podobno ciała strażaków z Czarnobyla zamknęli w drewnianych trumnach, potem metalowych wkładach i zalali je betonem. My też tak musimy zrobić.

- Naszykuję już wszystko. Załatwię drewno, metal i beton.

- Okej - uśmiechnęła się niezręcznie.

- Elena? Dużo wczoraj czytałem i... - zatrzymał się w ciszy, zostawiając książki na biurku -... i  jak duże jest ryzyko, że zostałaś napromieniowana?

- Zobaczymy po czasie, chociaż... Nie sądzę, że wyjdę z tego bez szwanku. Jakieś powikłania zawsze są.

- Słuchaj... - zaczął - Sory za to co mówiłem. W ogóle nie powinienem wybuchać i mówić ci, sama wiesz czego...

Oczywiście, chodziło mu o jego wyznania miłosne.

- Dobrze, że to zrobiłeś. Przynajmniwj wiem na czym stoję - uśmiechnęła się - Z chęcią pomogłabym ci układać te książki.

- Już skończyłem. Nie trzeba.

- Okej, to co? Ja idę do siebie. - rzuciła i wskazała ręką na drzwi.

- Może przejdziemy się do tego lasu, co? Miałem cię kiedyś zabrać na poziomki i maliny - zaproponował.

Elena chętnie się zgodziła, bo budowanie relacji z Borysem w tamtej chwili było ważne, ale nie tylko. Czas spędzony z nim był bardzo cenny i mimo tego, że była na niego bardzo zła, była wręcz wściekła, to chyba warto było przejść się z nim tam, by nie podejrzewał, że ta chciałaby uciec i odciąć się od niego całkowicie, i choć żadną tajemnicą nie było to, że tęskniła za domem, to raczej jej niechęć do Borysa, była dla niego samego ogromną niewiadomą. Najprościej mówiąc: Pozwalała mu się w sobie kochać oby być bezpieczną do wyjazdu, oby nie stwarzać pozorów.
Oboje założyli na siebie bluzy, długie spodnie, które miały ochronić ciało przed natrętnymi kleszczami, występującymi w tamtych lasach przez większość dni w roku i wygodne buty. Elenie spodobał się pomysł wyjścia do lasu. W końcu miała okazję poodychać świeżym powietrzem, zobaczyć coś więcej niż tylko bunkier czy polanę:

- Po wojnie stały tu jeszcze betonowe krzyże i kraty oddzielające groby, ale ktoś to wszystko rozjebał. Nie wiem tylko po co - powiedział idąc wąską ścieżką w głąb lasu, a Elena kroczyła zaraz za nim.

- U nas są Hunkovce. To wojskowe cmentarze Niemieckie, ale one są zadbane, ktoś trzyma nad nimi piecze.

- Nigdy nie byłem na Słowacji, a byłem w wielu miejscach na świecie. Grecja, Tunezja, USA, Emiraty Arabskie, Czechy, Włochy, a Słowacji nie widziałem. - Zaśmiał się.

- Żadne słowa nie opiszą tego, co można zobaczyć w Szczyrbie, Popradzie czy gdziekolwiek indziej. Trzeba tam być. - uśmiechnęła się mijając kolejne drzewa.

Powietrze tam, było świeższe i przyjemniejsze, niż przy bazie. W okół roznosił się zapach sosny i trawy, a wszędzie słychać było ćwierkające ptaki. To było niczym muzyka dla uszu człowieka, który prawie dwa miesiące przesiedział pod ziemią, z dala od jakichkolwiek bodźców z zewnątrz.

- Może kiedyś przyjadę tam do tej twojej pipidówy - zaśmiał się - Jest tam jakiś hotel?

- Jest mały hotelik, jest nawet wiejski szpital.

- Pracowałaś w nim zanim tu przyjechałaś? - zapytał.

- Gdybym tam pracowała, to dziś nie byłoby mnie tutaj. Nie, nigdzie nie pracowałam. Wiesz... Do momentu przyjazdu tutaj, uważałam, że pieniądze nie dadzą szczęścia. Żyłam tylko z tego, co zarobił ojciec, nie martwiłam się prawie o nic, bo o co miałam się martwić? O porzeczki? O to czy mi wiatr gałęzi wiśni nie połamie? A dopiero teraz, kiedy tak się poświęcił przyjazdem do Polski, zdałam sobie sprawę, że byłam zaplutą egoistką, bo on ryzykował, a ja byłam zbyt dumna, żeby zajmować się starszymi ludźmi w domach opieki.

- A gdzie pracował twój stary zanim się tu zjawiliście?

- Na targu. Mama szyła różne rzeczy typu swetry, skarpety, wełniane breloki, a tata jeździł z nimi z samego rana na targ w samym centrum wsi i handlował, aż do wieczora. - zaśmiała się.

- Dużo zarabiał?

- Nie żartuj. Teraz każdy jeździ do Popradu kupować nowe, materiałowe ubrania. U ojca kupowali tylko starsi ludzie, babki na prezenty dla wnuków, dziady kapcie czy swetry na zimę, a tak to cisza i spokój. Zarabiał mało, ale starczało. Przynajmniej do momentu. - odparła pewnie.

W końcu po chwili dreptania wydeptaną ścieżką, wyszli na całkowicie odsłoniętą polanę. To było jedyne miejsce w lesie, którego niebo nie było przyszłonięte koronami drzew, a sama polana nieco przeraziła Elenę. Zatrzymała się przy wejściu czując zimne dreszcze i spojrzała na Borysa, który odwrócił się, zatrzymując w miejscu:

- Co jest? - zapytał.

- Mam ciarki na plecach. Kiedyś tu stało się chyba coś złego.

- Chodź tam - wskazał palcem na drugą stronę polany - Tam są owoce.

Ta postawiła delikatnie krok wchodząc na teren pola i niepewnie, nadal strachliwie kroczyła obok Borysa:

- Podobno kiedyś właśnie tu odbywały się satanistyczne rytuały. Miejsce do tego idealne. Najbliższa wioska dwadzieścia kilosów dalej, polana zajebista, sporo miejsca.

- Teraz pewnie jest idealnym miejscem na wycieczki dla tych odkrywców - podrapała się po głowie - Nie pamiętam jak oni się nazywają.

- Urbexy. Nie jest. Teraz ludzie wiedzą, że tu jesteśmy. Nikt się nie zapuszcza, dalej niż jakieś pół kilometra w głąb, jak nie mniej. - oznajmił rozglądając się.

- Wiedzą i nie donoszą policji?

- Nie wiedzą gdzie dokładnie, a przeczesanie całego tego terenu zajeło by długie tygodnie. Kiedyś słyszałem rozmowę dwóch bab w sklepie. Obie mówiły, że gdzieś w lesie jest baza mafii, i że zapuszczenie się do niego grozi śmiercią, bo my patrolujemy każdy centymetr tej ziemi - zaśmiał się - Pojebane staruchy.

- Ale poniekąd miały rację?

- Poniekąd. Wiadomo, że jeśli ktoś by wparował pod bazę, to już by z lasu nie wyszedł, ale jeśli ludzie mają sobie ochotę łazić po tych terenach, to mi to osobiście nie przeszkadza. Sam w sezonie chodzę na grzyby, a tu jest ich sporo.

- Nie boisz się, że któregoś dnia policja zrobi ci nalot?

Borys zaśmiał się w głos:

- Powiedzmy, że mam kilku znajomych w policji, którzy na pewno daliby mi znać, że coś się szykuje. Ja wtedy spakowałbym sprzęt, ewakuował ludzi i nie byłoby żadnego problemu.

- To się jakoś nazywa u was...

- Wtyki, kret. To ma sporo różnych nazw.

Po tych słowach dotarli na miejsce - czyli drugi koniec polany. Faktycznie, pełno tam było owoców, dzikich malin, porzeczek, jagód, poziomek, a nawet kilka drzew dzikich wiśni. Kwaśne jak cholera. Nie dało się jeść ani porzeczek ani czerwonych wisienek, ale za to maliny smakiem wynagradzały niemal wszystko:

- Trochę szkoda, że to miejsce jest opuszczone - chwciła malinę - Ktoś mógłby zadbać o te rośliny.

- Chciałabyś mieszkać na tej polanie? - zaśmiał się. - Mogę ci postawić chatkę.

- Nie żartuj. Ja nawet nie chciałabym mieszkać w pobliżu! - odparła - Po prostu u siebie przed domem też mam takie krzaczki i szkoda mi tych, które nie mają kogoś, kto mógłby o nie dbać.

- Nie lubie ogrodnictwa, nie będę o nie dbał.

- Ogrodnictwo to sama przyjemność, relaks i chwila zapomnienia. Człowiek skupia się na czymś innym i patrz, zapomina o wszystkich złych rzeczach. Ja na przykład często grzebałam w ziemi, bo dzięki temu nie myślałam o problemach, jak się okazuję, przed przyjazdem tutaj wcale ich nie miałam - dodała, grzebiąc między gałęziami.

- W zasadzie, co ty robiłaś zanim tu przyjechałaś?

- Nic. Żyłam jak normalny człowiek, tylko bez pracy. Wstawałam rano, jadłam śniadanie, wychodziłam do ogrodu żeby zająć się roślinami, potem przychodził Wiktor, mój przyjaciel. Pewnie się martwi. Siadaliśmy na werandzie, i albo rozwiązywaliśmy krzyżówki gadając, albo po prostu wygrzewaliśmy się w słońcu. Nic szczególnego. Żyłam jak każdy.

- A skąd znasz tego Wiktora?- zapytał zajadając.

- Znamy się od dzieciaka. Jesteśmy przyjaciółmi.

- Aa - podumał - Myślałem, że to jakiś twój chłop.

- Nie mam i nie szukam, nie przewiduję też posiadać chłopa w ciągu najbliższych dwóch lat - Elena zaśmiała się. - Mężczyźni, bez obrazy, są jak dzieci, którymi ciągle trzeba się zajmować. Jestem jeszcze za młoda na dzieci.

Borys parsknął:

- Nie każdy facet jest jak dziecko. Miałaś chujowych chłopaków, jeśli myślisz, że każdy jest dziecinny, a w dodatku taki sam. - rzucił chyba biorąc jej słowa do siebie.

- Może i tak, miałam ich za mało, ale nie wmówisz mi, że każdy jest odpowiedzialny.

- Nie chcę ci nic wmawiać. Po prostu generalizujesz.

Elena zmarszczyła czoło. W języku Polskim takiego słowa nie znała:

- Co to znaczy?

- To znaczy wrzucać wszystkich do jednego wora. Mówić, że każdy jest taki sam. Nie wiesz tego?

- Polski znam bardzo dobrze, był moim ulubionym językiem, ale nie wszystkie słowa. Słabo znam powiedzenia, nie znam znaczeń słów takich jak te, które przed chwilą wypowiedziałeś.

- Pobędziesz tu, to się nauczysz. A wracając do tematu... - znów się na chwilę zawiesił - Masz słabe doświadczenia z facetami, że tak mówisz? Pytam z ciekawości, jak już zaczęliśmy ten temat - tłumaczył.

- Mam, ale wolę o tym nie rozmawiać. To najgorsze i najbardziej żenujące lata mojego życia.

Borys znów się zaśmiał:

- No coś ty? Dawaj, opowiedz jacy byli twoi ex.

- W zasadzie był tylko jeden, ale był okropny. Derwan, delikatnie mówiąc, niszczył mi życie.

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że cię lał - ten przerwał na chwilę jedzenie.

- Nie, nie lał, ale był bardzo złym człowiekiem. Między mną, a nim była spora różnica wieku. Ja miałam ledwo dziewiętnaście, on prawie trzydzieści, i choć dogadywaliśmy się całkiem dobrze, to z czasem zaczynał przejawiać... - Elena podumała - Nie wiem jak to się u was nazywa. No, że tylko on ma zdanie, mówi mi co mam robić, gdzie i kiedy wychodzić - spojrzała na Borysa, a ten pokiwał głową.

- Był po prostu władczy. Lubił mieć kontrolę.

- No właśnie. Wprowadziłam się do niego, zamieszkałam z nim, aż po dwóch latach, ponad dwóch, zdałam sobie sprawę, że tkwię po uszy w bagnie, z którego nie mogę się wydostać. Nie miałam prawa głosu w domu, nie mogłam wychodzić, oglądać telewizji, rozmawiać z mamą, aż po pół roku spakowałam się i wróciłam do domu.

- No, a dlaczego nie spierdoliłaś wcześniej?

- To nie jest takie proste, Borys. My jako kobiety jesteśmy słabsze, ulegamy wpływom, często uzależniamy się od mężczyzn i tym razem tak było. Uzależnił mnie od siebie finansowo, fizycznie i psychicznie. Po prostu ciągle mi wmawiał, że bez niego nie dam rady, że jakbym chciała z nim zerwać i wrócić do domu, to i tak bym wróciła spowrotem, bo potrzebuję go, żeby żyć. Jak się to wtłukuje do głowy, dzień i noc, to potem tak jest naprawdę. - odeszła od krzaka o mały krok.

- Nie wiem. Mi się to wydaje proste. Chcesz? Bądź. Nie chcesz? Odejdź.

- Takie się wydaje, ale prostym nie jest. Dopiero teraz wiem, jak czują się takie kobiety. - usiadła na trawie - A przyjechałam tu też poniekąd po to, by pokazać mu, że potrafię o siebie zadbać, że potrafię zarobić pieniądze i wcale nie jest tak, że sobie nie poradzę, ale widać właśnie, jak sobie poradziłam.

- Poradziłaś. Ty chyba nie myślisz, że odeślę cię do domu bez pieniędzy - odparł jak gdyby nigdy nic, nadal jedząc maliny.

- Serio? To znaczy, to dobrze, bo ja myślałam... - niedokończyła.

- Ty i ojciec dostaniecie swoją działkę. Ty za moje szycie i opiekę nad Borysem, a twój ojciec za robotę przy składaniu sprzętu.

Elena uśmiechnęła się szeroko:

- Ile?

- Nie wiem. Jeszcze nie skończyłaś pracy.

- A tak mniej więcej? - podniosła się i podeszła do Borysa.

Ten spojrzał na nią i spokojnie, poważnie odparł:

- Zaufaj mi.

Po zakończonym buszowaniu wśród malin, oboje wrócili do bazy z przepełnionymi brzuchami. Wydawałoby się, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku, bo w środku panowała przyjemna aura, oboje byli rozbawieni i czuli się świetnie, a przyjemny zachód słońca oświetlał cały las, robiąc tym samym cudowną atmosferę. Niemniej jednak po niedługiej chwili, bo po zaledwie kilku minutach, do pokoju wbiegł Tomek, który pilnie poprosił Elenę na dół, do pokoju Burego. Mówił coś o okropnym bólu, ale nie dało się go zrozumieć, bo sam motał się pomiędzy słowami. Po zejściu piętro niżej, szybkim włożeniu kombinezonów ochronnych i wejściu do pokoju Elena zdała sobie sprawę, że skończyła się morfina, a Bury znów jej potrzebował. Prężył się na łóżku próbując nie krzyczeć, jednak po chwili odpuścił i zaczął wydzierać się na całą bazę. Jego krzyki były przerażające i sprowadziły na dół nawet Borysa, który ostatnimi czasy unikał go jak ognia. Elena pędem biegała po całym pokoju szukając choć jednej kroplówki lub ampułki lecz nie ostała się ni kropla:

- Borys, nie ma morfiny - spojrzała na maskę umieszczoną na twarzy Borysa, który w bez ruchu patrzył na wygląd Burego. Nie było go tam ani razu, to musiał być dla niego potężny szok. - Borys!

Ten ocknął się i spojrzał na Elenę:

- Zanim ją przywiozę minie sporo czasu.

- To co mam zrobić?! - wykrzyczała nerwowo - Ja nic nie mam. Leki przeciwbólowe, ale to nic nie da!

- Morfina będzie za półtorej godziny, daj mu leki! - wykrzyczał pomiędzy krzykami Burego.

- Leki nie pomogą! Musi być coś mocniejszego!

- Mogę wysłać chłopaków, ale to zajmie sporo czasu.

- Dobij go! - spojrzała na Borysa - Dobij go, proszę!

- Ale jak...

- Normalnie! Byłeś w stanie go wepchać, to teraz dobij...! 

Ten spojrzał na krzyczącego Burego, potem znów na Elenę, która stała naprzeciw niego ciągle powtarzając, by go dobił i nie wiedząc na co się zdecydować, wrócił do swojego gabinetu zostawiając Elenę w niepewności. Ta nie czekając, podeszła do chorego, próbując go obezwładnić za ręce:

- Przepraszam! Przepraszam Erwin, ale ja nie mam innego wyjścia! - ściągnęła maskę opuchnięta od płaczu, mokra od potu z roztrzepanymi włosami, które wpadały do ust i oczu - Muszę cię zabić, żebyś dłużej nie cierpiał, rozumiesz?! Nie mamy innego wyjścia, inaczej będziesz przechodził to codziennie, aż w końcu umrzesz.

I wtedy do pokoju wszedł Borys, który z pewnością wycelował w ich stronę:

- Wyjdź stąd - powiedział ściągając maskę.

Elena jeszcze raz pociągnęła nosem i spojrzała w oczy Burego pełne bólu i cierpienia:

- Tak się cieszę, że cię poznałam... - wyszeptała już spokonie i puściła luzem jego dłonie. Powoli wyszła z pokoju, a mijając już ostatnie drzwi w koryatrzu, usłyszała strzał, który zapoczątkował głuchą ciszę. To był znak, że cierpienie bolesne nie tylko dla Burego, właśnie się skończyło. Julka, Tomek, Magda i parę innych osób stało już na schodach czekając na jakieś wieści, ale Elena nie zamierzała odpowiadać na jakiekolwiek pytania. Z maską w ręku siadła na schodach tyłem do wszystkich i tam płakała jak małe dziecko. Głosy się rozmywały, pytania z ich ust rozpływały, a do uszu docierały tylko zniekształcone dźwięki, bo w głowie szumiał tylko słowacki wiatr przeplatywany na zmianę z krzykami Burego.
Borys wyszedł z pokoju i oparł się o ścianę naprzeciw schodów. Patrząc na Elenę, zdał sobie sprawę z tego, że popełnił zbyt duży błąd, by go naprawić. Czasami jest tak, że zrobimy pewne głupstwo pod wpływem chwili, a czasu się cofnąć nie da, dlatego musimy z nim żyć lub uczyć się jak można je wymazać z pamięci. Tego widoku jednak Borysowi się wymazać nie uda. Nigdy.

- Bury nie żyje. - oznajmił do grupki - Przyszykujcie beton, szpadle i wodę. Jutro o czwartej rano będziemy go zakopywać.

Uczucia, które wtedy siedziały w głębi były zbyt niejasne, by móc je opisać. Smutek, złość, ulga, to wszystko na raz buchało wewnątrz. Dobrze, że nie żył, ale nasuwały się wątpliwości, czy aby nie zbyt szybko zdecydowała się prosić o to, by go dobić? Mimo tego, iż z jednej strony zdawała sobie sprawę, że postąpiła słusznie, pomogła mu ulżyć, to z drugiej strony męczyły ją wyrzuty sumienia, że może jednak powinien był umierać naturalnie, sam, bez niczyjej pomocy.
Płacz, skowyt i smarkanie nosem miały jej nieco ulżyć, ale to nie pomogło. Oboje z Borysem siedzieli na piętrze jeszcze przez kolejną godzinę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro