#13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pedałowałem spokojnie. Miałem dużo czasu. Nie spieszyłem się. Przejeżdżałem akurat przez pasy, zgodnie z zasadami ruchu drogowego. Niestety jednak zobaczyłem przed pasami czarny samochód pędzący prosto na mnie. Zatrzymałem się, by przetrzeć twarz. Może to właśnie było moim błędem. Samochód dalej sunął z zabójczą prędkością przed siebie, a ja zatrzymałem się na środku pasów niewiadomo po co. Czy tak właśnie czuła się Monika, gdy ją potrącałem niechcący? Ostatecznie udało mi się zjechać w odpowiedniej chwili na chodnik po drugiej stronie, bo jednak zachowałem resztki przyzwoitego rozumu. Jednak przestraszyłem się, że owy kierowca w środku może spowodować inne wypadki. Stwierdziłem, że muszę go zatrzymać. Nie tracąc ani chwili czasu, popędziłem za samochodem. Jechałem tym samym pasem, co on. Na szczęście nie przyśpieszył, tylko zwolnił. Udało mi się go dogonić. Spojrzałem w szybę od strony kierowcy. Zobaczyłem łysego faceta bez jednego oka. Drugie było w odcieniu zieleni. Mężczyzna wydał mi się dziwnie znajomy. On też spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się. Jednakże to nie był zwykły uśmiech. Skojarzył mi się raczej z takim bardziej psychopatycznym. I wtedy wróciłem wzrokiem do jezdni. Zobaczyłem jak na pasy wychodzi jakaś mała, zapłakana dziewczynka. Samochód nagle przyśpieszył. Ten porąbany facet chciał spowodować jakiś wypadek! Musiałem coś zrobić. Ze względu na jego przyśpieszenie teraz byłem przy drzwiach do tylnego siedzenia po stronie kierowcy. Postanowiłem działać, by ocalić małą dziewczynką. Za drugim razem udało mi się otworzyć drzwi i wejść do środka samochodu. Zamknąłem je zaraz i spojrzałem jak mój rower zostaje gdzieś tam, ale musiałem dalej działać. Nieubłaganie zbliżaliśmy się do pasów, a dziewczynka zrobiła dokładnie to samo, co niegdyś Monika. Sparaliżował ją strach, a jej nogi wrosły niby w ziemię.

- Nie uratujesz jej. Haha. - usłyszałem czysty baryton dobiegający zza kierownicy.

Podjąłem radykalne kroki. Kosztem skrzyni biegów znalazłem się obok łysego. Oderwał na chwilę wzrok z dziecka, by spojrzeć na mnie i wykrzywić twarz w dziwny, psychopatyczny sposób. Miałem mało czasu. Jeszcze chwila, a gość przejechałby małą blondyneczkę. Dlatego nie zawahałem się, kiedy chwyciłem kierownicę i zacząłem siłować się z nim. Udało mi się gwałtownie skręcić w samą porę. Zamiast w dziewczynkę, samochód walnął w miejską lampę. Automatycznie przed naszymi twarzami pojawiła się poduszka powietrzna, w którą walnęliśmy głowami. Wszystkie szyby w samochodzie roztrzaskały się w drobne kryształki. Poczułem ból, a jednocześnie radość z ocalenia jej. Mimo że wszystko nas najprawdopodobniej bolało, łysy wyszedł z samochodu. Tłumiąc ból udało mi się wyczołgać wręcz za nim. Miałem wielką ochotę na zamknięcie powiek, aczkolwiek musiałem się jeszcze upewnić, że urocza blondynka zwiała. Z tego powodu jakoś odnalazłem resztki sił, by wstać i móc się rozejrzeć. Na szczęście mój wzrok nigdzie nie spotkał się z jej piwnym, dlatego odetchnąłem z ulgą. Jak się okazało jeszcze przedwcześnie, bo pięść mojego jednookiego "kolegi" po chwili wylądowała na mojej twarzy, a ja ledwo ustałem i zaraz poczułem metaliczny posmak krwi w ustach.

- Uratowałeś się od bycia ofiarą i odebrałeś tą przyjemność tej małej oraz zniszczyłeś mi samochód, dlatego pożałujesz.

- Weź ty idź się lecz, dupku!

- Śmiesz mnie jeszcze obrażać?!

- Nie, stwierdzam tylko fakt, iż powinieneś się leczyć na debilizm trzeciego stopnia.

- Jak śmiesz?!

Zaraz też poczułem jego pięść, która ugodziła mnie w brzuch. Jego cios był na tyle mocny, bym upadł na ziemię, ale na tyle słaby jednocześnie, co nie zamknął mi ust. Dlatego po chwilowym uczuciu bólu, nie wahałem się obrażać go dalej.

- No, co? Jestem pierwszym, co potwierdził twoją nieuleczalną chorobę na debiliozę?

- I do tego wymyślasz nowe choroby. Nie powinieneś mnie obrażać, gdy nad tobą góruję. Jesteś nikim.

- Może i jestem nikim, ale przynajmniej jestem zdrowy.

- Zaraz złamię ci coś jak nie przestaniesz.

- Czyżbyś był chory i niedouczony?

Mężczyzna chwycił mnie na kołnierz i zakładam, że wykorzystując resztki swoich sił podniósł mnie w górę.

- Teraz to ja góruję nad tobą. - uśmiechnąłem się lekko, co bardziej przypominało grymas bólu, aniżeli uśmiech.

- Zmieniłeś się Szymonie. Nie do poznania.

- Chwila, znamy się?

- Znamy, aczkolwiek możesz mnie już nie pamiętać. W końcu widzieliśmy się zaledwie tylko trzy razy, gdy jeszcze miałem oba oczy.

Wtedy za jego plecami spostrzegłem dwóch policjantów z bronią. Poczułem się też słabiej, ale postanowiłem jeszcze zająć go rozmową, by załatwić gliną więcej czasu na podejście czy coś.

- Wujek Kazik?

- Nie, twój koszmar, który pojawiał się zawsze ilekroć działo się coś złego.

- A okej.

- Jak tam u Kamilki? Nie widziałem ją, odkąd zostawiłem ją ostatnio w lesie.

- Co? To przez ciebie jest w szpitalu na skraju załamania nerwowego czy światopoglądu?!

- Niby tak, po prostu chciałem zmienić jej tok myślenia. Chciałem mieć ją dla siebie, ale się nie udało. Wykorzystałem ją na tyle, ile mogłem. Powiem tyle: towar testowany.

- Jak mogłeś?

Postanowiłem dosłownie ostatnie resztki siły wykorzystać na cios. Zamachnąłem się i obiema nogami walnąłem go gwałtownie w brzuch. Puścił mnie na ziemię. Upadłem. Ostatnie, co usłyszałem to jego śmiech. Czysto psychopatyczny, aczkolwiek debilny śmiech.


A miało być to zwykłe potrącenie xd, ale przynajmniej jest ciekawiej chyba heh
Nie wnikajmy w tłumaczenie piosenki w mediach. Po prostu tak o i jest, żeby było fajniej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro