#19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szymon

Obserwowałem pomnik Neptuna. Chciałem mieć już to za sobą, by następnie wrócić do normalnego życia. Byłem wcześniej. On pojawił się punktualnie. Rozejrzał się, bo chciał mnie dostrzec. Jednak ja ułatwiłem mu zadanie, wychodząc z ukrycia. Żeby stworzyć pozory, wyciągnąłem do niego rękę. Uścisnął ją, jakbyśmy się znali od dawna. Następnie rozejrzał się, jakby obawiał się, że nie jestem sam.

- Bez obaw, nie mam przyjaciół - odrzekłem, uśmiechając się dobitnie.

- W takim razie proponuję przejażdżkę moim nowym cabrio - podkreślił przedostatnie słowo.

- Jasne. Z chęcią skorzystam z propozycji. Znasz może idealne miejsce na potyczkę?

- Nie martw się. O wszystkim pomyślałem.

Zaczęliśmy iść w kierunku parkingu. Szliśmy w milczeniu. Od wczorajszego dnia miałem dość dużo czasu, by wymyślić sposób zemsty. Jednak teraz zacząłem zastanawiać się czy naprawdę tego chcę. Doszliśmy do samochodu. Miał kolor niebieski i ładnie mienił się w słońcu, które wyszło zza chmur, choć powietrze pozostawało mroźne. Wsiadłem na miejsce pasażera koło kierowcy. Potem usiadł on. Odpalił i wyjechał z parkingu. Pewnie osoba trzecia widząca moje czyny, uznałaby mnie za szalonego. Jednak ja miałem plan.

- To, co? Jesteś Wiktor, tak?

- Tak. Ale też i jestem...

- Tak, wiem. Moim koszmarem. W ogóle, co ci zrobiłem, że tak stwierdziłeś?

- Oprócz pokrzyżowania mi planów potrącenia tamtej dziewczynki, jesteś zakałą w moich oczach. Byłem wcześniej znakomitym siatkarzem. Jednak po wypadku straciłem reputację, oko. Wylali mnie, bo stałem się bardziej agresywny.  Po jakimś czasie moja znajoma oświadczyła, że jest w ciąży. Z moim największym wrogiem. Ich dzieckiem byłeś ty. Nadal jesteś. Kochałem ją, ale ona wybrała innego. Twojego ojca. Od wtedy poprzysiągłem zemstę. Jednak uznałem, że muszę się odpowiednio do tego przygotować. Przyznam, że zapomniałem o tym. Miarka się przebrała i wszystko sobie przypomniałem, gdy dowiedziałem się, że odnosisz sukcesy...

- Nikt nie rozumie szaleńców, więc nie próbuj mi się tłumaczyć. Nie ma szans, żebym cię zrozumiał.

Wiktor nagle gwałtownie skręcił. Potem na prostej drodze przyśpieszył. Na skrzyżowaniu skręcił w prawo i w mgnieniu oka znaleźliśmy się na leśnym parkingu. Mężczyzna wysiadł, więc zrobiłem to samo. Stanęliśmy naprzeciw siebie. Jednak oddzielał nas samochód.

- Idziemy do lasu. Pokażę ci uroczą chatkę, w której niegdyś przetrzymywałem Kamilkę.

Powstrzymałem się od jakiejkolwiek agresywnej reakcji, chociaż chciałem mu przywalić, chociażby szyszką. Bez słowa ruszyłem za nim. Może i wydawałoby się to komuś głupie, nieodpowiedzialne, czy bezsensowne, ale wciąż miałem plan. Na razie pragnąłem zdezorientować wroga. Przemierzaliśmy las w ciszy, aż wreszcie naszym oczom ukazała się leśna chatka.

- Wejdę pierwszy, żebyś się nie obawiał niczego. Nie zastawiłem żadnej pułapki, gdyż nie sądziłem, że się zgodzisz na przejażdżkę.

Nic nie odpowiedziałem. Mężczyzna istotnie wszedł pierwszy. Jednak przed wejściem do środka zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno dobry pomysł. W końcu przyjechałem tu z człowiekiem, którego miałem ochotę udusić.

- Idziesz?

Nie odpowiedziałem, aczkolwiek zrobiłem kilka kroków i znalazłem się w środku. Niczego podejrzanego nie zobaczyłem. Drewniana chatka na środku miała rozłożony dywan, a na nim stała sofa, na której siedział Wiktor. Nie było więcej mebli. Dwóch okien w ogóle nie zasłaniały zasłony. Naprzeciwko drzwi wejściowych widać było dwa inne przejścia, które były zamknięte.

- Jak widzisz nie ma tu dużo miejsca, ale wystarczy, by zmieścić tu dwie dziewczyny, kobiety i zrobić coś, czego będą pamiętały do końca życia.

- Jesteś okropny.

- Szukasz na mnie zemsty, ale mimo to przyjechałeś tu ze mną. Dlaczego? Zadzwoniłeś wcześniej po policję? A może po kolegów z piłami? Jak chciałeś mnie zabić na moim terenie? Czemu się mnie nie boisz?

- Strach o siebie zastąpiła chęć zemsty. Może mój plan jest dziecinny, ale czeka cię tu twój koniec. - Wyjąłem z kieszeni procę i kamienia wielkości pięści.

- Chcesz mnie zabić jak Dawid Goliata? Nie zdziw się, jeśli chybisz.

- Nadal siedzisz, a ja wyzywam cię na walkę. Wprawdzie nie rzuciłem rękawicy, bo zostawiłem ją w domu, ale wyciągnąłem broń.  Więc wstań i pokaż, co potrafisz.

- Skoro nalegasz.

Mój przeciwnik wstał i zaczął do mnie podchodzić. Ja nadal stałem przy progu. Umiejscowiłem głaz, gdzie należało. Uklękłem i wycelowałem w jego czoło. Szedł wolno, jakby oczekiwał na śmierć z mojej ręki. Miałem jeden cel, jeden kamień i jedną procę. Wtedy stwierdziłem, że go nie zabiję. On tylko na to czekał. Zmieniłem cel. Zaraz też strzeliłem. Udało się. Kamień trafił jego drugie, zdrowe oko. Krzyknął z bólu, a ja błyskawicznie wyszedłem i zamknąłem za sobą drzwi. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem na policję. Będzie tam gnił. Nie skrócę mu wyroku, zabijając go. Jeszcze i mi by się dostało, więc uznałem, że już się zemściłem. Czułem ogromną satysfakcję, gdy widziałem jak go zabierają. Jednak on nie widział mnie. Miał na obu oczach bandaż. Mnie nie ukarali, bo oczywiście on mnie napadł, a ja broniąc się, strzeliłem mu w oko. Uwierzyli. Dlaczego miałbym kłamać?

Niedługo epilog. Fajnie, co?
Dzięki za czytanie ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro