Oneshot #3.1 ~O Czechosłowacji

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW: W shocie znajdują się ostre, sugestywne sceny, wspomnienia samobójstwa i wulgarny język

~•~•~•~•~

Tą historię można zacząć od nie tak dawnej przeszłości.

Po tym, jak zakończyła się wojna, część wschodnich państw została niemalże dobrowolnie oddana w ręce owianego niezbyt dobrą reputacją komunisty, byle tylko oszczędzić ludziom strachu przed możliwym trzecim ogólnoświatowym konfliktem zbrojnym. Cały zachód odgrodzony został twardym murem, za którym życie rozkręcało się i rozwijało, a czerwony wschód, zrównany do poziomu marginesu jakby zatrzymał się w miejscu.

Gdy po bardziej "wolnej" stronie płotu ludzie obgryzali paznokcie, oglądając wyścig dwóch czołowych państw o dominację światową, ci związani komunistycznym prętem, choć i owszem, również przyglądali się niezdrowej rywalizacji, skupiali się nad tym, jak zapewnić sobie jak najdogodniejsze życie. Byli ludzie, co trzymali się honoru, którego nawet druga wojna i czerwona zaraza zdusić nie mogły, i, choć w biedzie i nędzy, żyli według zasad moralnych. Inni, trzymając się instynktu przetrwania, który toksycznie zakorzenił się w nich przez trudne czasy, posuwali się do najbardziej zepsutych i egoistycznych czynów, byle zapewnić sobie wygodne i pozornie bezstresowe życie. Tych drugich miał osądzić czas.

Kraje spod socjalistycznej flagi musiały radzić sobie same. ZSRR i jego polityka zawłaszczyły wszystkie majątki, a większość państw pozostawił samych sobie. Były nieliczne wyjątki, które miał pod swoją bezpośrednią opieką, dla przykładu mały NRD, którym miał się zająć na mocy podpisanego z USA dokumentu. Inne kraje, te bardziej dojrzałe, były zmuszone zejść do poziomu zwykłych obywateli i pracować na własną rękę. Do ich jedynych obowiązków związanych z byciem państwem było ubranie od czasu do czasu ładnego munduru i pokazanie swojej uśmiechniętej twarzy tuż obok ZSRR.

To, że byli krajami, wcale nie znaczyło, że mieli prościej. Ciężko przychodziło im znaleźć pracę, bo zwykli ludzie zwyczajnie im nie ufali. Niejeden okazywał strach, nie chcąc ich przyjąć z obawy przed karą wymierzoną z samej góry. Kraje więc łapały się wszystkiego. Jedni dołączali do gangów i mafii, zajmując się nielegalnym handlem. Inni lizali buty komunistycznym urzędasom. Jeszcze innym wszystko stało się już obojętne.

I tak dotarliśmy do ważniejszego punktu tej historii, a przynajmniej ważniejszego dla pewnego chłopaka. Bo tutaj właśnie jego upodlone życie miało wreszcie nabrać rozbiegu, a on w końcu miał wyjść z najciemniejszego punktu w swoim życiu.

Zacznijmy od ulicy. Choć rozpoczynanie opowieści od ulicy zdaje się być całkiem błahe, typowe, pospolite, tak w tym przypadku jest ono zwyczajnie konieczne. Przecież ulica to synonim biedoty i niebezpieczeństwa, które w tej historii grały kluczową rolę.

Popękany, dziurawy chodnik, brudny i zniszczony, nie był zbyt przychylnie traktowany przez wałęsających się w tej okolicy "mieszkańców". Smród szczyn pijanych nastolatków i młodych dorosłych, już skreślonych przez społeczeństwo, drażnił nieprzyjemnie w nos. Niedaleko słychać było głośną muzykę dobiegającą z klubu nocnego. Nikt tu się nie przejmował skargami na policję. Do tej dzielnicy w teorii nikt przyzwoity się nie zapuszczał, a mundurowi omijali ją szerokim łukiem. Była to swego rodzaju wschodnioeuropejska Sodoma.

Moglibyśmy się rozdrabniać nad aurą migających ulicznych lamp, stojących tu i ówdzie "narciarzy", czy podejrzanych typów w płaszczach, zachęcających do pójścia w ciemną uliczkę, jednak z całą pewnością niejeden był w stanie wyobrazić sobie jakiego rodzaju była to okolica. Wystarczyłoby pomyśleć sobie o tym jednym miejscu w mieście, do którego za żadne skarby dana osoba nie poszłaby sama po zmroku. To było dokładnie takie miejsce.

Kluby nocne były tu całkiem prężnie działającym przedsięwzięciem. Choć ich umiejscowienie pozostawiało wiele do życzenia, usługi, jakie oferowały, zachęcały śmietankę komunistów do zaglądania i korzystania z ów usług. I nie było to serwowanie zwykłych drinków z parasolką, nie. Były to rzeczy, które działy się na zapleczu, w specjalnych pokojach pod kluczem. Cóż, podwładni Czerwonego Pana publicznie sprzeciwiali się i nie akceptowali pewnych działalności, ale to, co robili poza tym wszystkim to była całkowicie inna sprawa. Nawet nie zważali na fakt posiadania własnej rodziny i dzieci.

Klub "Różowa Pantera" uchodził w tych stronach jako miejsce największej wagi. Kto szedł do "Pantery" mógł spodziewać się ujrzenia wielu popularnych twarzy, ale również mógł spodziewać się widzieć je po raz ostatni w życiu. Ale... kieliszek najsłynniejszej w okolicy Margarity był tego warty, prawda?

Klub ten otrzymywał często darowizny od anonimowych zadowolonych klientów, dzięki czemu prężnie działał i się rozwijał. Szczęśliwi komuniści dbali również o to, by właściciel nie obawiał się niespodziewanej kontroli służbowych. Nikomu nie było to na rękę.

Oczywiście, jak już wcześniej było wspominane, "Pantera" nie była klubem, gdzie przychodziło się zapić smutki i wyjść lżejszym o wagę portfela. Od tego były inne kluby. Tutaj był inny świat, w którym zacierały się wszelkie granice, a wszystkie chwyty bywały dozwolone.

Widok skąpo ubranych kobiet nie był zapewne zaskoczeniem. Większym zdumieniem mogli być pałętający się to tu to tam mężczyźni. Każdy liczył na swoją porcję kasy, a "zdrowa" rywalizacja między grupką ludzi lekkich obyczajów o to, kto obsłuży więcej klientów tylko wspierała "dobry" wizerunek klubu. W końcu musieli konkurować zdolnościami, a na tym korzystali usługobiorcy.

Wśród pracowników był jeden, który znacznie wyróżniał się swoim stylem bycia. On nie musiał się starać, by być lepszym. On był lepszy, a jego pozorna niedostępność tylko podsycała apetyt obserwatorów, polujących na niego gdy tylko była ku temu okazja. Był "towarem" z wyższej półki, zarezerwowany był tylko dla wybranych osobników, którzy bardzo dbali o "swoją własność". Gdy ktoś niepożądany kręcił się zbyt blisko niego, a został nie daj Boże zauważony, rzucane było jedno ostrzeżenie. Drugiego ostrzeżenia nie było.

Chłopak skończył swoje wystąpienie, ku uciesze pijanej publiki. Zgrabnym krokiem, stukając obcasami o posadzkę ruszył w głąb pomieszczenia, zalotnym wzrokiem sunąc bo zgromadzonych. Jego pomalowane długie rzęsy nadawały mu dodatkowego seksapilu, a piękne, wyeksponowane ciało kusiło i zachęcało do złapania, dotykania i splamienia w najbardziej brutalny sposób.

Dotarł na sam koniec pomieszczenia, wiedział doskonale, kogo tam zastanie. Uśmiech wyrósł na jego ustach, wbrew wewnętrznym odczuciom. Nauczył się przekuwać jedne emocje na drugie.

– Towarzyszu... – wymruczał delikatnym głosem, nachylając się nieznacznie nad swoim najważniejszym klientem. Wiedział o nim niemalże wszystko - miesiące usługiwania i niezdrowej bliskości sprawiły, że mężczyzna poczuł przy nim zbyt dużą swobodę i nie powstrzymywał się przed zdradzaniem po pijanemu co bardziej prywatnych spraw. Wiedział, że był istotniejszym człowiekiem w polityce, obecnie był z drugą kochanką, a żonę zostawił samą z dziećmi i skromnymi pieniędzmi. Brzydził się nim niezmiernie, a w sercu zaklinał go przed Bogiem.

Położył dłonie na jego barkach. Długie palce gładziły skórę, przyprawiając mężczyznę o przyjemne dreszcze. Nie umknęło uwadze chłopaka, jak jego dłoń posunęła momentalnie na własne krocze.

– Marcy... – zająknął się, ściskając napięte spodnie. Blondyn schylił się bardziej, aż jego usta były na wysokości uszu mężczyzny. Ciepły oddech chłopaka przyprawiał go o spazmy, frustracja z drażniącego oczekiwania coraz bardziej w nim wzrastała. To było niezdrowe, jak niewiele było potrzeba, by znalazł się w takim stanie.

– Jesteście bardzo niecierpliwi, towarzyszu Jaworski – wymruczał, jego ręka powędrowała w dół i złapała za dłoń mężczyzny. On wtedy ku zaskoczeniu chłopaka drugą ręką go gwałtownie złapał i na niego spojrzał. Blondyn ledwo się powstrzymał od skrzywienia z bólu.

– Oh już skończ pierdolić i rób co powinieneś – wyburczał, ciągnąc go za kończynę. Chłopak cicho się zaśmiał, choć w duchu pragnął go zdzielić w twarz.

Obszedł siedzenie dookoła i zatrzymał się przed nim. Jaworski patrzył mu w oczy wyczekująco. Blondyn się zniżył, złapał za guzik spodni i je odpiął. Zanim przystąpił do doskonale mu znanej czynności, spojrzał ostatni raz w górę. Widział kpiący uśmieszek mężczyzny, który przystawiał kieliszek do ust. "Byleś się tym udławił" pomyślał, nim schylił głowę.


Powroty ciemną ulicą po bardzo wymagającym wieczorze bywały jedyną przyjemnością w jego dotychczasowym życiu. Miał chwilę wytchnienia, by o niczym nie myśleć. Skupiał się tylko na swoim ruchu, co pozwalało mu zapomnieć o wewnętrznych rozterkach. Nie chciał się nad nimi zastanawiać. Stukot butów niósł się echem wśród ścian kamienic. Nie było nikogo.

Dotarł w końcu do swojego mieszkania. Sama kamienica nie była zbyt zachęcająca - okna na parterze były notorycznie wybijane, a na korytarzu leżeli bezdomni. Mimo to chłopak nie miał na co narzekać, cieszył się z tego, że było go stać chociaż na takie warunki.

Zrzucił z siebie płaszcz i wpadł od razu do łazienki. Upadł nad toaletą i złapał swoje przydługawe włosy, byle nie wchodziły mu do ust. Zawartość żołądka natychmiast się cofnęła, a on zaraz potem zwyczajnie zwymiotował. Spod powiek błysnęły łzy, gdy wypluwał gorzką żółć.

Wstał z ziemi i nad umywalką wypłukał sobie usta. Spojrzał w swoje odbicie w pękniętym lustrze. Nie widział w nim siebie. Zdecydowanie zbyt dawno temu zatracił się w tym całym szaleństwie. Miał już całkowicie dość wszystkiego. I nie była to kwestia ciężkiego wieczoru, a ogółu jego życia.

Pod prysznicem zmył z siebie wszelkie nieczystości, choć i tak odnosił cały czas wrażenie, że był brudny. Wzdłuż kręgosłupa przeszły mu nieprzyjemne dreszcze. Te okropne uczucie już nigdy nie miało go opuścić.

Padł na swoim łóżku bezsilnie. Był cały sztywny, nie było mięśnia w jego dolnych partiach, który by go nie bolał. Powinien już być do tego przyzwyczajony. Powinien już na to nie zwracać większej uwagi. Tylko jego podświadomość nie pozwalała mu przyjąć tego jako normę. Bo to nie było nic normalnego.

Samotne noce w pustym mieszkaniu były dla niego najgorszym doświadczeniem. Uczucie pustki i ta cisza całkowicie go dobijały. Najokropniejsze jednak ze wszystkiego były zalewające go myśli obrzydzenia nim samym.

Będąc dzieciakiem w życiu nie powiedziałby, że skończyłby w tym miejscu. Jego własne zasady moralne były na tyle silne, że zawsze zdawało mu się, że taka opcja była praktycznie całkowicie poza zasięgiem. Nie wiedział nawet kiedy stał się tak zdesperowany, że zaczął użyczać własnego ciała na potrzeby głodnych zboczeńców.

Nie poznawał siebie, a każdego dnia zdawało mu się, że tracił się jeszcze bardziej. Uczucie zobojętnienia wobec otaczającego świata ogarniało go zbyt często, a on wiedział, że stoi nad przepaścią, z której już może nigdy nie być powrotu.

Nabrał powietrza w płuca. Chciał odejść. Chciał tak bardzo z tego wszystkiego zrezygnować, nie oszpecać się i plugawić na każdym kroku. Nie chciał oglądać tych samych ohydnych twarzy, nie chciał działać dla ich chorej satysfakcji, za którą powinni siedzieć za kratami. Ale czy miał w ogóle na tyle siły, by to zrobić?

Odejście to jedno, choć i tak owiane ryzykiem. Wielu klientów byłoby bardzo niezadowolonych z utraty ich ulubionej zabawki. Oprócz tego dochodził problem pieniędzy. Owszem, zarabiał, ale ledwie starczało mu na wyżycie. Nie miał nic odłożone, musiałby znaleźć natychmiast pracę, co graniczyło z cudem, a i tak zapewne głodowałby do następnej wypłaty.

Skulił się, oplatając ramionami swoje nogi. Z jego ust urwał się szloch. Zadrżał rozemocjonowany. Każda noc kończyła się płaczem.


Praca w tym zawodzie miała to do siebie, że żyło się od wieczoru do wieczoru. W ciągu dnia człowiek odsypiał i próbował leczyć migrenę, byle doprowadzić się do porządku przed robotą. Blondyn w tym okresie ledwie co jadł.

Chłopak zmierzał właśnie już kolejny raz w stronę "Różowej Pantery", po drodze zatrzymując się przy moście. Musiał ochłonąć. Tak jak zwykle potrafił zapominać o nocnych przemyśleniach i ubierać na twarz maskę pewnego siebie uwodziciela, tak tego właśnie dnia nadal trzymał go smętny nastrój. Cudem panował nad cisnącymi się łzami, nie chciał rozmazać makijażu. Zadrżał z zimna, w jego skąpym ubiorze jedynie płaszcz chronił go przed chłodem.

Z tęsknotą patrzył w stronę "lepszego miasta", które stało po drugiej stronie rzeki. Można powiedzieć, że przyzwoici tego świata odcięli się od plebsu, byle nie mieć z nim za wiele do czynienia.

Nie potrafił się zmusić, by ruszyć w dalszą drogę. Nie miał zwyczajnie na to siły, mimo iż wiedział, że musiał to zrobić, jeśli chciał żyć. Drżącą ręką sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął papierosy. Odpalił natychmiast jednego z nich. Nigdy nie lubił papierosów, ale od pewnego czasu palił jak lokomotywa.

Zapewne nie przypuszczałby, że ta niepozorna decyzja o wypaleniu do końca papierosa wpłynęłaby jakkolwiek na jego życie. Dopiero z biegiem czasu zorientował się ze strachem, że gdyby jej nie podjął, najpewniej zatraciłby się całkowicie i szczęścia już by nie zaznał.

W czasie gdy patrzył w stronę miasta, racząc się swoim papierosem, do jego czujnych uszu dobiegł dźwięk głośnego rozbijania się kogoś tuż za nim.

Wiedząc doskonale, jak trzeba w tych stronach uważać, natychmiast się odwrócił, po to tylko, by dojrzeć zataczającego się białowłosego chłopaka. Ledwo szedł, w ręku trzymał już praktycznie pustą butelkę. Blondyn od razu zauważył, że nowy przybysz miał spuchnięte od płaczu oczy. Ten widok ścisnął jego serce, szczególnie biorąc pod uwagę wyraźny młody wiek chłopaka. Niestety, los nikogo tu nie oszczędzał.

Pewnie zignorowałby go, w końcu pijaków bywało tutaj całkiem sporo, gdyby nie fakt, że chłopak niebezpiecznie zbliżał się do murku odgradzającego most od przepaści. Usiadł na nim, dość sugestywnie patrząc się w dół. Blondyn z początku zamarł, papieros wypadł mu z ust. Potem się poderwał, czując, że musi interweniować.

– Hej, ej ty, chyba nie chcesz skakać, co? – próbował zachować w miarę zrównoważony głos, co wyszło mu bardziej jak zdesperowane skomlenie. Białowłosy warknął.

– A co cię to kurwa... – burknął, gotów przełożyć nogi na drugą stronę. Chłopak zmarszczył brwi. Fuknął cicho. Nie tylko ten pijus miał zły humor.

– Szczerze? Mnie to gówno obchodzi, ale jeśli myślisz, że jakiś kretyn może mi zjebać ten już i tak gówniany wieczór, bo postanowił się na moich oczach zabić, to się kurwa mylisz – odpyskował, wreszcie zwracając na siebie uwagę białowłosego. Obrócił głowę w jego kierunku, a wzrok przygasłych, zielonych oczu utkwił ostro w blondynie. Zlustrował go mało dyskretnie, grymas uformował się na jego twarzy.

– A kim ty kurwa niby jesteś? Jakaś kurwa psiakrew będzie mi rozkazywać... żeś się z choinki urwał, karnawał to już minął. Malować się zechciało pedałowi pierdolonemu... – puścił wiązanką, mrużąc przy tym powieki. Blondyn oburzony otworzył szerzej oczy. Miał na uwadze to, że chłopak przed nim był spity i do tego był w niezbyt dobrym punkcie w swoim życiu, ale taka zniewaga zwyczajnie go uraziła.

– Za to ty jesteś jakąś pizdą, co idzie na łatwiznę. Skakanie z mostu to żadne rozwiązanie, pierdolony gówniarzu – warknął, zakładając ręce na piersiach. Chłopak z naprzeciwka zmarszczył mocno brwi. Zszedł z murku i podszedł bliżej swojego rozmówcy.

– A co ty kurwa możesz wiedzieć, hm? Wolałbym skakać niż dawać dupy za rogiem. Przynajmniej zdechłbym z jakąś godnością

– To skacz, kto ci broni, tylko bez mojego cholernego udziału – prychnął, patrząc centralnie w jego oczy. Ten splunął na bok.

– Nie. Jakiś pedał mi rozkazywać nie będzie. Sam se skacz – blondyn w tym momencie zaniemówił. Zapadła między nimi cisza, podczas której mierzyli się wzrokiem. Absurd tej sytuacji był coraz zabawniejszy. Przynajmniej jakimś cudem udało się dowieźć tego drugiego od skoku w przepaść. Nieco wyższy z dwójki wyciągnął wreszcie w jego kierunku dłoń.

– Może jeszcze raz. Czechosłowacja – przedstawił się swoim prawdziwym imieniem, nie chcąc niepotrzebnie wprowadzać drugiego w błąd. Białowłosy nieufnie spojrzał na jego rękę, potem znów na jego twarz. Niepewnie ją uścisnął.

– PRL – odparł cicho. Czechosłowacja uśmiechnął się delikatnie, ku pewnemu zdziwieniu mniejszego.

– No, nie pytam co cię tu przywiodło, ale masz problem, bo na mnie trafiłeś

– Już żałuję...

– ...dlatego proponuję wypad na miasto – PRL wyglądał na zdezorientowanego.

– Co ty kurwa pierdolisz... słuchaj, kasy nie mam, jeśli chcesz zaruchać, szukaj kogoś innego... – rzucił, powoli odwracając się na pięcie. Czech szybko stanął mu na drodze.

– Ej, ej ej. Nikt nie mówi nic o ruchaniu... no, chyba, że bardzo ładnie poprosisz, to może zrobię mały wyjątek na... koszt firmy – błyskawicznie zmienił ton głosu na zdecydowanie bardziej sensualny, czym całkowicie wytrącił PRL z równowagi. Chłopak otworzył usta, a informacja w ślimaczym tempie dotarła do jego mózgu. Poczerwieniał lekko.

– Co... – Czechosłowacja parsknął śmiechem.

– Oczywiście, że żartuję! No, chyba, że bardzo się uprzesz – uniósł brwi wysoko. PRL fuknął cicho. Przecisnął się obok niego.

– Nie. Nie jestem zainteresowany, spierdalaj – burknął, chwiejnym krokiem idąc w stronę miasta. Czech westchnął i go prędko dogonił. Nie mógł go puścić samego. Mimo wszystko nie chciał, by tamten coś sobie zrobił. Gdyby następnego dnia znaleziono jego zwłoki, blondyn wyrzucałby sobie, że nic w tej kwestii nie zdziałał.

– Słuchaj, widzę, że nie jesteś w najlepszym punkcie w życiu, dlatego tym bardziej uważam, że powinniśmy trzymać się razem – zaczął, dorównując mu kroku. PRL spojrzał na niego kątem oka. Zmrużył podejrzliwie oczy.

– Niby dlaczego? – spytał grobowo. Niechętny głos nie deprymował Czecha. Już do tego przywykł.

– Spójrz na mnie i sam oceń – rzucił, przystając przy tym. PRL poszedł w jego ślady i jeszcze raz się mu uważnie przyjrzał. Uniósł jedną brew do góry i spojrzał mu w oczy.

– Jesteś męską dziwką – stwierdził i założył ręce na piersi.

– I?

– I byłoby to w chuj niezręczne, gdyby wszyscy widzieli, że się z tobą zadaję. Nie, że już mnie nie wytykają palcami. Proszę, zostaw mnie zwyczajnie w spokoju. Nie jestem ciekawym towarzystwem – Czechosłowacja zmarszczył brwi.

– Ja sam pewnie lepszym towarzystwem nie jestem. Słuchaj, to nie jest tak, że robię to wszystko z przyjemności – PRL uniósł brwi niewzruszony.

– Nie? A wydawałoby się, że właśnie po to się to robi – Czech prychnął.

– Ta, jeszcze czego. Nie wybrałem tego z własnej woli. Byłem do tego zmuszony, jeśli nie chciałem zdechnąć. Teraz nie wiem, czy jest z tego jakiekolwiek wyjście i z tego powodu żyję z dnia na dzień coraz bardziej nienawidząc siebie i wszystkiego wokół. Widzę, że jesteś w tej samej sytuacji, PRL. Życie nas nie potraktowało za dobrze, to fakt, ale może chociaż dasz się przekonać na jeden wspólny wieczór, który będzie trochę inny niż wszystkie? Jeden, kiedy nie będziesz sam jak palec i będziesz mógł otworzyć usta do kogoś innego niż samego siebie? – PRL faktycznie zdawał się rozważać jego propozycję. Spuścił na chwilę głowę, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Dla Czechosłowacji był to dobry znak. PRL nie zaprzeczył od razu, a to oznaczało, że być może w słowach Czecha było zawarte coś, co brzmiało dla niego zachęcająco.

– Wyglądasz, jakbyś dopiero szedł do roboty. Nie będę ci przeszkadzać w... cokolwiek tam sobie robisz – powiedział w końcu, choć była to wyraźnie ostatnia próba odciągnięcia Czechosłowacji od tego pomysłu. Na tą myśl blondyn uśmiechnął się szeroko.

– Ależ nie będziesz mi przeszkadzał. Pójdziemy na chwilę do klubu, obsłużę paru ludzi, i tak dzisiaj nie miało ich być za wiele. Ty się napijesz jakiegoś drinka...

– Mówiłem, nie mam kasy

– Znam właściciela. Ja mu napędzam połowę klientów, oczywiście, że postawi ci coś na koszt firmy, co do tego nie ma dyskusji – PRL zmarszczył brwi.

– A dalej?

– Spędzimy razem trochę czasu. Masz gdzie potem pójść? – PRL rozejrzał się dookoła. Zmrużył powieki. Musiał porządnie wytężyć umysł, by domyślić się, gdzie jest jego mieszkanie.

– Uhm...

– Nieważne. Potem możemy pójść do mnie, zostaniesz na noc, nad ranem się rozstaniemy i będzie po wszystkim. Każdy pójdzie w swoją stronę, a jak faktycznie będzie tak strasznie, to nigdy więcej na siebie nie trafimy. Umowa stoi? – PRL znów na niego spojrzał. W jego oczach widać było, że się poddał.

– Rozumiem, że nie dasz mi spokoju, jeśli się nie zgodzę? – spytał zrezygnowany. Czechosłowacja uniósł wysoko brwi, jego uśmiech dawał jasną odpowiedź. PRL westchnął. – Niech ci będzie. Byle ten barman dał coś mocnego, nie chcę pamiętać ciebie liżącego chuja jakiemuś przypadkowemu...

– Czyli się zgadzasz. Bardzo mnie to cieszy – przerwał mu, a jego uśmiech jeszcze bardziej się powiększył. PRL widząc i słysząc to lekko się zmieszał. Zwykle jego osoba w nikim pozytywnych emocji nie wzbudzała.

– Cokolwiek...


PRL żałował swojej decyzji od momentu przekroczenia progu drzwi klubu. Głośna muzyka, duchota i migające światła zdecydowanie nie były czymś, co tak introwertyczny człowiek jak on chciałby doświadczać. A już w szczególności nie po tym, jak próbował skoczyć z mostu.

Czechosłowacja z początku trzymał się przy nim, potem zniknął na moment na zapleczu, żeby przygotować się do swojej roboty. PRL wtedy usiadł przy barze i wzrokiem śledził każdy ruch barmana. Nie chciał się rozglądać na boki. Tu i ówdzie widać było klientów klubu nocnego, którzy w pewnym stanie upojenia dawali upust swojej przyjemności w towarzystwie prostytutek. Nie chciał na to patrzeć, zażenowany całą tą sytuacją. Przymknął powieki, głowę oparł na ręce.

– Co panu podać? – z jego zamyślenia wyrwał go głos barmana. Spojrzał na niego w niezrozumieniu.

– O-oh... coś na rozluźnienie, cokolwiek co ma alkohol – odparł, podążając dalej za nim wzrokiem. Potem jakoś tak powędrował spojrzeniem wgłąb klubu, przeskakując po kolejnych osobach. Zapewne zbyt długo przyglądał się dwóm mężczyznom, którzy obściskiwali się pod ścianą. Poczuł w środku coś dziwnego.

Trzask szklanki o blat przywrócił go do rzeczywistości. Spojrzał zaraz przed siebie, na zawartość naczynia. Zauważył, że barman jeszcze trzymał za szklankę. PRL spojrzał mu w oczy.

– Najpierw zapłata, potem trunek. Wie pan, zabezpieczenie w razie gdyby ktoś miał zejść – na te słowa chłopak spanikował. I co miał teraz zrobić? Powiedzieć, że zna Czechosłowację i on kazał mu zamawiać? Przecież każdy głupi potrafiłby to powiedzieć, zresztą prawda była taka, że on blondyna praktycznie nie znał wcale. Barman podejrzliwie zmrużył oczy.

– To ode mnie, Ar. Przyszedł ze mną, daj mu co będzie chciał – PRL poczuł dłoń, która delikatnie opadła na jego bark. Odwrócił gwałtownie głowę, by napotkać spokojną, uśmiechniętą twarz Czechosłowacji. Jego oczy za chwilę same zaczęły zsuwać się po jego ciele, a z każdym kolejnym ogarniętym centymetrem coraz bardziej dławił się powietrzem. Rozwarł szeroko powieki, widząc go tak na wpół nagiego, w końcu jego skromne "ubrania" więcej pokazywały niż zakrywały. L-kowi zrobiło się duszniej, choć gęstość powietrza w klubie pozostała taka sama.

Reakcja jego towarzysza całkiem rozbawiła Czechosłowację. Posunął spoczywającą na barku chłopaka dłonią po jego szyi, po to, by dotrzeć do jego podbródka. Palcem wskazującym uniósł jego głowę i zmusił go tym samym do spojrzenia na jego twarz.

Cały ten ruch sprawił, że PRL odczuł jeszcze większy gorąc, a jego policzki spłonęły intensywną czerwienią. Rozwarł usta, niezdolny do wyduszenia czegokolwiek.

– Moja oferta z wcześniej wcale nie wygasła, skarbie – wymruczał z uśmiechem. PRL zastygł. Zadrżała mu warga. Czech zaśmiał się cicho. – No, już. Pij, baw się, korzystaj z wieczoru. Tylko nie szalej za bardzo – puścił mu oczko, odwrócił się i ruszył wgłąb klubu. PRL potrzebował chwili, zanim się pozbierał. Złapał w rękę szklankę i nabrał w usta porządny łyk trunku, nie spuszczając z oczu Czechosłowacji.

– Marcy potrafi zakręcić w głowie, hm? – głos barmana sprawił, że PRL ponownie na niego spojrzał. Upił kolejny łyk, zwyczajnie dając sobie czas na domyślenie się, o czym mężczyzna w ogóle do niego mówił. Marcy? Że Czechosłowacja?

– A gdzie. Ciężko nie reagować, gdy facet nagle wyskakuje ze wszystkim na wierzchu – odparł speszony. Ar, jak go nazwał wcześniej blondyn, spojrzał prosto w oczy chłopaka.

– Lepiej uważaj. Marcy jest ulubieńcem niektórych stałych bywalców, nie lubią, gdy ktoś nowy się wokół niego kręci – PRL wypił do końca swój drink, dyskretnie rozglądając się dookoła. Zauważył, że niektórzy klienci się w niego wpatrywali.

– I chuj im w dupę. Marcy to mój kolega i mogę być z nim kiedy i jak chcę – prychnął z wyższością, nawet nie wiedząc w którym momencie uznał Czecha za kogoś mu bliższego niż przypadkowo napotkanego na ulicy człowieka. Cóż, poniekąd utrzymał go narazie przy życiu.

– Nie mów tylko, że nie ostrzegałem – mruknął Ar. Podsunął chłopakowi następną kolejkę i dalej ruszył obsłużyć następnych klientów.

PRL wtedy na powrót poświęcił swoją uwagę temu zaskakującemu blondynowi.

Widział, jak zbliżał się do konkretnego stolika, przy którym siedział niezbyt przyjaźnie wyglądający facet. Przymrużył powieki, czuł, że było coś nie tak.

Czechosłowacja nie zdążył nawet zatrzymać się przy mężczyźnie, gdy ten go do siebie gwałtownie przyciągnął. PRL widział, jak bez delikatności zaciska palce na biodrach blondyna i dociska je do siebie. Czech próbował nawet w pierwszej chwili się odsunąć, dopiero potem mu całkowicie uległ. Na ten widok chłopak zadrżał, a w środku poczuł, jak skręcają mu się jelita. Spuścił wzrok i zacisnął powieki. Nie był pewny, co właśnie zobaczył. Czy to podchodziło pod przemoc seksualną? Czy w tym zawodzie w ogóle coś takiego istniało? Nie orientował się zupełnie w tych sprawach, ale coś głęboko w jego wnętrzu krzyczało, że coś było tu bardzo nie tak. I co gorsza, takich obrazków przyszło mu obserwować tego wieczoru więcej.


Kilka pustych szklanek nagromadziło się przed PRL-em. Miał całkiem sporą przyswajalność alkoholu, ale po takiej ilości nawet i jemu zaczęło porządnie mieszać się w głowie.

Z tego, co działo się dookoła niego nie pojmował zdecydowanej większości, mgła przysłaniała mu oczy, a on poruszał się z pozoru przed siebie, choć w rzeczywistości szedł zygzakiem. Nie wiedział ile minęło odkąd znalazł się w tym klubie i właściwie średnio go to interesowało. Aktualnie w głowie miał jeden cel, do którego cierpliwie zmierzał. Gdy tylko go dopadł, złapał go za ramiona i śniętym wzrokiem na niego patrzył.

Czechosłowacja właściwie zakończył swoją dzisiejszą pracę. Kręcił się jeszcze dookoła lokalu, mając na oku raczącego się alkoholem PRL. Spuścił z niego wzrok dosłownie na chwilę, by dokończyć jakże mało inteligentną rozmowę z równie mało inteligentnymi mężczyznami. Gdy potem odwrócił się w stronę baru, L-ka już nie zauważył.

Panicznie przeprosił pijanych facetów i ruszył poszukać zapewne porządnie spitego chłopaka. Czy wyszedł z baru? Czy ktoś go porwał? Może ktoś go zaciągnął na zaplecze?
W tym momencie odczuł do siebie żal o to, że zaprosił go na wspólny wieczór, a w finale zostawił go całkowicie samego. Zmarszczył brwi, przyspieszając kroku. Próbował obserwować klub znad tłumu tańczących ludzi. Ciężko się było dziwić, że ruszyli do tańca. To był też jeden z bardziej lubianych przez Czechosłowację utworów. Ale teraz to nie było istotne. Gdzie on do cholery był?

Niespodziewanie jakaś siła złapała go za ramiona i wyciągnęła nieznacznie na bok. Zorientował się prędko, że ów siłą był zagubiony PRL. Przyjął tą informację z ulgą i z uśmiechem na twarzy.

– Widzę, że się rozsmakowałeś w tutejszych specjałach. Skończyłem na dziś, możemy już wracać – powiedział spokojnie, ale PRL zdawał się go nie słyszeć. Nagle popchnął go na ścianę, a Czechosłowacja wydał zaskoczony jęk. Spojrzał w oczy L-ka. Zauważył w nich znane mu uczucie. Pobudzające do działania, przyćmiewające umysł, pojące silniej niż najmocniejszy trunek. Pożądanie.
Z jakiegoś powodu poczuł w środku coś ciepłego, a na ustach rozpiął się szczery, zadowolony uśmiech.

PRL się do niego zbliżył tak, że nie pozostawił mu za wiele miejsca. Czech przymrużył powieki.

– Ja... nie... skońszyłem – wybełkotał, łapiąc rękę chłopaka i przyszpilając ją do ściany. Blondyn nie tracąc animuszu złapał go drugą ręką za biodro i przycisnął go do siebie.

– W takim razie dokończ, skarbie – zamruczał, zaciskając palce na dłoni L-ka.


Wieczór dobiegł końca prędzej niż Czechosłowacja mógł się spodziewać.

W drodze powrotnej musiał prowadzić PRL, który ledwo powłóczył nogami. Kleił się do niego jak rzep psiego ogona, ale Czech przymykał na to oko. Nie mógł przecież mieć mu niczego za złe, w końcu to wszystko to był jego pomysł.

Zanim wyszli z baru, Czechosłowacja miał konfrontację z Jaworskim. Na szczęście PRL wtedy został na zapleczu, Czech tylko na chwilę wyszedł do toalety.
Skrzywił się.
Przynajmniej mniejszy nie musiał tego oglądać. Trudno, że był w takim stanie, że nic by z tego nie pamiętał. Czechosłowacja nie lubił, gdy ktoś go widział w chwilach słabości, a ta zdecydowanie do takich należała. Nadal bolała go głowa od szarpania Jaworskiego za włosy, gdy dawał upust swojemu niezadowoleniu. Jedna łza spłynęła po jego policzku, znacząc po sobie czarny ślad.

Spojrzał na L-ka. Chłopak zdawał się być coraz cięższy do prowadzenia. Westchnął cicho. Już prawie byli na miejscu.

Klatka schodowa była największym wyzwaniem. W połowie bezwładne ciało chłopaka było jak worek ziemniaków, ale Czechosłowacja był już na tyle zmęczony, że determinacja na myśl o ostatnich metrach dzielących go od mieszkania dodała mu nowych pokładów sił.

Cudem wtargał PRL do środka. Od razu położył go w swoim łóżku i dopiero tam ściągnął z niego buty. Potem sam się rozebrał i wszedł do łazienki.

Wyjątkowo nie myślał o niczym. Wszystkie czynności wykonywał automatycznie, nie zastanawiając się zbyt szczególnie nad nimi.

Umył ręce i mimochodem złapał własne spojrzenie w lustrze. Zmarszczył brwi. Odczuł, że coś się w nim odmieniło.

Wyszedł z łazienki i przystanął w progu drzwi, patrząc na śpiącego w jego łóżku chłopaka. Wtedy coś w jego wnętrzu zaświtało.

Poczuł nowe siły. Nowe chęci i wewnętrzny cel. Zmrużył powieki. To był ten moment, gdy Czechosłowacja postanowił wziąć życie w swoje ręce. Mimo niepewności pragnął spróbować. I nie tylko dla siebie, ale i w imieniu tych wszystkich ludzi, których pozna i będzie trzymać blisko siebie. Chciał zacząć życie od nowa.


Ból głowy był pierwszym, co PRL poczuł, zanim otworzył powieki. Właściwie pragnął, żeby była to jedyna rzecz, jaka mu w tej chwili doskwierała, ale sztywność mięśni dawała mu się równie mocno we znaki.

Otworzył oczy i nieobecnym wzrokiem przemierzył pomieszczenie. Zmarszczył mocno brwi. To nie był jego pokój.

Wyprostował się z cichym jękiem, ignorując do perfekcji nasilający się ból. Był do niego już na tyle przyzwyczajony, że nie robiło mu to już większej różnicy. Rozejrzał się znów dookoła. Nie, zdecydowanie nie miał pojęcia, gdzie jest.

Ostatnie co pamiętał z tego wieczoru to było to, że chciał wszystko zakończyć. Wybrał się nawet w kierunku mostu. Czy po drodze zasłabł i ktoś go znalazł? Byłby to dziwny akt życzliwości, w końcu w tych czasach i w tym miejscu ludzie za darmo nic nie robili.

Wstał z łóżka i podpierając się o meble wyszedł z pokoju. Szukając wyjścia trafił na kuchnię. Tam znajdował się najwyraźniej jego "wybawca". PRL przystanął, krzywiąc się ostro. Blondyn wyglądał całkiem ładnie, musiał przyznać. Nie był to najgorszy widok po tak nieprzyjemnej pobudce. W tym wszystkim jednak charakter PRL-u nie pozwalał mu na ani odrobinę wdzięczności.

– Kim ty do cholery jesteś? – spytał nieprzyjemnym głosem. Zakaszlał, chcąc pozbyć się chrypy. Podszedł do umywalki i uraczył się kranówką bez pardonu.

Czech spojrzał na niego i uniósł brwi. Potem wstał z krzesła i podszedł bliżej.

– Czyli nic nie pamiętasz z wczoraj? Było to do przewidzenia, ale nadal jest to odrobina zawodu – odparł, myślami wracając do wydarzeń z klubu. PRL spojrzał na niego jadowitym wzrokiem.

– Co to ma znaczyć? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Brać przypadkowego faceta z ulicy do mieszkania? Czy ty... – otworzył szeroko oczy. Czech zmieszał się, nie wiedząc co sobie w tej chwili chłopak wymyślił. PRL nagle ruszył w jego stronę. – Czy ty kurwa mnie chciałeś zgwałcić?

– Nie! Boże, nie, nigdy w życiu! – zaprzeczył natychmiast, unosząc ręce w pokojowym geście. PRL zatrzymał się blisko niego i założył ręce na piersi. Czechosłowacja cicho westchnął. – Słuchaj, spróbujmy od początku, dobrze? Jesteś pewnie zdezorientowany, dlatego tak będzie najlepiej. Jestem Czechosłowacja. Ty mi się wczoraj przedstawiłeś jako PRL

– Bo jestem PRL – burknął, przewracając oczami.

– Cudownie! Wczoraj spotkaliśmy się na ulicy, byłeś w nieciekawym stanie, więc zaproponowałem ci wspólne wyjście na miasto. Umówiliśmy się, że po wszystkim zostaniesz u mnie na noc, bo nie potrafiłeś stwierdzić gdzie jest twoje mieszkanie, a potem z rana się rozstaniemy i o wszystkim zapomnimy. No, z tym ostatnim to wyszło ci do perfekcji – Czech zaśmiał się cicho. PRL zmierzył go nieufnym wzrokiem.

– Że niby przekonałeś mnie, bym z tobą poszedł?

– Nie obyło się bez nieprzyjemności, wyzywałeś mnie od męskich dziwek – PRL przymrużył powieki.

– Wyglądasz na taką

– Bo można mnie za taką uznać – Czech uniósł brwi.

– W takim razie było to czyste stwierdzenie faktu, a nie "nieprzyjemność". Czekaj... jesteś dziwką? – zmierzył go wzrokiem. Czech z zakłopotaniem się podrapał po głowie.

– No... ale chyba nie ma to większego znaczenia, prawda? Każdy próbuje jakoś przeżyć w tym świecie, nie? – PRL ściągnął brwi w zamyśleniu. Potem nagle jego twarz się rozluźniła.

– Eh, coś w tym jest – mruknął, rozglądając się dookoła. – Mieszkasz sam?

– Tak. Nie mam tu właściwie nikogo bliskiego, wyprowadziłem się z domu lata temu, a robota średnio umożliwia poznanie kogoś w sposób inny niż... wiesz o co chodzi – PRL spojrzał na niego.

– Wyprowadziłeś się z domu z wielkimi marzeniami, a skończyłeś na ulicy...

– Sprawa nie jest tak prosta jak ci się wydaje. Musiałem wyjść z domu – przerwał mu, lekko marszcząc brwi. Był to dla niego odrobinę drażniący temat. PRL westchnął.

– Czyli kłopoty w domu. Skądś to znam – mruknął, jego głos nieco złagodniał. Czechosłowacja wyciągnął w jego kierunku paczkę papierosów. PRL skinął głową z wdzięcznością i uraczył się jednym. Czech poszedł w jego ślady, następnie pomógł je odpalić i jemu i sobie. – Dzięki

– A ty nie masz nikogo? – PRL pokręcił głową, wypuszczając z ust dym.

– Nie. Rodzinę ciężko nazwać rodziną, a nawet oni wyprowadzili się daleko stąd

– To wiele wyjaśnia – stwierdził, spokojnie wypalając swojego papierosa. Zapadła między nimi krótka cisza. Nie była w żadnym stopniu niezręczna, wręcz przeciwnie. Chłopcy mierzyli się spojrzeniami, gdzieś głęboko w nich zawarte było zrozumienie i współczucie jednego do drugiego. Wreszcie PRL wziął głębszy wdech.

– Myślę, że potrzebujesz kogoś, kto będzie miał na ciebie oko

– Nie, żeby mój zawód na tym nie polegał... – uniósł brwi.

– Pff... wiele niebezpiecznych sytuacji może na ciebie nieświadomego czychać. Poza tym chyba... jestem ci coś winien, za ten darmowy nocleg – Czechosłowacja wzruszył ramionami.

– Chciałem mieć pewność, że nic sobie nie zrobisz. Nie musisz mi się w żaden sposób odwdzięczać – PRL zastygł. Oh. Czechosłowacja posłał mu zmartwione spojrzenie, widząc jak jego słowa wpłynęły na drugiego. L-ek spuścił wzrok i zamrugał szybko powiekami, byle odpędzić uczucie pieczenia. Ktoś się o niego choć trochę zatroszczył.

– Dzię...Dzięki – jego głos zadrżał. Czech przekrzywił głowę.

– Nie ma sprawy, stary – odparł, dociskając do talerza papierosa.

– Nie, naprawdę, dzięki – dodał, podnosząc wzrok na blondyna. Kąciki jego ust nieznacznie się uniosły. – I nie ma szans, bym się nie odwdzięczył. Wdepnąłeś w gówno ze mną, więc teraz będziesz mnie znosić

Czechosłowacja uśmiechnął się promiennie.

– Będąc całkowicie szczerym? – PRL skinął głową. – Bardzo mnie to cieszy, Lulku

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro