Oneshot #4 ~Ciche dni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Notka od autorki: w rozdziale występują przeskoki w czasie między wydarzeniami. Dygresja od czasu teraźniejszego rozpoczyna się przed "porwaniem" PRL-u, potem są stopniowo opisywane następne wydarzenia. Miłego czytania!

~•~•~•~•~

Dym papierosowy wił się jak wstęga, oplatając wszystko, co stanęło na jego drodze.

Mężczyzna dopalał papierosa, palcami okrężnym ruchem masując obolałą od nadmiernego myślenia skroń.

Patrzył bez większego zainteresowania przez okno, jego podkrążone od braku dobrego snu oczy tępo utkwione były w jeden punkt.

Usilnie próbował skupić się nad rzeczami istotnymi, w końcu w Akademii zawsze było dużo wymagającej pracy, a on jako wysoko ceniony porucznik zawsze był typowany jako ten, co miał rozwiązywać najbardziej skomplikowane problemy. Niestety, każda jego próba pochylenia się nad bieżącymi sprawami kończyła się dokładnie tak samo. Mężczyzna rozmyślał nad wydarzeniami sprzed ostatnich tygodni.

Był na siebie o to bardzo zły. Obiecywał i zarzekał się przed Bundeswehrą i Niemcami, że sprawy te nie mają znaczenia w świetle jego pracy. Mówiąc tak oszukiwał zarówno ich, jak i siebie samego. Przecież nie był w stanie ignorować swoich problemów, szczególnie, gdy ich źródło spotykał co drogi dzień na korytarzu. Starał się mimo wszystko wywiązywać ze swoich obowiązków, ale szło mu to zwyczajnie jak krew z nosa.

Ktoś zapukał do jego drzwi.

Mężczyzna westchnął cicho. Nie odwrócił się nawet przodem do osoby, która miała za chwilę wejść.

– Proszę! – rzucił zdecydowanym głosem. Usłyszał, jak drzwi się otwierają.

– Panie poruczniku! – usłyszał jak sierżant salutuje. Znajomy głos przekonał go w końcu, by posłał żołnierzowi spojrzenie. Powoli się odwrócił, nie zsiadając z parapetu. Skinął głową, pozwalając sierżantowi spocząć. Machnął ręką w stronę krzesła, dym z papierosa zawirował w powietrzu.

– Dobrze cię dzisiaj widzieć Falke. Usiądź – głos jego choć pobrzmiewał nadal stanowczo, dało się w nim wyczuć nutę sugestii. Z tego powodu Falke pozwolił sobie pokręcić przecząco głową.

– Z całym szacunkiem, poruczniku, ale dziękuję. Przyszedłem w krótkiej sprawie – Wehr prędko go zlustrował, potem cicho zamruczał, strzepując popiół do popielnicy.

– Co ciebie tutaj w takim razie sprowadza? – Falke sięgnął do trzymanej w ręku teczki.

– Pierwsza sprawa jest dość typowa. Generał Bundeswehra chce pana, panie poruczniku, u siebie widzieć. Byłem u niego przed chwilą w sprawie zatwierdzenia jednego pomysłu, ale do tego przejdę za moment – Wehrmacht pokiwał głową i dogasił papierosa.

– Mówił w jakiej sprawie? Czy jak zwykle człowiek będzie musiał się domyślać? – pozwolił sobie gorzko zażartować. Falke cicho się zaśmiał, uniósł jeden kącik ust do góry.

– Nie chciał mówić bezpośrednio, ale podjął taką decyzję, gdy przeglądał raporty z ostatniej akcji w lesie. Dostarczyłem mu je chwilę temu – Wehr zmarszczył lekko brwi.

– Możliwe, że chce o tym pomówić. Nie mieliśmy okazji, by na spokojnie wszystko przeanalizować – stwierdził, zakładając ręce na piersi. – O co chodzi z tym drugim...? – Falkę wyraźnie się ożywił, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

– Już mówię! – otworzył teczkę i wyjął z niej dwa pliki kartek. Podszedł bliżej i położył je na biurku. – Wpadliśmy niedawno z Fischerem i Brühlem na pewien pomysł, który urozmaiciłby trochę studenckie życie naszych uczniaków. Chcemy zorganizować grę symulacyjną, gdzie drużyny będą między sobą konkurować jak w prawdziwej bitwie, wie pan, otrzymają pewne zasoby i informacje, którymi będą musieli odpowiednio dysponować, żeby wygrać kampanię, czy może i całą wojnę. Wszystko jest opisane tu – wskazał na pliki kartek. Wehrmacht ruszył się z parapetu i podszedł bliżej. Wziął z ciekawości jeden z plików i zaczął go pobieżnie przeglądać wzrokiem.

– Jest to bardzo ciekawy pomysł, chłopaki by wykazali się swoją błyskotliwością. Można też wtedy przeanalizować ich decyzje, wyciągać wnioski i ich podszkolić. Podoba mi się – stwierdził, wertując kartki. Fischer dumnie uniósł głowę. – Widzę, że nie chcecie im dać "naszego" sprzętu

– Oh, nie. Można uznać, że dostaną... pana sprzęt – zaśmiał się cicho, ale natychmiast spoważniał, gdy Wehr obdarował go spojrzeniem. – Chcemy symulację oprzeć na realiach drugiej wojny, żeby nie mieli za łatwo. Nowy-stary sprzęt, inny teren, inna jakość broni. Musieliby liczyć na swoje wiadomości z zakresu zarządzania i podstawowej wiedzy z zakresu sprzętu i taktyk walki

– Ale dlaczego akurat druga wojna? Równie dobrze mogliście im dać wyposażenie Spartan i kazać kombinować – spytał marszcząc lekko brwi. Falke pokręcił głową.

– Doczepia się pan do szczegółów. Ostatnie stulecie jest nam całkiem bliskie i mamy zdecydowanie więcej informacji na ten temat, niż w przypadku starożytności. Rozważaliśmy jeszcze pierwszą wojnę światową, ale... była ona jeszcze trochę prymitywna. Więcej pożytku przyniosłoby rozmieszczanie czołgów i artylerii, a nie główkowanie nad tym, ile koni wysłać na front

– Gdyby się tak zastanowić, to podczas drugiej też się zdarzyło paru takich, co atakowali konno czołgi. Sam widziałem – uniósł wysoko brwi, rozbawiony tym, że Falke wydawał się być rozdrażniony. Lubił się z nim trochę przekomarzać.– Poza tym w praktyce druga wojna też była całkiem prymitywna, szczególnie podczas jej końca

– Znowu, doczepia się pan szczegółów, wie pan, że uogólniamy...

– Sierżancie, droczę się z panem – przerwał mu, delikatnie unosząc kąciki ust. Falke cicho prychnął i z pewnym zażenowaniem odwrócił wzrok.

– Przecież wiem...

– Chcecie więc stworzyć dla nich całą grę symulacyjną... nie sądzicie, że ciekawym by było zorganizowanie czegoś takiego na całe Niemcy? Akademie mogłyby między sobą rywalizować, mógłby z tego wyniknąć ciekawy konkurs. Bundeswehra byłby w stanie to zorganizować – Falke się lekko skrzywił.

– Myśleliśmy o tym, ale "pierwszy raz" chcemy zrobić z naszymi. Jeśli miałyby wyjść jakieś błędy i niedopatrzenia, to we własnym ogródku, a nie w całym kraju – Wehr pokiwał głową. Odłożył papiery na biurko i założył ręce na piersi.

– Dobrze. Po co w takim razie przyszedłeś z tym do mnie? – spytał bez dłuższego owijania w bawełnę. Dzięki tej krótkiej rozmowie już wyrobił sobie pewne zdanie na ten temat, dlatego teraz mógł przejść do odpowiednich negocjacji. Wiedział przecież, że Falke chciał go o coś poprosić, znał go aż za dobrze.

Sierżant nerwowo naciągnął rękaw koszuli.

– Wie pan, pomyśleliśmy, że... pan może nam pomóc. Spokojnie! Ja wiem, że pan nie do końca lubi o tym rozmawiać i że ma pan dużo roboty, mówiłem chłopakom, że to nienajlepszy pomysł, ale się uparli i...

– Kontynuuj, Falke – przerwał mu spokojnie, uważnie patrząc mu w oczy. Sierżant wypuścił lekko powietrze.

– Doszliśmy do wniosku, że ma pan najlepsze rozeznanie w tej kwestii w sprawie sprzętu, realiów i innych. Wie pan mniej więcej jakie liczby amunicji i wojska były wykorzystywane każdego dnia, ile czasu zabierały odpowiednie czynności. Wie pan jak dokładnie funkcjonował ten sprzęt, pan sam nim walczył. Pewnie, możemy te rzeczy znaleźć w podręcznikach, ale oprócz czasochłonności takiego przedsięwzięcia, to w tych chłodnych zapiskach brakuje jeszcze czegoś. Ludzkiego wyczucia i fantazji. Pan zdecydowanie je posiada, a to może być bardziej niż przydatne – Wehr przymrużył delikatnie powieki. Falke poczuł chłodny dreszcz biegnący po jego plecach. Owszem, mieli nieco bliższe relacje, jednak nadal czuł, jak wielki dystans dzieli go od porucznika. Miał do niego ogromny respekt i samo myślenie o rozmawianiu z nim na tematy drażliwe przyprawiało go o zawrót głowy. Wzrok Wehra porażał go w miejscu. Biedny nie zdawał sobie sprawy, że mężczyzna jednie bardzo skrupulatnie rozważał jego prośbę.

– Mów dalej – ponaglił go, nie spuszczając spojrzenia.

– Chcieliśmy prosić o propozycje wyposażenia armii. Czterech. Wraz z ilością żołnierzy. Mogą się różnić sprzętem, mogą mieć maszyny inne niż niemieckie. Również, jeśli przyjdzie panu coś istotnego do głowy w ramach urealnienia całej zabawy, chcielibyśmy prosić o sugestie i podpowiedzi. I ewentualne wsparcie w ramach pytań, gdyby urodziły się w naszych głowach – Wehr spuścił wzrok. Tak jak trafnie zauważył chwilę temu Falke, miał dużo roboty. Ale dlaczego miałby odmówić? Przecież znalazłby zawsze te kilka minut czasu, by choć trochę się nad tym zastanowić. Zresztą nie musiał się jakoś szczególnie nad tym pochylać, wystarczyłoby, żeby się posiłkował danymi, jakimi dysponował.

Spojrzał ponownie na Falkego.

– Na kiedy to potrzebujecie? – spytał, wywołując wyraz ulgi u sierżanta.

– Chcemy z tym zacząć od następnego semestru. Musimy mieć wszystkie dane powoli gotowe. Trzy tygodnie by panu wystarczyły? – Wehr cicho zamruczał.

– Mnie i nawet dwa by wystarczyły. A gdybyś potrzebował na jutro, to i też dałoby się zrobić – stwierdził pogodnie. Falke już całkowicie się uspokoił.

– Bardzo panu dziękuję, to wiele dla nas znaczy

– Nie podlizuj się, wiesz, że tego nie lubię – przewrócił oczami.

– Po prostu jestem wdzięczny. Ah, no i... jest jeszcze jedna mała prośba, poruczniku... – Falke na powrót zatracił pewność siebie. Wehr zmarszczył brwi. – Bo... chcielibyśmy też usłyszeć opinię drugiego generała... a wiemy, że on raczej nie jest zbyt skory do przyjmowania do siebie jakiś tam sierżantów z jakiegoś tam Heer... szczególnie, że tutaj jest raczej rekreacyjnie, a na codzień zajmuje się lotnikami

Porucznik momentalnie spochmurniał. Być może, w innej sytuacji, w innym świecie, ów prośba wywołałaby u niego niekontrolowany uśmiech, a on skakałby pod niebo z radości, dziękując niebiosom za perfekcyjną wymówkę, by odwiedzić swojego pilota. Teraz jednakże ta myśl pozostawiała po sobie gorzki smak.

– Falke ja nie wiem czy... – urwał, widząc wzrok sierżanta. Zacisnął szczękę. Nie powinien mówić o takich rzeczach. Najchętniej wyjaśniłby mu całą sytuację, ale zwyczajnie nie mógł. Nie był to interes Falkego. Wypuścił ciężko powietrze. – Dam mu te dokumenty, ale nic poza tym. To leży w waszym interesie, sierżancie

Falke wyprostował się.

– Tak jest. Jeszcze raz dziękuję – Wehr skinął głową.

– Jeśli to wszystko, to możesz odejść – mówił z lekkim naciskiem, chcąc być na powrót sam. Falke wyczuł aluzję. Czym prędzej wyszedł z pokoju.

Wehrmacht chwycił palcami leżące na biurku pudełko po papierosach. Było już puste.

Z ciężkim westchnięciem wrzucił je do kosza na śmieci i kucnął przy szafce z biurka. Otworzył ją, a następnie rozerwał folię, w którą zapakowane było osiem nowych paczek. Wziął jedną z nich i zamknął na powrót drzwiczki.

Odpalił kolejnego tego dnia papierosa. Zdążył znienawidzieć ich smak, ale nie potrafił ich porzucić. Napewno nie teraz.

Drżącą ręką złapał papierosa i wyciągnął z ust, wypuszczając tym samym dym. Opadł ciężko na fotel i zakrył ręką oczy, trzęsąc się lekko.

Pomyśleć, że wszystko zaczęło się tak niewinnie...

~

Odkąd Wehrmacht i Luftwaffe wprowadzili się do jednego mieszkania, sprawy zaczęły przyjmować zdecydowanie inny obrót, niż stary porucznik mógł się spodziewać.

Obserwował stale zachowanie swojego partnera, które od pewnego czasu zaczęło go niemało niepokoić. Zwykle nie zwracał uwagi na to, że gdzieś się rozbijał, zazwyczaj zrzucał to na barki zmęczenia, czy typowego dla lotnika roztrzepania, ale miarka powoli się zaczynała przebierać. Nadal jednak pozostawał biernym obserwatorem, oczekując rozwoju wydarzeń. Czasem zwrócił na to uwagę mężczyźnie, ale Waffe zbywał to uśmiechem i stwierdzeniem, że "stał się strasznie nadopiekuńczy".

W swoim zaciszu robił własne dochodzenie, próbując sięgnąć rady znajomych, czy badań, chcąc wykluczyć możliwość jakiegoś uszkodzenia na tle neurologicznym. W końcu Waffe był stale podatny na przeciążenia i wcale się nie oszczędzał, a jego zachowanie, choć czasem trafiało się na niezdarnych ludzi, było dalekie od naturalnego. W tym czasie coś powoli zaczynał podejrzewać, ale każda rozmowa kończyła się podobnie. Kiedyś nawet Waffe tak się rozzłościł, że się pokłócili. Pół godziny później lotnik przepraszał go prawie na kolanach, bo nie potrafił znieść swojego poczucia winy, osamotnienia i panującej w mieszkaniu ciszy.

Jakiś czas później miejsce miała kolejna sytuacja, która na nowo rozpaliła czerwoną lampkę w głowie Wehrmachtu. Ona wzbudziła tym razem w mężczyźnie realny strach o zdrowie i życie Luftwaffe.

Był to dzień jak codzień. Wehr przesiadywał w Akademii, udzielał zajęć i zajmował się swoją robotą. Waffe w tym czasie przebywał na terenie lotniska, szkoląc przyszłych pilotów, a także odrabiając swoje godziny za sterami samolotów.

Bundeswehra zaprosił porucznika do siebie, odpowiadając na jego prośbę o spotkanie. Wehrmacht powoli odnajdywał w młodszej organizacji bardziej sojusznika, a niżeli wroga, dzięki czemu częściej do niego przychodził się uzewnętrznić. Właściwie to całe "uzewnętrznienie" polegało na wylaniu swoich wszystkich mniej lub bardziej opryskliwych uwag na biednym generale, ale nadal było to coś więcej, niż pogardliwe spojrzenie na korytarzu.

Tego dnia wyjątkowo mężczyzna do niego zawitał chcąc podzielić się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi jego faceta. Z jakiegoś powodu uznał, że być może wyższy stopniem Bundeswehra może mieć większy wpływ na decyzyjność, co z założenia nie miało prawa się powieść. Skoro Waffe nie chciał rozmawiać ze swoim ukochanym, dlaczego miałby to zrobić z jakimś przypadkowym chłopakiem?

– Oczekujesz ode mnie, że przeprowadzę na Luftwaffe szczegółowe badania? – spytał zdumiony, marszcząc z niezrozumieniem brwi. Wehrmacht założył ciasno ręce na piersi.

– Czy cokolwiek w moich słowach było niejasne? – jego ton brzmiał całkiem opryskliwie. Młodszy z mężczyzn westchnął ciężko.

– Zwyczajnie tego nie rozumiem. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, Wehr, ale organizacje są powoływane po to, by być chodzącym ideałem. Naszym celem samym w sobie jest bycie kimś, kto nie musi co pół roku iść do lekarza. Cokolwiek cię niepokoi z pewnością nie jest niczym groźnym

– Chcesz mi powiedzieć, że odkąd on u was jest, wy nie przebadaliście go ani razu? – Wehr poderwał się, całkowicie podburzony tym stwierdzeniem. Ostry wzrok praktycznie przebijał na wylot generała. On natomiast starał się utrzymywać jak największy spokój.

– Nie było takiej potrzeby. Luftwaffe cały czas robi postępy, gdyby coś było nie tak, widać by było spadek jego formy – porucznik prychnął z niedowierzaniem.

– To jest nie do pomyślenia! Zwykli piloci są co chwilę badani pod każdym kątem, w ich rękach leży życie ludzi i twoje dobre imię. To, co robisz, jest gwałtem na wszystkich przepisach, a zawalasz to na najważniejszym człowieku w twoim pieprzonym wojsku! – warknął wściekle, ręce kładąc na blat biurka. Już pomijał w swojej tyradzie fakt, że narażał życie Waffe. To było dla niego oczywiste.

– Spokój, poruczniku. Już mówiłem, organizacje nie wymagają tak ostrego podejścia. Nie jesteśmy ludźmi – Wehr ciężko opadł na krześle.

– Obserwuję Waffe od jakiegoś czasu. Znam się na ludziach, a na nim już w szczególności. Nie podnosiłbym alarmu, gdyby sytuacja nie była nadzwyczajna – Bundeswehra ciężko westchnął. Pochylił się do przodu, ręce złączył jak do modlitwy.

– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, o co prosisz? – spytał, ale nie dał odpowiedzieć mężczyźnie. – Jest pewna rzecz, o której Luftwaffe doskonale wie. I być może dlatego nie chce rozmawiać na te tematy

– To znaczy? – Wehr choć chciał zabrzmieć na średnio zainteresowanego, jego próba zabrzmiała inaczej.

– Jeśli cokolwiek znajdziemy, jeśli cokolwiek zostanie podpisane ręką lekarza, będzie to koniec Luftwaffe. Zostanie raz na zawsze uziemiony i nigdy nie usiądzie za sterami samolotu. Komisja nie przymyka na takie rzeczy oka. Nawet jeśli znajdą coś być może mało istotnego, sprawa może zakończyć się w ten sposób. Czy napewno chcesz tego ryzykować?

W tym momencie Wehr zamilkł. To nie tak, że nie wiedział. Wypierał z siebie myśl o tym. Ona go odpychała od prób szukania odpowiedzi, bo wiedział, że jeśli cokolwiek z tego stanie się prawdą, Luftwaffe już nigdy na niego nie spojrzy. A przecież kochał go i chciał dla niego dobrze.

– On się może zabić, Wehra. Ja nie mogę go stracić – mruknął poważnie. Bundeswehra spojrzał na niego z uwagą.

– Jeśli dasz mi pod to solidne podstawy, to zlecę to badanie – odparł z nie mniejszą powagą.

Nagle, niespodziewanie do pokoju wpadł z trzaskiem drzwi Fischer. Bundeswehra zerwał się na równe nogi i w zdezorientowaniu spojrzał na chłopaka. Wehr odwrócił w jego stronę głowę i zmarszczył brwi, obserwując zaniepokojonego sierżanta.

– Generale! Katastrofa na lotnisku, rozbił się samolot! – w tej chwili również i Wehrmacht wstał, a obawa przed najgorszym przeszyła jego wnętrze.

– Kto sterował? – spytał cienkim głosem, z coraz większym strachem widząc jak twarz Fischera mieniła się kolorami jak kameleon. Sierżant spojrzał mu w oczy.

Herr... podobno generał Luftwaffe – Wehr poczuł, jak w tej chwili jakaś jego cząstka zaczęła umierać. Ruszył z miejsca, jak po wystrzale i wybiegł z biura, rozbijając się po drodze o futrynę drzwi. Bundeswehra poszedł w jego ślady, za nim dreptał Fischer.

– Co z nim? Coś wiadomo? Żyje? – pytał, z ledwością trzymając nerwy na wodzy. Wehrmacht już dawno zniknął im z oczu.

– Nic nie wiemy. Stało się to chwilę temu, panuje zamieszanie – Wehra przyspieszył kroku.

– Boże, miej go w opiece


Luftwaffe wygramolił się spod materiału spadochronu. Z soczystym przeklęciem ściągnął z siebie ciążący plecak i zaczął iść w stronę lotniska. Nie był zadowolony.

Wsiadł do samochodu, który przyjechał na miejsce zdarzenia. Dojechali w ten sposób na teren wojskowy. Dalej lotnik ruszył do hangaru, gdzie siedzieć mieli wszyscy operatorzy. Nie zdążył nawet przekroczyć progu hangaru, a otoczył go wianuszek osób.

Herr, co się stało?

– Generale, czy wszystko w porządku?

– Niech pan usiądzie...

Waffe przepchnął się przez tłum i wściekle trzasnął kaskiem o stół. Podbiegł do niego blady jak ściana Kurt.

– Generale...

– Kto do cholery sprawdzał ten jebany silnik? – spytał ostro, choć z pozornym spokojem. Technik otworzył szerzej oczy. Spojrzał w trzymane papiery, przewertował je.

– Z... zdaje się, że Winter z tym nowym... ale wszystko było w porządku, generale – spojrzał na niego, milknąc pod ciężarem spojrzenia pilota.

– Gdyby kurwa było wszystko w porządku, to ten silnik by się nie rozjebał w powietrzu, tak czy nie?! – krzyknął wytrącony z równowagi. Kurt nieznacznie się cofnął.

– No... tak... ale...

– Ale co? – pilot założył ręce na piersi. Kurt zawahał się. Zwilżył językiem suche z nerwów usta.

– Czy napewno silnik się rozleciał...? Czy dokonał pan wszystkich procedur? – Waffe zmarszczył wściekle brwi.

– Masz mnie za kretyna? Oczywiście, że zrobiłem wszystko, jak należy! W końcu...

Mein Gott, Waffe... – lotnik nie zdążył odwrócić się w pełni, gdy potężna siła zamknęła go w niedźwiedzim uścisku. Luftwaffe zamknął usta i lekko się spiął. Po chwili jednak wyraźnie się uspokoił i odwzajemnił uścisk, gdy rozpoznał trzymającego go mężczyznę.

– O... cześć, Wehr. Ominął cię efektowny pokaz akrobatyczny... – rzucił z gorzkim humorem. Porucznik zacisnął mocniej palce na materiale kombinezonu lotnika i jeszcze bardziej go do siebie przycisnął. Już nie zwracał uwagi na to, że dookoła nich tłoczyło się mnóstwo osób. Waffe odczuł rosnącą konsternację.

– Bałem się, że... – zaczął płaczliwie.

– Hej, jestem tu – pilot przerwał, nie lubił, gdy Wehr mówił do niego w ten sposób.

– Widziałem słup dymu, myślałem, że...

– Wehr... Wehr, cichutko – odsunął go od siebie i spojrzał mu z troską w oczy. Cały ten ruch przyszedł mu z zaskakującą łatwością, jakby porucznik był wyczerpany nadmiarem emocji. Waffe widział, że był na skraju całkowitego rozpadu, że niewiele wystarczyłoby, aby się rozpłakał. Nic jednak takiego się nie działo, a lotnik z pewnym smutkiem doszedł do wniosku, że Wehrmacht zbyt dobrze nauczył się tłumić własne odczucia. Wypuścił cicho powietrze. – Jest wszystko w porządku

– Luftwaffe! – pilot z wymalowanym na twarzy poirytowaniem odwrócił się w stronę wchodzącego do hangaru Bundeswehry. Za nim biegł Fischer, który sztywno zasalutował w stronę generała. Waffe go zignorował. Tłum coraz ciaśniej okrążał dwójkę, nie pozwalając generałowi dotrzeć do lotnika.

– Czy do cholery możecie dać mi trochę przestrzeni?! – krzyknął, zwracając się głównie do tłoczących się w środku osób. – Wszyscy wypad na dwór! – z początku z oporem, później z większą dyscypliną tłum zaczął opuszczać pomieszczenie. Nawet Kurt i Fischer wyszli z hangaru, pozostawiając trzech oficerów samych. Nikt jednak nie myślał, by odchodzić za daleko. Wszyscy czekali przy wyjściu na Luftwaffe.

– Wyjaśnij mi, do czego tutaj doszło i czemu jedna maszyna nie wróciła na teren lotniska? – Bundeswehra przybrał bardziej surowy tonu głosu. Waffe prychnął.

– Spytaj techników od siedmiu boleści, których tu przysłałeś. Źle sprawdzili samolot, silnik się zepsuł – Wehra posłał krótkie spojrzenie Wehrmachtowi.

– Zrobiłeś wszystko po kolei, jak powinieneś? – Waffe rozzłoszczony machnął ręką.

– Kolejny! Uparliście się, czy jak?

– Waffe, rozbiłeś samolot. Będą składać go kawałek po kawałku i będą szukać przyczyny zajścia. Chcę wiedzieć, czy mój generał ma za co stanąć przed sądem – lotnik zmarszczył brwi.

– Wprowadziłem wszystkie procedury i rozważałem opcję powrotu na lotnisko, ale zjebała się lotka. Problem tego wszystkiego nie leży we mnie – burknął z niesmakiem. – Skoro już wszystko wyjaśnione, pozwolisz mi teraz odpocząć. Chcę dokończyć moją sesję – Wehra z niedowierzaniem otworzył usta.

– Waffe... ale ty przecież nie możesz wrócić do samolotu – zaczął, ignorując ostre spojrzenie lotnika.

– Dlaczego niby nie? – spytał oskarżycielsko.

– Takie są przecież zasady. Jesteś uziemiony do momentu, gdy Komisja zezwoli ci usiąść ponownie za sterami. Muszą mieć pewność, że to nie ty spowodowałeś katastrofę – Luftwaffe zaczął ciężej oddychać z nerwów, co najmniej jak rozjuszony koń.

– Przecież nie rozjebałbym samolotu z własnego kaprysu! Mówiłem do radia na bieżąco, co się działo, wszystko jest udokumentowane. Kontaktowałem się z wieżą, mówiłem im o każdym jednym dźwięku, jaki dochodził z silnika. Gdybym to zrobił celowo...

– Mogłeś popełnić błąd, przez co zarżnąłeś silnik – przerwał mu, na co Waffe fuknął wściekle.

– Jeszcze czego! Ja siedziałem w samolocie jeszcze zanim twój dziadek zdążył spłodzić twojego tatulka, i ty masz jeszcze czelność mi mówić o błędzie?

– Waffe... – cicho go skarcił Wehr. Pilot spojrzał na niego.

– No co? Mówię coś nie tak? – Wehr utrzymał z nim chwilę dłużej kontakt wzrokowy. Waffe zdawał się lekko ustępować.

– Jesteś pod wpływem emocji, jeszcze powiesz coś, czego będziesz żałować – Waffe zgrzytnął zębami. Bundeswehra z wdzięcznością spojrzał na porucznika.

– Waffe, takie są procedury. Komisja działa nade mną, nie mam nic do gadania w tej sprawie. Dopóki nie dowiodą twojej niewinności, będziesz uziemiony – pilot z niedowierzaniem pokręcił głową.

– To chyba jest jakiś pierdolony żart. Weź mu coś powiedz, Wehr, przecież to jakieś kpiny! – spojrzał na niego błagalnie. Porucznik posłał jedno spojrzenie Bundeswehrze. Wiedział, że nic nie wskóra.

– Przykro mi, Waffe, ale Wehr nie ma tu za wiele do powiedzenia. Postaram się na nich wpłynąć, żeby nie odwlekali tej sprawy. Ty możesz do tego czasu korzystać z symulatorów – Waffe zacisnął ręce w pięści.

– Symulatorów? Kpicie ze mnie wszyscy! – burknął, przepychając się przez dwójkę. Ruszył szybkim krokiem na zaplecze, gdzie zamknął się z trzaskiem drzwi. Wehr chciał ruszyć zaraz za nim, ale złapał go Bundeswehra.

– Czekaj, daj mu ochłonąć – porucznik zmierzył go ostro.

– On nie ochłonie, dopóki do niego nie pójdę – odparł całkowicie poważnie. Wehra cicho westchnął.

– Komisja będzie chciała dostać od niego kartę lekarską. Zwykle w takich sytuacjach dawałem podpisane papiery bez badań, ale w tej sytuacji mogę wymusić, żeby go porządnie przebadali. Dostaniesz co chciałeś – mruknął ściszonym głosem. Wehr niemrawo pokiwał głową.

– Myślisz, że będzie szczery podczas badań?

– Musi być. Jeśli ktokolwiek wyczuje kłamstwo, raczej nie pozostanie bezkarny. Grozi mu cofnięcie kwalifikacji – porucznik poczuł, jak nienaturalna siła ścisnęła jego serce.

– W... takim wypadku możesz mieć rację. Rób co trzeba. A teraz mi wybacz – rzucił prędko, by w następnej chwili się odwrócić i ruszyć za Luftwaffe. Bundeswehra odprowadził go wzrokiem.

Wehr wszedł do pomieszczenia bez pukania. Nie istniała w końcu taka potrzeba.

Waffe stał tyłem do niego. Zmieniał właśnie swoje ubrania. Nawet przy tak zwykłej czynności widać było tryskające z niego emocje. Wehr podszedł bliżej, gdy widział jak ten zaczął się szarpać ze zwiniętą koszulką.

– Hej, heej, spokojnie – położył rękę na jego barku, drugą złapał za materiał. Waffe spojrzał na niego znad ramienia.

– Jak mam być spokojny? Słyszałeś te bzdury, jakie on wygadywał? – Wehr odebrał od niego koszulkę i odpowiednio ją odwrócił. Nie oddał jej jednak mężczyźnie do ubrania.

– Słyszałem. Nie martw się niczym, minie to szybciej niż myślisz. Przecież nie od dziś wiadomo, że ta pseudo armia ledwo się trzyma na nogach. Z czołgów się co chwilę sypią śrubki, twój samolot pewnie lepiej nie wyglądał. Jeszcze przy twoim rżnięciu go co drugi dzień musiał się w końcu odmeldować – Waffe trzymał swój niezadowolony grymas do momentu, gdy usłyszał ostatnie słowa. Wtedy zaczął gryźć wargi, byle nie parsknąć śmiechem. Wehr widząc to przybrał wysoce zawiedziony wyraz i przewrócił oczami. – Waffe... nawet nie próbuj, jak Boga kocham...

– ...Ale ty się tak szybko nie odmeldujesz, co? – porucznik wypuścił powietrze i ze zrezygnowaniem pokręcił głową.

– Waffe...

– Ha! Nie zaprzeczyłeś! – zaśmiał się triumfalnie, iskra zadowolenia błysnęła w jego oku. Wehr przymrużył powieki. Przynajmniej Waffe się rozchmurzył. W duchu poczuł zażenowanie samym sobą. Rozciągnął usta w leniwym uśmiechu.

– Aż tak bardzo chcesz się samemu przekonać? – uniósł brwi. Waffe zdawał się być w pierwszej chwili zaskoczonym, że mężczyzna podłapał temat. Potem jednak uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Biorąc pod uwagę fakt, że jestem uziemiony, to raczej za szybko cię nie przelecę... znaczy... – zaśmiał się cicho, z zadowoleniem widząc, jak Wehr powoli ciemnieje na policzkach.

– Jak dobrze, że mnie nie trzyma żaden zakaz. Wychodzi na to, że to ciebie trzeba trochę... zdyscyplinować... – odparł, przejeżdżając palcami wzdłuż kręgosłupa mężczyzny. Waffe pierwszy raz w życiu nie wiedział jak się odgryźć, zdezorientowany ruchem partnera.

– A... a ja... – zająknął się, czując dokładnie na nagiej skórze dotyk Wehra. Poczuł przyjemne dreszcze, które wprost odjęły mu na ułamek sekundy mowę. Prychnął, poddając się już do końca. Spojrzał w oczy mężczyzny, zauważył w nich sporą dozę zadowolenia. – Cwaniak z ciebie. Przebiegły lis

– A ty strasznie dużo ćwierkasz. Jak wróbelek – uśmiechnął się szerzej, zbliżając się do niego.

Fuchs und Spatz... w naturze nie najlepiej ze sobą współżyją – stwierdził, jedną dłoń kładąc na barku mężczyzny. Wehr nachylił się i krótko pocałował go w usta.

– Nieistotny szczegół

~

Pierwsza misja mająca na celu uwolnienie PRL zakończyła się niepowodzeniem. Był to powód do sporego niezadowolenia Wehrmachtu. Ale nie to miało największy wpływ na jego samopoczucie.

Luftwaffe od pewnego czasu chodził jak na szpilkach, zdenerwowany całą sytuacją związaną z Komisją. Już kilkukrotnie przeprowadzali z nim przesłuchania, a on sam nie do końca wiedział jak sprawy się miały. Cóż się mu dziwić, że na misji próbował choć trochę rozluźnić atmosferę, by zapomnieć o nieprzyjemnych sprawach dziejących się na jego podwórku?

Nie mógł się spodziewać, że Wehr zareaguje tak ostro. Od pewnego czasu zdarzało im się co chwilę posprzeczać, ale nie były to rzeczy, które szczególnie braliby do siebie. Tym razem sytuacja była nadzwyczajnie niezrozumiała dla lotnika. Nie rozumiał, dlaczego cała powrotna podróż owiana była mrokiem ciszy.

W mieszkaniu nie mógł dłużej znieść usilnego ignorowania przez Wehra. Po tym wszystkim i przeżywanym stresie chciał, żeby chociaż on nie sprawiał problemów i zwyczajnie go wspierał. Nie mógł liczyć nawet na towarzystwo podczas kolacji. Cisza bolała go coraz mocniej, a każdy odgłos dochodzący z mieszkania wywołany ruchem jego partnera drażnił jego niespokojny umysł. Nie mógł tego tak zostawić.

Porucznik wyszedł z łazienki i ruszył do ich pokoju. Tam się prędko przebrał, by potem wstać z zamiarem zjedzenia szybkiej przekąski. Niestety drogę na korytarz zastawił mu Waffe, głodny wyjaśnień. Nie miał zbyt zadowolonej miny. Czuł się urażony, że mężczyzna na niego wtedy nakrzyczał.

– O co chodzi? – spytał pilot tonem nieznoszącym sprzeciwu. Wehr spochmurniał, niechętny do rozmowy.

– Zależy o co pytasz – burknął, zakładając ręce na piersi. Waffe z pewnym niezrozumieniem zmarszczył brwi.

– A więc chodzi o coś jeszcze? Myślałem, że panienka obraziła się o niewinny żart – słowa przybrały ostrzejsze brzmienie. Wehrowi udzieliła się napięta atmosfera.

– Niewinny? Narażenie całego oddziału uważasz za niewinny żart? – Waffe spojrzał na niego jak na kretyna, na usta wkradł się niedowierzający uśmiech.

– Narażenie oddziału? O czym ty w ogóle pierdolisz? Sprawdziłem tę piwnicę, nikogo tam nie było! – Wehr prychnął, odporny na jego lekceważąca postawę.

– To, że na dole nikogo nie było, to nic to nie znaczy. Mogli czekać w innej części budynku i zaatakować oddział osłabiony o kilku ludzi. Pomyślałeś może o tym? W sumie nie zdziwiłbym się, gdyby nie, bo odnoszę zbyt często wrażenie, że ty o niczym nie myślisz, a już tym bardziej o mnie! – lotnik otworzył szerzej oczy, nie spodziewając się tych słów. Zaniemówił. Wehr nie skończył. – Straciłem już zbyt wielu ludzi przez kretynów, co nie stosują się do moich poleceń. Stratę każdego czułem na sobie i czuję nadal. Zdaje się, że nigdy nawet o to nie zapytałeś, więc oczywiście! Skąd mogłeś wiedzieć!

Luftwaffe fuknął rozogniony.

– Ja za to odnoszę wrażenie, że to ty rzadko kiedy myślisz o mnie...

– Jeszcze czego! Całe moje pierdolone życie od chwili gdy się w nim pojawiłeś kręci się wokół ciebie! – krzyknął wytrącony z równowagi. Waffe wiedział, że sytuacja jest poważna, skoro Wehr zaczął przeklinać. Nie zamierzał jednak odpuszczać. – Cały czas się o ciebie martwię, bo ty nawet nie próbujesz zadbać o siebie! Kiedy zwracam ci uwagę na coś, ty mnie ignorujesz, tak jakby ci na sobie nie zależało. I to mnie jeszcze bardziej rani, widząc, jak bardzo masz to w dupie

– Bo może wiem, na ile mogę sobie pozwolić? A ty stałeś się nadopiekuńczym dziadem? – Wehr zmarszczył brwi.

– Wiesz na ile możesz sobie pozwolić? Ty chyba sobie żartujesz! Kiedy mówiłem ci, żebyś się przebadał, bo niepokoił mnie twój stan, wolałeś mi odpyskować, niż cokolwiek zrobić w tym kierunku! Bo przecież pierdolone samoloty są ważniejsze!

– Bo nic mi nie jest! Ja po prostu taki jestem! Jakieś pieprzone badania mogą mi zjebać karierę, pomyślałeś o tym?! – Wehr z niedowierzaniem pokręcił głową.

– Skoro nic ci nie jest, to w jaki sposób miałyby cokolwiek ci zrobić?! – warknął mając dość tego cyrku.

– Bo ci jebani lekarze są nadwrażliwi! Wszyscy są nadwrażliwi na wszystko i wymyślają niestworzone rzeczy! A ty wiesz, jak bardzo mnie to wszystko stresuje, bo ta pierdolona Komisja z jakiegoś powodu zarządała dodatkowych badań i zamiast być przy mnie przez ten cały czas, ty wolisz się na mnie obrażać i... – tu przerwał, jakby kolejna myśl wpadła mu do głowy. Jego twarz zastygła w pustym wyrazie. To zdecydowanie nie spodobało się porucznikowi. Waffe za chwilę zmarszczył gniewnie brwi, zatrząsł się od napływu agresywnej adrenaliny. Złapał niespodziewanie Wehra za koszulę. – Ty pieprzony łgarzu! To ty! To przez ciebie! To wszystko przez ciebie!

– O czym ty do cholery mówisz?! – głos mężczyzny się piskliwie załamał, poczuł pierwszy raz od bardzo długiego czasu wewnętrznie narastający strach. Furia i szaleństwo rosnące w oczach Waffe przywodziły na myśl osobę co najmniej niezrównoważoną. Niezrównoważoną, a więc i nieprzewidywalną.

– Chcesz mi życie zjebać! Jedyną, kurwa, rzecz w tym zasranym świecie, do której byłem stworzony! – szarpnął gwałtownie mężczyzną, w oczach błysnęły mu łzy wywołane złością. Wehr ściągnął brwi. Teatrzyk się skończył.

– Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Ja próbuję cię chronić! To, co robisz, jest skrajnie nieodpowiedzialne, ty sam sobie zagrażasz! – Waffe zaczął dyszeć jak rozjuszony byk.

– Gówno prawda! Przestań zgrywać pierdolonego bohatera! – Wehr poczuł nieprzyjemny dreszcz.

– Tak? A może zaprzeczysz, że zachowujesz się, jakby coś cię pierdolnęło w łeb? Może zaprzeczysz, że ostatnio prawie w kogoś wjechałeś? Może zaprzeczysz, że rozpierdoliłeś samolot?! – tego było zbyt dużo. Wehr za późno ugryzł się w język. Przekonał się o tym chwilę później.

Wehrmacht miał za sobą dziesiątki lat doświadczenia wojskowego. Był człowiekiem o szybkim czasie reakcji, chłodno kalkulującym swoje otoczenie i wyciągającym wnioski w ciągu ułamków sekundy. Już niejednokrotnie umykał śmierci i niepotrzebnym siniakom, a siłą własnych mięśni potrafił serwować odwet z nawiązką.

W tej jednak sytuacji nawet nie drgnął i nie próbował w żaden sposób się chronić. Być może dlatego, że wcale się tego nie spodziewał? Chociaż postawa Luftwaffe jasno sygnalizowała już od pewnego czasu, że na coś się zanosi. Może nie podejrzewał, że mężczyzna naprawdę byłby do tego skłonny?

Z pewną pokorą przyjął na siebie mocne uderzenie w twarz. Wydał z siebie głuchy odgłos, głowa odskoczyła do tyłu, ale mężczyzna się nie zachwiał, nadal trzymany za kołnierz przez lotnika.

Ból rozlał się po całej jego twarzy, promieniując od kości policzkowej, w którą oberwał. Było to bardziej niż pewne, że pozostanie po tym spory ślad w postaci dorodnej śliwy. Nie to jednak najbardziej go raniło.

Poczuł, jakby ostry sztylet wbił się między jego łopatki. Bolesny chłód owładnął nim, umysł bezsilnie próbował znaleźć cokolwiek, co świadczyłoby o tym, że cała ta sytuacja była fikcją.
Nie myślałby nigdy, że ktoś, kto traktował go z tak ogromną delikatnością i czułością kiedykolwiek podniósłby na niego rękę. Nie myślałby, żeby ta dłoń, która tak subtelnie go zawsze głaskała i upewniała mężczyznę, że wszystko jest w porządku, kiedykolwiek się zacisnęła i obiła o jego twarz.
To było tak nieprawdopodobne, że Wehr wyprostował się prędko całkowicie zszokowany, by spojrzeć z szeroko otwartymi oczami na Waffe. I to był kolejny błąd.

Owładnięty bitewnym szałem lotnik zamachnął się ponownie, a jego pięść natrafiła na szczękę. Pod porucznikiem ugięły się nogi i całym ciężarem runął na ziemię, wyrywając się tym samym z uchwytu mężczyzny.

Potężny huk poniósł się po mieszkaniu, gdy ciało Wehrmachtu upadło na podłogę. Potem zapadła głucha cisza.

Mężczyzna podniósł się na przedramieniu, dłonią złapał się za obolałą żuchwę. Jego wzrok powoli powędrował w górę, na stojącego nad nim Waffe. W oczach Wehra próżno było szukać nienawiści, czy smutku. Wypływał z nich tylko czysty zawód.

Pilot potrzebował dobrych kilku chwil, zanim adrenalina i wściekłość choć trochę opadły. Wtedy do niego dotarło, co właściwie zrobił. Z przestrachem wpatrywał się w leżącego w milczeniu mężczyznę, nie wiedząc co zrobić. Nagłe wyrzuty sumienia zalały goryczą jego usta. Czasu jednak cofnąć już nie mógł.

Wehr zgrzytnął zębami. Czy mógł się zrewanżować? Cóż, właściwie mógł, ale nie byłby w stanie. Nie potrafiłby tego zrobić. Zresztą już było po wszystkim i wszczynanie ponownej bójki było rzeczą całkowicie zbędną. Już potłukło się wystarczająco serc.

Wstał powoli z ziemi. Podszedł do swojej części łóżka. Do torby przy łóżku wrzucił na prędko ubrania z mundurem, zabrał ze stolika rzeczy osobiste i przecisnął się obok Waffe. Lotnik stał jak słup soli, nadal rozważając w głowie swoje czyny.

Odwrócił się dopiero w chwili, gdy Wehr otwierał drzwi.

– Cze... czekaj...! – zawołał słabo, ale na próżno. Drzwi zamknęły się z trzaskiem tuż za porucznikiem.

Wehrmacht z początku nie miał gdzie się udać.

Pierwszą samotną noc spędził na rozłożonym fotelu swojego mercedesa, gdzieś całkowicie daleko od miasta. Dotarł w to miejsce po bardzo długiej jeździe samochodem, spędzonej w całkowitej ciszy. Był tylko on, samochód i poruszający się z zawrotną prędkością świat wokół.

Nad ranem wstał całkowicie niewyspany. Obudziły go pierwsze promienie słońca.

Czerwony olbrzym wtaczał się leniwie na szare niebo, ale dla wykończonego porucznika widok ten był daleki od uroczego.

Pojechał od razu w stronę Akademii. Pojawił się tam wcześnie, jednak już o tej godzinie kręciło się tam mnóstwo osób.

Dotarł do swojego biura i trzymając w dłoni torbę wyjazdową. Wyjął z niej ubrania i kosmetyczkę, która na stałe w torbie się znajdowała. Z tym udał się do łazienki przy sali gimnastycznej.

Zbyt wiele czasu dla siebie nie miał. Bundeswehra zadzwonił do niego raptem kilkanaście minut po tym, jak wyszedł spod prysznica. Musieli przygotować się dokładnie do następnej akcji.

~

Badania odbywały się przed i po misji uwalniania PRL-u. Wyniki otrzymał bezpośrednio Bundeswehra do własnego rozpatrzenia.

Zwołał on wtedy do siebie Wehrmacht, chcąc go powiadomić o zaistniałej sytuacji. Uznał, że powinien usłyszeć wieści i to, co będzie następować dalej. Czy mógł rozpowiadać wyniki badań kogoś innego osobom postronnym to była inna sprawa, jednak Wehra doszedł do wniosku, że porucznik powinien o tym wiedzieć.

Wehrmacht w ostatnim czasie zdążył poznać aż za dobrze trasę prowadzącą do biura Bundeswehry. Bywał tam coraz częściej, z powodu wydarzeń z ostatnich dni. Musiał iść przez cały długi kompleks budynków, zanim dotarł w odpowiednie miejsce.

Zatrzymał się pod drzwiami, na jego twarzy gościła chłodna powaga. Spodziewał się, co generał chciał mu przekazać, w końcu w słuchawce w telefonu jasno to nakreślił. Nie wiedział tylko, czy ma odwagę tam wejść. Wiedział przecież, że od wyników tych badań zależy to, czy on i Waffe jeszcze kiedykolwiek na siebie spojrzą. I nie chodziło o głupi fakt, że coś z lotnikiem było nie tak, czy że Wehr chciał cokolwiek zakańczać. Chodziło o to, że Waffe całą winę zrzuciłby na niego, mimo iż Wehr nie był niczemu winny. Luftwaffe po prostu taki czasem był.

Nabrał głęboki wdech i nacisnął klamkę. Wszedł do środka.

Atmosfera w pomieszczeniu wydawała się być wyjątkowo lekka. Jakimś cudem zdążył nawet zauważyć, że słońce padające z okna świeci jakoś jaśniej, niż zwykle. Dokładnie widział całe wyposażenie biura, które nie różniło się zbyt szczególnie od tego, jakim dysponował on, czy Waffe.

Bundeswehra podniósł głowę i nieznacznie się uśmiechnął. Wskazał na krzesło naprzeciwko niego.

– Dobrze, że już jesteś, Wehr. Usiądź, proszę – Wehrmacht posłusznie wykonał polecenie, cały czas milcząc. Generał domyślał się, że mężczyzna był jak na szpilkach. Nie wymagał więc od niego zbędnych słów. – Nie będę niepotrzebnie przedłużać. Wyniki od Luftwaffe nie były czyste

Wehr zacisnął szczękę. Serce jego zamarło. Domyślał się, choć nadal miał nikłą nadzieję, że jednak będzie inaczej. Wehra widząc, jak ten zapada się w sobie, postanowił kontynuować. Z jego ust nie schodził delikatny uśmiech.

– Nie znaczy to jednak, że został skreślony – Wehr spojrzał mu uważnie w oczy, marszcząc brwi.

– Ale jak to...? Przecież sam mówiłeś, że...

– Tak, tak mówiłem. W większości przypadków jest to prawda, ale na szczęście przy Waffe jest pewne rozwiązanie – porucznik poczuł, jak kamień spada mu z serca. Wyraz ulgi zaraz skruszył jego poważny wyraz twarzy.

– Mów dalej – poprosił, siadając wygodniej na krześle. Bundeswehra poszedł w jego ślady.

– Stwierdzono u niego objawy wskazujące na ADHD. Dokonano jednak zaraz pewne badania uzupełniające i doszli do wniosku, że zaskakująco dobrze potrafi nad tym panować. Kiedy musi, pracuje na najwyższych obrotach, dając z siebie absolutnie wszystko. To potwierdzają jego wyniki z treningów w samolocie. Wykazuje się ogromną siłą woli, która zapewne wsparta jest tym, że jest organizacją. To pewnie w jakiś sposób mu pomaga przezwyciężać chorobę, ale są to tylko spekulacje. Wcześniej nie stwierdzono u żadnej organizacji tego schorzenia. Ja jednak osobiście uważam, że może mieć to duży wpływ – wyjaśnił spokojnie. Wehr przymrużył powieki. Kolejny jego domysł okazał się być prawdą.

– I to wszystko? Tak po prostu? – spytał nieco zaskoczony, że jakieś banalne wnioski były wystarczające. Bundeswehra wzruszył ramionami.

– W normalnych warunkach zaleca się leczenie farmakologiczne połączone z terapią, ale jak się domyślasz, jest to tylko zapobieganie występowania objawów. Niestety wszystkie dostępne leki na ADHD są na liście substancji zakazanych w lotnictwie, wiele z nich zawiera pochodne narkotyków. Nie ma za bardzo przeciwwskazań, aby pilot miał tę chorobę, większość paragrafów odnosi się właśnie do przyjmowanych leków. Waffe przez dziesiątki lat żył w nieświadomości i żadnych leków nie przyjmował. Funkcjonuje w ten sposób bardzo dobrze. Nie każdy musi coś zażywać. W związku z tym doszli do wniosku, że Waffe może zostać, pod warunkiem, że będzie co jakiś czas dokonywać dodatkowe badania, aby z wyprzedzeniem wykryć, czy sytuacja się nie pogarsza. I dodatkowo zalecili terapię – Wehr z rosnącym niedowierzaniem przyjmował te informacje. Zawsze myślał, że podejście do tych kwestii jest bardziej restrykcyjne.

– A co z Komisją? Zbadali już jego sprawę? – Bundeswehra lekko się skrzywił.

– Zaczęli od badania czarnych skrzynek, właściwie to już samo w sobie potwierdziło wiele rzeczy. Była to awaria silnika. Chcą jeszcze zrozumieć jak do tego doszło i czy faktycznie lotka przestała działać, ale myślę, że to bardziej jasne niż pewne, że Waffe nie był niczemu winny. Tylko kwestia lotki może jeszcze uchronić go od niepotrzebnych problemów, jeśli faktycznie było coś z nią nie tak. Jeśli było wszystko w porządku, mogą mu zacząć robić koło pióra, że miał szansę na powrót do lotniska, ale będąc szczerym, mamy linię obrony w takim wypadku. Waffe nie ma się czego martwić – Wehr pokiwał głową. Już mógł całkowicie odetchnąć z ulgą. Jego najgorsze obawy zostały nagle rozwiane, jak kępa liści w wietrzny poranek.

– Rozumiem. Bardzo ci dziękuję, Wehra. To było dla mnie bardzo ważne – powiedział całkowicie szczerze. Mężczyzna w odpowiedzi posłał mu szeroki uśmiech.

– Nie wątpię. Cieszę się, że mogłem ci pomóc. Czy teraz między wami... – spojrzał dość wymownie. Wehrmacht spuścił smętnie wzrok.

– Nie wiem. Nic nie jest pewne – burknął cicho. Powoli podniósł głowę, jego spojrzenie powędrowało gdzieś w dal, za okno. – Ale... przynajmniej wiem, że może być dalej szczęśliwy robiąc coś, co jest dla niego ważne. Na końcu to jest dla mnie najbardziej istotne

Bundeswehra patrzył na niego w milczeniu. Porucznik wstał z krzesła, czując, że rozmowa dobiegła końca.

– A... Wehr. Co z Rzeszą? Niemcy coś postanowił? – Wehr przystanął i spojrzał na niego krótko.

– Nic konkretnego. Dopiero ma zwołać spotkanie po tym wszystkim. Nadal czekamy, aż PRL dojdzie do siebie. Jeszcze nie opuścił szpitala. Niemcom zależało, żeby też przy tym był – Bundeswehra skinął głową.

– Rozumiem. Odwaliliście kawał dobrej roboty – Wehrmacht skrzywił się lekko.

– Nie lubię pochlebstw, generale. Zrobiłem, co było trzeba. Tym bardziej, jeśli stawką było życie mojego przyjaciela – odparł poważnie. Była to prawda, w końcu gdy tylko się dowiedział, co się stało z nieszczęsnym Kostkiem, natychmiast się zgłosił do pomocy w jego odnalezieniu.

– To szlachetne z twojej strony – stwierdził, co Wehr zbył uniesieniem jednego kącika ust. On tak nie uważał.

– Do widzenia, Wehra – rzucił, kierując się do wyjścia.

W chwili, gdy miał złapać za klamkę, drzwi gwałtownie się przed nim otwarły. Nie spodziewając się tego, zrobił szybki krok w tył, gotów do obrony.

Przed nim stanął Luftwaffe. Lotnik utkwił wzrok swoich szeroko otwartych oczu w mężczyźnie. Wehrmacht pierwszy się otrząsnął. Twarz jego zastygła w nieprzyjemnym wyrazie. Zmarszczył brwi i czym prędzej wyminął pilota, zostawiając go za sobą w pełni skołowanego.

~

Wehrmacht zgasił papierosa. Wstał ze swojego krzesła i westchnął ciężko. Wystarczy tych wspomnień.

Równym krokiem szedł korytarzem w stronę biura Bundeswehry. Poczuł na swojej skórze potworne déjà vu.

Zacisnął mocniej palce na jednym z dwóch identycznych plików kartek, które zostawił u niego Falke. Uznał, że lepiej mieć to jak najszybciej z głowy i gdy tylko Wehra pozwoli mu odejść, on uda się na to najwyższe piętro budynku, na drugi koniec korytarza, tylko po to, by rzucić zamaszyście papiery pod ten jakże wysoko zadarty nos Waffe i wyjść z tamtąd jak najszybciej. Plan ten brzmiał perfekcyjnie w jego głowie. Mimo to wszystko w jego środku krzyczało, żeby tam się nawet nie zbliżał.

Liczył, że rozmowa będzie krótka i na temat. Bundeswehra miał często tendencje do przesadnego rozwijania myśli, co dla takiego człowieka jakim był Wehrmacht było zwyczajnie przynudzające.

Po drodze mijał nieznanych mu żołnierzy. Szybkie spojrzenie na ich pagony pozwoliło porucznikowi zidentyfikować ich stopień. Byli to najwyraźniej nowi rekruci. Chłopcy, w końcu wyglądali na całkiem młodych w mniemaniu mężczyzny, dość niezdarnie przystanęli i zasalutowali. Wehr nie omieszkał się nie dać im świętego spokoju. Sam za chwilę przystanął i przyjrzał się im z uwagą. Chłopcy wyraźnie się spięli, nie spodziewając się żadnej konfrontacji. Dodatkowo nieodgadnięty, wręcz pusty grymas na twarzy mężczyzny był wysoce daleki od zapraszającego.

– Panowie się zagubili? – spytał naciskając na podejrzliwą nutkę. Uniósł jedną brew do góry, chcąc jeszcze bardziej pogrążyć dwóch żołnierzy. Wyższy z nich, bardziej masywny, spojrzał lękliwie na swojego towarzysza. Stojący obok niego dryblas postanowił zabrać głos.

– Właściwie to tak panie... um... poruczniku – wydukał, marszcząc brwi w próbie odczytania stopnia wojskowego Wehrmachtu. Przyszło mu to o tyle z trudnością, że Wehr był od niego zdecydowanie wyższy i chłopak musiał się postarać, by dostrzec jego pagony. Mężczyzna nadal zdawał się nie chcieć im odpuścić. Uniósł wysoko brwi.

– Zdaje się, panie szeregowy, że nie ma takiego stopnia jak um-porucznik. Jest co najwyżej podporucznik, ale takowego w okolicy tutaj próżno szukać – rozejrzał się teatralnie, by na nowo spojrzeć na chłopaków. Ci natychmiast stanęli sztywno na baczność.

– Tak jest, panie poruczniku! – odpowiedział chudy, unikając przeszywającego wzroku Wehra. Mężczyzna w duchu się uśmiechnął.

– Czego tutaj szukacie, chłopcy? – spytał już całkowicie łagodnie, co dla dwóch żołnierzy przywitanych niezbyt sympatycznie było sporym zaskoczeniem. Niepewnie po sobie spojrzeli, nieznacznie się rozluźnili, jednak podejrzliwie pozostawali na swoich miejscach.

– Sierżanta Falke, panie poruczniku! – odpowiedział w końcu ten bardziej krępy. Wehr pokiwał lekko głową.

– Rozumiem. W takim razie wcale się nie zgubiliście – stwierdził, odwracając głowę w stronę, z której przyszedł. Wskazał tam ręką. – Jeśli panowie pójdą tym korytarzem i skręcą na rozwidleniu w prawo, powinni panowie dotrzeć do biur. Są tam tabliczki, powinni panowie dość szybko znaleźć sierżanta – doradził, przenosząc wzrok z powrotem na dwójkę. Chłopcy pokiwali głowami, jeden nawet lekko się uśmiechnął z pewną ulgą.

– Dziękujemy panie poruczniku! – odpowiedzieli chórkiem, ale nie ruszyli się z miejsca. Najwyraźniej czekali na to, aż mężczyzna odejdzie. Wehr lekko rozbawiony ich zachowaniem założył ręce za plecami i się prężnie wyprostował. Stuknął przy tym obcasami, sztywno, w wyuczonej manierze zadzierając brodę.

– Odmaszerować! – rzucił komendą. Chłopcy automatycznie zasalutowali, by potem prędko odejść. Prawie biegli, chcąc uciec od wzroku porucznika. Wehr widząc to cicho się zaśmiał, nieznaczny uśmiech wkradł się na jego usta. Sam ruszył dalej, prosto do Bundeswehry.

Zapukał do drzwi i odczekał chwilę. Potem nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Bundeswehra rozmawiał z kimś przez telefon, ale posłał uśmiech wchodzącemu mężczyźnie. Wskazał na krzesło, odpowiadając coś do słuchawki. Wehr posłusznie zajął miejsce.

Generał szybko pożegnał się z osobą po drugiej stronie, dalej poświęcając całą swoją uwagę porucznikowi.

– Widzę, że Falke już do ciebie dotarł ze swoim projektem? – zauważył, wskazując na trzymany w rękach mężczyzny plik kartek. Wehr odruchowo na niego spojrzał.

– Tak, był u mnie. Myślę, że jest to całkiem dobra inicjatywa – skomentował zbywająco. Wehra pokiwał głową. Złapał jeden z dokumentów leżących pod jego rękami i wyciągnął w stronę porucznika. Ten odebrał papier, patrząc w oczy drugiego mężczyzny. – Co to?

– Raport z sekcji zwłok. Przeczytaj – polecił, jego twarz już straciła promienny wyraz. Wehrmacht zmarszczył brwi. Co miał go obchodzić jakiś raport...? Na prędko prześledził linijki tekstu, z każdym kolejnym zdaniem otwierając szerzej oczy. Nie doczytał do końca, z niedowierzaniem spojrzał na generała.

– Skąd to jest...?

– Z waszej akcji. Jeden napastnik został wyjątkowo dotkliwie potraktowany. Dowodziłeś tą misją, liczyłem, że to ty mi wyjaśnisz, co tam się stało – zwykle całkiem przyjemny głos przybrał grobowego i obskurnego brzmienia. Wehr jeszcze raz przeczytał raport. Pokręcił głową.

– Nie miałem przecież możliwości pilnować wszystkich, każdy miał swoje zadanie do wykonania – odparł. Wehra uniósł brwi.

– Lepiej prędko znajdź tego, co nie potrafi nad sobą panować. To nie była eliminacja zagrożenia, tylko barbarzyństwo. I zajmij się tym jak najszybciej, bo takich o słabej psychice tutaj nie potrzebujemy. Przy ataku paniki są nieprzewidywalni – Wehr zacisnął usta w cienką linię. Odtworzył w głowie jak najwięcej wydarzeń z przeklętego leśnego dworku. Nagle przed oczami pojawił mu się obraz całego splamionego krwią Waffe. Zgrzytnął zębami. Przymknął powieki i wypuścił ze zrezygnowaniem powietrze.

Spojrzał znów na Wehrę. Generał patrzył nań wyczekująco.

– Poszukam i z nim porozmawiam. Może wystarczy mu brak udziału w misjach, zajmie się czymś bardziej "domowym"?

– Zrób co trzeba, Wehr. To wszystko, możesz odejść. I weź to sobie, może będzie przydatne w dochodzeniu – spojrzenie Bundeswehry skrywało coś w sobie. Wehrmacht odnosił wrażenie, że generał doskonale wiedział, kto był za to odpowiedzialny, tylko nie chciał tego powiedzieć wprost. Jeśli to była prawda, mężczyzna domyślał się, dlaczego tak było.

– Tak jest, generale – mruknął, wstając z szurnięciem krzesła.


W życiu się nigdy tak nie ociągał w drodze do windy. Bundeswehra kiedyś mu powiedział, że umiejscowienie biura Luftwaffe na drugim końcu budynku było niemalże zabiegiem celowym, żeby każdy, kto tam się udaje, podczas swojej podróży kilkukrotnie się zastanowił, czy faktycznie chce pilotowi zawracać głowę. Wehr zbył to wtedy machnięciem ręki, nie podejrzewając, że kiedykolwiek znajdzie się w tej sytuacji.

Nacisnął guzik. Winda jak na złość przyjechała zaskakująco prędko. Opanowując drżenie rąk wszedł do kabiny i nacisnął odpowiedni przycisk. Winda ruszyła w górę.

Serce mężczyzny biło mocniej, napędzane adrenaliną. Tym razem adrenalina ta odpowiadała za odczuwalny w jego podbrzuszu stres. Mimo to nie było nic po nim widać. Jego wewnętrzne odczucia jak zwykle były trzymane głęboko w środku, a twarz uparcie i na przekór temu jeszcze bardziej przejawiała się chłodną pustką.

Nie miał pojęcia jak zacząć tę rozmowę. Czy powinien w ogóle się odzywać? Może wystarczy dać Waffe wszystkie papiery i wyjść? Nie. Musiał choć jedno zdanie powiedzieć w kwestii projektu sierżanta, żeby pilot w ogóle wiedział, dlaczego to dostał. Powieki mężczyzny lekko opadły. Jakoś sobie poradzi.

Winda zatrzymała się. Drzwi się rozsunęły. Wehr ruszył dalej, odgłos jego kroków odbijał się echem po pustym korytarzu. Jakoś sobie poradzi...

Droga tym razem wydawała się dłużyć, choćby podążał gardzielem potężnego węża. Tak, jakby robiąc krok, oddalał się od celu o dwa. Zmarszczył nawet brwi, nie pamiętając, by korytarz był tak długi. Ale to było tylko jego wrażenie.

Nieuniknionym było to, że wreszcie dotrze pod odpowiednie drzwi. Złota tabliczka lekko się świeciła pod rzucanym z okna światłem słonecznym, jasno dając do zrozumienia, że był już na miejscu. Nabrał powietrza w płuca. Poprawił na szyi krawat. Czas mieć to z głowy.

Zapukał do drzwi. Odczekał chwilę, jak to wymagały niepisane zasady. Potem wymuszając na sobie całą pewność siebie i pokłady sił nacisnął na klamkę i popchnął drzwi.

Wzrok jego natychmiast padł na fotel stojący naprzeciwko wejścia. Zmarszczył w zdumieniu brwi.

Luftwaffe oczywiście znajdował się w środku, jednak leżał całkowicie rozciągnięty na fotelu, nogi położone miał na biurku. Spał, co potwierdzał błogi wyraz jego twarzy, cichy oddech i częściowo pozdejmowane ubrania. Wehr spojrzał na zamek w drzwiach. Pobrzękując wystawał z niego klucz. "Oczywiście, że zapomniał się zamknąć" pomyślał w duchu wzdychając.

Po cichu, jak najdelikatniej przymknął drzwi, żeby mieć relatywnie łatwą drogę do wyjścia. Potem nie wydając żadnych odgłosów przemierzył pokój.

Schylił się przed biurkiem, by podnieść z ziemi jakieś papiery, które Waffe zrzucił swoimi stopami. "Widać dawno nikt mu nie robił samolotów w szafkach...". Dokumenty dał pod spód tych, które trzymał. Obszedł biurko dookoła, żeby położyć wszystko w jedynym w miarę uporządkowanym miejscu, które jak na złość znajdowało się tuż przy lotniku. Wehr z ledwością panował nad rozszalałym sercem.

Położył plik kartek i mimowolnie zerknął na śpiącego mężczyznę. Zaczął oddychać płycej, jakby sam odgłos wydychanego powietrza miał zbudzić pilota. A przecież Wehr wiedział, że Waffe miał już na tyle uszkodzony słuch, że nawet, gdyby zaczął przy nim rozmawiać, istniała nikła szansa, że go w ten sposób przebudzi. To, że miał on również twardy sen zdecydowanie jeszcze zwiększało jego szanse.

Nie kontrolując w żadnym wypadku swoich ruchów, tak jakby jakaś nieznana siła przejęła kontrolę nad jego ciałem, wyciągnął rękę i z niezmierną delikatnością pogładził śpiącego po policzku. Odniósł wrażenie, że kąciki Waffe nieznacznie się uniosły.

Spojrzał ponownie na biurko. Dostrzegł tuż obok wyciągniętej stopy pilota oprawione w ramkę czarno-białe zdjęcie. Z zaintrygowaniem je wziął i się mu dobrze przyjrzał. Odczuł nieznane mu uczucie nostalgii, która próbowała wycisnąć z jego oczu tę jedną łzę, jednak bezskutecznie.

Zdjęcie było jeszcze z czasów, gdy pieczę nad wszystkim sprawował Reichswehra, który o dziwo również znalazł się na fotografii. Stał z boku, całkiem z lewej strony. Wehrmacht również się tam znajdował, po przeciwległej stronie. Wtedy jeszcze był niczego nie świadomym oficerem, który myślał, że dokona żywota gdzieś w górach, za jakieś conajmniej trzydzieści lat. Skąd mógł wiedzieć, co go w istocie spotka? "Boś głupi był, Friedhelm. Jeszcze głupszy, podejmując swoje życiowe decyzje. Wielki pułkownik Schiller się znalazł, pfah!" pomyślał zgryźliwie, karcąc swoją młodszą wersję, dumnie prezentującą swój markotny grymas do zdjęcia.

Między Reichswehrą a Wehrmachtem stał cały pluton młodych żołnierzy. Całkiem przypadkiem, gdyż jak dobrze mężczyzna pamiętał to fotograf ustawiał wszystkich, szanowny pan natenczas Erich Schefer znalazł się praktycznie tuż obok niego. Do twarzy miał przyklejony ten swój firmowy półuśmieszek, choć zalecenie fotografa jasno mówiło, że należy do zdjęcia zachować powagę. Waffe zawsze był oporny do słuchania uwag kogoś, kto się dla niego za bardzo nie liczył.

"Całe zdjęcie trupów" pomyślał, uświadamiając sobie, że ze wszystkich osób, które na fotografii się znalazły, pozostali ci dwaj, znajdujący się teraz razem w biurze. Nieprzyjemne dreszcze i ściskające gardło uczucie zmusiły go do odstawienia ramki z powrotem na biurku. Możliwe, że trzasnął nim zbyt mocno, ale już nie opanował drżących rąk. "Powinienem był zginąć razem z nimi...".

Odwrócił się i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Chciał już po prostu z tamtąd wyjść i już nie wracać.

Był już tak blisko, metry dzieliły go od wyjścia. Do jego czujnych uszu jednak dotarł cichy odgłos, potem pomruk. W chwili gdy miał pociągnąć za klamkę i opuścić pomieszczenie, para stóp z głuchym tupnięciem opadła na ziemię.

– Poruczniku... – zaspany, zapewne jeszcze nie do końca obecny głos zatrzymał go w półkroku. "Scheiße". Jego plecy przeszył dreszcz, czując na sobie ostry wzrok wybudzonego lotnika. Serce na moment mu stanęło, w panice próbował znaleźć rozwiązanie z tej sytuacji. Ale nic jak na złość nie przychodziło mu do głowy.

Wypuścił cicho powietrze. Ze zrezygnowaniem, powoli zamknął drzwi i odwrócił się bokiem w stronę generała. Spojrzał na niego. Dostrzegł na twarzy Waffe mieszankę zaskoczenia, niezrozumienia, a także żalu, smutku i być może złości. Tak jakby to tylko on miał powód do gniewu.

– Co tutaj robiłeś, gdy spałem...? – pytanie zawisło w powietrzu. Wehr walczył ze zgryźliwa uwagą, że skoro nie chciał, by ktokolwiek mu przeszkadzał, to mógł przecież zamknąć drzwi na klucz. Powstrzymał się jednak, jak robił to bardzo często w swoim życiu, i postawił na klasyczną w jego wydaniu oschłą uprzejmość. Stanął do niego przodem.

– Zamierzałem pozostawić pewne dokumenty, ale odkąd generał spał, liczyłem, że uda mi się opuścić biuro i nie zakłócić panu spokoju. Jako iż się to nie udało, proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny – Wehr był jedną z tych osób, co nawet najpiękniejszymi słowami potrafiły przemycić zaskakującą dawkę sarkazmu i jadu. Luftwaffe znał to doskonale, choć nigdy nie padał osobiście ofiarą jego ataków. Zgrzytnął zębami. To zabolało.

– Za wejście do biura bez zgody powinienem wyciągnąć konsekwencje – mruknął, nie spuszczając drapieżnego spojrzenia z mężczyzny. Porucznik uniósł sztywno brodę i zmrużył powieki. Waffe się skrzywił.

– W takim wypadku wszelkie konsekwencje przyjmę z uniżoną pokorą, generale – burknął, naciskając mocno na ostatnie słowo. Luftwaffe czuł, że w ten sposób niczego nie wskórają. Wzrokiem pobłądził po biurku, wyraźnie czegoś szukając. W końcu rzuciły mu się w oczy dostarczone przez Wehrmacht papiery. Wziął je do ręki.

– Co to jest? – spytał, patrząc na mężczyznę spod brwi. Wehr wypuścił cicho powietrze. Podszedł kilka kroków bliżej.

– Plik kartek zawiera koncepcję sierżanta Falke na nową grę symulacyjną dla uczniaków. Chciałby usłyszeć... twoją opinię na ten temat. I prosił o pomoc w organizacji, ale zdaje się, że z tym to się zgłosi osobiście – mruknął poważnie. Waffe z wewnętrznym zadowoleniem zauważył, że mężczyzna zszedł z uszczypliwego tonu.

– Rozważę to... oh? – zmarszczył brwi, biorąc do ręki raport z sekcji zwłok. Jego zaskoczenie stopniowo transformowało się w zrozumienie, a potem nawet i lekką panikę. Spojrzał na Wehra, próbując udawać, że nic na ten temat nie wie. Wehr natomiast twardo go karcił wzrokiem. – A to co...?

– Wprawiony, doświadczony żołnierz potrafi jednym dźgnięciem pozbyć się przeciwnika. Zakłada się, że w przypływie adrenaliny, czy paniki może ich dokonać kilka w samoobronie, może do pięciu, zanim opuści broń – zaczął spokojnie, widząc, jak twarz Waffe powoli blednie. Lekko się zagotował, następne słowa wprost wypluwał ze złości. – Dwadzieścia jeden ran kłutych. Tyle naliczyli się ci z sekcji. To nie jest samoobrona, tylko czyste morderstwo z premedytacją

– W takim razie trzeba znaleźć...

– Przestań! Zwyczajnie, kurwa, przestań – przerwał mu stanowczo, cedząc przez zęby. Waffe zamilkł, spuszczając wzrok. – Przestań kręcić, bo wiesz doskonale, że mi tego gówna nie wciśniesz. Zastanów się zwyczajnie nad sobą. Ja ciebie kurwa nie poznaję

Pilot skurczył się, czując ponowny napływ poczucia winy. Właściwie to od bardzo dawna chodzić z tym przytłaczającym uczuciem, które ciążyło mu na sercu jak najgorsze brzemię. Już kilkukrotnie zdążył uronić łzy frustracji.

– Zmieniłeś się. I odnoszę spore wrażenie, że na gorsze. Chyba, że zawsze miałeś problemy z agresją, a ja byłem zbyt ślepy, by zwrócić na to uwagę – oh. Czyżby to teraz nadszedł czas na rozmowę? Waffe niepewnie uniósł głowę, jego oczy błądziły wszędzie, tylko nie trafiały na porucznika. Wypuścił drżące powietrze.

– Słuchaj, Wehr, ja... – przerwało mu prychnięcie. Spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa, ale nie osądzał go. Sam nie wiedział, czy nie postąpiłby podobnie na jego miejscu.

– Skrzywdziłeś mnie. I to bardzo, Waffe. A na dodatek w swoim dotychczasowym zachowaniu nie próbowałeś pokazać choć odrobinę skruchy. Jak mam to czytać? Tobie w ogóle na tym zależy? Na nas? – pytania pozostały bez odpowiedzi. Luftwaffe nie wiedział co powiedzieć. Głos uwiązł mu w gardle, ściśnięty boleśnie niewidzialną pięścią. – Jest mi ciężko, widząc, że jest coś, co liczy się dla ciebie bardziej niż moja osoba. Chciałem to zaakceptować, ale nie mogłem przymknąć oczu na to, do czego to prowadziło. I kiedy okazałem zwyczajną troskę o twoje życie, ty postanowiłeś to wszystko popsuć. Już przemilczę to, że miałem rację i na końcu i tak nic złego cię nie spotkało

Pilot poczuł, jak w jego oczach zbierają się łzy. Nie chciał, by tak to wyglądało. Nie myślał, że do tego dojdzie. Lotnictwo to było jego życie. To było coś głęboko w nim zakorzenione, chorobliwie się tego trzymał, bo przecież tylko to mu pozostało, prawda? Jego rodzina zmarła, nie dowiadując się nigdy co stało się z młodym, kochanym Erichem. Przyjaciele już dawno poszli w ich ślady. Nic innego mu nie wychodziło, a problemy siedzące w jego głowie uniemożliwiały mu ruszenie inną drogą. Poczuł się wtedy niezmiernie głupio. Przecież miał Wehra. A przynajmniej miał go do momentu, gdy pozwolił sobie na cały ten cyrk. "Z własnej głupoty skazujesz się na samotność" pomyślał, smutno patrząc w oczy porucznika.

Wehrmacht zauważył to. Zauważył, jak mężczyzna cierpiał. W duchu liczył, że był to dobry znak i że być może jeszcze przyjdzie po rozum do głowy. Uznał jednak, że nie powinien tego teraz rozgrzebywać. Waffe musiał wyjść z tym sam, skoro miał pokazać, że mu zależy. Wehr miał dość dbania o rzeczy bardziej, niż powinien. Już za to swoje oberwał.

Odwrócił się do wyjścia, chcąc już skończyć rozmowę. Prowadziła ona do nikąd.

A jednak ponownie, gdy sięgnął po klamkę, przerwał mu głos lotnika. Był cichy, zachrypnięty od targających nim emocji. Łamał się co chwilę.

– Wehr... czy ty chcesz to zakończyć...? – spytał, czując jak ból rozdzierał jego serce. Porucznik nie odwrócił się. Nie chciał pokazać swoich zeszklonych oczu.

– Kocham cię. I zawsze będę cię kochać, to nigdy się nie zmieni. Jeśli jednak będę ci na tyle ciążyć, że ty postanowisz to skończyć, Waffe, to nie będę stać ci na przeszkodzie i się usunę – odparł, ciepła łza spłynęła po jego policzku. Złapał za klamkę i ją nacisnął. Jak najszybciej wyszedł.

– Kocham cię, Wehr – tyle dosłyszał, za zamykającymi się za nim drzwiami.

Porucznik zatrzymał się po drugiej stronie. Ledwo nabierał powietrza w płuca, drżał cały, dławił się wprost z każdym oddechem. Położył dłoń na oczach, z których strumieniami płynęły łzy.

~

Druga w nocy.

Dokładnie ta godzina wybiła, gdy czarny mercedes zaparkował pod blokiem mieszkalnym.

Wehr bardzo długo bił się ze sobą, czy wracać. Ostatecznie doszedł do wniosku, że już i tak za bardzo naciągnął swój budżet, wydając pieniądze na hotele. Zresztą potrzebował swoich ubrań.

Wybrał tę godzinę, licząc w duchu, że uniknie konfrontacji z Waffe. Potrzebowali poważnej rozmowy, ale Wehr z jakiegoś powodu odwlekał to cały czas w czasie. Próba ustalenia na czym stoją wydawała się być zadaniem prawie niemożliwym do wykonania.

Szybko dotarł na właściwe piętro. Wyciągnął z kieszeni klucze i jak najciszej przekręcił zamek w drzwiach. Drzwi ze skrzypnięciem się otwarły, a on wkroczył do mieszkania.

W środku panowała głucha cisza. Porucznik mógł przysiąc, że słyszał bicie własnego serca. Odniósł również wrażenie, że mieszkanie owładnięte ciemnością miało całkiem upiorny wygląd.

Ściągnął buty i odwiesił na wieszak swój płaszcz. Przechodząc koło kuchni odruchowo do niej zajrzał. Żal zacisnął jego krtań. Na jego miejscu przy stole stało przygotowane czyste nakrycie. Waffe cały czas czekał, aż on wróci.

Cicho wypuścił powietrze, chcą nie myśleć o tym głębiej. Ruszył dalej.

Sypialnia rozświetlona była blaskiem księżyca. Widział na ich łóżku leżący kształt, nie zwrócił tylko uwagi, że poruszał się zbyt intensywnie. Odwrócił się do niego tyłem, by schować do szafy marynarkę z munduru. Potem powoli przysiadł na skraju łóżka i zaczął zsuwać z siebie spodnie.

– Wehr...? – cichutki głos zmroził krew w jego żyłach. Odwrócił się do tyłu. Nawet w tej ciemności widział wlepioną w niego parę brązowych oczu.

– Śpij, Waffe – odparł równie cicho. Pilot pokręcił głową.

– Nie mogę. Ostatnio w ogóle nie sypiam... – wymruczał, licząc na normalną od bardzo dawna rozmowę. Wehr w końcu się poddał.

Zostawił spodnie na ziemi, sam odwrócił się i usiadł po turecku przed mężczyzną. Wtedy Waffe powoli się podniósł i usiadł naprzeciwko niego. Spojrzeli sobie w oczy.

– Waffe... myślę, że... – zaczął, jednak jego skrupulatnie przygotowany w głowie scenariusz został przerwany przez lotnika.

– Nie, Wehr. Nic nie mów i mnie posłuchaj – Wehr posłusznie zamilkł. Z uwagą śledził wzrok Waffe. Wreszcie lekko skinął głową, pozwalając mu kontynuować. – Nic świecie nie usprawiedliwia tego, co zrobiłem. Mogłem się wściekać, mogłem krzyczeć, mogłem walić pięścią w ścianę, ale w żadnym wypadku, nigdy nie powinienem był podnosić na ciebie ręki. I nie ma przeprosin, które by to zrekompensowały. Odjebałem rzecz straszną za którą masz pełne prawo się na mnie gniewać, już pomijając całą resztę. Mimo to chcę cię przeprosić... choć nie liczę na przebaczenie

Wehr z początku milczał, trawiąc dokładnie słowa Luftwaffe. Nabrał powietrza w płuca.

– Waffe... tu nie tyle chodzi o przebaczenie, bo to zdążyłem zrobić już dawno. Tu chodzi bardziej o zszargane zaufanie. To może trwać zanim... – posłał mu wymowne spojrzenie. Waffe spuścił głowę.

– Wiem. Rozumiem. Jeszcze raz cię bardzo przepraszam. Za wszystko – Waffe zaczął bawić się palcami. – Ja wiem, że ty bardzo się starasz. Widzę, jak bardzo ci zależy i jak o mnie dbasz. Nigdy w to nie wątpiłem. Czasem nawet czułem z tego powodu żal do siebie o to, bo odnosiłem wrażenie, że nie oddaję ci tyle, ile ty mi dałeś – odwrócił wzrok. Zgrzytnął zębami. – Ja wiedziałem... znaczy, podejrzewałem, że nie do końca jestem... normalny. Nigdy nie byłem, zresztą rówieśnicy też to czuli. Miałem swoją grupkę znajomych, ale trzymałem się z nimi tylko dlatego, że w małej wsi każdy ze sobą musi żyć w zgodzie. Rzadko kiedy ktoś traktował mnie na poważnie, nawet moja rodzinka nie zawsze zwracała na mnie uwagę. Znaczy, często odwalałem takie rzeczy, że ciężko, żeby nie zwrócili. Od ojca oberwałem tyle razy, że na samą myśl o tym mi niedobrze. Ale chyba mi się należało – stwierdził, zerkając kątem oka na Wehra. Ten słuchał go cały czas z uwagą wymalowaną na twarzy. To go skłoniło do kontynuowania. – Jak byłem jeszcze małym gówniarzem, to poznałem się z taką jedną. Dorastaliśmy we wspólnym gronie znajomych, potem coś między nami wykiełkowało. Myślałem, że może coś z tego będzie, chociaż czasem odnosiłem wrażenie, że nie potrafiłem się w to prawdziwie zaangażować. Uznałem, że może potem się jakoś to ułoży, przecież nigdy nie byłem w związku, żeby wiedzieć, jak to wygląda. Ale kolorowo nie było, jak się dowiedziałem, że miała kogoś na boku. To znaczy była z nim zanim się między nami ułożyło i mówiła, że z nim skończyła. Okazało się jednak, że typ potrafi tak dobrze pieprzyć, że dla swoich fantazji spotykała się z nim po kryjomu. Pochodził z jakiejś rodziny polskich migrantów, miał ciężkie do wymówienia nazwisko. Był to dla mnie cios poniżej pasa, żeby jakiś przypadkowy typ dymał moją laskę. Nie chciałem jej sprawiać kłopotów, więc nikomu nie mówiłem, dlaczego z nią skończyłem. Byłaby całkowicie zlinczowana i społecznie skreślona. Nie byłem aż tak okrutny

– Byłeś dla niej za dobry i nigdy tego nie doceniła – skomentował Wehr, który wreszcie się otrząsnął, zrozumiawszy, że lotnik postanowił podzielić się swoją osobistą historią. Waffe nieznacznie uniósł kąciki ust.

– Powinniśmy byli zostać bliskimi przyjaciółmi. Pomyliłem miłość ze związaniem, ale młody byłem i głupi. Zresztą co mógł mieć w głowie jakiś pasterz co na codzień ganiał owce po polu? Czułem się niespełniony życiowo. Nie miałem żadnego planu na życie, a moja przyszłość kształtowana była przez moich rodziców. Miałem odziedziczyć po ojcu gospodarstwo i resztę życia zmarnować w tej przeklętej wsi w górach. Uczucie większej beznadziei mnie złapało, gdy wybuchła wojna, a ja nie mogłem ruszyć do boju. Chciałem, bo miałem dość tej dziury zabitej dechami. Nie czułem się tam dobrze. Chciałem zwiedzić świat. Ale brakowało mi wieku, a ojciec mnie na śmierć puścić nie chciał. On sam nie mógł walczyć, bo kiedyś poturbowała go krowa i kuśtykał na jedną nogę, a to go eliminowało z poboru. Samego mnie puścić nie zamierzał. Wtedy jakoś zobaczyłem na niebie trójpłatowce. Dowiedziałem się właściwie, że coś takiego w ogóle istnieje i że można tak po prostu wzbić się w powietrze. Myśl ta mnie na tyle ekscytowała, że następne lata spędziłem na uzupełnianiu wiedzy z lotnictwa. Na chwilę zwątpiłem, gdy byłem wtedy w tym związku, ale po jego rozpadzie jeszcze silniej się na tym skupiłem. To był mój bilet wyjazdowy i klucz do zapomnienia o tym wszystkim, co mnie tam spotkało

– Dlatego nigdy o tym nie mówiłeś. Nie chciałeś do tego wracać – Waffe pokiwał głową.

– Ale terapia polega właśnie na tym. Dlatego ci o tym mówię – Wehr blado się uśmiechnął. Waffe kontynuował. – Nie chciałem cię nigdy zawieść. Od samego początku odnosiłem wrażenie, że byłeś dla mnie kimś, kto pełnił istotną rolę w moim życiu. Po tym, jak odrzuciłem całą swoją przeszłość, byłeś jedynym, co miałem. Ty i cała Akademia. Ale byłem zdeterminowany by pójść krok dalej. Widok twojego niezadowolenia z tego powodu sprawił, że byłem jeszcze bardziej zdeterminowany, żebym dawał z siebie wszystko. I dawałem. I byłem coraz lepszy. Ale coś wtedy zacząłem tracić. Rodziców i mojej siostrzyczki już więcej nie zobaczyłem. Nie wiem, czy wiesz jak wygląda proces przemiany w organizację w wypadku osób z rodzinami, ty wychowywałeś się w sierocińcu, więc nie miałeś aż takich powiązań. U mnie rodzina dostała list z najgłębszymi kondolencjami, że Erich Schefer zakończył tragicznie swój żywot. Pochowali pustą trumnę w żalu i rozpaczy, a ja dostałem zakaz kontaktowania się z nimi. Było to dla ogólnego dobra. Nie wiem, czy mógłbym oglądać, jak oni wszyscy się starzeją, a ja... sam rozumiesz. Żałowałem tylko, że uciekłem z domu skłócony z ojcem. Ten żal chyba mi nigdy nie minie – uśmiechnął się smutno. – Po drugiej wojnie zacząłem coś więcej czytać, chcąc zrozumieć, co się ze mną dzieje. Wiedziałem, że coś jest na rzeczy, miałem podejrzenia. Robiłem wszystko, byle nie wyszło to na jaw. Czułem się dobrze, więc nic nie ryzykowałem. A nie chciałem utracić moich samolotów. Nie po tym, jak wszystko poświęciłem na ich rzecz. Ale szanowny jaśnie pan Wehr jest zbyt spostrzegawczy, by coś przed nim ukryć – ostatnie słowa mówił żartobliwie. Wehrmacht uniósł nieznacznie kącik ust.

– Znam cię zbyt dobrze, żebyś coś przede mną ukrył. Widzę przecież, gdy coś jest nie tak – uznał. Waffe nabrał głęboki wdech i wypuścił powietrze.

– Taak... wiem. Liczyłem jednak, że przymkniesz na to oko – splótł palce swoich dłoni. Czuł, jak się one pociły od nadmiaru wrażeń. Mimo wszystko cała ta rozmowa wymagała od niego sporego wysiłku. Nie było to dla niego łatwe. – Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło, naprawdę. Tego było za dużo. Ale żałuję tego, żałowałem od samego początku. Nie zasłużyłeś niczym na takie traktowanie, a ja okazałem całkowity brak wdzięczności i szacunku względem ciebie. Ja... mam problemy, nad którymi muszę popracować. Przykro mi, że musiałeś się o tym sam przekonać. Nigdy nie miałbym ci za złe, gdybyś chciał zrobić sobie przerwę i poczekać, aż będzie mi lepiej. Tak byłoby najbezpieczniej

Wehr zmarszczył brwi na te słowa. Nie spodziewał się takiej propozycji ze strony lotnika, w końcu wiedział, jak bardzo cenił sobie ich bliskość i jak potrzebował zawsze porucznika przy sobie. Zresztą on sam czuł to samo.

Wyciągnął rękę i położył ją na splecionych dłoniach Waffe. Pilot spojrzał mu w oczy, w tych jego kotłowały się smutek i rezygnacja.

– Obydwoje mamy swoje problemy, Waffe. Ja też muszę nad sobą cały czas pracować, żeby wyleczyć swoje stare urazy. Tylko... związek polega na tym, że pracujemy nad sobą wspólnie. I jesteśmy razem w chwilach zarówno tych dobrych, jak i złych. Jestem gotów być przy tobie w twoim największym dole, żeby móc ci pomóc wyjść na powierzchnię. Ale nie możesz wtedy mnie odtrącać, bo działasz na szkodę nas obu. Nie zamierzam cię zostawiać samego. Tylko nie bij mnie już więcej – lekko się uśmiechnął. Luftwaffe odczuł, jak zebrały się w jego oczach łzy. Wehr rozłożył ręce, w zapraszającym geście. – Już, chodź tu

Pilot zbliżył się i natychmiast objął dokładnie mężczyznę. Tęsknił za jego ciepłem, jego zapachem i zwyczajnie jego osobą. Zadrżał cały, zdając sobie dopiero teraz sprawę, jak bardzo go potrzebował. Wehr zaczął go uspokajająco głaskać po plecach. Przymknął z ulgą powieki.

– Fried... – zaczął cicho. Wehr wtulił go do siebie bardziej, chcąc dać mu znać, że go usłyszał. – Bardzo mi ciebie brakowało. To był straszny czas, traciłem zmysły, siedząc w tej ciszy, w pustym łóżku. Uświadomiłem sobie wtedy znów pewną rzecz... Kocham cię. Kocham cię nad wszystko. I przepraszam cię...

Porucznik usłyszał w głosie mężczyzny szczerą skruchę. Płaczliwy i drżący ton mówiły jasno, że pilot już całkowicie dał upust nagrodzonym emocjom. Wehr wtulił w niego swój policzek, usilnie powstrzymując własne łzy.

– Cichutko, Erich. Przecież wybaczam ci – niemalże wyszeptał. Złapał dłonią tył głowy Waffe i delikatnie do siebie przycisnął, czule, jak matka swoje dzieciątko. Uśmiechnął się do siebie. – Kocham cię, mój żołnierzyku

Waffe zacisnął palce na materiale koszuli, która nadal spoczywała na ciele porucznika. Trwali przez dłuższy czas w ciszy, uspokajając się wzajemnie swoją obecnością. Ona była wystarczająca. Ale jakże dla obydwu potrzebna.

Wreszcie pilot się odsunął od swojego partnera. Wehr uśmiechnął się do niego spokojnie.

– Będziesz chciał ich odwiedzić? – spytał niespodziewanie. Luftwaffe z początku zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o czym on mówi. Potem jednak do niego to dotarło, na co otworzył szerzej oczy.

– ...że moją rodzinę? – upewnił się bladym głosem. Wehrmacht pokiwał głową. Waffe spuścił głowę. – Cóż... może... kiedyś... chyba powinienem. Nigdy nie byłem na tym cmentarzu. Powrót na stare śmieci może być... ciekawy

– Zobaczysz jak dużo się tam musiało zmienić od tego czasu – stwierdził, na co pilot się skrzywił.

– Już nie wiem co gorsze. Fakt, że nic się tam nie zmieniło, czy fakt, że zmieniło się wszystko

– To już będziesz mógł stwierdzić tylko jeśli tam pojedziemy – uniósł wysoko brwi. Waffe wypuścił ze świstem powietrze.

– A twoją miejscówkę też zobaczymy? – on również uniósł wysoko brwi. Wehr zaśmiał się cicho.

– Jeśli bardzo będziesz nalegać... – Waffe uśmiechnął się w końcu triumfalnie.

– Czyli szykuje się wycieczka krajoznawcza. Na poprawienie naszej relacji – zaśmiał się, co Wehr skomentował rozbawionym pomrukiem.

– Jestem z ciebie dumny, Waffe – powiedział niespodziewanie. Waffe zastygł zaskoczony tym wyznaniem. Potem spuścił wzrok, czując bliżej nieokreślone uczucie, jakie się w nim wzbudziło. Wehr wyciągnął rękę i położył dłoń na jego policzku. Lotnik automatycznie spojrzał mu w oczy. – Naprawdę, Waffe

Luftwaffe pokiwał głową, ledwo powstrzymując łzy. Wehr znów cicho się zaśmiał. Nachylił się nad nim i czule przycisnął swoje wargi do ust drugiego. Potem się odsunął, tylko po to, by za moment Waffe odwdzięczył się tym samym.

Spojrzeli sobie w oczy.

– Chodźmy już spać Wehr. Będziemy mieć cały ranek dla siebie – porucznik ścisnął ręką dłonie partnera.

– Dobrze Waffe. Śpij dobrze – Waffe uśmiechnął się szeroko, szczęśliwy.

– Będę. Bo wróciłeś do domu

~•~•~•~•~

"Born to have calm life, forced to be with the silly."

~ Ame, o Wehro

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro