Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciemny pan szedł z dumnie wyprostowaną sylwetką tuż obok swojego starego kompana. Zarzucił końcem otrzymanego przez niego płaszcza, który zafurgotał jak czarna bandera na maszcie pirackiego statku.

Nie wymienili między sobą ani jednego słowa, nie przerywając tym samym panującej w ciemnych uliczkach miasta ciszy. Gdy dotarli do ujścia jednej z nich, nieco wyższy i zdecydowanie smuklejszy z dwójki wyciągnął swoją kościstą dłoń tuż przed mężczyznę obok, nijako nakazując mu, by się zatrzymał.
Wtedy wyższy się wychylił zza rogu i rozejrzał, a gdy nikogo nie dostrzegł, ruszył szybkim, zdecydowanym krokiem przez rozświetloną słabymi, pomarańczowymi lampami drogę. Jego niższy towarzysz popędził za nim, chowając się wraz z nim w cieniu kolejnych budynków.

Wędrowali tak w delikatnej, unoszącej się nad miastem mgle jeszcze przez kilkadziesiąt minut. Dopiero wtedy wyższy mężczyzna się zatrzymał przed jedną z kamienic i poprawiwszy na nosie swoje małe, okrągłe okulary, włożył do odpowiednich drzwi klucz. Wpuścił niższego, zaraz za nimi zamykając. Błądząc w totalnej ciemności dotarli do schodków, którymi ruszyli w dół do piwnicy. Tam spotkali kolejne, zakluczone drzwi, już niebawem stojące przed nimi otworem. I znowu, smuklejszy z dwójki je zamknął, przekręcając zamek. Wyjął wtedy z kieszeni latarkę, rozświetlając pokryte betonem pomieszczenie.

Unosił się w nim charakterystyczny, piwniczny zapach. Na ścianach i suficie, niczym dekoracje na Halloween wisiały zakurzone pajęczyny, gdzieniegdzie poruszył się cień większego kątnika.

Ahnenerbe odsunął regał, stojący w jednym z wyodrębnionych w piwnicy wnęk. Za regałem były jeszcze jedne drzwi, do których zapukał kilkukrotnie, ustalonym rytmem. W pomieszczeniu nastało poruszenie, a zaraz potem wrota przed dwójką mężczyzn się rozstąpiły.

Rzesza ściągnął z głowy czarny kaptur i wyprostował się, wzrokiem ogarniając tak dobrze mu znanych mężczyzn, którzy gromadzili się w środku. Wszyscy mu zasalutowali, na co odpowiedział lekkim uśmiechem, z tryskającym wprost zadowoleniem.

– Drodzy panowie... Dobrze jest wrócić między wasze zacne szeregi. Mam nadzieję, że tym razem nam nic nie stanie na przeszkodzie i nasz nowo ustalony plan przeprowadzimy od początku do końca – przeskakiwał wzrokiem po każdej z osób. Tamci zaczęli posyłać sobie chytre uśmieszki i z zadowoleniem kiwali głowami.

Nie było ich tam wielu. Rzesza oprócz Ahnenerbe, który go tu przyprowadził, odnotował obecność Gestapo, SD i NSDAP. Kiedyś tajne spotkania odbywały się w o wiele większej sali, gdzie rozmowy licznie zgromadzonych osób wprost grzmiały jak szalejąca w górach burza. Teraz nie zostało z tych osób prawie nic. Za mało, jeśli mieli cokolwiek zdziałać. Z tymi przemyśleniami spojrzał na stojącego obok niego Ahne. Drugi mężczyzna prężnie stał wyprostowany z założonymi za plecami rękami. Czując na sobie wzrok Rzeszy, delikatnie drgnął głową i odwzajemnił spojrzenie. Odchrząknął, zaraz zwracając się do zgromadzonych.

– Herr Reich z pewnością chciałby wiedzieć na czym stoimy i jak prezentuje się nasza sytuacja – czysty, spokojny i całkiem przyjemny dla ucha głos poniósł się po pokoju. Trójka mężczyzn spojrzała na niego, potem podchodząc bliżej stołu, stojącego na środku pokoju. Mała żarówka wisząca z sufitu na kablu dawała znikome oświetlenie, ale musiała im wystarczyć. Gdy Rzesza przybliżył się do swoich starych kompanów, Ahne podszedł do jednej ze znajdujących się w środku skrzyń i zaczął w niej czegoś szukać.

– Udało nam się zawiązać parę kontaktów i zdobyć całkiem dużo informacji. Mamy sporo osób, które by za nami poszły, nawet dałoby się przekonać kilka państw do współpracy. Nadal jednak jesteśmy w kropce. Tym światem rządzą nieosiągalni giganci – stwierdził NSDAP, zakładając ręce na piersiach. Rzesza mruknął cicho na te słowa.

– Nie. Światem nie rządzą giganci. Rządzą nim te małe szczury, siedzące w ciemności, co pociągają ku niewiedzy publiki za sznury – pewny siebie uśmieszek mężczyzny wprowadził ogólne lekkie poruszenie. Wtedy powoli podszedł do Rzeszy Ahne, trzymając w rękach jakieś zawiniątko. Spojrzał po reszcie zgromadzonych.

– Nasze zadanie więc powinno polegać na znalezieniu tych szczurów. One zapewne nie pilnują się ze swoimi postępowaniami, więc na każdego znalazłby się haczyk – mruknął wyższy, kładąc na stole zawiniątko. – Wtedy też my wykorzystując brak ich rozwagi zawiążemy sznurki wokół nich. Jednemu wokół nadgarstków... drugiemu wokół szyi... – usatysfakcjonowany śmiech wybrzmiał w pomieszczeniu. Nie trzeba było doszukiwać się aprobaty, była ona aż nadto widzialna. Ahnenerbe sprawnym ruchem przesunął przyniesioną przez siebie paczuszkę w stronę Rzeszy, patrząc nań kątem oka. – Przygotowałem lepsze ubrania, Herr. Mam nadzieję, że będą pasować

Rzesza odebrał pakunek, by za chwilę go rozwinąć. W środku znalazł koszulę z garniturem i paroma akcesoriami. Spojrzał z zadowoleniem na wyższego mężczyznę i skinął głową.

– Dziękuję Ahne – powiedział z nieskrywaną wdzięcznością. Potem odszedł do pomieszczenia obok, gdzie zaczął się przebierać. Koszula była nieco luźniejsza, jednak jak włożył ją do spodni, to nie wyglądało to najgorzej. Garnitur sam w sobie był w grafitowym kolorze. Spodnie pasowały na niego jak szyte na miarę, niestety marynarka była zbyt wąska jak dla niego w ramionach. Pozostał więc w koszuli i spodniach, które zapiął na znajdujące się w opakowaniu szelki. Również założył czarne buty, zaskakująco wygodne, musiał przyznać.

W momencie, gdy Rzesza odszedł na bok, Ahnenerbe rozłożył na stole dokumenty, a następnie nachylił się nad stołem.

– Musielibyśmy najpierw rozpocząć od podstaw. Tutaj jest co nieco informacji na temat różnych krajów, weryfikowałem ich autentyczność

– Jak mamy działać pozostając niedostrzeżonym? Każdy pilnuje swoich interesów, mają szeroko otwarte oczy – zagadnął Gestapo, patrząc intensywnie piwnymi oczami w Ahne.
Do pomieszczenia za chwilę wszedł Rzesza. Krótko rzucił wzrokiem na dokumenty.

– Trzeba będzie wykorzystać nasze umiejętności. Przecież z niejednym już się mierzyliśmy. Zacząć proponowałbym tutaj – wskazał palcem na jedną z kartek. Wszyscy oprócz najwyższej organizacji nachylili się nad dokumentem. Ahne znał go zbyt dobrze, żeby musieć jeszcze raz na niego spojrzeć. Reszta się zmieszała, posyłając mężczyźnie dziwne spojrzenia. Jego propozycja wydawała im się wprost niedorzeczna, nie, że mieli cokolwiek przeciw. Było w tym jednakże coś zaskakującego.

– Herr... z całym szacunkiem, ale jest pan pewny? – spytał SD, marszcząc brwi. Rzesza wyglądał na niewzruszonego, pewnego swojej decyzji. Chłodny spokój wybrzmiewał z jego ekspresji.

– Oczywiście, że tak. Jest to dla nas najbardziej bezpieczna opcja, poza tym tyczy się obszaru, który nas interesuje, nieprawdaż? – zapadła krótka cisza, podczas której mężczyźni zerkali to na dokumenty, to na Rzeszę. W tej całej sytuacji tylko Ahnenerbe wyglądał na niewzruszonego radykalnym podejściem nieco niższego od niego Niemca. W końcu on sam byłby gotów podejmować takie kroki dla dobra sprawy.

– Jak zamierzasz to wykorzystać, Herr? – przymrużył delikatnie powieki, próbując zrozumieć tok myślenia jego przywódcy. Rzesza spojrzał na niego, a potem na papiery. Porozsuwał kilka z nich, aż jego oczy natrafiły na bardzo intrygującą postać. Uśmiechnął się złowieszczo, wiedząc już, że przyjdzie mu ponownie spotkać się ze starym znajomym.
Podsunął papier Ahne, kroki swoje kierując wgłąb pomieszczenia. Biała organizacja ze zmarszczonymi brwiami analizowała swoje samodzielnie zamieszczone informacje na karcie wskazanej osoby.

– Potrzebujemy czasu i okoliczności, żeby działać, panowie. W tym czasie chciałbym móc oczyścić umysł i zebrać myśli. Możecie powoli zaczynać, a ja wrócę z gotowym dalszym planem – spojrzał na organizacje, które potwierdziły jednogłośnie. Rzesza uśmiechnął się w zadowoleniu. – Tym razem nam się uda

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro