Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Warkot silnika samolotu i jego głośne zawodzenie w chwili pikowania w dół niósł się głośno po okolicy. Mężczyzna stojący na szczycie schodów jednego z baraków przyglądał się z rosnącym napięciem wyczynom lotnika. Zaciskał palce mocno na barierce i przymrużonymi oczami podążał ślad w ślad za maszyną.

Nie zwrócił uwagi na to, kiedy dołączył do niego drugi mężczyzna, jeden z oficerów. Był starszy wiekiem, jasny zarost już przyprószony był gdzieniegdzie siwizną. Głowa świeciła mu łysiną, a na czole wyryte były zmarszczki.

Wehr dopiero po chwili zauważył towarzysza. Mimo iż nie posłał mu szczególnego spojrzenia - gdyż nadal wpatrywał się w niebo - podpułkownik wiedział, że ten go widział. Obydwoje mieli lekkie podejście do swoich stopni, żaden nie przykładał tak ogromnej wagi do etykiety wojskowej, choć często powoływali się na nią, gdy do czynienia mieli z o wiele niższymi rangą żołnierzami, odkąd obydwoje zajmowali się ich szkoleniem. W luźnych relacjach między sobą raczej woleli zwracać się do siebie po imieniu.

– Treningi lotnicze zwykle służą odrobieniu wymaganych godzin w powietrzu, ale Luftwaffe zawsze musi się popisywać i robić coś więcej. Chyba próbuje przesuwać granicę swoich umiejętności – Wehrmacht mimowolnie się uśmiechnął i cicho mruknął.

– Adrenalina uzależnia, Dirk*. Tylko mnie robi na złość, wiedząc doskonale, że nie lubię samolotów, a już szczególnie oglądać tych jego akrobacji. Nie zrozum mnie źle, podziwiam to, co on robi i zresztą cały wasz zastęp lotników, jednak zwyczajnie się martwię – Dirk zaśmiał się cicho i poklepał mężczyznę po ramieniu.

– Ależ doskonale cię rozumiem. Myślę jednak, że nie masz się czego obawiać i powinieneś mu zaufać. Waffe jest najlepszym pilotem jakiego znam, w całej swojej karierze rozbił tylko jeden samolot, co na to, że dowodził w drugiej wojnie światowej, jest ogromnym wyczynem – Wehr wsparł się na przedramionach i skierował swój wzrok na starego podpułkownika.

– Kiedy rozbił ten jeden samolot, akurat go widziałem pierwszy raz za sterami – Dirk parsknął cicho. Blondyn się lekko uśmiechnął. Z powrotem spojrzał na niebo. – Ale poza tym, to nie była jego wina

– Wiem. Znam tą historię – mruknął w odpowiedzi. Zapadła między nimi na krótką chwilę cisza, przerywana kolejnymi odgłosami silnika.

Dirk uśmiechnął się przyjaźnie.

– Jest to miłe, że tak się o niego martwisz. Widać, że jesteście bliskimi przyjaciółmi – Wehr otworzył nieco szerzej oczy i zaniósł się niekontrolowanym kaszlem. Jak mógł zapomnieć? Bundeswehra zadbał bardzo o to, żeby przypadkiem tajemnica tej dwójki nie wyszła na światło dzienne i zaburzyła w jakimś stopniu dobre imię jego wojska. Podpułkownik spojrzał na niego z przejęciem i poklepał po plecach, chcąc mu pomóc. – Wszystko w porządku?

– T...ak. Kontynuuj proszę – uśmiechnął się trochę sztucznie, jeszcze chwilę kasłając. Drugi mężczyzna pokręcił głową. Westchnął cicho.

– Wielu z naszych podziwia was. Znacie się już naprawdę długo, takie przyjaźnie często się nie zdarzają. W dzisiejszych czasach to w sumie takich to ze świecą szukać – Wehrmacht poprawił ręką szelki, które spoczywały na jego białej koszuli. Wzruszył przy tym ramionami.

– Trzeba trafić na odpowiednią osobę w odpowiednim czasie – skomentował, nie wiedząc co innego mógłby dodać. Dirk oparł się plecami o barierkę, która z cichym szczękiem się wygięła. "Chciałbym mieć tyle zaufania do ludzi, co on do tej barierki..." pomyślał blondyn zgryźliwie.

– Zmienił się bardzo w ostatnim czasie. Jeszcze do niedawna spraszał tu panienki. Ach... to były dobre czasy. Każdy z nas na tym korzystał – podpułkownik rozmarzył się, uśmiechając szeroko. Wehr zmarszczył brwi i zmierzył mężczyznę z niedowierzaniem.

– Panienki? – spytał, przykuwając na siebie uwagę drugiego. Co prawda gdy sięgnął pamięcią, to przypomniał sobie, że Waffe był z tych, co nie stronili od imprez w ulicznych barach, gdzie roiło się od ładnych kobiet, ale nie sądził, że ten swoje upodobania kontynuował aż tak długo.

– Ano panienki. Zabawne były te niewinne duszyczki, każdego próbowały uwieść. A to dziewczyny proste, zebrane z okolicy. Uprzejmie musiałem odrzucać ich zaloty, mnie nie wypadało, ale miło mi się robi na myśl, jak słuchały wszystkiego co im opowiadałem – Wehr odchrząknął.

– I gdzie je sprowadzał? Tu? Przecież to jest teren chroniony, zwykli ludzie tu wstępu nie mają – mruknął niezadowolony, gotów zganić za to swojego przyjaciela. Automatycznie jego wzrok powędrował w górę, na wspominanego.

– Oh, nie, oczywiście, że nie. Nikt by na to nie pozwolił. Tam, na wzgórzu jest bar z restauracją. Mają ogromny taras, z którego pięknie widać niebo, więc dziewczyny mogły obserwować sesje treningowe. Potem lotnicy przychodzili, brali po kuflu piwa i chodzili się z dziewczynami bliżej poznawać – uśmiechnął się zadziornie, w bardzo sugestywny sposób. Porucznik parsknął i odwzajemnił uśmiech.

– To się chłopcy z pewnością dobrze bawili

– A żebyś wiedział! Tylko Luftwaffe bywał strasznie niemrawy – kolejne posłane w jego kierunku spojrzenie przez Wehra skłoniło go do rozwinięcia myśli. – Obściskiwał się z nimi conajmniej jakby był świeżo po zerwaniu i próbował myśli o byłej zastąpić innymi. Bez uczucia i szczerej przyjemności. Bez poczucia zabawy. Cóż, szkoda. Uważam, że przydałaby mu się jakaś kobieta, zresztą ta barmanka łypała do niego wzrokiem. Napewno wiekiem byłaby mu bliżej niż te młode dziewuchy – blondyn zacisnął lekko zęby. Był całkiem poważny.

– Nie miałeś nic lepszego do roboty, niż obserwowanie jak twoi towarzysze się obściskują i wylizują z kobietami? Do pokoi na zapleczu też im wchodziłeś? – spytał trochę może zbyt ostro, jednak Dirk nie wyczuł pretensji z jego strony. Bardziej uznał te słowa jako żart i domyślał się, że Wehrmacht, który słynął ze słabego poczucia humoru, po prosty w zły sposób to ujął. Zaśmiał się więc głośno, a jego rechot prawie rozbił bębenki w uszach Wehra.

– Dobre sobie... hah! Waffe jest moim bliskim przyjacielem i tak samo jak ty się o niego zamartwiam, dlatego zwracam uwagę na takie rzeczy. Zresztą tak samo jak zwróciłem uwagę na to, jak się ostatnio zmienił. Odkąd przestał spraszać koleżanki, odpędza od tego pomysłu innych lotników, którzy chcieli przywrócić dawny porządek. Teraz gada, że mają się skupić na lataniu, a nie bujaniu w obłokach – urwał na chwilę. Spojrzał spokojnie w oczy mężczyzny. – I znowu, zauważyłem, jak bardzo się ucieszył, że dzisiaj przyjdziesz. Jak nigdy dotąd. Zresztą chodzi ostatnio szczęśliwszy niż zwykle. Twój powrót przyniósł mu ogromną radość. Ponownie potwierdza się to, jak dobrymi przyjaciółmi jesteście dla siebie

Wehrmacht w końcu się uspokoił. Ta świadomość była dla niego niebywale kojąca. Nabrał powietrza w płuca.

– Czy ja wiem, czy ta barmanka byłaby dla niego dobra? Ona nadal jest zwykłym człowiekiem, tacy jak my przez naszą długowieczność mamy problem z zawiązywaniem tego typu relacji – stwierdził i znowu zaczął śledzić wzrokiem samolot.

– No tak. Kraje i organizacje są lepsi od zwykłych śmiertelników. Ile wy już macie? osiemdziesiąt? – Wehr pokręcił głową.

– Ja i Waffe będziemy mieć ponad jeden wiek – odparł, na co Dirk gwizdnął z podziwem. Te kwestie, mimo iż miał z nimi do czynienia na codzień, nadal były dla niego ciężkie do pojęcia. Conajmniej jak czarna magia.

– Ponad sto lat... nieźle się trzymacie jak na to, patrząc na was człowiek przyznałby wam czterdzieści – zaśmiał się cicho.

– Tacy jak my są ciężcy do zdarcia. Z powodu wieku rzadko który ginie. Z jednej strony jest to błogosławieństwo, a z drugiej okropne przekleństwo. Najgorzej jest kiedy traci się znaczącą funkcję, bo się zostanie zastąpionym... człowiek żyje na tyle długo, że poczucie straty osób bliskich zna zbyt dobrze, błąka się po świecie bez celu... często jak nie zostali zabici przez tych na górze w celu zastąpienia kimś lepszym, to sami ze sobą kończą. To, że mam Waffe, jest moim największym łutem szczęścia – Dirk czując, że atmosfera zastygła na poważnym tonie ściągnął z ust uśmiech.

– Jak to w ogóle wygląda? O ile w ogóle mogę o to pytać... Wy urodziliście się normalni, prawda? – spytał, przywołując na myśl bardzo stare zdjęcia Luftwaffe, gdy ten jeszcze był w Akademii Wojskowej. Nigdy o tak osobiste rzeczy go nie pytał, Waffe nienawidził mówić czegokolwiek o swojej przeszłości, zresztą stary podpułkownik domyślał się, że tak ważna życiowa kwestia może być dla niego bardzo intymna i wrażliwa. Wehr wyprostował się i stanął przodem do mężczyzny.

– Owszem. Każdy się rodzi "normalny". To, co się dzieje później leży w rękach kraju, który akurat sprawuje rządy. Właściwie kraje mają najwięcej do gadania, potrafią przekazać rolę rządu swoim potomkom, czy zapewnić dłuższe życie wybranym ludziom. Jeśli taki chce powołać nową organizację do życia, musi znaleźć bardzo zaufaną i silną osobę, której to zadanie może powierzyć. Zwykle kraje nie powołują zbyt wielu organizacji, bo wiąże się to z bezgranicznym zaufaniem któremuś z ludzi. Często organizacje pozostają tylko na papierze, bez powołanego do życia ich przedstawiciela, tak jak jest z Unią Europejską. Rzesza jednak w swoim okresie powoływał takich na potęgę, nie wiem, czy z powodu propagandy, czy własnej pewności siebie. W normalnych okolicznościach Waffe napewno pozostałby człowiekiem, a tak w czasie wojny został powołany. Mnie to spotkało po śmierci mojego mentora, Reichswehry – na to nadal żywe i raniące wspomnienie skrzywił się. Mężczyzna zastępował mu ojca, którego nigdy nie miał i choć minęło tyle lat, każdego dnia opłakiwał jego stratę. – Jestem pewien, że ktoś albo się go pozbył, albo skłonił, by sam tego dokonał, zresztą domyślam się, kto to mógł być... W każdym razie Rzesza wtedy wezwał mnie do siebie do Berlina. Miałem podpisać jakieś papiery, potem on do mnie podszedł i złapał mnie za głowę, coś markocąc pod nosem. Co było dalej, to właściwie niewiele pamiętam. Wiem, że bardzo źle chorowałem przez następne kilka dni, miałem wysokie gorączki, byłem o samej wodzie, już nie wspominając o tym, jak wszystko mnie bolało. Gdy w końcu mogłem wstać z łóżka, już nie byłem sobą

Dirk w milczeniu wysłuchiwał opowieści Wehrmachtu, przytakując co chwilę w zrozumieniu. Gdy ten skończył, mężczyzna odezwał się cicho, jakby nie chciał go urazić następnym pytaniem.

– A więc macie również swoje imiona? Te... normalne? – Wehr uniósł jeden kącik ust do góry.

– Tak. Ja nie pamiętam już swojego nazwiska, bo będąc w sierocińcu zwracano się do mnie głównie imieniem. Pewnie w starych papierach coś o tym będzie – podpułkownik w zaintrygowaniu przechylił głowę. Naraz na jego usta wrócił szeroki uśmiech.

– I nie przedstawisz się? – blondyn cicho się zaśmiał.

– Na takie rzeczy trzeba sobie u mnie odpowiednio zasłużyć. Nie rozpowiadam tego na lewo i prawo – usłyszał wtedy, że warkot silnika staje się głośniejszy. Spojrzał więc na niebo i spostrzegł, że Waffe przymierzał się do lądowania. Wzrok podpułkownika powędrował za tym jego.

– Niech ci będzie. Chodź, zdaje się, że już skończył. Wiesz gdzie jest jego hangar? – mężczyzna w odpowiedzi lekko się skrzywił i pokręcił głową.

– Jestem tutaj pierwszy raz, nie mam pojęcia – Dirk wyprostował się i ruszył schodami w dół.

– W takim razie chodź, zaprowadzę cię

Mężczyźni razem zeszli na płytę lotniska i w milczeniu szli przed siebie. Wehr mógł wtedy cały czas obserwować, jak samolot oddala się od nich i jedzie w kierunku jednego z wielu hangarów, który akurat miał rozsunięte wejście. Zapewne nawet gdyby Dirk się tu nie pojawił, mężczyzna i tak dałby radę tam trafić sam.

Już niebawem dwóch oficerów znalazło się na miejscu.


Luftwaffe, gdy tylko zaparkował swoją maszyną treningową, wyskoczył z niej i ruszył do technika. Przy okazji się trochę porozbijał, co nie umknęło uwadze mężczyzny. Zmarszczył na to brwi, zerkając na Waffe znad papierów. Ten akurat naciągnął gogle na hełm.

– Z całym szacunkiem, generale, ale często pan się tak obija? Czy czuje się pan dzisiaj gorzej? – spytał, uważny wzrok wbijając w oficera. Waffe wzruszył ramionami, odpinając pasek z hełmu i ściągając go z głowy. Wtedy też od razu przeczesał mokre od potu włosy.

– Całe życie mam gdzieś na ciele siniaki czy strupy, trochę jestem niezdarny – przyznał. Odłożył na znajdujący się obok stolik hełm. Zdjął z rąk rękawiczki. Technik ściągnął mocniej brwi.

– Może powinien pan z kimś o tym porozmawiać? Ze specjalistą? Ja wiem, że za pana czasów się wielu rzeczy nie diagnozowało, ale mój siostrzeniec niedawno miał stwierdzone ADHD, choć wydawał się zwyczajnie nadpobudliwym dzieciakiem. Nie sugeruję, że pan jest chory, ale może warto to sprawdzić, czy... wie pan. Takie rzeczy mogą się pogarszać – Luftwaffe zbył go machnięciem ręki.

– Nie mam czasu Kurt na jakieś zabawy w pacjenta, ci lekarze-specjaliści też są ostatnio łasi na kasę i szukają wymyślonych problemów, które się nie sprawdzają, byle pacjent przychodził częściej i zostawiał więcej kasy. Mam nadzieję, że mały się odnajdzie, pozdrów siostrę. Może będziesz chciał ich tu kiedyś zaprosić? Wsadziłbym go do środka – głową wskazał na samolot i uśmiechnął się szeroko. Kurt parsknął i pokręcił głową.

– Nie wiem, jak moja siostra by to zniosła, gdyby zaraził pan młodego samolotami, szczególnie, że ona się ich panicznie boi, ale dziękuję za propozycję. Spytam ją o to przy najbliższej okazji, choć wiem, że jej już jeden samolotowy wariat w rodzinie wystarczy – mężczyźni zaśmiali się cicho. Potem Waffe podszedł bliżej niego.

– Dobra. Powiedz co dzisiaj nam pokazuje telemetria – technik wyciągnął w jego stronę trzymane papiery, które chwilę temu wyszły z druku.

– Mamy dane porównawcze ze startu i lądowania, trochę dalej są z całej długości lotu, tak jak zresztą zawsze – lotnik cicho mruknął i uważnie przewertował papiery.

– Mógłbyś zestawić te wyniki z tymi z ostatnich trzech treningów? Chciałbym sprawdzić, czy mamy tendencję wzrostową, czy spadkową – oddał mu dokumenty i posłał przyjazne spojrzenie. Kurt skinął głową.

– Oczywiście, właściwie już to robimy, tylko to potrwa chwilę dłużej. Pomyślałem, że może chciałby pan zobaczyć pierwsze wyniki „na świeżo"

– Dobrze zrobiłeś, dziękuję. Chcę tylko siebie porównać, w końcu dopiero od niedawna mam kwalifikacje na latanie tym typem maszyny, a wiesz, że muszę być jak najlepszy, żeby wiedzieć, co mówić tym podlotom – drugi ponownie dość żwawo pokiwał głową.

– Ależ naturalnie. Jestem jednak pewny i bez wyników, że robi pan postępy i zdecydowanie lepiej się czuje w tym samolocie – uśmiechnął się szczerze. Wzrok Waffe powędrował na kadłub odrzutowca.

– Jest to dobra maszyna, nawet jak na samolot szkoleniowy... chociaż nadal nie imponuje mi tak bardzo jak mój stary Messerschmitt – mruknął, lekko się kwasząc. Dobiegł go zaraz śmiech jego technika.

– Te samoloty w obecnej dobie nadają się już tylko do muzeum. To tutaj to jest przyszłość wojskowego lotnictwa – Luftwaffe zmarkotniał. Spojrzał na mężczyznę.

– Nie wiem, czy mnie dobrze rozumiesz. Z tymi samolotami jest jak ze starymi samochodami, dajmy na to Porsche. Możesz mieć nowe 911, ale jednak w tym starszym jest coś więcej. Ma duszę. Nowe samochody są piękne, wygodne, mają mnóstwo do zaoferowania, ale wielu fanatyków najwięcej sympatii okazuje starszym modelom. Ja pół życia spędziłem w Messerze i on zawsze będzie miał specjalne miejsce w moim sercu – Kurt przytaknął w zrozumieniu.

– Spokojnie, to jest zrozumiałe. Może powinien pan kiedyś pomyśleć o sprawieniu sobie takiego do rekreacyjnego latania...?

– Myślałem nad tym. Nie wiem tylko, czy będę miał gdzie takiego szukać. Takich już nie robią – stwierdził ze smutkiem.

– Niech pan popyta starszych kolegów oficerów, może oni mają więcej kontaktów i panu pomogą – Waffe uśmiechnął się.

– Wiesz co? A może faktycznie tak zrobię? – zaśmiał się cicho.

Za chwilę trochę spoważniał, gdy Kurt stanął wyprostowany i zasalutował. Odwrócił się wtedy przez ramię, by zaraz jego twarz rozpromieniła się szerokim uśmiechem.

– Wehr, Dirk! Dobrze was widzieć – podszedł prędko do dwójki, żeby się lepiej przywitać. Być może zbyt dał się ponieść, gdyż zamknął Wehrmacht w szczelnym uścisku. Ten w odpowiedzi wypuścił głośno powietrze, bardziej zesztywniał i się skrzywił. Gdyby nie fakt, że jego flaga była w obfitym, czerwonym kolorze, najpewniej byłoby widać delikatnie zaczerwienione policzki u mężczyzny. Owszem, nie miał nic przeciwko czułościom ze strony drugiego, tym bardziej, że tylko te od niego w jakimś stopniu akceptował, jednak nienawidził, gdy takie okazywał mu publicznie, przy innych. Czuł się wtedy onieśmielony i bardzo się zawstydzał. Już nie wspominając o tym, że mieli być dyskretni.

Waffe poczuł od razu reakcję drugiego, na co dość szybko go puścił. Spokojnie się do niego uśmiechnął i spojrzał mu w oczy.

– Cieszę się bardzo, że w końcu dałeś się namówić i tu przyszedłeś – patrzył na niego jeszcze przez chwilę, ale nie doczekał się odpowiedzi. Wehrmachtowi jakby odebrało mowę. Lotnik od razu zwrócił się do Dirka i uścisnął mu dłoń. – Jak się wam podobało? Kawał maszyny, co Wehr?

– Oj, myślę, że on był pod wielkim wrażeniem. Na poręczy już były wgłębienia od jego palców – zaśmiał się Dirk, na co Waffe i jego technik również cicho parsknęli. Wehr w końcu postanowił jakoś zareagować. Skrzywił się na ich dogryzki.

– Loża szyderców... – burknął, odwracając wzrok.

– Oj no, nie obrażaj się, księżniczko, przecież żartujemy – Lotnik założył ręce na piersi. Wehr zerknął na niego, chwilę mierzył wzrokiem zbitego psa i znowu go odwrócił. Waffe uniósł kącik ust. Pomyślał kolejny raz tego dnia jak cholernie go uwielbia. Mimowolnie odczuł delikatną sensację w podbrzuszu. Z błyskiem w oku zwrócił się do Dirka. – Jak z grupą trzecią? Są na tyle gotowi by wsiąść do prawdziwych samolotów w następnym tygodniu?

– Myślę, że tak. Wszyscy przeszli odpowiednie szkolenie, zaliczyli wymagane egzaminy, więc jak najbardziej można ich już wsadzić za stery – lotnik pokiwał głową.

– Dobrze. W takim razie się nimi zajmę – Wehr posłał mu niezbyt radosne spojrzenie. Wiedział doskonale z czym to się równa - kończył się okres, w którym mężczyzna go asystował. Było to na swój sposób smutne, szczególnie, że ich wspólne zajęcia były jedynym momentem w ciągu dnia, kiedy spędzali ze sobą czas. Od następnego poniedziałku Waffe miał przesiadywać głównie na terenie lotniska, które było oddalone od Akademii, gdzie siedział Wehr. Jedynie kilka razy w tygodniu będzie tam wracać, aby zająć się zalegającą papierologią i sprawami obronności kraju. Starszy z mężczyzn poczuł w środku nieprzyjemne i bolesne ukłucie.

– Muszą cię w końcu poznać. Już widziałem, jak się cieszyli, że akurat ciebie dostali. Chyba się niczego nie spodziewają – Dirk niewinnie się uśmiechnął.

– Trafili na najcięższego szkoleniowca, ale niech im będzie – mruknął Kurt, który w czasie wymiany zdań mężczyzn zatopił się w danych z telemetrii. Wehrmacht w końcu coś dodał od siebie.

– Łatwo nie będą mieli, ale mogą być pewni, że przy nim wyciągną z siebie wszystko – Wehr spojrzał po mężczyznach, którzy zgodnie mu przyznali rację.

– To jest wojsko, nie przedszkole, dlatego nie ma co rozdrabniać się nad tym, kto jest "lżejszy" a kto "cięższy" jako instruktor. Każdy na końcu dąży do tego samego wyniku, który prędzej czy później osiągnie – uznał Waffe. Zaczął odpinać rzepy z kombinezonu na szyi, było mu strasznie gorąco. – Dirk, pójdź proszę i zajmij nam wszystkim miejsce w barze, dołączymy zaraz do ciebie. Kurt, jesteś wolny. Przeanalizujemy te dane kiedy indziej, przy spokojniejszym umyśle

Dwóch wywołanych skinęło głowami. Dirk wyszedł niemalże od razu. Kurt odłożył wszystko na miejsce i jeszcze chwilę sprzątał, zanim poszedł za podpułkownikiem.

W hangarze pozostał Wehrmacht i Luftwaffe, oraz kilku innych technicznych, którzy zajmowali się samolotem. Również i oni powoli kończyli swoją robotę.

Waffe wskazał głową w stronę zaplecza hangaru, gdzie znajdowało się pomieszczenie służące właściwie do wszystkiego - od szatni, przez schowek, na małym biurze kończąc. Najczęściej tam dochodziło do analiz wyników młodych pilotów, czy zwyczajnie tam udawali się na wypoczynek. Tym razem udała się tam dwójka mężczyzn.

– Kiedyś muszę cię wsadzić na miejsce pasażera i dać przejażdżkę w którymś z samolotów. Trzeba zwalczać twoją fobię – zwrócił się do Wehra, gdy przemierzali halę. Ten przewrócił oczami.

– Jeśli chcesz się mnie pozbyć, to jest to najszybszy i najskuteczniejszy sposób. Ewentualnie skończysz z zarzyganymi plecami – Waffe zaśmiał się cicho.

– Tak, tak. Wymówki, wymówki. Raz spróbujesz i nie będziesz chciał wysiąść – stwierdził, posyłając mu pewne spojrzenie. Wehr złapał za klamkę drzwi z zaplecza i je otworzył, przepuszczając mężczyznę przodem. Potem wszedł do środka i z sobą zamknął, a gdy się odwrócił, uznał, że Waffe jest zdecydowanie za blisko niego. Uniósł wysoko brwi, a wraz z tym powędrowała jego broda.

– Widzisz Waffe, ja mam ogromny respekt do tych maszyn i z tego powodu nie byłbym w stanie w takich się odnaleźć. Za bardzo bym się bał. Podziwiam więc ciebie i innych za to, co potraficie z nimi robić, ale mi nie brakuje piątej klepki i strach o własne życie będąc kilka tysięcy metrów nad ziemią byłby dziesięć razy większy – lotnik rozciągnął swój uśmiech. Odwrócił się i poszedł głębiej w stronę pomieszczenia, gdzie zaczął ściągać skafander.

– Niemożliwe... Wehrmacht się czegoś boi! A więc potwierdzasz słowa Dirka, że "byłeś pod wrażeniem". Uroczo, że się tak o mnie martwisz – ściągnął z siebie przepoconą koszulkę i sięgnął po czystą, która leżała obok w jego torbie. Wojskowo-zielony materiał opinał go idealnie w torsie. Wehr podszedł bliżej niego.

– Tak, martwię się, bo zdecydowanie wolałbym mieć ciebie obok siebie na ziemi, gdzie jeszcze mogę mieć wpływ na twoje zdrowie i życie. Nie chcę cię stracić – Waffe w końcu odwrócił się do niego przodem.

– Nie masz się czego obawiać. Jestem wystarczająco ostrożny, poza tym systemy bezpieczeństwa aktualnie są na tyle skuteczne, że niewiele mi grozi. Spokojnie. Polacy nie dali rady mnie dorwać, więc nic mnie nie zabije – odparł, zakładając ręce na piersi. Wehr posłał mu spojrzenie pełne troski. Podniósł dłoń i położył na jego policzku. Kciukiem powoli przejechał po jego twarzy, na końcu delikatnie zahaczył o wargi. Przechylił głowę w wyrazie umiłowania, na jego usta wszedł niewielki, ale jakże przepełniony uczuciem uśmiech. Waffe poczuł, jak w środku zatrzymuje mu się serce na ten widok, a motyle w podbrzuszu przybrały na sile. Sięgnął ręką do jego nadgarstka. – Wszystko w porządku?

– Rozmawiałem z Dirkiem o różnych rzeczach i uświadomił mnie jak duże mam szczęście, że tu jesteś – mężczyzna wyglądał, jakby za chwilę miał się zanieść płaczem. Jego oczy się lekko zeszkliły. Tym razem niższy się odrobinę wystraszył.

– Oh... jeju, spokojnie – mówił zmieszany, drugą ręką złapał jego drugi nadgarstek i podniósł na podobną wysokość. – Jestem tu Wehr i nigdzie się nie ruszam

Starszy się cicho zaśmiał. Nachylił się i musnął wargami czoło lotnika.

– Bardzo się cieszę. Bez ciebie długo bym nie pożył – mruknął niezbyt wesoło. Waffe zmarszczył brwi, by za chwilę się w niego czule wtulić.

– Ale jestem tu. I nie mówmy o tak strasznych scenariuszach, proszę – Wehr w odpowiedzi cicho mruknął. Sam oplótł go dokładnie ramionami.

– Słyszałem, że lubiłeś tutaj spraszać dziewczyny. Nie wstyd ci tak demoralizować swoich lotników? – młodszy z mężczyzn cicho się zaczął śmiać.

– Oj no wiesz... każdemu się przydało trochę rozluźnienia po dniu pełnym ciężkiej pracy – podniósł głowę, by spojrzeć Wehrowi w oczy.

– Ty także lubiłeś na tym skorzystać... – mężczyzna uniósł brwi, jakby przyłapał go na niecnym uczynku. Waffe przymrużył powieki.

– Czyżby przemawiała przez ciebie zazdrość? – Wehr pokręcił głową.

– Bardziej ciekawość dlaczego, skoro chyba wtedy już i tak myślałeś o mnie? – Waffe wypuścił powietrze i spuścił wzrok.

– Bo jeszcze wtedy myślałem, że jest to kolejny z moich dziwnych wypałów i miałem nadzieję, że to samo przejdzie, ale pogarszałem tylko w ten sposób swoją sytuację psychiczną – przyznał cicho. Wehr posłał mu spojrzenie pełne współczucia.

– Przykro mi, że nie zawsze mogłem być obok, gdy tego potrzebowałeś – wymruczał cicho. Położył jedną z dłoni na szyi Waffe, zmuszając go tym samym, by na niego spojrzał. – Utwierdziłeś się wtedy w tym, że to nie dla ciebie, hm?

– Być może. To wszystko twoja wina, musisz sobie z tego zdawać sprawę – uśmiechnął się chytrze. – ...Ale właściwie to zaczęło się lata temu, gdy byłem z taką jedną... – dodał, powoli odsuwając się od Wehra. Ten zaskoczony zmarszczył brwi i uśmiechnął się w niedowierzaniu.

– Jak to możliwe, że nigdy mi o niej nie wspominałeś? – spytał, wyraźnie ciekaw tej historii. Lotnik prychnął.

– Nie ma co wspominać. Bardzo się na niej zawiodłem i jakoś ta niechęć we mnie została

– Chcę znać szczegóły – uśmiechnął się i przymrużył powieki. Luftwaffe nabrał głośno powietrza i równie głośno je wypuścił.

– Kiedyś Wehr. Kiedyś ci może opowiem. Wiesz przecież, że nie lubię wspominać czegokolwiek ze swojego przeszłego życia – starszy mężczyzna westchnął.

– Taak... tylko zżera mnie ciekawość. Jesteś kimś więcej, niż pilocikiem, który któregoś dnia nagle pojawił się pod Akademią. Wychowany w Bawarii, syn pasterza, pan Erich...

– Stop! Wystarczy. Jestem Luftwaffe i na tym się zatrzymajmy – Wehr się lekko uśmiechnął.

– Chcę poznać te szczegóły. Coś więcej niż suche fakty zebrane na potrzeby rekrutacji – Waffe przewrócił oczami.

– Wehr, proszę. Jeśli kiedyś będę chciał, to ci powiem. Jeśli nie, to nie powiem. Możemy tak się umówić? – Wehr pokiwał głową.

– Dobrze. Wtedy może też ja tobie opowiem coś o sobie – zaśmiał się cicho, na co Waffe sam się uśmiechnął. Na chwilę zapadła między nimi cisza, podczas której lotnik zsunął ze swoich bioder skafander i naciągnął na nie spodnie. Potem poskładał wszystkie ubrania i je odpowiednio ułożył w torbie.

– Ostatnio chciałeś ze mną o czymś poważnie porozmawiać, ale nie znalazłem dla ciebie chwili, za co bardzo cię przepraszam. Chcesz to teraz poruszyć? – mężczyzna chwilę musiał się zastanowić, zanim przypomniał sobie przedmiot rozmowy. Potem jednak go olśniło.

– Oh, jak najbardziej, chociaż nie wiem, czy mi wypada o to pytać – lotnik uśmiechnął się szeroko.

– Wiesz, mam do ciebie taką słabość, że na wszystko przymknę oko. Czyżbyś chciał się spytać o wspólne mieszkanie? – wypalił, na co drugi mężczyzna osłupiał. Rozbawiło to bardziej Waffe.

– O-oh... nie... nie o to chciałem spytać, ale... ale możemy do tego wrócić... kiedyś – Waffe przybrał usatysfakcjonowany wyraz.

– Widzisz, plan był mój, wykonanie nasze... w taki sposób się przedstawia poważne tematy Wehr. Przestań się krępować, za drzwi cię przecież nie wyrzucę – podszedł bliżej niego i objął jego szyję ramionami. Potem się wyciągnął i musnął jego wargi swoimi. – Mów, czego potrzebujesz. Proś

Wehrmacht poczuł, jak jego serce podskoczyło, a policzki intensywnie zapiekły. "Po prostu mnie tak silnie onieśmielasz, głupku" pomyślał nabierając wdech. Nachylił się i miękko przycisnął ich wargi. Potem pocałował po kolei jeden, a później drugi kącik ust mężczyzny.

– Obawiam się, że zepsuję nam tym atmosferę – prawie wyszeptał, by znowu bardzo subtelnie ucałować, tym razem policzek Waffe. Swoimi ruchami naprawdę sprawiał wrażenie, że próbował go ubłagać.

– Nie przejmuj się tym... słucham cię – odparł, z przyjemnością odbierając kolejne czułości, jakimi zasypywał go jego ukochany. Musiał aż go mocniej złapać, gdyż rozczulony ledwo stał na swoich nogach. Wehr musnął ustami długość żuchwy, podniósł dłoń i kciukiem subtelnie przejechał po dolnej wardze, dalej brodzie. Znów ujął swoimi usta lotnika. Dalej pocałował czubek jego nosa i drugą dłonią otulił jego twarz. Odsunął się na niewielką odległość, jednak na tyle dużą, że mógł mu spojrzeć w oczy. Był gotowy.

– Sprawa jest bardzo delikatna, Waffe. Potrzebuję wejścia do wojskowej dokumentacji – powiedział bez większych ogródek, uważnie wypatrując reakcji drugiego.

Lotnik zmarszczył brwi w niezrozumieniu. Niebawem złapał dłońmi ręce Wehra, chcąc je z siebie ściągnąć.

– Do dokumentacji? Ale po co? Niektóre to są ściśle tajne dane – starszy z dwójki zaczął tracić nadzieję. Odwrócił wzrok.

– Jeśli nie chcesz tego zrobić, to całkowicie to zrozumiem, w końcu... – nie skończył, gdyż ten mu zaraz przerwał.

– Oj, nie! Nie o to chodzi. Wiem, że nic głupiego byś nie zrobił, ufam ci bezgranicznie Wehr. Jeśli trzeba, to cię tam wprowadzę. Bardziej pytam z ciekawości, jest to dość niecodzienna sytuacja – tą odpowiedzią sprawił, że usta starszego wykrzywiły się ponownie w uśmiechu.

– Jaka jest cena, za milczenie w tej kwestii? – zbliżył się, jakby chciał znowu pocałować Waffe. Ten jednak go powstrzymał, kładąc mu palec wskazujący na usta.

– Chcę wiedzieć, z czego mam się potem tłumaczyć Bundeswehrze, jak nas złapie. Czy ma to coś wspólnego z PRL-em? To z nim rozmawiałeś ostatnio – mężczyzna cicho zamruczał w odpowiedzi. Nie wiedział, czy powinien się z nim tym dzielić, w końcu sprawa dotyczyła rodziny Polskiej. Musiał jednak być z nim szczery.

– Młody zaczął badać sprawę morderstwa Rzeczypospolitej i trafił na coś, co przywiodło go do niemieckiego wojska. W skrócie nieczyste zagrania i sprzątanie niewygodnych detektywów, którzy grzebią w nieswoich sprawach. Zostałem poproszony o sprawdzenie, czy w dokumentacji nie ma jakiś niezgodności, które by potwierdziły pewną tezę. Założyłem się z nim o piwo, belgijskie, Waffe. To nie przelewki – na końcu zaśmiał się, choć próbował do końca zachować poważny ton głosu. Luftwaffe ze zrezygnowaniem pokręcił głową.

– A więc mamy pomagać Polaczkom? Bo chcesz się napić piwa? – Wehr wyszczerzył się głupkowato.

– Owszem – odparł krótko.

– A co to za zakład? – dopytał, przekrzywiając głowę.

– Po morderstwie cała wina została zrzucona na Rzeszę. PRL uważa, że to nie był on. Wiesz, jestem pewny, że on stoi za morderstwem Reichswehry, dlatego nie zdziwiłbym się, gdyby to też była jego sprawka. Rozwiązując tą sprawę dowiemy się, kto za tym stoi – wyjaśnił cierpliwie. Waffe wtedy zamilkł, jakby dokładnie rozmyślał nad tą sprawą. W końcu cicho fuknął, co świadczyło o tym, że podjął decyzję. Przybrał drapieżny uśmiech.

– Łamanie z tobą prawa i popełnianie zbrodni to jest moja ulubiona część naszej relacji, wiesz? Zjem coś i się napiję, potem pojedziemy do Głównej Siedziby i to załatwimy. Godzina już jest późniejsza, więc będzie się tam kręcić mniej ludzi. Jedziemy razem autem, czy osobno? – Wehr objął Waffe mocno i pocałował go w czoło.

– Zadecyduj. Powiedz mi tylko, jak ja ci się odwdzięczę? – spytał poważnie, obserwując twarz drugiego. Ten pokusił się na dwuznaczny uśmiech.

– Kiedyś się upomnę o przysługę, kochany


Biały Cayman podjechał pod główną siedzibę nieco po szóstej. Słońce powoli chyliło się w stronę zachodu, choć temperatura wcale nie była gorsza od tej, jaka panowała w ciągu dnia.

Luftwaffe wysiadł z miejsca za kierownicą, zaraz za nim z miejsca pasażera wysiadł Wehrmacht. Zanim tu przyjechali odwieźli mercedesa od Wehra pod jego dom i przebrali się w swoje mundury, gdyż tak zdecydowanie bardziej wypadało.

Idąc w milczeniu tuż obok siebie dotarli pod główne wejście. Przeszli wszystkie zabezpieczenia bez większych problemów. Zatrzymali się dopiero na holu głównym, gdzie przy okienku mieli podać powód wizyty. Sprawę załatwiał Waffe. Kiedy ten rozmawiał, Wehr rozglądał się dookoła. Zwrócił uwagę na przechodzącego obok nich oficera. Ten gdy go zauważył otworzył szerzej oczy, odwrócił głowę i przyspieszył kroku. Wehr przymrużył powieki. "Podejrzane" pomyślał, kodując to zdarzenie w głowie.

– Dzień dobry. Chcemy przejrzeć dokumentację. Doszły mnie słuchy, że mogła wystąpić jakaś niezgodność, którą muszę natychmiast sprawdzić, żeby uniknąć większej katastrofy. Porucznik Wehrmacht będzie mnie asystować, jest osobą zaufaną, dlatego mogę mu zlecić to zadanie – mężczyzna zmierzył ich wzrokiem. W ręku maltretował jeszcze ich dowody osobiste, przejrzał system. Skrzywił się.

– Zaraz po panów ktoś przyjdzie i zaprowadzi, proszę poczekać na holu – mruknął od niechcenia i oddał im dokumenty. Mężczyźni zgodnie z tym udali się na drugą stronę pomieszczenia, gdzie znajdowały się krzesła.

– Nie próbujesz dalej podrywać recepcjonistów? – spytał wrednie Waffe, patrząc na drugiego. Ten prychnął w odpowiedzi.

– Po pierwsze, skończyłem z tym od kiedy zmieniło się między nami, bo mogłoby to podchodzić pod zdradę. Po drugie ten typ jest okropny i przypomina mi tą babę z Akademii. Poza tym nie zarywam do facetów – burknął cicho. Lotnik zaniósł się śmiechem.

– Naprawdę? Nie próbowałeś nigdy? – uniósł wysoko brwi. Wehr spojrzał na niego jak na wariata.

– Oczywiście, że nie, przecież to zawsze wydawało mi się niedopuszczalne. Dodatkowo nigdy nie czułem, żeby to było... to – Waffe pokiwał głową i odwrócił wzrok.

– Wolałeś kobiety, to zrozumiałe – Wehr się na to skrzywił.

– Już nawet nie wiem, kogo wolałem. Czułem lekką pustkę do każdego. Jedyna kobieta, z którą coś próbowałem, dała mi kosza jeszcze zanim cokolwiek zacząłem – wzruszył ramionami. – Zabawa z jakimiś innymi dziewczynami mnie nie bawiła, nigdy się tego nie podejmowałem

– A więc... ty też kogoś miałeś – Waffe wyszczerzył się. Starszy spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami.

– Coś ty, nie. Mówię, że zanim nawet nawiązałem z nią jakąś konwersację, to mnie odrzuciła. W sumie jej się nie dziwię, było to głupie z mojej strony, ale cóż. Potem z żadną nic nie wychodziło, kobiety mnie nie lubią – mruknął bez większego żalu.

– I lepiej dla mnie, bo gdybyś z jakąś był, to bym zdechł ze smutku. Jak się nazywała ta laska? – spytał z ciekawości, lustrując niebieskie tęczówki Wehra. Ten się wyraźnie zmieszał. Nie chciał odpowiadać.

– Nie wiem, czy powinienem mówić, więc to przemilczę – Waffe wyglądał na to, że nie był pod wrażeniem.

– Była to jakaś Polka? – niewinny wzrok Wehra stanowił wystarczającą odpowiedź. Waffe przymrużył powieki. – Dlaczego się nie dziwię? Trochę się jednak zawiodłem, myślałem, że masz lepszy gust

– Nie zrozumiesz – burknął i machnął zbywająco ręką. Waffe wyraźnie chciał pociągnąć rozmowę dalej, jednak wtedy pojawił się jakiś starszy mężczyzna. Stanął i zasalutował przed dwójką, która automatycznie wstała i odwzajemniła pozdrowienie.

– Zapraszam tędy – skłonił się lekko, następnie poszedł w odpowiednim kierunku. Za nim ruszyli mężczyźni.

W drodze nie odezwali się do siebie ani słowem. Tylko zerkali na siebie raz po raz, w ten sposób przekazując sobie wszystko, co musieli wiedzieć.

Wreszcie zatrzymali się przed archiwum, które było zabezpieczone specjalnymi drzwiami i alarmem. Mężczyzna wyłączył zabezpieczenia i już po kilku minutach otworzył przed dwójką wejście.

– Poczekam na korytarzu. Jak panowie skończą, proszę mi dać znać, to wszystko pozabezpieczam znowu – Waffe przytaknął. Zniknął zaraz w pomieszczeniu, tuż za Wehrmachtem.


Stanęli przed ogromnymi regałami z rozmieszczonymi alfabetycznie szufladami. Spojrzeli po sobie niepewnie. Wehr podszedł do jednej z szuflad i ją wysunął, ujawniając tonę papieru.

– Od czego mamy zacząć? My tu spędzimy całą noc – Waffe podszedł do innej szuflady i również ją wysunął. Wehrmacht na chwilę się zatrzymał i wytężył umysł.

– Ja bym zaczął od "W". Sprawa dotyczy broni, więc powinno coś być pod nazwą "Waffen" – zasugerował, zasuwając wcześniejszą szufladę i odsuwając następną, opisaną wspomnianą literą. Lotnik poszedł w jego ślady i odsunął szufladę znajdującą się tuż obok.

– Czyli główny plan to przeszukanie wszystkiego... jak cudownie – mruknął pod nosem, za chwilę już wertując zebrane papiery.

Następne kilkadziesiąt minut spędzili na uważnym studiowaniu każdego z plików kartek. Waffe robił to w całkowitym milczeniu, Wehr poruszał jedynie czasem ustami czytając dany dokument. Było to żmudne zadanie, co jakiś czas któryś z nich robił sobie przerwę, żeby oczy mogły odpocząć od wpatrywania się w drobny tekst. Przerwy najczęściej robił Waffe, momentami czuł, że za chwilę wyjdzie. Było to dla niego zbyt nudne, nie potrafił się nad tym skupić. Pozostał tylko i wyłącznie dlatego, że musiał dotrzymać towarzystwa swojemu porucznikowi.

– Trochę śmieszne jest to, że właściwie możemy tu nic nie znaleźć. Masz pewność, że coś tu w ogóle będzie...? – młodszy spojrzał na swojego kompana. Mężczyzna przymrużył powieki i przerzucił kartkę na następną stronę.

– Chyba tak. Spójrz, to jest spis broni. Obecna liczba jest mniejsza, niż rok temu. Zapis jest podpisany ręką jakiegoś oficera – podał kartkę Waffe. Ten przyjrzał się jej z uwagą.

– Pytanie więc brzmi, gdzie ta broń trafiła

– Otóż to. W końcu coś mamy – wyjął z szuflady następny plik, gdzie były szczegółowe opisy każdego z ładunków broni. Data wystawienia była ta sama, jak wcześniejszego dokumentu. Zaczął ją czytać. – ...O. Jest coś więcej – mruknął i odebrał dokumenty trzymane przez Waffe. Poszedł do jakiegoś pustego regału, który teraz miał mu posłużyć jako biurko. Lotnik ruszył za nim, lekko podekscytowany, że coś znaleźli. – Patrz, ilość każdej z tych broni co się nie zgadza, znajdowała się w ładunku o nazwie A-996

Waffe zmarszczył brwi. Chwilę analizował to, co widział, aż wreszcie cicho mruknął na zgodę.

– Faktycznie. Nie ma tutaj jednak nic więcej, nie wiadomo, co się z nim stało dalej – spojrzał w stronę szuflad. Podszedł bliżej nich.

– Spróbuj poszukać czegoś pod literą "A" – rzucił mu Wehr, chociaż wiedział doskonale, że ten właśnie do tego zmierzał.

Waffe zaczął wertować. Dokumenty z przodu miały normalne tytuły, dopiero mniej więcej od połowy zaczynały się hasła z cyframi. Było ich mnóstwo, zaczynając od liczb trzycyfrowych z dodatkowymi literami na końcu, kończąc na tych starszych, co miały tylko jedną cyfrę. Waffe nie certolił się z przeglądaniem wszystkich dokumentów, w końcu takiej potrzeby już nie było, skoro wiedział dokładnie czego szukał. Dotarł w końcu do poszukiwanej sekcji. Już za chwilę triumfalnie złapał plik zatytułowany złowieszczym napisem "A-996".

Nie czekając na Wehra otworzył dokumenty i przeleciał wzrokiem całą długość kartki. Oczy zatrzymały się na tym samym nazwisku, którym podpisane były dwa wcześniejsze pliki.

– Znalazłeś? – spytał retorycznie starszy mężczyzna, podchodząc bliżej. Spojrzał przez ramię lotnika i wczytał się w drobny tekst na białym papierze. Z każdą chwilą otwierał szerzej oczy. – ...transport mieszany... drogą morską... do Obwodu Kaliningradzkiego?

Spojrzeli po sobie wyraźnie zdumieni takim obrotem spraw. Waffe prędko przerzucił na następną stronę, gdzie zdobyli więcej informacji odnośnie dnia wywozu, dokładnego miejsca odbioru, czasu transportu i innych. Nadal jednak ciężko było im w to uwierzyć.

– Przecież to jest jawna kolaboracja z Rosją. Niemcy nie może tego robić, w końcu Rosja jest opozycją dla wszystkich traktatów, jakie Niemcy podpisał – stwierdził starszy, odsuwając się od drugiego. Ten zamknął szufladę i jeszcze wpatrywał się w tekst, jakby w nadziei, że magicznie zmieni się jego treść.

– Te dokumenty mogą go zniszczyć. Ameryka czegoś takiego łatwo nie przepuści... chociaż w sumie jest to dziwne. Gdyby Niemcy coś miał z tym wspólnego, podpisy złożone by były przez niego, albo conajmniej Bundeswehrę, a nie jakiegoś pierwszego-lepszego... jak mu tam... – zmrużył oczy, próbując rozczytać czcionkę z pieczątki. – ...Hauptmann Christoph Langer. Kapitan?

– Jeśli jest to jakaś konspiracja, to te dokumenty już dawno by nie istniały. Dziwne jednak, że ty nie zostałeś w to wtajemniczony, jako jedna z głów wojska – mruknął w zamyśleniu. – Cóż, na ten moment Niemcy jest na celowniku, może faktycznie jest to jakaś grubsza sprawa. Chciałbym te dokumenty, Waffe. W kolejny brud związany z państwem nie chcę się pakować, więc lepiej będzie dla nas, jeśli ta sprawa zostanie prędko wyjaśniona. Scheiße... chyba nie dostanę jednak swojego piwa

~•~•~•~•~

*Dirk Pingel - taka ciekawostka, taki pan faktycznie istnieje i obecnie jest pierwszym komendantem szkoły lotnictwa w Niemczech (jeśli dobrze tłumaczę z niemieckiej strony)

Yooo, strasznie długi się zrobił ten rozdział, wiem. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam tym trochę pierdzieleniem o tej dwójce, ale wyjątkowo miałam ochotę coś na ich temat rozpisać. Narazie sprawa wygląda tak, już niebawem nasza zagadka zacznie się rozwiązywać... bądźcie gotowi na następne rozdziały~

Adios~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro