Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW: w rozdziale występują treści bardzo wrażliwe i sugestywne.

Jeśli zmagasz się z problemami, proszę skontaktuj się z odpowiednymi osobami.



Gorsze chwile łapią człowieka w najmniej spodziewanym momencie...


Ten dzień już od samego początku nie zapowiadał się zbyt dobrze. PRL spóźnił się do pracy.

Walczył od samego rana całą siłą woli z własną zmorą uciążliwej choroby. Nie potrafił wstać z łóżka, co przerodziło się w dwugodzinne leżenie i gapienie się w jeden punkt przed sobą.

Pola musiała sama o niego zawalczyć. Właściwie zmusiła go, żeby wstał, co było nie lada wyczynem. Prawie przy tym się pokłócili, ale w finale L-ek zebrał się i bez słowa ubrał.

Jego matka w tym czasie widząc jego obecny stan pędzona matczyną miłością zaproponowała chłopakowi, żeby tego dnia przejąć jego obowiązki w pracy, z której miała dziś wolne. PRL ostatkami swojej wiecznie sprzeciwiającej się natury odmówił kobiecie, nie chcąc, żeby ta traciła swój wolny dzień z jego powodu. I choć niewiadomo jak egoistycznie to nie zabrzmi, chłopak nigdy wcześniej nie żałował bardziej swojej decyzji. Nie czuł się ani trochę lepiej z tym, że ulżył matce i sam poszedł do własnej roboty, a myśl, że mógł w tej chwili pozostać w łóżku była zdecydowanie bardziej przyjemna.

Z Polą prawie się nie pożegnał. Gdyby do niego nie podbiegła i nie dała mu buziaka w policzek, zanim ten wyszedł, najpewniej opuściłby dom bez słowa. Kobieta powiedziała mu wtedy, że uda się na targ, a gdy wróci, ugotuje dla nich obiad. PRL nic na to nie odpowiedział. Przytulił ją tylko na "dowidzenia".

W sklepie nie czuł się wcale lepiej, a co gorsza, tego dnia musiał użerać się ze szczególnie nieprzyjemnymi klientami. Trafiły się pyskate dzieci, które usiłowały zakupić alkohol i na odmowę zareagowały obelgami kierowanymi w stronę L-ka. Była też stara kobieta, której kilkanaście minut zajęło wyciągnięcie drobniaków z portfela, które PRL musiał skrupulatnie przeliczyć, czy suma się zgadza. Pani Róża denerwowała chłopaka docinkami z tytułu jego osoby. Było kilka pijaczyn, studentów i starszych osób, każdy w bardziej lub mniej bezpośredni sposób działał drażniąco na chłopaka. Co zaskakujące, choć przy pechu Kostka nie aż tak bardzo, tego dnia nie ukazała się ani razu pani Eliza.

Z pracy wyszedł zmęczony jak nigdy dotąd. Po drodze czuł, jak ma płacz na końcu nosa i tylko wyzywającymi jego samego myślami sprawił, że udało mu się nie rozpłakać. Liczył, że wróci do domu i będzie mógł o tym zapomnieć. Nie mógł się końcu spodziewać tego, co go czekało.

Drzwi z chatki nie stawiły oporu, gdy przekręciwszy gałkę je popchnął. Pomyślał, że jego matka napewno już dawno wróciła do domu.

– Wróciłem! – krzyknął, ale nikt mu nie odpowiedział. Zmarszczył brwi. Była to bardzo nietypowa reakcja, a właściwie jej brak. Pola zawsze przychodziła się przywitać. Lekko się zaniepokoił. I wtedy do jego nozdrzy dobiegł zapach spalenizny.

Rzucił kurtkę na ziemię i od razu wbiegł do środka domu, by tam dostrzec dym dochodzący z kuchni. Wparował tam, kaszląc głośno. Dym mocno drażnił jego gardło.

Nie dostrzegł nigdzie ognia, a jedynie garnek, z którego wydobywały się siwe kłęby dymu, jak nieokiełznane stado koni. Cudem namierzył wzrokiem ścierkę, przez którą złapał ucho rondla i przesunął go w bok, ściągając z grzałki. Wyłączył jeszcze płytę grzewczą i otworzył okno, a dalej opuścił kuchnię. Zaczęło mu się kręcić w głowie od braku tlenu.

Niestety nawet gdy niebezpieczeństwo minęło, PRL nie miał chwili wytchnienia. W domu było zdecydowanie za cicho.

– Mamo? Mamo! – zaczął wołać, sprawdzając po kolei wszystkie pomieszczenia w mieszkaniu. Im mniej mu ich pozostało do sprawdzenia, tym większy odczuwał wewnętrzny stres. Był w łazience, sypialni Poli, pralni, a nawet sprawdził własny pokój. Zerkał przez okna, sprawdzał miejsca za meblami. Nic. – Do cholery, mamo to nie jest zabawne!

Całkowicie zmarnowany padł na kanapę. Dom był pusty.

Oddech silnie mu drżał, na przekór woli PRL-u, który pragnął go uspokoić. Nie wiedział co miał robić. Czuł się zagubiony i samotny. W taki sposób nie czuł się nigdy wcześniej i choć samotność mu obca nie była, tak po tylko tygodniach codziennych rozmów i poczuciu towarzystwa Kostek czuł się, jakby ktoś wyrwał z niego jego cząstki duszy, które nie wiedział nawet, że jeszcze miał. Czy mamie coś się stało? Wyszła bez słowa? Zostawiłaby przecież wiadomość i nigdy przenigdy by nie zostawiła czegoś na palniku. Zamknęłaby też dom. Otworzył szeroko oczy. Zerwał się z kanapy.

W przypływie napędzającej się paniki dosięgnął telefonu i wykręcił numer do swojego brata. Po dwóch sygnałach, ku jego uldze, chłopak odebrał.

Hej, PRL. Co tam? Coś się stało? – głos Polski przyniósł niewielkie ukojenie starszemu.

– Polska, ja nie wiem co się stało, ale chyba ktoś porwał mamę – wydusił nerwowo, rozglądając się po mieszkaniu. Po drugiej stronie zapadła długa cisza. W końcu usłyszał nabranie powietrza.

Jak to "porwał"? Dlaczego tak uważasz? – spytał przejętym głosem młodszy. Próbował brzmieć na opanowanego, by nie eskalować nerwów drugiego, w końcu wtedy łatwo wybuchał. Mimo to nie ukrył całkowicie własnego stresu.

– Nikogo nie ma Polska! Patrzyłem wszędzie, ale nie ma! – mówił rozpaczliwiej, chodząc w kółko. Polska słyszał, że ten zaraz się rozklei.

PRL, tylko spokojnie, nie panikuj...

– Kurwa, jak mam nie panikować?! – krzyknął, przez co zapadła krótka cisza. Młodszy z braci odczekał tą chwilę, żeby tamten się choć trochę uspokoił. Dopiero wtedy się znów odezwał.

Braciszku, spokojnie. Powiedz wszystko po kolei, co się stało – ta opcja brzmiała na ten moment najbardziej racjonalnie. Kostek nabrał powietrza i je cicho wypuścił.

– Mama mówiła, że pójdzie na targ, a jak wróci, zrobi nam obiad. Wróciłem z pracy, dom był otwarty, a jedzenie się spaliło. Mama zawsze mówiła, albo chociaż zostawiała wiadomości, że gdzieś idzie, ale nic nie ma – dzielnie próbował mówić rzeczowo, mrugając dość często oczami, żeby odpędzić napływające łzy. Już za chwilę pociągnął nosem.

Rozumiem. Dobrze, posłuchaj mnie uważnie. Zadzwonię do odpowiednich służb w tej sprawie, zaczną już działać. Jeśli mama wróci, zadzwoń proszę do mnie i mnie o tym powiadom, dobrze? – PRL chwilę nie odpowiadał. Polska zaniepokoił się. – PRL, jesteś tam?

– U-uhm, tak... dobrze – odparł krótko, podniósł palec do ust i zaczął go obgryzać.

Nie martw się, będzie wszystko w porządku. Jeśli był to ten cały... – PRL wzdrygnął się na tą myśl. Czy on znowu by go tak zranił? – ...wtedy możemy mieć pewność, że nic jej nie będzie. W końcu mu na niej zależy

– Tak... – mruknął cicho, czując chłód schodzący z góry na jego ciało. Usłyszał wtedy w tle jakieś rozmowy, nawet całkiem znajomy głos. Spróbował na moment odwrócić swoją uwagę od problemu. – Przerwałem ci w czymś ważnym...?

Oj, nie. Przyjechałem co prawda do domu Niemiec, zaprosił mnie, żeby omówić wszystko na spokojnie i wyjaśnić sobie pewne sprawy, ale jest to luźna rozmowa, nie przejmuj się. Poznałem też jego brata. Wydaje się miły

– Znam go tylko z widzenia – mruknął w odpowiedzi.

Pewnie go w końcu lepiej poznasz. Tak jak Niemcy. Będzie chciał się z tobą zobaczyć, uznał, że też potrzebujecie porozmawiać – PRL skrzywił się.

– Może – burknął, już niezbyt skupiony na rozmowie. Polska zrozumiał, że bardziej już nie rozładuje nerwów starszego.

PRL, chcesz, żebym do ciebie przyjechał? Rozumiem, że możesz nie czuć się zbyt komfortowo siedząc tam samemu – zaproponował ze szczerą intencją w głosie. Warga PRL-u wygięła się w smutną podkówkę, gdy pomyślał, że ktoś chce zrobić coś dla niego. Potem usłyszał ponownie w tle głosy, nawet cichy śmiech. Nie, wystarczająco narzucał się bratu. Zresztą... z jednej strony potrzebował kogoś, jednakże z drugiej nie do końca chciał, by tą osobą był akurat Polska.

– Dziękuję, ale poradzę sobie – wydusił wreszcie, jego głos zadrgał mu w krtani. Po przeciwnej stronie słyszalny był nagły ruch.

Jesteś pewien? Dla mnie to naprawdę żaden problem. Moglibyśmy spędzić wieczór, trochę się rozładować. Wiem, że cała ta sytuacja mogła tobą mocno wstrząsnąć... – Polska, choć czuł wewnętrzną obawę o Polę, robił wszystko co w jego mocy, aby pozostać opanowanym. Nic nie mogli w tej chwili zrobić, a to właśnie młodszy poczuwał się, że powinien zachować zimną krew i wspierać rozbitego Kostka. Sam też się o niego zmartwił. PRL nie był zbyt stabilny i Polska nie miał pewności, czy ten przypadkiem czegoś sobie nie zrobi.

– Jestem pewien. Baw się dobrze Polska – odparł mu szybko i krótko. Zanim młodszy zdołał mu odpowiedzieć, on się rozłączył.

Ruszył szybkim krokiem do swojego pokoju, ignorując skręcający jego żołądek głód. Dzisiaj raczej już nic nie zje.

Całkowicie pozbawiony wszelakiej siły pragnął opaść ciężko na swoje łóżko i wić się ze szczerej rozpaczy. Cały drżał od środka, a gorycz wylewała się z niego strumieniami.

Gdy wszedł jednakże do swojego pokoju i zatrzymał się w nim na chwilę, przeszyły go dreszcze, a on sam poczuł, jak ktoś, albo coś się w niego natarczywie wpatruje.
Ściągnął brwi i się odwrócił, a jego wzrok od razu padł na mały, drewniany przedmiot stojący na półce nieco nad jego łóżkiem.

Chłód zawładnął jego sercem, a całe ciepło spłynęło niżej, rozpalając jego płuca żywym ogniem. Złość zakotłowała się, niemalże ulatując w postaci pary z jego uszu.
Krzywiąc się z nerwów prędko doskoczył do półki i mało delikatnie dorwał figurkę lwa, jakby to przez nią doświadczał całego nieszczęścia.

Pragnął ją zniszczyć. Wyżyć się, skruszyć, złamać, spalić. Unicestwić ostatnie wspomnienie dobra jej twórcy, zagrzebać i symbolicznie pozbyć się jedynej rzeczy, jaka go w tym momencie z nim łączyła. Głupia myśl mu podpowiadała, że w ten sposób się go wyrzeknie na dobre.

Rzucił figurką z głośnym okrzykiem o ścianę. Odbiła się od niej z głośnym hukiem, a PRL mógł przysiąc, że już wtedy coś od niej odpadło.
Potem w szaleńczej furii złapał kamienną popielniczkę, którą miał na parapecie i zaczął nią okładać rzeźbiony kawałek drewna. Przed oczami stanął mu obraz starszego mężczyzny i ku jego własnemu zaskoczeniu odczuł satysfakcję z myśli, że to jego, a nie figurkę, atakuje.
Łzy frustracji i złości spływały mu obficie po rozpalonych czerwienią policzkach, oczy błyszczały niezdrowymi płomieniami.

Wkrótce ślepa agresja zaczęła powoli ustępować miejsca rozpaczy. Czując to wstał z ziemi i odrzucił popielniczkę. Figurka była poobijana i nie przypominała wcześniejszej formy. Przebiegało również przez nią kilka pęknięć.
Ale to było za mało dla chłopaka.

Otworzył pierwszą z szuflad szafki stojącej naprzeciwko łóżka i zaczął przerzucać panicznie jej zawartość. Pragnął ognia. Chciał ją spalić.

Zasypujące odkopaną przestrzeń przedmioty zaczęły go frustrować, więc wkrótce wyrzucone trafiały na podłogę.
Dorwał zapalniczkę, na miękkich nogach wrócił do zniszczonego przedmiotu. Wrzucił go do popielniczki i skierował nań strumień ognia.
Drewno najpierw zbrązowiało, potem sczerniało, aż wreszcie kilka odłamanych kawałków przejęło płomień i figurka zaczęła się palić. Po pokoju poniósł się zapach dymu. PRL otworzył okno i wystawił popielniczkę na parapet.

Czerwony na twarzy z wysiłku i łez wpatrywał się z nienawiścią w swoje dzieło. Głęboko w jego sercu nastała pustka. Ani radości, ani więcej złości, ani ulgi. Tylko pochłaniająca go próżnia.

Świadomość ta coraz mocniej go kruszyła.

Drżąc od emocji odwrócił się i przystanął. Czuł w palcach mrowienie, w niektórych miejscach nawet i ostry ból. Spojrzał na nie, zauważając jak od nagłości jego brutalnych ataków gdzieniegdzie zdarł sobie skórę. Zobaczył też krew.

Serce jego boleśnie zamarło, umysł ścisnął się, doprowadzając go do sporego dyskomfortu. I wtedy ponownie coś poczuł. I była to nienawiść. Nie czuł jej nawet względem własnego ojca, ani nikogo innego. W tej chwili czuł ją już tylko do siebie.

Nie potrafił znieść myśli, że sam siebie do tego doprowadził. Że pozwolił sobie tak naiwnie komuś zaufać i powierzyć mu całą swoją osobę. Że dał się wciągnąć w to wszystko bez jakiegokolwiek pomyślunku. Że wiedząc doskonale, że jest skazany na wieczne nieszczęście i pecha, mimo wszystko próbował być szczęśliwy. Że przez to, że próbował być szczęśliwy, doprowadził do jeszcze większego nieszczęścia, zawodu i dewastacji. Że był pierdolonym śmieciem, niepotrafiącym dać sobie do końca wmówić, że już nie ma dla niego nadziei. Że był cholernym tchórzem, który nie potrafił już tyle razy zakończyć tego wszystkiego i ulżyć wszystkim dookoła.

Bulgoczący kocioł emocji całkowicie zaślepił swymi oparami jego umysł. Niespodziewanie zacisnął dłoń w pięść i uderzył nią z całej siły w ścianę. Okrzyk pełen bólu wydarł się z jego gardła, knykcie zapłonęły żywym ogniem. Uderzył znowu, drugą ręką. I znowu, i znowu, i znowu. Każde uderzenie było coraz słabsze. Krew spłynęła, farbiąc ścianę. Dyszał ciężko, łzy tryskały strumieniami. Łkał głośno, zawodził, płakał, ale jeszcze nie miał dość.

Przerwał na moment, zorientowawszy się, że nie przynosiło mu to żadnego uśmierzenia. I wtedy jak na zrządzenie demona zauważył kątem oka błysk czegoś małego.

Spojrzał w dół i mrugnął, żeby łzy nie zasłaniały mu widoku. Małe opakowanie, paczuszka. Leżała samotnie na podłodze, wcześniej wyrzucona przypadkiem z szuflady. PRL wiedział doskonale co to było. Tępym spojrzeniem dokładnie ją obserwował, swoją najwierniejszą towarzyszkę niedoli. Żmiję, pozornie pocieszającą lepiej od alkoholu. Stawiał ostrożne kroki, jeden za drugim, zupełnie bezmyślnie, automatycznie, jak zakodowana maszyna. Upadł na kolana i dorwał ją, ledwo utrzymując między drżącymi i niemalże bezwładnymi od uderzeń palcami. Otworzył pudełeczko i przechylił nad otwartą dłonią. Zsunęło się na nią małe zawiniątko.

Odrzucił na bok kartonik, całą uwagę poświęcił przedmiotowi w ręce. W przypływie całkowitej pewności swoich działań zerwał bibułkę, niezgrabnie dobywając cieniutki kawałek metalu.

Szybkim i mocnym pociągnięciem przejechał wzdłuż bandażów, potem drugi raz, aż nie opadły całkowicie z jego rąk. Nie przykuł znacznej wagi do tego, że przy okazji trafił na skórę. Przecież dokładnie o to mu w tym momencie chodziło.


Szkarłatna wstęga wiła się wzdłuż jego przedramion, zostawiając po sobie wzory układem na myśl przywołujące skomplikowane konstrukcje korzeni drzew. Jej początku można było doszukiwać się w licznych wgłębieniach, z których wypełzała jak wąż z ciemnej jaskini.

Opadała ciężko na posadzkę z głośnym stukotem. W martwej ciszy pomieszczenia brzmiało to jak mroczna melodia.

PRL siedział oparty plecami do łóżka, mając wyciągnięte ręce wsparte na kolanach. Oczy miał półprzymrużone, umordowane, wklejone pusto w punkt przed nim. Oddech miał krótki, lekko przerywany. Ręce wyglądały niczym wyjęte z krwawego horroru, a krew sama w sobie barwiła całe jego ubranie. Nigdy przedtem nie okaleczył się tak dotkliwie, jak właśnie wtedy.

Miał delikatne zawroty głowy, wynikały one głównie z wyczerpania. Nie miał siły ruszyć się choć trochę, więc siedział w jednej pozycji, jak rzeźba uchwycona w dramatycznej chwili.

Wstał z ziemi po upływie godziny. Nie kwapił się, by pozbierać porozrzucane rzeczy, czy zwyczajnie uprzątnąć pokój. Kroki skierował do łazienki. Tam umył ręce, chłodno obserwując jak woda przybiera czerwonego koloru i znika w odpływie.

Z ledwością uniósł dłonie, dygocące jak liść w czasie wichury. Dosięgnął do szafki, otworzył ją i wyjął świeże bandaże. Przeklął pod nosem, gdy z kilku ran puściła się znów krew.

Czym prędzej zawinął ręce, bandażem naszedł tym razem aż na dłoń, dokładnie obwiązując między palcami, żeby zabezpieczyć też knykcie. Potem bezwładnie opuścił obolałe ręce, nie będąc w stanie ich dłużej trzymać w górze.

Wrócił do pokoju, gdzie przebrał się w czystsze rzeczy. Naciągnął kaptur bluzy na głowę i wyszedł z domu, uprzednio go zamykając. Chciał zapalić, ale zorientował się, że nie zabrał ze sobą papierosów.

Nogi prowadziły go w przód i w przód, a on nie robił nic, aby je powstrzymać. Przez umysł nie przemykały żadne myśli. Panowała w jego środku całkowita pustka. Nie zwracał uwagi na mijanych na ulicy ludzi. Przepychał się przez nich, dłonie głęboko wciśnięte miał do kieszeni bluzy. Niejedną osobą potrącił, niejeden też puścił w jego kierunku wiązankę przekleństw i wygrażał pięścią. Ktoś nawet go silnie pchnął, ale Kostek zdawał się tego nie zauważyć. Szare miasto pochłaniał mrok nocy.

Kręcił się bez celu w znanych mu uliczkach, nie martwiąc się, czy ktoś go tam może napaść. I tak nic ze sobą nie miał, a jeśli ktoś by się go pozbył... nie byłoby mu szkoda.

Na twarzy odczuł mżawkę, a ta delikatnie ograniczała pole widzenia. Spuścił jedynie głowę, by choć trochę uciec przed chłodem, który szczypał go nieprzyjemnie w policzki i nos.

Wędrując przez miasto odczuł w pewnej chwili wewnątrz dziwne uczucie. Zaniepokoił się na nie, ale nie próbował zawrócić. Wkrótce to uczucie przerodziło się w coś więcej - poczucie natarczywego deja vu.

Stanął w miejscu. Odczuł narastającą gulę w gardle. Wiedział doskonale gdzie był. Myśl ta uderzyła go jak grom z jasnego nieba.

Uniósł głowę, by móc smutnym wzrokiem zlustrować doskonale mu znaną kamienicę. Głos z tyłu jego głowy kazał mu zawrócić, jednak inny, zdecydowanie głośniejszy wręcz zakazywał mu tego robić. Czuł, że było to coś, czego w tym momencie najbardziej potrzebował.

Zaklął cicho na siebie. Zatrzymał się przy domofonie i wybrał odpowiedni ciąg liczb, który zaraz otworzył mu drzwi na klatkę schodową. W ten sposób ruszył schodami na górę.

Wcisnął mocno palcem dzwonek i odczekał chwilę. Długo czekać nie musiał.

Czechosłowacja otworzył niepewnie drzwi, ale gdy zobaczył, kto stał po drugiej stronie, na jego twarzy rozkwitł dość szybko ciepły uśmiech. PRL był bliski jego odwzajemnienia, powstrzymał go tylko jeden fakt. Chłopak przed nim był już w piżamie. Dopiero wtedy dotarło do niego, jak późno już było. I zdecydowanie nie była to godzina na odwiedziny.

Chłopak odczuł momentalnie poczucie winy.

– PRL, jak dobrze cię widzieć! Dawno cię tutaj nie było – stwierdził zgodnie z prawdą, w końcu od momentu gdy Kostek przyszedł się z nim pogodzić, to ani razu tu ponownie nie zajrzał. Dla niego wszystko było nadal zbyt świeże, a on czuł się głupio, żeby nagle udawać, że wszystko jest w porządku. Znów zaczął unikać swojego przyjaciela. Czechowi lekko opadł uśmiech, widząc niemrawą minę Polaczka.

– Taak... ale chyba powinienem był przyjść o bardziej ludzkiej porze... przepraszam. Nie zwróciłem uwagi, że już jest taka godzina – wyższy prychnął cicho i zbywająco machnął ręką.

– Nie przejmuj się tym. Coś się stało? Wejdź, proszę – odsunął się od progu i pozwolił L-kowi wejść do mieszkania. Nie ukrywał przez ten cały czas swojego zamartwionego spojrzenia.

– Łatwiej powiedzieć co się nie stało – odparł krótko, wysilając się na pogodniejszy głos. Czech zmarszczył brwi.

– W takim razie musisz mi wszystko opowiedzieć. Chodź, zrobię coś ciepłego do picia, nos masz czerwony jak truskawka – zanim PRL zdążył zareagować, wyższy wyciągnął dłoń i złapał go za rękę, lekko ciągnąc do przodu. W tej samej chwili Kostek syknął głośno i wyrwał rękę z uścisku. Liczne rany ponownie dały o sobie znać. PRL wycofał się i patrzył na chłopaka przestraszony.

Czechosłowacja zrobił krok w tył, trzymał ręce blisko siebie, z początku zdezorientowany tym, co się stało. Wyglądał też na zmartwionego, że wywołał u drugiego ból. Z czasem patrząc na spłoszonego L-ka zaczął łączyć kropki. Każda sekunda przynosiła zmianę w ekspresji na jego twarzy, a wyglądała na coraz bardziej przejętą. Oczy jego same spłynęły na wystające spod rękawów bandaże, wyraźnie dając do zrozumienia, że wiedział, co się stało.

PRL nie znosił ciszy, jaka między nimi powstała. Ponownie poczuł potworną winę za tą sytuację. Chciał już nawet się odezwać i przeprosić, ale przerwało mu ciche westchnięcie jego towarzysza. Ten podniósł na niego wzrok i niespodziewanie posłał mu najcieplejszy i najszczerszy uśmiech, jaki chłopak widział w ostatnim czasie. Jego serce aż lekko zatrzepotało, a oczy otwarły się nieco szerzej.

– Usiądź proszę na kanapie, za chwilkę do ciebie przyjdę, dobrze? – serdeczny głos wsiąknął w uszy mniejszego, a sens tych słów niemalże przemknął mu nad głową. PRL pokiwał głową i na miękkich nogach posłusznie ruszył we wskazanym kierunku. Zanim jeszcze Czech zniknął w kuchni, odwrócił się do niego w progu drzwi i pochylił się do przodu, trzymając framugę. – Nie krępuj się, jeśli potrzebujesz tu zostać na noc, PRL. Już jest późno. Nie wypuszczę cię samego na dwór. Ostatnio dużo ludzi znika – Kostek nadal onieśmielony nieśmiało się uśmiechnął w odpowiedzi. "Martwi się..." nagle ta myśl wydawała mu się bardzo przyjemna. Na chwilę, na ułamek sekundy zapomniał o nieprzyjemnościach, z jakimi zmagał się tego dnia. Czechosłowacja z zadowoleniem przyjął tą niemą aprobatę. W tym wszystkim najbardziej mu zależało, by mieć oko na swojego przyjaciela. Odwrócił się i ruszył do kuchni.

PRL siedział spięty na kanapie. Wzrokiem skakał po meblach, odnotowując nieznaczne zmiany w wyposażeniu pokoju dziennego. Poza kilkoma nowymi bibelotami wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak kilkanaście lat temu. Było w tym coś uspokajającego.

Walczył ze swoim sercem i umysłem, które atakowały go w tej chwili niezmordowanie. Umysł - krzyczał, jakim jest nieudacznikiem i jak bardzo się kompromituje przed drugim chłopakiem. Serce - ...z tym była nieco inna sprawa. Sprawa, która dodatkowo wzbudzała w nim nienawiść do niego samego.

Głęboko w duszy pragnął być szczęśliwy. Pragnął, by wszystko było dobrze. Przez to, że czuł, jak przy Czechosłowacji wszystkie problemy zaczynają tracić na znaczeniu, miał zakodowane z tyłu głowy, że ów szczęście będzie w stanie znaleźć tylko przy nim.

Wtedy też włączał się jego umysł i myśl, że jego poszukiwanie szczęścia kończy się za każdym razem tak samo. PRL wbrew własnej woli walczył o to, by się zwyczajnie wycofać.

Jego przemyślenia przerwało coś, co zaatakowało jego nogę. Podskoczył i z trudem powstrzymał cichy okrzyk, jaki cisnął się przez jego gardło.

Uniósł nogę do góry i obejrzał ją dokładnie, jednak nic tam nie zobaczył. Zmarszczył brwi, martwiąc się już, czy przypadkiem mu naprawdę zdrowo nie odbiło, ale już za moment jego wątpliwości zostały całkowicie rozwiane.

Na kanapę, tuż obok niego, niezgrabnie wskoczyła malutka, biała kuleczka. Na sztywnych łapkach podeszła bliżej i obwąchała go, uważnie śledząc każdy jego ruch. Gdy PRL podniósł rękę, żeby dotknąć małe stworzonko, te przywarło do kanapy w defensywnej formie. Zaraz potem jednak znowu wstało i nawet pozwoliło się pogłaskać.

Mały kotek już za chwilę wskoczył na kolana L-ka i z typową ciekawością młodego kocurka przeprowadzał inspekcję nowego gościa. W pewnej chwili prawie mu wskoczył na głowę.

PRL w tym czasie cicho się zaśmiał, palcami delikatnie gładząc futerko malucha. Zauważył przy okazji, że mały ma miejscami braki w sierści, a jego przednie łapki i krótszy o połowę ogonek są dokładnie owinięte opatrunkiem. Mimo wyraźnych przejść w jeszcze tak młodym wieku, w prześlicznie zielonych oczkach kota widać było sporo życia i jego figlarną naturę.

Chłopak przechylił głowę i patrzył na zwierzaka, który akurat oparł łapki na jego klatce piersiowej. Noskiem obwąchiwał jego twarz.

– Ciebie też ten świat nie szczędził, co? Jest to strasznie niesprawiedliwe – mówił cicho, tak, żeby tylko kot go mógł usłyszeć. Zdawało się, że ten nawet nie zwrócił uwagi na to, że PRL coś do niego mówił. Wyciągnął powoli do góry łapkę i... pacnął go w twarz, na co ten zareagował szybkim cofnięciem się. – Hej! – zaśmiał się cicho, a kocurek szybkim susem uciekł z kanapy i schował się pod krzesłem. Wtedy do pomieszczenia wszedł Czechosłowacja z dwoma kubkami w ręce. Odłożył je na stolik i zlustrował rozpromienioną twarz L-ka.

– Widzę, że poznałeś się z małym. Jest trochę natarczywy, szczególnie dla nowych osób – rozsiadł się wygodnie tuż obok niego.

– Jest śmieszny. Widać, że jeszcze z niego dzieciuch. Nie wiedziałem, że masz kota. Wydawało mi się, że wolałeś psy – przymrużył podejrzliwie powieki i utkwił wzrok w Czechu. Ten spojrzał na niego kątem oka i uśmiechnął się szeroko z cichym parsknięciem.

– Mam go od kilku dni. Wracałem ze sklepu i zobaczyłem, jak coś znika za rogiem. Poszedłem zobaczyć co to było i okazało się, że to był on. Nastroszył się jak paw i próbował być groźny, ale jego jakże przerażająca osoba nie wywarła na mnie wrażenia. Wziąłem go ze sobą, bo widziałem w jak opłakanym stanie był. Tego samego dnia byłem u weterynarza i drugi raz w sklepie. Miał strasznie dużo pcheł, ale udało nam się je zwalczyć. Był wychudzony, weterynarz mówił, że długo pewnie by nie pociągnął. Sporo szczęścia go spotkało, że na mnie trafił – PRL uważnie przyglądał się kocurkowi, który wyszedł ze swojej kryjówki i ponownie zmierzał w jego kierunku.

– Uratowałeś go – stwierdził, co Czech zbył wzruszeniem ramion. – Jak się nazywa?

Czechosłowacja spojrzał na kota i wygiął usta.

– Nie ma jeszcze imienia. Musiałoby być to coś specjalnego. Myślałem nad imieniem Luluś, bo wygląda dokładnie tak samo jak ty – zarówno PRL jak i kot spojrzeli na niego, co w drodze przypadku wyglądało niezmiernie komicznie. Wyższy aż cicho się zaśmiał na ten widok. Kostek prędko odwrócił głowę zawstydzony.

– Mówiłeś o czymś specjalnym – skwitował. Maluch znów wskoczył na kanapę i zwinął się w kulkę obok niego.

– Jak dla mnie to imię jest specjalne. Chyba, że masz jakiś lepszy pomysł – PRL milczał. – Tak myślałem. Zostanie więc Luluś. Nawet bandaże macie podobne

Mniejszy z dwójki parsknął i korzystając z tego, że kot leżał tuż obok, skierował się w jego stronę. W ten sposób ukrył swoje lekko czerwonawe policzki.

Zapadła między nimi całkiem przyjemna cisza, przerywana czasem siorbaniem przez Czecha herbaty. PRL głaskał delikatnie sierść śpiącego kocurka, czując, jak sama czynność go odpręża. Było coś magicznego w tych zwierzętach, nic dziwnego, że starożytni Egipcjanie stworzyli wokół nich tak ogromny kult.

Czechosłowacja w końcu nabrał powietrza i powoli je wypuścił. Zwrócił w ten sposób na siebie uwagę.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że przechodzisz w ostatnim czasie przez coś szczególnie trudnego. Cieszę się, że przyszedłeś do mnie, a nie próbowałeś się izolować – spojrzeli na siebie. Na twarzy Czecha gościła szczególna troska. – Nie będę ci mówić, że tutaj zawsze jesteś mile widziany. To, że tu przyszedłeś świadczy o tym, że już to wiesz

PRL pokiwał głową w odpowiedzi. W powietrzu zawisło niezadane pytanie. Chłopak wiedział, że musi coś powiedzieć więcej.

– Mój cały świat stanął na głowie ostatnio – zaczął, biorąc do ręki kubek ze swoim napojem.

– Drugi raz? – dopytał wyższy, delikatnie unosząc kąciki w uśmiechu. PRL zaśmiał się krótko.

– Tak. Drugi raz. Czego można się spodziewać po kimś z taką rodzinką – uniósł brwi. Czech milczał, pozwalając mu kontynuować. PRL lekko się zawahał, czy mówić wszystko ze szczegółami. Wcześniej nie wspominał przyjacielowi o swoich powiązaniach krwi z Rzeszą, tak na wszelki wypadek. Teraz zdawało się to być bardziej istotne do wspomnienia. Raz się żyje. – Okazuje się, że Rzeczpospolita nie jest moim ojcem. Jest nim Rzesza. To w tym wszystkim jest podstawowym źródłem nieszczęść

Czechosłowacja zmarszczył brwi w zaskoczeniu, ale się nie odezwał. Próbował najpierw poukładać to sobie w głowie. Spojrzał mu w oczy i powoli kiwnął głową.

– Opowiadałem ci ostatnio co nam się przytrafiło w lesie. W tej chwili myślałem, że odnalazłem w końcu coś, czego nigdy nie miałem, ale wyraźnie się przeliczyłem. Rzesza uciekł z więzienia. Zabawił się wszystkimi jak bachor własnymi zabawkami, wodził mnie za nos, odwracał uwagę od swojego głównego planu. On zabił Rzeczpospolitą, razem z Polską próbowaliśmy dociec temu, kto był sprawcą. Rzesza odwiedzał mnie, przy okazji korzystając z mojej naiwności wykradał dane i informacje na których bazowaliśmy z Polską. Wrobił w to wszystko Niemcy i odwracał naszą uwagę od prawdy, a on sam w tym czasie działał na własną rzecz, budując w cieniu Bóg wie co. Grał na moich emocjach, by zwyczajnie mnie wykorzystać, nie próbował nawet podzielić się tym, co robił. Zmanipulował mnie, a jeszcze do tego porwał mamę i... – głos jego na końcu się załamał, jedna łza spłynęła mu po policzku. Przerwał, nie potrafiłby i tak nic więcej powiedzieć.

Czechosłowacja analizował wszystko, co ten mu powiedział. W końcu powoli się przysunął i go przytulił, czując, że to może być najlepsze w tym momencie dla L-ka. PRL bez zawahania wtulił się w niego, ciepło bijące od Czecha przyjemnie go uspokajało. Poczuł, jak jego dłoń zaczęła go głaskać po plecach. Przeszły wzdłuż jego kręgosłupa ciarki.

– Nie zasłużyłeś na nic, co cię spotyka. To, jak cię wszyscy traktują pokazuje zwyczajnie jak zakłamanymi kurwami oni są. Nie wiem, co przyniesie przyszłość, a mydlić ci oczu nie będę, że będzie lepiej, bo nie jestem w stanie tego przewidzieć. Masz jednak gwarantowane u mnie to, że będę robić wszystko, by ci w tym pomóc i nie zostawię cię w tym samego – PRL zadrżał na te słowa, dzielnie powstrzymał więcej łez. Wtulił się w niego mocniej.

– Dziękuję. Jesteś najlepszy – wymruczał cicho. Czech pokręcił głową.

– Jestem pewien, że są lepsi – PRL parsknął.

– Nie. Dla mnie jesteś najlepszy. Lepszych nie ma i nie będzie – odparł odważnie, szczerze. Czechosłowacja wyczuł w jego głosie coś innego, co aż go zaskoczyło. Odsunął się od niego, żeby móc mu spojrzeć w oczy. PRL opornie poszedł w jego ślady, ale unikał jego wzroku. Zrozumienie uderzyło go gwałtownie, starał się jednak nie reagować pochopnie. Poczuł tylko, jak w środku zamiera. Kostek tego nie zauważył.

– Och PRL... – wymruczał cicho i ponownie zamknął go w szczelnym uścisku. Już teraz wiedział. Już teraz wszystko zaczęło nabierać sensu. Wiedział, że czekała go długa noc, podczas której będzie nad tym rozmyślać, ale nie było to teraz istotne. Kiedyś wrócą do tej rozmowy, gdy obydwoje będą na to gotowi. Teraz PRL przy tylu zmartwieniach nie powinien i o tym myśleć. I nie musiał żyć w świadomości, że Czechosłowacja się domyślił.

Resztę wieczoru spędzili na głupich rozmowach. Czech rozłożył L-kowi wersalkę i użyczył nawet swojej koszulki do spania, którą mniejszy przyjął z lekkim oporem. Była na niego delikatnie za duża, ale nie przejmował się tym.

Potem udali się obydwoje na spoczynek.

Sen nie przyszedł zbyt prędko do żadnego z nich.

~•~•~•~•~

Helloł helloł~

Trochę musieliście się naczekać, ale oto i on! kolejny rozdział! Był on trochę ciężki dla mnie do napisania, w końcu musiałam znów zranić nasze bubu... zaraz jednak mu to wynagrodziłam, więc proszę nie mieć do mnie pretensji :,>

Poza tym... jak podobała się wam ta mała niespodzianka? Widziałam, że dużo z was pytało o Czechosłowację i w środku umierałam, wiedząc, że on się tu pojawi.

Nie wiem, kiedy uda mi się napisać następny rozdział, gdyż zaczyna mi się sesja, a następne rozdziały będą coraz bardziej intensywne i zdecydowanie potrzebują więcej uwagi. Zostało nam ich już bardzo niewiele, zaraz będziemy zmierzać do końca.

Anyway, trzymajcie się i do następnego! Adios~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro