Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

PRL siedział przyczajony za wystawionymi obok kamienicy starymi meblami.

Obserwował dokładnie budynek, który wskazywał adres wysłany przez Czechosłowację. Nic nadzwyczajnego, blok mieszkalny jak każdy inny, dokładnie wtapiał się w tło szarego miasta.

Siedział już na swoim miejscu około pół godziny. Dał raz znać Czechowi, że nic się nie dzieje, że dotarł do celu i obserwuje rozwój sytuacji.

Wyciągnął w którymś momencie telefon i zrobił zdjęcie. Przed wejściem od niedawna panowało całkiem spore poruszenie. Grupa mężczyzn pakowała rzeczy do furgonetki na której znajdowało się logo firmy przeprowadzkowej. Kostek domyślał się, że była to tylko przykrywka, a mężczyźni działali na rzecz Rzeszy.

Usłyszał nagle głośniejszą komendę ze strony jednego ze stojących przy kamienicy mężczyzn. PRL zwrócił na niego uwagę i przymrużył powieki. Potem w zaskoczeniu się wzdrygnął.

Mężczyzna z całą pewnością nie był zwykłym człowiekiem. Barwy na jego twarzy były oczywiście nienaturalne, a w centrum PRL rozpoznał coś, co przypominało niemieckiego orła. "Jakaś organizacja" pomyślał. To by tłumaczyło już, w jaki sposób Rzesza właściwie uciekł. Przyszli po niego jego "koledzy".

Wyciągnął znów telefon i zrobił zdjęcie mężczyźnie. Chciał zobaczyć, czy było na nim wyraźnie widać jego twarz, ale dokładnie w tej samej chwili z góry śmieci wyskoczył przerażony szczur. Przestraszony PRL puścił nieopatrznie telefon, który wpadł między stare meble gdzieś głęboko. Cicho przeklął.

Nachylił się nad meblami i próbował dosięgnąć swoją własność. Przerwał jednak, gdy zza pleców dosłyszał kroki.

Odwrócił się gwałtownie, ale zanim zdołał cokolwiek zrobić, oberwał w głowę ciężkim przedmiotem i upadł na ziemię.

Zatracił się w ciemności.




Był tak zmęczony...

Głowa bolała go niemiłosiernie, co tylko zniechęcało chłopaka do otwarcia oczu. Czuł, że był w jakimś chłodnym, wilgotnym miejscu, a on leżał na twardej ziemi. Miał szczerą nadzieję, że nadal leżał tam, gdzie był wcześniej, nie miał odwagi przekonać się, jak było naprawdę.

– Co to? – niespodziewany męski głos dobiegł z głębi pomieszczenia. Odbił się echem i niknął w nicości. Przez to PRL wiedział, że napewno nie jest już obok kamienicy.

– Znalazłem go w jednej z alejek naprzeciwko poprzedniej kryjówki. Wtykał nos w nieswoje sprawy, obserwował was jak pakowaliście rzeczy – odpowiedział mu inny męski głos, brzmiący wręcz na arogancki.

Verdammtes Arschloch... wiesz kto to jest? – zapadła krótka cisza. Ten sam mężczyzna zaraz dodał. – Co z nim robimy? Herr Reich już dawno wyjechał z NSDAP, czekamy na niego? – drugi mężczyzna cicho mruknął.

– Gestapo skończył już robotę?

Natürlich. Czeka na mnie na górze, chcieliśmy razem trochę ochłonąć po tej bieganinie, pakowanie tego wszystkiego...

– Zawołaj go. Macie się nim zająć – przerwał mu zdecydowanie drugi z mężczyzn. PRL na te słowa zadrżał. Obawiał się, o co mogło chodzić. Gestapo było imieniem, które kojarzyło się bardzo źle. Mężczyźnie odpowiedziało parsknięcie.

– Mam nadzieję, że masz na myśli...

– Pragnę informacji, mein Freund. Zadam mu kilka pytań, resztą zajmiecie się wy. Herr Reich gdy tylko wróci ma dostać wszystko na tacy – nieprzyjemny rechot przerwał ciszę. PRL nawet nie widząc potrafił poczuć, jak mężczyzna przewraca oczami. – Ma być żywy, SD

– Jeszcze lepiej

– Przygotuję wam listę rzeczy, jakie chciałbym wiedzieć. Potrzebujecie czegoś?

– Chłopcy rozpakowali rzeczy w biurze?

– Częściowo

– Tyle wystarczy. Dasz radę go przywlec, czy mamy po niego też przyjść?

– ...dam radę. Ruszaj – za chwilę słuchać było stukot butów, który z każdym uderzeniem był coraz cichszy.

Kostkowi wydawało się z początku, że jest już całkowicie sam, bo przez następne kilka minut nie słyszał ani jednego dźwięku. Wystraszył się więc, gdy głos mężczyzny ponownie poniósł się po pomieszczeniu, tym razem ze zdecydowanie bliższej odległości.

– Nie myśl chłopcze, że nie wiem, że już się obudziłeś – z pewnością mówił do niego. PRL jednak uparcie nie otwierał oczu. – Proponuję byś wstał i nie stwarzał żadnych problemów. Dopóki będziesz współpracować, nie spotka cię nic złego

L-ek rozważał dłuższą chwilę, czy napewno powinien wstawać. Nie chciał wiedzieć, co może go spotkać na górze.

– STEH AUF! – nagły krzyk praktycznie natychmiast postawił go na nogi. Głowa zakłuła go boleśnie. Wzrokiem szeroko otwartych oczu próbował wyszukać mężczyznę. Odnotował przy okazji, że znajdował się w jakiejś celi, najpewniej pod ziemią. Z małych okienek padało nikłe światło, sugerujące, że na zewnątrz było już jasno.

Sunął spojrzeniem po otoczeniu, aż wreszcie nie natrafił na niego. Widok mężczyzny o skórze białej jak papier wyrwał na chwilę dech z jego piersi.

Był bardzo wysoki. PRL mógł się nawet założyć, że był wyższy od Rzeszy. Na nosie miał okrągłe okulary, które lekko się już z niego zsunęły. Oczy wyglądały na zmęczone, choć przy tym, i jego ogólnej bardzo spokojnej postawie, skrywały w sobie nutkę czegoś niepokojącego.

PRL zmarszczył brwi, obdarzył go zaraz wrogim spojrzeniem. Czyli to był kolejny z ludzi Rzeszy.

Organizacja mierzyła uważnie chłopaka. Był bardzo interesujący. Intrygujący wręcz. Czuł, że z ogromną chęcią się nim zaopiekuje, gdy będzie miał okazję.

– Podejdź do krat – polecił. Chłopak, choć z dużym oporem, wykonał polecenie. – Odwróć się

W momencie gdy to zrobił, mężczyzna złapał jego ręce i do siebie przyciągnął. Związał je mocno, na co PRL syknął boleśnie. Skóra na przedramionach nadal była delikatna.

Mężczyzna odepchnął go i wyciągnął z kabury pistolet. PRL spojrzał na niego z nieskrywanym przerażeniem.

Drzwi celi chwilę potem zostały otwarte.

– Wyjdź – PRL powoli wyszedł z celi, rzucając co chwilę pełne obawy spojrzenie na trzymaną przez mężczyznę broń.

Jego wnętrzności coraz boleśniej skręcały się ze strachu. Zrobiło mu się słabiej. "Gdzieś ty się wpakował? Oni cię tu rozstrzelają!" myślał panicznie. Łapczywiej nabierał powietrza. Bał się przeraźliwie, jak baranek prowadzony na rzeź.

Mężczyzna złapał go mocno za bark wbijając w niego długie palce. Wygiął się z cichym jękiem. Zamilkł jednak w chwili, gdy poczuł na plecach lufę pistoletu.

Ruszyli przed siebie. Szli w milczeniu, choć pewnie i tak gdyby Niemiec cokolwiek powiedział, to ogłuszony szumiącą w uszach krwią L-ek niewiele by zrozumiał.

Wspięli się po schodach i wyszli na korytarz. PRL na tyle na ile mógł, rozejrzał się dookoła.

Pomieszczenie było całkiem ciasne, z pewnością gdyby ktoś chciał się z kimś wyminąć, obydwoje musieliby stanąć bokiem. Ściany miały na sobie starą farbę, pożółkłą i miejscami szarą. Na ziemi były popękane brunatne płytki. Wyglądało to conajmniej jak wnętrze zabytkowego powojennego domu.

Światło rzucało kilka żarówek o niezbyt wysokiej mocy. Nie było tutaj żadnego okna, żeby całkowicie pozbyć się panującego tutaj półmroku.

Mijali po drodze kilka drzwi. PRL spoglądał na nie, licząc, że dojrzy gdzieś te prowadzące do wyjścia. Może uda mu się kiedyś uciec? Żywił do tego głęboką nadzieję.

Skręcili w lewo w następny korytarz i przeszli jeszcze kilka metrów. Drzwi do pomieszczenia stały otworem, toteż chłopak został od razu wprowadzony do środka.

W biurze było jasno. Dwa okna dawały sporo światła słonecznego, które wręcz lekko oślepiało L-ka.

Dookoła poustawiane były jakieś kartony, przywiezione tutaj zapewne całkiem niedawno. Na środku przeciwległej do wejścia ściany stało stare, ciężkie biurko. Zarówno za nim jak i przed stało krzesło. Na jedno z nich bez żadnej delikatności posadzony został PRL.

Oddychał głęboko, chcąc trochę się uspokoić. Był całkowicie sam, zdany na łaskę zgrai poszukiwanych kryminalistów. Spuścił głowę i przymknął powieki. Chciał wrócić do domu. Chciał móc położyć się na kanapie z kubkiem kawy, przytulić się do mamy... Zapiekły go oczy. Dlaczego dał się wciągnąć w tą sprawę? Dlaczego nie posłuchał Czecha i nie został w domu? "Takiego bohatera chciałeś zgrywać... kretyn".

Wkrótce drzwi zamknęły się z cichym trzaskiem, a PRL usłyszał dobiegające zza niego kroki dwóch dodatkowych par butów. Mężczyźni podeszli do okien i zasunęli je, Gestapo zapalił światło.

SD, jak domyślał się PRL, usiadł na krześle po drugiej stronie. Podniósł na niego wzrok. Wstrząsnął nim zimny dreszcz. Chłodne, twarde spojrzenie mężczyzny napawało go sporym niepokojem. Zdecydowanie nie było w nim nic normalnego, a zwykłe przeczucie wprost krzyczało, że mężczyzna jest zwyczajnym zagrożeniem. Serce zabiło w nim szaleńczo.

Jego uwaga za chwilę została przekierowana na wysokiego mężczyznę, który go tu przyprowadził. Stanął przed nim i oparł się tyłem o biurko. Wziął do ręki papiery i jakąś teczkę, która miała mu służyć za podkładkę. Poprawił okulary.

– Zacznijmy od początku. Nazywam się doktor Ahnenerbe, moi towarzysze to Sicherheitsdienst, w skrócie SD i Geheime Staatspolizei, czyli Gestapo – doktor wskazał po kolei na wymienianych mężczyzn. SD uśmiechnął się dziwnie, na co chłopak tylko się skrzywił. Odwrócił głowę, by spojrzeć na stojącego za jego plecami Gestapo. To był ten sam człowiek, którego wcześniej fotografował. Powoli obrócił głowę znów, by spojrzeć na Ahnenerbe. Ściągnął brwi. – Chcemy zadać ci kilka pytań, głęboko liczę na twoją współpracę

– Jaką współpracę? Barwy ma polskie, z pewnością jest spokrewniony. Te pędraki nigdy nie współpracują – parsknął Gestapo, na co SD zaśmiał się szyderczo.

– Jak dla mnie nawet lepiej – odparł z uśmiechem. Ahne przewrócił z zniesmaczeniem oczami. Nie lubił, gdy ktoś przerywał mu w jego czynnościach. Nie był to jednak czas, by skarcić za to mężczyzn. Nie przy więźniu.

– Imię? – spytał, biorąc do ręki długopis. PRL zacisnął zęby. Zbierał się całkiem długo do odpowiedzi. Doktor spojrzał spod okularów na Gestapo. Mężczyzna położył rękę na oparciu krzesła. PRL znów poczuł dreszcze.

– PRL – mruknął cicho. Ahne zapisał odpowiedź na kartce.

– To skrót od...? – spojrzał na niego wyczekująco. SD przymrużył powieki. Kostek zaczął się obawiać, że w ten sposób, wyjawiając właściwie swoje pochodzenie, zakończy wszelkie przyjemności. Mężczyźni wyraźnie nie byli przychylni Polakom. Skrzywił się. Jego wzrok się zaognił. Musiał być twardy. Dla Polski i mamy. Dla Czecha.

P-i-e-R-d-o-L się – przeliterował grobowo, odważnie patrząc w oczy doktora. SD wyraźnie się ucieszył na jego odpowiedź. Wtedy chłopak niespodziewanie oberwał w twarz.

PRL nie zdążył nawet jęknąć. Upadł na ziemię, czując rozchodzący się na całą jego czaszkę ból. Potem gwałtowna siła posadziła go z powrotem na krześle. Gestapo stanął tym razem bardziej z boku, by mieć łatwiej w razie potrzeby następnego uderzenia.

– Zacznijmy jeszcze raz – doktor posłał mu puste spojrzenie. – Jak masz na imię?

PRL skrzywił się boleśnie. Nie chciał mówić, ale nie chciał znów oberwać. Jego zwłoka wyraźnie nie spodobała się Gestapo, który złapał go mocno za włosy i pociągnął do tyłu. Kostek jęknął cicho.

– Imię, do cholery! – warknął.

– Polska Rzeczpospolita Ludowa...! – mężczyzna puścił jego włosy i się odsunął. Ahnenerbe ponownie odnotował odpowiedź i cicho mruknął pod nosem.

– A więc Polak – PRL spuścił głowę. – Imię matki?

PRL poczuł jak zaczyna się czerwienić ze złości. Pogrywali z nim jak chcieli. Nienawidził tego.

Ваша мать (Vasha mat') – burknął. Ahnenerbe zmarszczył brwi.

– Jak...? – spytał, najwyraźniej myśląc, że PRL odpowiadał na pytanie. Kostek spojrzał mu w oczy.

– Tвоя чертова мать, сука! (tvoya chertova mat', suka!) – podniósł głos i splunął. Doktor się skrzywił. Chłopak poczuł odrobinę satysfakcji z tego, że nikt go nie rozumiał. Satysfakcja ta jednak szybko stopniała.

Ahne westchnął ciężko. Spojrzał na Gestapo i skinął głową. Potem odepchnął się od biurka i odszedł na bok.

PRL podążył za nim wzrokiem. Nie zdążył nawet nad czymkolwiek się zastanowić. Znów oberwał w twarz. Jęknął zaskoczony i spojrzał na mężczyznę. Potem dostał jeszcze raz i jeszcze. Skóra na brwi i wardze nie wytrzymała, puściła się strumykiem krew. Zapłonęła w nim mieszanka ostrego i tępego bólu.

Gestapo przewrócił krzesło, a Kostek, nie mogąc się ochronić związanymi rękami przed upadkiem, upadł ponownie na ziemię z głośnym sykiem. Zacisnął z bólu powieki. Ale to nie był koniec.

Mężczyzna kopnął go z całej siły w brzuch, na co ten stracił na kilka sekund oddech. Skulił się. Oberwał znowu. Jęknął głośno. Z oczu trysnęły łzy, zmieszały się ze spływającą po skroni krwią.

Gestapo złapał go od tyłu i bez większych kłopotów go podniósł. Cisnął nim o biurko, na którym on wylądował na brzuchu. Zaskomlał.

SD uśmiechnął się chytrze i nachylił się nad nim. PRL spojrzał mu ze strachem w oczy.

– Imię twojej pierdolonej matki, du Hurensohn – zażądał jadowicie. Kostek nie dał szybkiej odpowiedzi. Popełnił kolejny błąd. Oberwał z pięści w plecy. Wygiął się w łuk z sykiem. Znów trafił na ziemię.

Gestapo usiadł na nim i dosięgnął związanych z tyłu rąk. Uwolnił jedną, tylko po to, by zaraz je związać z przodu. Za każdym razem, gdy PRL próbował się wyswobodzić, mężczyzna uderzał go z pięści w twarz. Oko miał wystarczająco napuchnięte, by nic nim nie widzieć. Przez chwilę zdawało mu się, że wszystko dzieje się w spowolnieniu.

Mężczyzna wstał. Postawił krzesło. Chłopak uznał to za szansę. Zaczął powoli czołgać się do wyjścia. Nie zdążył przepełznąć nawet kilku metrów. Gestapo go podniósł i posadził na krześle, dosunął gwałtownie do biurka, aż te uderzyło go w żebra. Mężczyzna wyciągnął jego ręce na blat.

SD odpalił papierosa, przyglądając się tej scenie z zadowoleniem. Gdy PRL znów był przed nim, wypuścił dym i ponownie się nachylił.

– Imię matki – polecił twardo. L-ek uciekł wzrokiem.

– Pola... A-Apolonia! – dodał prędko, wiedząc, że mogą nie chcieć przyjąć zdrobnienia jako odpowiedzi. SD posłał krótkie spojrzenie Ahne. Potem znów utkwił swój wzrok w chłopaku.

– Co robiłeś przed naszą kryjówką? – nie otrzymał odpowiedzi. Złapał jego rękę i pociągnął. PRL cicho jęknął. Niemiec coraz mocniej rozdrażniony obracał jego rękę, ale nie znalazł żadnego miejsca z dostępem do skóry. PRL miał bandaże.

Chwycił za nożyczki i prędko rozciął opatrunki. Chłopak próbował zabrać rękę, ale silny uścisk mężczyzny mu to uniemożliwiał.

Wpatrywał się szeroko otwartymi oczami w swoje przedramię. SD zaśmiał się cicho na ten widok. Wyjął z ust papierosa.

– Nie... – cicho zaprotestował. Mężczyzna ani myślał się słuchać. PRL wydał cichy okrzyk, gdy rozżarzony papieros zetknął się ze skórą. Zacisnął palce. Napiął mięśnie. Przywykł do bólu w tym miejscu, nadal jednak było to nieprzyjemne. Kolejne łzy puściły się spod jego powiek.

– Gdzie pracujesz? Dla kogo?! – PRL zadrżał. Nie mógł powiedzieć. Nie mógł narazić swojego brata i nikogo innego. Zacisnął zęby. Wszystko go już bolało, ale musiał to wytrzymać. Nie mogą go przecież wykończyć na śmierć, prawda?

SD warknął wściekły. Wrzucił papierosa do popielnicy.

Ujął powoli lewą dłoń chłopaka i uniósł ją delikatnie. PRL spojrzał na niego i zmarszczył brwi. "Co on...".

Mężczyzna uniósł brwi i złapał palec chłopaka. Spojrzał mu w oczy i się uśmiechnął. Kostek przekrzywił głowę w niezrozumieniu. I nagle w jego oczach ukazało się przerażenie, gdy uścisk na palcu gwałtownie się wzmocnił.

Potworny wrzask poniósł się po pomieszczeniu, tuż po trzasku złamanej kości. Z oczu trysnęła nowa fontanna łez, a PRL zawodził głośno, zwijając się z bólu. Próbował wyrwać rękę, ale ta nadal była mocno trzymana przez mężczyznę przed nim.

– Nie... proszę, proszę, nie... błagam...! – jęczał, bezradnie obserwując jak SD bierze do ręki kolejny palec. Oberwał w twarz. Zadławił się prawie łzami. Mężczyzna tym razem powoli wykrzywiał coraz mocniej paliczek, sprawiając kolejny, nowy rodzaj bólu. PRL wył głośniej.

– Gdzie do cholery pracujesz?! – wydarł się, dokładając mocniejszy nacisk. L-ek nie potrafił nic wydusić. Zakaszlał, podtapiając się we własnej ślinie. SD warknął. I znów po pomieszczeniu poniósł się głuchy trzask, zawtórowany kolejnym przeraźliwym wrzaskiem.

PRL położył się na biurku wypłakując litry łez. Drżał cały, pot zrosił jego ciało od wysiłku. Dobiegał od niego cichy lament. SD złapał za kolejny palec.

– Gdzie?!

– W pierdolonej Żabce! – krzyknął nienaturalnie wysoko. Odetchnął na krótką chwilę, gdy mężczyzna puścił jego rękę. Dyszał ciężko, dłonie drżały mu jak w febrze od potwornych męczarni. Opadł ciężko na biurku.

Nie był to koniec.

Gestapo złapał go za włosy i posadził mocno na krześle. PRL zająknął się i spojrzał nieobecnym wzrokiem na swojego oprawcę.

– Podaj imię – warknął. Chłopak przymknął powieki. Nagła siła przewróciła go ponownie na ziemię. I na brzuch.

Prędkim ruchem mężczyzna podniósł jego koszulkę. PRL zacisnął mocniej oczy. Musiał wytrzymać. Pomyślał, że to może Czechosłowacja zechciał go pogłaskać po plecach. Zadrżał i znów zapłakał.

Gestapo złapał za jakiś przedmiot. Zamachnął się. Skóra pod uderzeniem się zerwała. Kolejny wrzask. Napiął się, chciał uciec od bólu. Kolejne zamachnięcie. Świst powietrza. Chlast. Znowu. Kolejny. Następny. Potworny trupi repertuar. PRL zdzierał gardło. "Mamusiu... mamusiu...!" płakał rzęsiście. Już opadał z sił.

Wreszcie ryk zaczął milknąć. Na plecach ukazało się mięso. Pod chłopakiem rosła czerwona kałuża.

SD wstał z krzesła i zbliżył się. Spojrzał z pogardą na trzęsącego się w konwulsjach chłopaka. Położył but na wyciągniętych przed nim dłoniach. PRL cicho jęknął, czując jak wyłamane palce ponownie rozpaliły się tępym bólem. Gestapo przestał go chłostać.

– Kto ciebie przysłał, szczurze?! – nacisk na palcach się zwiększył. Oddech chłopaka drżał wraz z jego ciałem. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. SD zabrał but. Gestapo kopnął go w bok. Ciało chłopaka coraz mniej reagowało, on już nie miał siły krzyczeć.

Gestapo przykląkł, gotów go znów uderzyć.

– Wystarczy – spokojny, choć zdecydowany głos przerwał jakiekolwiek zamiary mężczyzn. Dwójka spojrzała na niego, Gestapo z ogromną niechęcią zmarszczył brwi. Dyszał z adrenaliny, jego ręce ociekały krwią. Jak wilk odciągnięty od swojego posiłku.

– Nic nie powiedział. Jeszcze dużo może przyjąć – zaprotestował, znając się najwyraźniej na rzeczy. Ahnenerbe wstał i podszedł do nich.  Czubkiem buta lekko szturchnął leżącego. Jego ciało drżało, ale nie próbował nawet uciec od nacisku. Doktor spojrzał po nich. Uniósł brwi, choćby właśnie coś im udowodnił.

– Nic więcej nie powie, a jeszcze go zabijecie. Mam nadzieję, że wiecie co znaczy "żywy", Herr SD – słowa ociekały wprost kpiną. SD burknął cicho i odwrócił głowę. – Ma być żywy do momentu, aż nie wróci Herr Reich. Najwyżej On się nim zajmie i wyciągnie coś więcej

– Co mamy w takim razie z nim zrobić? – spytał Gestapo, wycierając ramieniem pot z czoła. Ahne założył ręce za plecami.

– Zanieście go do celi. Ja się nim odpowiednio zaopiekuję. Potem posprzątajcie ten bałagan – to powiedziawszy odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia.

SD spojrzał na Gestapo.

– Trochę inny wieczór, niż planowaliśmy, ale nadal wspólny – zaśmiał się głupio. Gestapo przewrócił oczami.

Halt die Klappe, Kackarsch – burknął wyraźnie niepocieszony. Podszedł od boku do chłopaka i rozwiązał sznur, żeby łatwiej mogli go złapać za ręce. Potem wziął go za jego ramię. – Złap go od drugiej strony

~•~•~•~•~

Przepraszam :,>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro