Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

PRL w swoim skołowaniu nie zwrócił nawet uwagi na to, że pani Róża wyszła z zaplecza i stanęła obok niego. Patrzył się na odbiornik radiowy z lekko rozchylonymi ustami, a jego brwi same ściągnęły się ku sobie.

Prawie podskoczył, gdy poczuł na swoim ramieniu dłoń kobiety, obdarował ją zaraz urażonym spojrzeniem.

– On był twoim ojcem, prawda? Tak mi przykro... – spiął się, gdy staruszka go objęła. Nie wiedział jak ma na to zareagować, więc po prostu siedział sztywno jak kłoda.

Wewnętrznie nie odczuwał jakiejkolwiek straty. Nie czuł większego smutku, ani żalu. Był zwyczajnie zaskoczony tym, że ktoś taki jak II RP dał się nabrać swojemu zabójcy i pozwolił się tak po prostu zabić w swoim własnym biurze. Było to wręcz podejrzane. Przecież w policji o tej godzinie przebywało sporo funkcjonariuszy, nikt nie trafiłby tam niezauważony.

Jedyne co sprawiło, że poczuł ukłucie współczucia, był fakt, że będzie się musiała o tym dowiedzieć jego matka. Spodziewał się z jej strony mocnej reakcji, w końcu mimo wszystko była z tym mężczyzną w jakiś sposób zżyta.

No i wreszcie w jego głowie zaświtała myśl, wywołana wcześniejszą rozmową z panią Różą. Jego ojciec. Czy Rzesza byłby w stanie to zrobić? Czy narażałby się w taki sposób, wchodząc w sam środek jaskini lwa, gdzie każda znajdująca się w środku osoba znała jego wygląd, posturę, sposób poruszania się i mówienia? Niejeden mimo tych wątpliwości jeszcze rozważałby tą opcję, jednak nie PRL. Dla niego Rzesza nie był winny śmierci Rzeczypospolitej. Wydawało mu się to zbyt absurdalne, nawet jeśli Niemiec darzył ogromną nienawiścią drugiego staruszka.

Pani Róża odsunęła się wreszcie od niego, patrząc na niego jeszcze ze smutkiem w oczach. Była przeświadczona o tym, że on był w zbyt wielkim szoku, by jakkolwiek zareagować, dlatego nie zdziwiła się na jego brak ekspresji.

– PRL, jeśli potrzebujesz, to możesz wziąć sobie dzień wolnego. Dam sobie tutaj radę sama. Weź głęboki wdech i odpocznij – chłopak wstał z krzesła i bez słowa pokiwał głową. W jego myśli krążyła tylko jedna rzecz, a była to kwestia jego matki. Musiał ją jak najszybciej znaleźć, żeby ją wesprzeć.

Pozabierał swoje rzeczy i wolnym krokiem opuścił sklepik, a dalej niemalże biegiem ruszył w dół ulicy, w stronę targu. Liczył, że może jeszcze mu się poszczęści i znajdzie tam swoją matkę.

Walające się na brudnym chodniku puszki i butelki po nocnych wypadach nastolatków brzęczały mu pod nogami, gdy walczył o równowagę. Jego umysł zawarczał we wprost wściekłym wyrazie, domagając się tak długo niespożywanego alkoholu. Żołądek mu się boleśnie skręcił, ale całą siłą woli odwrócił swoją uwagę. "Mama."

Przebiegł przez otwartą bramę targowiska, trafiając na dróżkę, wzdłuż której w dwóch rzędach z jednej, jak i drugiej strony znajdywały się budki z przeróżnym towarem. Niektóre już się zamykały, z powodu jego braku, inne po prostu stały puste, nie zajęte przez nikogo. Do większości tych jeszcze otwartych ustawiały się długie kolejki, co skwasiło usta PRL-u. Zaraz do jego głowy napłynęły wspomnienia z jego mizernych rządów, które niekoniecznie chciał akurat teraz sobie przypominać.

Stojąc pośrodku zatłoczonej dróżki czuł się conajmniej jak zagubione w sklepie dziecko, co na moment straciło z oczu swoich rodziców. Nie miał najmniejszego pojęcia gdzie zacząć szukać matki, a przecież istniało ryzyko, że jej tutaj mogło już wcale nie być.

Ruszył na ślepo przed siebie żwawym krokiem i rozglądał się na boki. Jego wyższy wzrost całkiem ułatwiał sprawę, jednak z tego tytułu co chwilę zderzał się z niższą staruszką, czy krążącymi pod jego nogami dziećmi. Jedno się w ten sposób przewróciło z przesadnie głośnym wrzaskiem, ale PRL nie zwrócił na nie uwagi. Płaczącą dziewczynką zajęła się jej babcia.

Przeszedł cały targ, nie znalazłszy żadnej znajomej twarzy. Ze zrezygnowaniem zawrócił, ponownie przepychając się przez gąszcz ludzi. Wtedy, stojąc tuż przy bramie wyjściowej, usłyszał całkiem znajomy, słodki wręcz głos. Odwrócił się, a jego oczy wreszcie natrafiły na Polę. Stała i rozmawiała akurat z rzeźnikiem, wskazując przy tym na jakiś dorodniejszy kawałek mięsa. PRL natychmiast do niej podszedł, a gdy stanął obok i ją poszturchał, wydała nieco zaskoczony dźwięk. Z niezrozumieniem spojrzała na swojego syna, by za chwilę posłać mu lekki uśmiech.

– Co tutaj robisz PRL? Coś się stało? – spytała, wiedząc, że chłopak z pewnością z byle powodu nie wyszedłby sobie tak po prostu ze sklepu. Kostek nie potrafił jej odpowiedzieć, słowa uwięzły mu w gardle. Tą informacją miał ściągnąć jej z ust ten uśmiech i ją całkowicie zdruzgotać, nie dziwota więc, że przychodziło mu to z trudem. Wzrok kobiety przybrał zmartwionego wyrazu, a jej brwi się zmarszczyły. Pojawiła się w głowie Poli obawa, że PRL przeżywa swój kolejny epizod. Złapała jego dłoń i uniosła na wysokość swoich ust, nie spuszczając z niego oczu. Strach w nich zawarty poruszył w przerażeniu serce chłopaka. Nabrał powietrza.

– Musimy gdzieś usiąść mamo – wydusił w końcu, lekko zaciskając palce na dłoni rodzicielki. Ona powoli pokiwała głową i tylko zapłaciła mężczyźnie za zakupy, które wkrótce wrzuciła do swojego koszyka. Dalej PRL zaprowadził ją w stronę najbliższej ławeczki, gdzie ją posadził. Przez cały ten czas Pola posyłała mu całkiem przejęte spojrzenie, czując zwyczajnie w środku, że stało się coś złego.

Chłopak zasiadł obok niej i przez krótki moment milczał.

– L-ku... co się stało? Martwię się, czemu nic nie mówisz...? – zwróciła się w jego stronę, kierując automatycznie swoje kolana ku niemu. Plisowana spódnica zatrzepotała na wietrze. Jak sutanna księdza na pogrzebie. PRL złapał dłoń kobiety w swoje długie, kościste palce. Knykcie jego błyszczały siną czerwienią na tle bladej skóry.

– Mamo... ostatniej nocy doszło do morderstwa – zaczął nieśmiało, unikając jej wzroku. Oczy utkwił w ich dłoniach. Potem zjechały na jego przedramiona, oplecione szczelnie bandażem, niczym pnący się boa wokół swojej ofiary, którą czekał niechybny koniec w jego szczękach. Kiedyś całkowicie było mu to obojętne, jednak teraz, gdy na codzień widział się z matką, materiałem bandażu zakrywał wszystkie ślady świadczące o jego chwilach słabości i zwykłej desperacji w poszukiwaniu jakiegokolwiek uczucia, nawet jeśli miał to być ból. Nie rozstawał się z nimi prawie nigdy, jedynie wtedy, gdy był sam w łazience. Zaczął tak robić, odkąd Pola popadła w histerię na widok ilości blizn na jego rękach.

Z krótkiego zamyślenia wyrwał go mocniejszy uścisk dłoni. Wewnątrz kobiety kotłował się coraz silniejszy stres, o czym świadczyły coraz mniej widoczne naczynka na jej twarzy. Bladym kolorem skóry dorównywała już synowi.

– Coś słyszałam... co w związku z tym...? – jej głos zadrżał w niepewności. Nagły przypływ odwagi tchnął w piersi PRL-u powietrza. Następne słowa wyszły z jego ust samoistnie, jakby on stał obok i mówił je ktoś inny.

– Tą osobą był Rzeczpospolita. Mówili w radiu – mięśnie zmarszczonych brwi kobiety rozluźniły się, a oczy otwarły szerzej w szoku. Serce zamarło w piersi, oddech niemalże zanikł. Trawiła tą informację kilka sekund, by potem dłonią zakryć usta. Mięśnie w jej wnętrzu boleśnie się skurczyły. Łzy jak deszcz ruszyły w dół po jej policzkach. Pola skurczyła się, drżąc i łkając cicho. Zakryła wkrótce twarz.

PRL natychmiast mocno przytulił rodzicielkę do siebie, w milczeniu pozwalając jej na upust swoich emocji.

W drodze powrotnej oplatał ją ramieniem i prowadził do ich domu, bo Pola przez łzy nie była w stanie nic zobaczyć. W drugiej ręce niósł kosz z zakupami.

Idąc chodnikiem nie umknęły jego uwadze zdegustowane spojrzenia w ich kierunku, a już szczególnie w kierunku PRL-u. Te kierowane w niego miały dodatkową nienawistną nutę. PRL często był zaczepiany w mieście i oskarżany za bycie współwinnym ucieczce Rzeszy. Całkowicie bezpodstawne wnioski, z którymi musiał się mierzyć prawie każdego dnia. W obecnej sytuacji podejrzewał, że mieszkańcy miasta tak samo jak pani Róża połączyli wątki i uznali Rzeszę jako mordercę II RP, a więc pociągali w swoich umysłach do odpowiedzialności za śmierć mężczyzny L-ka. Prychnął cicho, spuszczając wzrok na czubki butów.

W domu posadził mamę na fotelu i przykrył kocem. Odszedł od niej tylko na chwilę, żeby zaparzyć ciepłej herbaty, którą natychmiast jej podał. Nie wiedząc co ze sobą więcej zrobić, gdyż fotel na którym siedziała Pola stał w tym miejscu samotnie, usiadł tuż obok niego, opierając brodę na przedramionach, które ułożył na podłokietniku. Kobieta popijała napój małymi łykami. W którymś momencie wyciągnęła rękę i zaczęła bawić się puchatymi włosami siedzącego obok chłopaka. Nie miał nic przeciwko.

Spędzili długie popołudnie w milczeniu. Potem PRL opróżnił koszyk i powkładał zakupy w odpowiednie miejsca. Zrobił sobie i Poli kanapki, bo była to jedyna rzecz, jaką potrafił zrobić w kuchni. Kobieta wtedy nadal nie ruszała się z fotelu. Zjedli przy nim razem, czerpiąc zwyczajnie ze swojego wspólnego towarzystwa.

Dopiero po ich wspólnej kolacji, gdy Pola odłożyła talerz na znajdujący się obok fotela stoliczek, odezwała się do L-ka.

– On potrafił być dobry... – wydusiła cichutko, patrząc łagodnie na niego. Kostek zastanowił się nad odpowiedzią.

– Myślę, że domyślał się, że byłem od Rzeszy. Stąd też tak mnie traktował. Kto by chciał wychowywać cudze dziecko, szczególnie swojego wroga...? – spytał retorycznie, jednak bez szczególnego jadu. Ton głosu miał łagodny, nie chciał się sprzeczać z matką i dokładać jej przykrości.

– Naprawdę myślisz, że mógł wiedzieć...? Nigdy o tym szczególnie nie rozmawialiśmy. Zdaje się, że wychodził z założenia, że spotkało mnie coś niemiłego w ciemnej uliczce – PRL uniósł brwi i delikatnie uniósł kąciki ust. W tym uśmiechu jednak nie było nic radosnego. Za chwilę otworzył buzię, eksponując kobiecie swój szereg ostrych zębów, dokładnie identycznych jak te, które miał Rzesza. Niewiele krajów mogło się takimi poszczycić.

– One mogły mu podpowiedzieć i nakierować na ten trop. Głupi nie był, to trzeba mu przyznać – kobieta cicho parsknęła, smutnym śmiechem. Czule pogłaskała go po policzku, lekko kciukiem naciągając skórę, żeby móc obejrzeć jego uzębienie.

– Niezłe ząbki po nim odziedziczyłeś. Wiem, jak potrafią być nieprzyjemnie ostre – PRL gdy domyślił się, o co mogło jej chodzić, skrzywił się, uśmiechając się ze zdegustowaniem.

– Ew... nie wiem czy chciałem to wiedzieć, mamo – te słowa wywołały u niej całkiem rozbawiony śmiech. Pogłaskała chłopaka po głowie.

– I znowu wszystko się sprowadza do tego szwaba... – mruknęła, z delikatnie słyszalnym zrezygnowaniem.

– Myślisz, że on mógł za tym stać...? – kobieta posłała mu smutniejsze spojrzenie. Cicho westchnęła.

– Przeszło mi to przez myśl. Rzesza potrafi być inny, ale siedzi w nim też sporo złych rzeczy. One czynią go tym diabłem wcielonym, o którym wszyscy mówią. Jedną z jego niedoskonałości jest to, że jest bardzo mściwy. Rzeczpospolita w ostatnich dniach nieźle go upokorzył, nie wykluczałabym więc go z grona podejrzanych – PRL nie wyglądał na zadowolonego tą odpowiedzią. Jego twarz zmarkotniała, a usta wykrzywiły się w podkówkę. Pola uśmiechnęła się na to i odgarnęła jego grzywkę z oczu. – A ty...?

– Jak dla mnie, on nie wychylałby się, szczególnie w tak zuchwały sposób. W komendzie policji napewno roiło się od mundurowych, sporo by ryzykował – Pola chciała wtrącić, że przecież to był Rzesza, ten, który za młodu uwielbiał być w samym centrum uwagi, ten, który podejmował bardzo odważne i zaskakujące decyzje (które na marginesie jakimś cudem się spełniały z powodzeniem), czym niejednego pozostawiał w osłupieniu. Kobieta wiedziała, że mimo lat spędzonych "na wygnaniu" i tego pozornego dorośnięcia, w Rzeszy nadal siedział ten młody mężczyzna, czekający na odpowiednią chwilę, by zedrzeć maskę spokojnego i dojrzałego człowieka, jakiego poznał PRL. Współczuła mu z tego powodu. Współczuła, że nie miał okazji poznać tego siedzącego w nim zła, by mógł spojrzeć na wszystko przez bardziej przejrzyste szkła. Nie potrafiła jednak mu tego powiedzieć. Znała całkiem swojego syna i wiedziała, że tym tylko go rozdrażni, a nic pozytywnego to nie wniesie.

– Cóż, najwyraźniej pozostaje nam czekać na rozwój wydarzeń. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to trwać za długo. Mogą w ten sposób przeciągnąć czas oczekiwania na obrzędy pogrzebowe – złapała za kubek i ponownie upiła z niego łyk.

– Kim on właściwie dla ciebie był? – spytał, kierowany czystą ciekawością. Pola przejechała palcem po porcelanie. Wzrok skierowała na zawartość kubka.

– Przykładna kobieta powiedziałaby, że najukochańszym mężem... dla mnie był bardziej jak bliski przyjaciel. Nigdy nie wzbudził we mnie tak silnych emocji jak... – urwała, czując lekką blokadę. PRL uniósł lekko brwi.

– ...jak Trzecia Rzesza...? – spytał retorycznie, wiedząc doskonale, że taka była odpowiedź. Pola spojrzała na niego.

– Myślę, że on za bardzo mnie rozpieścił swoją osobą. Zawsze zaskakiwał. Gdy człowiek myślał, że go rozgryzł, on nagle pojawiał się z czymś nowym. Było w tym coś ekscytującego i przyciągającego. Rzeczpospolita był bardziej... prosty. Bezpośredni wręcz. Radość odkrywania go mogła się zakończyć po kilku spotkaniach. Był wierny, bardzo się starał i robił wszystko, żeby być idealnym. Potrafił być wspaniałym człowiekiem, ale to nie było to samo. Czegoś w nim brakowało, a moje serce na tamten moment było już kupione. Okropnie się czuję mówiąc to, szczególnie już jako wdowa. Musiałam jednak wyjść wtedy za mąż. Gdyby wyszło na jaw, że mam nieślubne dziecko, to mogłoby być nieprzyjemnie – chłopak cicho mruknął.

– Od samego początku sprawiałem tylko problemy... – wyburczał grobowo. Zanim kobieta cokolwiek powiedziała, zadał pytanie. – Byłem wpadką?

Pola ściągnęła brwi. Przybrała podobny wyraz do tego, jakim matka spogląda na swoje dziecko, które właśnie wylało przed nią swoje wszystkie zmartwienia. Właściwie tak właśnie było.

– Nie byłeś wpadką, kochanie. Byłeś niespodzianką. Gdy się dowiedziałam, byłam zaskoczona, ale potem spadła na mnie tak ogromna radość, jakiej nigdy nie doświadczyłam. Zarówno ty, jak i twój młodszy brat jesteście moimi dwoma aniołkami, których za nic w świecie bym nie oddała – lekko uniosła kąciki ust i pogłaskała czule chłopaka. Potem się nachyliła i pocałowała go w czoło. PRL delikatnie się uśmiechnął, jednak było w tym nadal coś smutnego.

– Dalej nie rozumiem, czemu nas zostawiłaś... – wymruczał cicho, trochę zły na siebie, że drążył temat, coraz bardziej psując atmosferę. Pola lekko się zmieszała.

– Dochodziło między nami do zbyt dużych spięć. Był bezsilny widząc, że osoba na której mu zależy nie do końca odwzajemnia jego uczucia. Musiałam odejść dla naszego wspólnego dobra. Chciałam cię zabrać ze sobą, ale mi na to nie pozwolił. Powiedział, że się wami dobrze zajmie i przygotuje do roli prowadzenia państwa, ale... najwyraźniej był to mój największy błąd w życiu – PRL spojrzał w jej smutne, zmęczone oczy. Skrywał się w nich kotłowany przez wiele lat ból. Rysy powstające w jej duszy osłabiały ją i powoli prowadziły do jej nagłego rozpadu, jak kryształowa waza stuknięta w tym jednym najdelikatniejszym miejscu. Wyciągnął rękę i złapał jej dłoń, przykuwając tym samym jej uwagę.

– Dużo przeszłaś mamo, ale już możesz odpocząć. Teraz będzie lepiej. Musi być lepiej

~•~•~•~•~
Nie chciałam nic pisać w notce pod rozdziałem, ale muszę wylać swoją frustrację
Wczoraj całe południe siedziałam nad kończeniem skrótu planu wydarzeń, który podzieliłam na rozdziały
Dzisiaj się okazało, że wspaniały Wattpad nic z tego nie zapisał (mimo iż upewniałam się kilkukrotnie, że jest to zapisane, ale najwyraźniej nasz pomarańczowy serwis ma inne pomysły...)
Coś tam udało mi się napisać w skrócie, ale jestem załamana :,>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro