Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bezwładne ciało siedziało oparte o zimną ścianę celi. Całe drżało, jakby smagane co chwilę prądem, niektóre podrygi silniejsze od innych. Ręce ułożone były po jego bokach, niezdolne do wykonania żadnego ruchu bez ryzyka wzbudzenia kolejnej fali bólu, która dogłębnie by go przeszyła.

PRL był nieobecny. Choć wyglądał na to, że wpatrywał się w jeden punkt, to widać było z daleka, że jego świadomość krążyła gdzie indziej, lub co gorsza - zaniknęła bezpowrotnie. Potworny uraz odcisnął swoje piętno w jego umyśle, w jakiś sposób go uszkadzając.

Siedział sam, w ciszy chłodnego pomieszczenia. Siedział tak, jak został tam wrzucony, nawet nie próbował się poruszyć. Nie wiadomo, czy w ogóle był w stanie to wykonać. Jego ciężki oddech i drżenie ciała były jedynymi rzeczami, które wskazywały na to, że jeszcze żyje.

Minęło sporo czasu, odkąd tam trafił. Z pewnością była to godzina, może dwie. PRL zatracił poczucie czasu, ale zapewne i tak jego umysł był w zbyt wielkim pourazowym szoku, żeby zastanawiał się nad upływającym czasem.

Nie poruszył się w chwili, gdy po celi poniósł się odgłos kroków. Ani wtedy, gdy zapaliło się światło. Nie drgnął nawet, gdy do środka wszedł doktor. PRL był nieobecny.

Herr Polska Ludowa – wywołany nie podniósł wzroku. Ahne zmarszczył brwi. Poprawił uchwyt na swojej walizce, a potem wyciągnął z kieszeni klucz do celi. Otworzył ją i wszedł do środka. PRL nadal leżał w jednej pozycji.

Mężczyzna odłożył na ziemię walizkę i podszedł do chłopaka. Kucnął przed nim i się mu uważnie przyjrzał. Wyjął z kieszeni małą latarkę i poświecił nią w oczy Kostka. Jego źrenice się skurczyły, a on sam zamknął powieki, uciekając przed światłem.

Doktor złapał jego rękę i ją obejrzał. Dwa palce były nienaturalnie wykrzywione i całkiem sine. Oprócz tego odnotował ślad po oparzeniu i mnóstwo ran ciętych, które znalazły się tam zdecydowanie wcześniej przed zadanymi torturami. Mężczyzna mruknął pod nosem i powoli opuścił rękę swojego pacjenta.

Wstał z ziemi i podszedł do tyłu chłopaka. Próbował podnieść do góry jego koszulkę, jednak ta miejscami przywarła do ciała, zasychając wraz z otwartymi ranami. Skrzywił się niezadowolony.

Wstał z ziemi i podszedł do swojej walizki. Zabrał ją bliżej i otworzył, wyjmując następnie ostre nożyce.

I znów uklęknął za nim, a znalezionym narzędziem rozciął materiał koszulki. Wykonał pionowe cięcie, chłodny metal sunął wzdłuż uszkodzonych pleców chłopaka, który wzdrygał się na znak dyskomfortu.

Ahne odłożył na bok nożyczki i złapał długimi palcami za materiał z jednej i drugiej strony.

Niespodziewanie pociągnął go, zrywając wraz z koszulką zaschnięte rany. PRL naprężył się i wydarł, ale ciszej, krótko. Skulił się i cicho skomlał, ciecz znowu strumykami potoczyła się po jego bladych plecach.

Doktor beznamiętnie przyglądał się ranom. Założył na ręce lateksowe rękawiczki i palcem badał siną skórę chłopaka. Ten drżał jeszcze gwałtowniej, tym razem z powodu chłodu.

Doktor wyjął notatnik i coś prędko w nim zapisał, nie przejmując się tym, że ubrudził krwią swój długopis.

Dalej ponownie znalazł się przed nim. PRL wreszcie uniósł skatowany wzrok i utkwił go tępo w mężczyźnie. Ciężko dyszał, świszczący oddech opuszczał jego usta.

– Pi...ić... – wychrypiał cicho między wydechami. Ahnenerbe spojrzał mu w oczy.

– Skoro potrafisz się odzywać, to znaczy, że wytrzymasz jeszcze trochę bez wody – odparł sucho, gdy wstał z ziemi. Oczy L-ka spłynęły zaraz nieprzytomnie na ziemię.

Ahne zebrał swoje rzeczy. Rzucił ostatnie spojrzenie skruszonemu chłopakowi. W duchu wyszczerzył się do siebie. Musiał tylko poczekać, aż wróci Herr Reich i uzyskać od niego pełną zgodę. Wtedy i on by miał rozrywkę pomiędzy ich planami, a PRL zostałby bardzo wszechstronnie przez niego "przebadany". Jak królik doświadczalny. Ahne prawie się zaśmiał na swoją myśl. Tak właśnie wyglądał chłopak. Jak przerażony królik.

Musiał go podtrzymywać przy życiu do tego czasu. Planowo Rzesza miał wrócić po kilku dniach, co stanowiło pewnego rodzaju przeszkodę. Był to jednak krzyż, którego doktor był w stanie się podjąć.

Zawrócił i opuścił celę. Zamknął drzwi na klucz, jego kroki stopniowo niknęły w ciemnym już korytarzu. PRL znów został sam. Ciało drżało jak w agonalnych konwulsjach.


Mein Herr? – zaskoczony doktor przepuścił w przejściu swojego przełożonego, który chwilę wcześniej zastukał w drzwi. Rzesza wrócił o wiele za wcześnie. Rzucił mu krótkie spojrzenie. – Coś się stało? Dlaczego...

– Zwołaj resztę. Musimy poważnie pomówić, a nie mamy za wiele czasu – Ahne skinął głową, już nie pytając o nic więcej. Wiedział, że nie dowie się od mężczyzny niczego, czego będzie chciał powiedzieć im wszystkim.

W biurze zgromadziła się czwórka mężczyzn. Trzech z nich wpatrywało się w napięciu w ostatniego, który stał po drugiej stronie biurka. Gestapo i SD wyglądali na najbardziej zmartwionych - Rzesza wrócił sam, bez ich bliskiego kompana.

– Napotkaliśmy z NSDAP pewne problemy, przez które zawiesiliśmy naszą misję – zaczął poważnie. Dwie organizacje wypuściły ciężko powietrze. Ahnenerbe stał cały czas wyprostowany, z rękami złożonymi za plecami.

– Tak jak przewidywaliśmy, Herr. Im dalej w las, tym więcej drzew – stwierdził, patrząc uważnie w oczy Rzeszy. Ten się lekko skrzywił.

– Mieliśmy ogon. Skubańcy byli dobrzy, ale w porę się zorientowaliśmy. Okazało się, że ktoś mi podrzucił nadajnik – oburzenie poniosło się po pomieszczeniu. SD podniósł głos.

– Ktoś podrzucił? Przecież z nikim nie ma Pan kontaktu. Musiał to być ktoś z... To pewnie ty, du blöde Ziege! Jak mogłeś nas zdradzić?! – skierował zaraz swoje podejrzenia na Gestapo. Odepchnął go brutalnie, gotów do bójki. Ten z oburzeniem zmarszczył brwi i wykrzywił usta. Cierpliwie znosił zaczepki, wiedząc jak nieprofesjonalnym by było pobić się przed swoim dowódcą.

– Ja? Jak śmiesz tak w ogóle sugerować? Może to byłeś ty i teraz ciskasz oskarżeniami na lewo i prawo, by się oczyścić?! – wysyczał spomiędzy zębów. Rzesza prychnął pod nosem na kłótnię tych dwóch. „Banda imbecyli" pomyślał gorzko, nie wierząc, że naprawdę ma do czynienia z takimi półgłówkami. Doktor natomiast ściągnął brwi. Coś mu się nie zgadzało.

– Zniszczyliście go? – spytał, ignorując kłótnię rozgrywającą się tuż obok niego. Rzesza pokręcił głową.

– Nie. NSDAP go wziął i porusza się z nim po mieście – SD i Gestapo zamilkli. pytające spojrzenie ze strony mężczyzn skłoniło Rzeszę do kontynuacji. – Uznałem, że możemy zrobić akcję, która wywiezie całkowicie w pole tych ludzi. Szczególnie, że podejrzewam, kto i kiedy podrzucił mi nadajnik, toteż wiem, kim są ludzie, którzy nas śledzą. Tym problemem zajmę się osobiście, ale później – oj tak. Rzesza wiedział, kto podrzucił mu urządzenie. Pewien blondyn nacisnął mu wyjątkowo dotkliwie na odcisk. Zasłużył na lekcję pokory.

– Jest to wykonalne, ale owiane sporym ryzykiem. Trzeba będzie dużo poświęcić, by wyglądało to realistycznie. Najlepiej będzie zaangażować w to naszą nową grupę bojówek – uznał doktor, mrużąc w skupieniu powieki. Rzesza przytaknął.

– Jestem skory do tego poświęcenia. Lepsze jest to, niż całe służby federalne na karku – odparł poważnie. Wzrok jego powędrował na biurko, gdzie dostrzegł nie do końca zaschniętą kroplę krwi. Zmarszczył brwi i przyjrzał się jej z uwagą. Usta wykrzywiły mu się w zdegustowanym wyrazie. – Nie potraficie przez pięć minut mojej nieobecności nie rozlewać krwi? – spytał ostro i spojrzał na dwójkę. Coś jednak się nie zgadzało. Dwóch niesfornych mężczyzn nie miało na sobie śladów żadnej świeżej bijatyki. Wymiana spojrzeń między całą trójką zaniepokoiła Rzeszę. Tak, jakby coś skrywali. – Co tu się stało, chłopcy?

– Nic szczególnego, mein Herr. Nic, co powinno nas niepokoić – zapewnił Ahne. Rzesza utkwił wzrok w Gestapo i SD. Wydawali się nagle być całkiem rozpromienionymi.

– To znaczy? – dopytał, chcąc więcej wyjaśnień. Dalszego tematu ponownie podjął się doktor.

– Nie tylko wy mieliście ogon. Ktoś szpiegował przy starej bazie, obserwował jak Gestapo pakuje wozy – odparł zgodnie z prawdą. – Złapałem go zanim zdążył wyrządzić większą szkodę, niestety już ciebie nie było z nami, Herr. Przywieźliśmy go tutaj, nieprzytomnego, a potem zadaliśmy kilka pytań – na te słowa pozostała dwójka zaczęła cicho rechotać. Rzesza z zadowoleniem skinął głową.

– Współpracował? – spytał, z góry zakładając, że były ku temu znikome szanse. Tym razem odezwał się Gestapo.

– Nie do końca. Musieliśmy go zachęcić do mówienia, a i tak nie powiedział nam nic istotnego. Potwornie słaby, padł po kilku batach w plecy – mruknął rzeczowo.

– Ahne uznał, że lepiej będzie poczekać na ciebie, Herr i że może tobie uda się wyciągnąć z niego coś więcej – dodał SD. Rzesza uśmiechnął się szeroko, zadowolony.

– Cóż, moje podejście z pewnością skłoniłoby go do mówienia. Zawsze dostaję to, czego chcę – przyznał z dumą. Mężczyźni zaśmiali się. – W jakim jest stanie?

– Przytomny. Odzywa się, ale jest bardzo słaby i ledwie formułuje myśli – Ahnenerbe wyjął z kieszeni notatnik z całym sprawozdaniem i podał go mężczyźnie. Ten przewertował w skupieniu strony. Brwi powędrowały do góry z pewnym uznaniem.

– Dwa złamane palce, rozerwana skóra na plecach, rozcięta warga z brwią... opuchnięta twarz... ktoś tu się dobrze bawił – mruknął pod nosem. Gestapo i SD uśmiechnęli się okrutnie. Rzesza zamknął notatnik i oddał go doktorowi. – Przedstawił się chociaż jakoś?

– Owszem, chociaż nie wiadomo, na ile te informacje są prawdziwe – Rzesza ponaglił Ahne ruchem głowy. – Przedstawił się jako Polska Rzeczpospolita Ludowa, w skrócie PRL

Zapadła w pomieszczeniu głucha cisza. Obserwator mógłby przysiąc, że słyszy płynący w ścianach prąd.

Rzesza zastygł, zdjęty nie tyle zaskoczeniem, co przerażeniem. Ahnenerbe zmarszczył brwi, czując, że stało się coś, co stać się nie powinno. Zacisnął szczękę, jego palce mocniej oplotły nadgarstek drugiej ręki.

– Oh, ile musiał się nagadać, zanim to wyśpiewał. Dostał porządnie w ryj i prędko spokorniał – zaśmiał się SD, nie wyczuwając jak bardzo zgęstniała atmosfera. Nawet Gestapo zrobił krok w tył, chcąc być jak najdalej od Rzeszy. Spuścił głowę, jak dziecko, któremu matka miała zaraz wygłosić kazanie.

Rzesza spojrzał pusto na SD i przekrzywił głowę. Gestapo zacisnął powieki.

– Doprawdy? – stoicki spokój mężczyzny mógł zwieść niejednego. SD uśmiechnął się szeroko. Rzesza powoli, mimochodem wyszedł zza biurka. Wściekle drżące dłonie złapał za swoimi plecami. Ahne nie rozumiał tej reakcji. Pojął jedynie tyle, że Rzesza zareagował w ten sposób po usłyszeniu imienia chłopaka. „Coś musi dla niego znaczyć" pomyślał w duchu. Pożałował zaraz tego, co zrobili.

– Owszem. Zdążył zwyzywać Ahne, ale Gestapo się tym dobrze zajął – odparł z dumą.

Halt die Klappe, du Fotze – warknął Gestapo, posyłając mu ostre spojrzenie. SD zbył to wzruszeniem ramionami. Rzesza zatrzymał się przed nim, oczy błyszczały mu niezdrowym płomieniem. Zacisnął ręce.

– Dostał za swoje, czyż to nie cudowne? – spytał retorycznie. SD zaczął energicznie kiwać głową. Otworzył usta, by odpowiedzieć, ale przerwała mu w tym pięść Rzeszy, wymierzona centralnie w jego szczękę. Po pomieszczeniu poniósł się zduszony odgłos zaskoczenia. SD złapał się za promieniujące bólem miejsce i ze strachem w oczach spoglądał na mężczyznę.

– M-Mein Herr? – wyjąkał zmieszany. Rzesza już nie skrywał kotłującej się w nim furii.

– Czy wyście już całkowicie poupadali na te puste łby?! – wydarł się, mrożąc krew w żyłach każdego z obecnych. Ahne jako jedyny patrzył odważnie na niego, miał jednak na tyle wyczucia, że wiedział, że lepiej jest się nie odzywać. – Co mu kurwa zrobiliście?!

H...Herr, to... to co nam kazałeś ze szpiegami... – wymruczał na swoją obronę Gestapo. Za chwilę i on oberwał w twarz.

– On nie jest szpiegiem, tylko głupim dzieciakiem! – oczy zaświeciły mu się w świetle żarówki. – Gdzie on jest?!

– W piwnicy, Herr – odpowiedział mu Ahne. Mężczyzna warknął wściekle, przecisnął się między nimi i prędkim krokiem ruszył we wskazane miejsce.

SD i Gestapo zaczęli wymieniać między sobą zdziwione spojrzenia. Na końcu zerknęli na doktora, który patrzył w miejsce, gdzie udał się jego dowódca.

– Co tu się stało? – wydusił cicho SD, nadal trzymając się za twarz. Ahne skrzywił się.

– Nie wiem, ale się dowiem. Nie zrobiliście nic złego, podejrzewam, że doszło do nieporozumienia – odparł i ruszył za Rzeszą. Pozostała dwójka poszła w jego ślady.

Rzesza wparował do ciemnej piwnicy. Na ślepo odnalazł włącznik światła i rozejrzał się dookoła. Jego wzrok zatrzymał się na skulonym kształcie, siedzącym w jednej z cel.

Poczuł, jak jego serce się boleśnie rozpada.

Zapłakał cicho, rozpoznając w skatowanym człowieku swojego syna. PRL trząsł się słabo, jego wargi drżały wraz z ruchem jego żuchwy. Przeraźliwy strach wykręcił wnętrzności Rzeszy. Odnalazł klucz, którym otworzył drzwi.

Wpadł do środka celi i przystanął, widząc dokładniej mizerny stan chłopaka.

Upadł bezsilnie na kolana, niezdolny do utrzymania się na nogach. Ahne stanął na ostatnim schodku przy wyjściu z pomieszczenia i z oddali przyglądał się tej scenie. Działania mężczyzny były coraz bardziej dla niego zdumiewające. Dopiero następne słowa wyjaśniły całą sytuację doktorowi, który w niemałym szoku otworzył szerzej oczy.

– Synku... L-ku, spójrz na mnie – wymruczał z rodzicielską czułością, jego ręka delikatnie dotknęła brody chłopaka. PRL posłusznie uniósł nieprzytomny wzrok. Jego brwi zmarszczyły się, gdy rozpoznał kto przed nim siedział. Nic nie odpowiedział.

Rzesza zaczął go prędko oglądać, jednak nie próbował go nawet dotknąć. Za bardzo obawiał się, że przyprawi chłopaka o więcej niepotrzebnego bólu. Ilość krwi i siniaków była zastraszająca, a myśl o tym, jak bardzo stan młodszego zmienił się w przeciągu niecałych dwudziestu czterech godzin zwyczajnie wprowadzała w osłupienie.

– Mój Boże... L-ku, czemu nic nie mówiłeś? Czemu nie mówiłeś, że mnie znasz? Czemu nic im nie powiedziałeś? – coraz większa rozpacz rozdzierała jego serce. Widok tak skatowanej, ukochanej osoby był ciężki do przyjęcia, nawet przez najtwardszego człowieka. Łzy spłynęły po jego policzkach, gdy próbował obejrzeć twarz mniejszego.

PRL natomiast cały czas wpatrywał się w mężczyznę. Rosła w jego wnętrzu jeszcze gorętsza nienawiść, która ukazała w całej okazałości swoje odbicie w jego oczach. Źródło wszystkich jego problemów siedziało właśnie przed nim, a on sam już nie był w stanie dłużej udawać, że nic go nie obeszło. Na pytania Rzeszy skrzywił się. Niespodziewanie splunął mu w twarz, gdy ten się do niego bardziej zbliżył.

Mężczyzna w szoku odsunął się i spojrzał szeroko otwartymi oczami na chłopaka. Ten skulił się bardziej, jedna, samotna łza wypłynęła mu z oka, gdy dalej obserwował Rzeszę. SD i Gestapo na ten znak braku szacunku poderwali się, ale Ahne zatrzymał ich ruchem ręki. To nie była ich sprawa.

Rzesza starł z twarzy gęstą ślinę. Spojrzał na dłoń, a potem na swojego syna. Poczuł w środku ukłucie zawodu. Nigdy nie sądził, że może do tego dojść. Zmrużył powieki na znak niezadowolenia. Tak, jakby w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ogromny wpływ jego ręka miała na to, co teraz czuł względem niego PRL. Jakby nie wiedział, jak ogromną przykrość mu sprawił.

Kostek nabrał więcej powietrza w płuca, ignorując kłucie w brzuchu.

– ...spierdalaj, pieprzony nazisto – wysyczał jadowicie przez zęby, akceptując wszystkie możliwe konsekwencje, jakie mogły go spotkać po wypowiedzeniu tych słów.

Rzesza poczuł, jak zapada się w sobie. Choć słyszał te słowa wiele razy, w tym jednym przypadku wyjątkowo go one zabolały. Odniósł wrażenie, że został mu właśnie wbity nóż w plecy. Nie myślał nigdy, że PRL będzie tą osobą, która tak po prostu go odrzuci. Dlaczego? Czyż nie był dla niego wystarczająco dobry? Czyż nie okazywał wystarczająco swojej miłości? Czyż nie akceptował chłopaka takim, jakim był, bez najmniejszych wyjątków? Czy to było nadal za mało? Parsknął w niedowierzeniu, choćby chciał zatuszować swój ból.

– Na końcu w ogóle się nie różnimy – stwierdził gorzko, po czym wstał z ziemi. Prędko wyszedł z celi, nie oglądając się za siebie. Nie był w stanie.

Na schodach minął w milczeniu trójkę mężczyzn. Najpewniej bez słowa odszedłby do swojego pokoju, jednak doścignął go Ahne i zatrzymał.

Mein Herr – odezwał się spokojnie. Rzesza posłał mu rozognione spojrzenie, ale to nie powstrzymało doktora. – Co mamy robić?

Rzesza milczał. Dołączyli do nich SD i Gestapo, obydwoje stanęli za Ahnenerbe. Czekali na rozkazy.

– Jesteś w stanie go doprowadzić do wcześniejszego stanu? – spytał słabo doktora. Ten cicho mruknął.

– Jestem w stanie zrobić wiele rzeczy, ale obawiam się, że do tego może mi brakować sprzętu. Zresztą u niego większym problemem jest jego własny umysł, a tego naprawić już nie potrafię – Rzesza skinął głową w zrozumieniu. Ta odpowiedź go nie usatysfakcjonowała.

– Sprowadźcie więcej bojówek i wyślijcie ich razem z chłopakiem do willi. SD, Gestapo - wy będziecie nadzorować całą akcję, a do momentu, gdy nasze towarzystwo nie przyjedzie, to będziecie mieć oko na niego i na nią. Ja znajdę NSDAP i mu przekażę jego instrukcje. W świetle nowych informacji myślę, że służbom federalnym zależy najbardziej na znalezieniu PRL-u i Poli – dwóch mężczyzn wymieniło spojrzenia.

Herr, ale... oni będą mogli nas złapać – mruknął cicho SD. Rzesza prychnął pogardliwie.

– Skoro się tak paracie do bijatyki, to będzie to w sam raz dla was. Jak was złapią to będzie o jeden problem mniej. Ahne sam powiedział, że trzeba wiele poświęcić, by wyglądało to realistycznie. Istnieje szansa, że nie odwołają misji zbyt wcześnie – SD spuścił głowę.

– Wybacz nam, Rzesza. Nie mieliśmy pojęcia, że on... może być twoim synem. Nigdy nie mówiłeś, że takiego masz – przeprosił Gestapo, ze skruchą spoglądał na mężczyznę. Ten zacisnął szczękę.

– Musicie liczyć się z konsekwencjami swoich czynów. Idźcie pakować manatki – burknął ostro. Mężczyźni posłusznie ruszyli do swoich pomieszczeń.

– Czy ja również mogę w czymś służyć? – doktor przypomniał o swojej obecności. Rzesza nabrał powietrza i pokiwał głową.

– Zrób co możesz, by mu ulżyć. Ubierz go, daj jeść i pić. Przygotuj do wyjazdu i dbaj jak o swoje – Ahne posłusznie się skłonił.

– Jak sobie życzysz, mein Herr

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro