Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Samochód zaparkował pośrodku lasu, tuż obok kolejnych pojazdów. Kręciło się dookoła mnóstwo żołnierzy, każdy szedł w określonym celu, wykonać powierzone mu zadanie. Prowizoryczny obóz, choć wybudowany w tak prędki sposób, mógł zaskoczyć swoją doskonałą wręcz organizacją.

Z ciemnej furgonetki wyskoczyła kolejna grupka mężczyzn, przyczepione na rzep flagi na rękawach ich kurtek wskazywały na ich służbę dla niemieckiego wojska. Jeden z nich, najwyższy, zabrawszy swoje rzeczy z bagażnika ruszył w stronę rozstawionego stolika, dookoła którego gromadziło się dowództwo. Stali tam również w swoich mundurach Niemcy i Polska.

Prędko dogonił go drugi z żołnierzy, nieco niższy. Choć wyglądał jak zagubiony kaczorek biegnący za swoją matką, jego sylwetka wskazywała na wrogie nastawienie w stosunku do kompana. Zachowywał dystans i nie poświęcił mu nawet jednego spojrzenia. Wyższy z oficerów zdawał się nie zwracać na to większej uwagi. Poprawił kominiarkę zasłaniającą jego twarz.

– Generale, poruczniku. Dobrze was w końcu widzieć – powitał ich Niemcy, przeskakując wzrokiem z mniejszego na wyższego. Ci wykonali salut, bo choć byli w koleżeńskich relacjach ze swoim najwyższym przełożonym, obecna sytuacja miała charakter oficjalny. – Chciałbym was przedstawić pułkownikowi Dębickiemu. Obejmie on dowództwo nad polskim oddziałem. Pułkowniku, to generał Spatz i porucznik Fuchs, który też poprowadzi misję ratunkową. Tak jak już ustalaliśmy, jego żołnierze zabezpieczą budynek, jednak z naszej strony priorytetem jest uwolnienie jeńców. To na was spoczywać będzie schwytanie Rzeszy

Polska w milczeniu spojrzał w oczy porucznika. Fuchs zwrócił na niego uwagę, prędko zauważając jego wewnętrzne napięcie. Wiedział, że martwił się o swoją matkę i brata. Najpewniej chciał, by wszystko się jak najbardziej powiodło, a zaginiona dwójka wróciła bezpiecznie do domu. Teraz zależało to od niego.

Skinął delikatnie głową, chcąc uspokoić Polskę i zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Chłopakowi na ułamek sekundy na wargi wstąpił blady uśmiech, potem jego wzrok powędrował na stół i znajdujące się na nim papiery.

– Wszystko jest doskonale wiadome. Proszę mi tylko wybaczyć panowie, ale czy będziemy się zwracać do siebie pseudonimami? – spytał z czystej ciekawości, nie przyjmując tego, że przedstawieni mu oficerowie faktycznie noszą takie imiona. Porucznik zerknął na niego.

– Z całym szacunkiem, pułkowniku. Wolimy chronić naszą tożsamość, szczególnie, że już doszło do sytuacji, gdzie nasz kapitan był zastraszany. Z Trzecią Rzeszą nie ma żartów – odparł, na co Polska uniósł w rozbawieniu jeden kącik ust. On wiedział, że tu wcale nie chodziło o Rzeszę, a polskich żołnierzy pełnych uprzedzeń. Dębicki pokiwał głową w zrozumieniu, choć nie wyglądał na przekonanego.

– Jeśli wolno mi jeszcze spytać - dlaczego misji ma przewodzić porucznik, skoro jest do dyspozycji generał z, jak mniemam, większym doświadczeniem? Jest to zadanie wysokiej rangi, będziemy mieć do czynienia z niezwykle niebezpiecznymi ludźmi. Zwiad wielokrotnie podkreślał, że w budynku znajduje się mnóstwo wrogich bojówek. Po co tak igrać ze szczęściem? – Fuchs w milczeniu podniósł wzrok na Niemcy. Spatz w tym samym czasie posłał bardzo nieprzyjemne spojrzenie pułkownikowi. Przymrużył powieki, choćby w nienawistny sposób.

– Cóż, tak jak w waszym przypadku wyboru dokonywał Polska i Siły Zbrojne, tak u nas wyboru dokonywałem ja i Bundeswehra. Po szczegółowych rozmowach doszliśmy do porozumienia ze Spatzem i Fuchsem. Uznaliśmy, że tak będzie najlepiej, szczególnie, że Fuchs doskonale radzi sobie w takim terenie. Gdyby miało to w jakikolwiek sposób zaważyć na powodzeniu misji, nikt z nas by nie ryzykował. Poza tym Fuchs dobrze zna zakładników. Przy tak silnych emocjach, jakie przeżywają w związku z porwaniem z pewnością zachowają więcej rozumu, gdy zobaczą znajomą twarz

– Nie masz się czym martwić, panie Dębicki. Zajmij się swoją częścią planu, aby jej nie spieprzyć, a nam zostaw naszą – ostry ton głosu wybrzmiał od Spatza. Całe grono spojrzało na niego, nie spodziewając się takiej uszczypliwości. Fuchs wraz z Niemcami wyglądali conajmniej, jakby zamierzali go zdzielić w tył głowy w ramach skarcenia. Takie nieuprzejmości nigdy nie powinny mieć miejsca, szczególnie przed ważną misją.

Spatz w tym czasie posyłał twardy wzrok mężczyźnie naprzeciw niego. Pułkownik przybrał zniesmaczony wyraz, niezadowolony z takiej konfrontacji. Niestety musiał podkulić ogon, w końcu był niższy rangą od Spatza. Wyprostował się nieznacznie.

– Tak jest, generale – odparł niemrawo.

– Pułkowniku, zbierz żołnierzy, niech będą w stanie gotowości – rzucił mu Polska przez ramię. Mężczyzna skinął głową, żeby potem wykonać rozkaz.

– Spatz, ty również – mruknął Niemcy, patrząc wyczekująco na generała. Ten uniósł kpiąco brwi, jednak również wyruszył zrobić swoje zadanie. Fuchs wypuścił wtedy ciężko powietrze.

– Osa go ugryzła? – spytał cicho Polska. Porucznik skrzywił się, choć materiał kominiarki zakrył jego reakcję.

– Od ostatniej misji jest z nim trudno. Dlatego znowu ja się mam tym zająć – odparł grobowo Fuchs.

– Poruczniku – Niemcy twardo zwrócił na siebie uwagę. Mężczyzna posłusznie na niego spojrzał. – Czy pozostaje to poza misją?

– Oczywiście. Jak wszystkie sprawy prywatne – Fuchs brzmiał pewnie. Niemcy pokiwał głową.

– Oby tak było. Bundeswehra bardzo się o to martwi – porucznik parsknął.

– Może być spokojny. Jesteśmy profesjonalistami

– Dobrze. Idź się przygotować. Za piętnaście minut wyruszacie


Niemiecki oddział zakradł się pod budynek. Żołnierze zajęli wytyczone im pozycje, dzierżąc w rękach gotową do strzału broń. Część z nich znajdowała się bezpośrednio pod ścianą – pod oknami i przy drzwiach. Reszta trzymała się nieco z tyłu, ukryta między pierwszą linią drzew i krzaków.

Fuchs zajął pozycję niedaleko drzwi, przyklęknął i oczekiwał na odpowiedni sygnał. Nagle zatrzeszczało mu radio.

– Poruczniku Fuchs, tu Falke. Jest pełna gotowość bojowa. Polacy również zajęli pozycje, oczekują na potwierdzenie – mężczyzna wziął głęboki wdech. Złapał pewniej broń. Poczuł, jak jego zastygnięte przez lata spokoju ciało nagle dostaje wstrząsu od ogromnej dawki adrenaliny. Zaraz się wszystko zacznie.

– Wszystkie Alfy, tu Fuchs. Zaczynamy – powiedział pewnie, wzrok utkwił w drzwiach. Spatz słysząc komendę poderwał się i dotarł do drzwi. Nie tracąc zbędnego czasu solidnym kopnięciem je wyważył. Miał czekać na Fuchsa. Porucznik zerwał się na równe nogi i podążył do środka zaraz za nim. Wtedy nocna cisza przerwana została hukiem pierwszych strzałów.

Spatz wparował do środka. Bez zbędnego oczekiwania, wykorzystując moment zaskoczenia zestrzelił trzech mężczyzn, którzy stali w przejściu. Ich bezwładne ciała padły na ziemię, skrzywione w agonalnym kształcie.

Fuchs dotarł tam zaraz za nim. Oparł się niemalże o jego plecy, chroniąc go od ewentualnego ataku od tyłu. Spatz przymierzał się do pójścia przed siebie, do głównej części budynku. Fuchs ruszył w przeciwną stronę. Do budynku wlała się horda żołnierzy.

Porucznik sprawdził jedno z dwóch pomieszczeń, jakie pozostały w tej części. Było pozornie puste. Kilka mebli, na których rozstawione był niepotrzebne bibeloty, nic więcej. A może powinien był dokładniej sprawdzić? Powoli odwracał się, by wyjść.

Coś mignęło mu z boku. Ktoś nagle doskoczył do niego od tyłu i próbował złapać go w uścisku gilotynowym. Fuchs miał milisekundy na reakcję.

Zanim mężczyzna dał radę zamknąć uchwyt, porucznik prędko skręcił głowę i złapał za ręce napastnika. Podłożył mu wtedy nogę i całym ciężarem ciała się na niego przewrócił. Mężczyzna w zaskoczeniu poluźnił uścisk, co właściwie przesądziło o końcu tej krótkiej bijatyki. Fuchs używając siły wydostał się spod jego ramion i usiadł na mężczyźnie. Wyciągnął z kabury pistolet i nim napastnik się zorientował, kula wyryła tunel centralnie między jego oczami.

Porucznik wyprostował się i chwycił swój karabinek HK-416, którego przez niespodziewany atak upuścił, i dalej ruszył na korytarz. Poszedł w stronę, gdzie udał się Spatz, gdyż Falke z innym żołnierzem oczyścili ostatnie pomieszczenie.

Spatz w tym czasie wbiegł w najbardziej zatłoczoną część budynku. Na wstępie wpakował kulki w kilku bojówkarzy, reszta zdążyła się ukryć. Wtedy usłyszał ruch na schodach, prowadzących na górne piętra budynku. Zaczynało być gorąco. Nawet, jeśli za Spatzem pojawiła się grupka niemieckich żołnierzy.

Spatz schował się za ścianą, kule świsnęły tuż nad jego głową. Któryś z żołnierzy dostał, ale nie na tyle groźnie, by zostać wyeliminowanym z walki.

– Scheiße. Poruczniku, za dużo ich! – krzyknął Fischer, jeden z sierżantów. Fuchs akurat dopadł ścianę niedaleko niego.

– Cierpliwości! Pułkowniku Dębicki, możecie wkraczać! – rzucił w radio. Na odpowiedź nie musiał długo czekać.

Drugie drzwi, które prowadziły z dworu, zaraz zostały wyważone z trzaskiem. Nie pozwalając dłużej na zmianę sytuacji i ukrócenie możliwości na reakcję ze strony przeciwników, grupa niemieckich sił specjalnych wkroczyła z powrotem do środka. Spatz szedł z przodu, zaraz za nim kroczył Fuchs. Oddział Dębickiego pozbył się połowy bojówkarzy i zlał się z resztą żołnierzy.

Spatz doskoczył do jednego z pozostałych mężczyzn. Ten stał z nożem i wyraźnie wyglądał na conajmniej przerażonego zaistniałą sytuacją. To jednak nie powstrzymywało generała przed działaniem. Nawet lecące tuż nad jego uchem kule nie skłoniły go, by choć trochę drgnął.

Wyjątkowo nie użył broni. Wpadł taranem w mężczyznę, a gdy ten upadł, wyrwał mu nóż. Powieki leżącego pod nim człowieka rozwarły się szeroko, widząc obłęd malujący się w oczach górującego nad nim żołnierza. Ostrze wbiło się w ciało z głuchym odgłosem. Spatz je wyrwał i wbił jeszcze raz, i znowu, i znowu, i znowu. Krew bryzgała po kafelkach, skrapiała rozszalałego mężczyznę, który nie poprzestał swoich ataków nawet wtedy, gdy jego ofiara całkowicie przestała się ruszać.

– Spatz, tu Fuchs. Rusz się, wchodzimy na piętro – doskonale mu znany głos wybrzmiał w radiu, wyrywając go z amoku. Zastygł na ułamek sekundy, chłodna krew uderzała mu do mózgu. Wstał z ziemi i złapał pewniej karabin.

Nie zwracał uwagi na to, że inni żołnierze brali bojówkarzy jako jeńców. On miał w głowie jeden cel, jedno powierzone mu zadanie. Działał jak maszyna, nie znosząc żadnych przeszkód.

Stanął przy poruczniku. Zauważył, że jego kurtka na barku była rozerwana od pocisku, a z powierzchownej rany wydobywała się krew. Przymrużył delikatnie powieki, przyglądając się temu z uwagą, ale nic nie powiedział.

Fuchs natomiast patrzył na niego spod lekko ściągniętych brwi. Spatz cały był we krwi, ale zdecydowanie nie swojej. Zimny niepokój ścisnął serce oficera, ale wiedział, że teraz nie był to czas na rozmowy. Musieli się pospieszyć. Na górnych piętrach słychać było spory ruch, nieprzyjaciele zajmowali pozycje i z pewnością byli lepiej przygotowani, niż ich koledzy wzięci z zaskoczenia.

Porucznik wymienił prędko magazynek.

– Osłaniaj mi plecy – rzucił i nie czekając na odpowiedź pognał na górę. Spatz tylko coś cicho burknął i momentalnie ruszył za nim.

Nie zdążyli wychylić się zza ściany, gdy korytarzem świsnęły następne pociski. Fuchs przywarł do osłony i przeklął pod nosem. Sięgnął do paska i wyjął granat hukowo-błyskowy. Odbezpieczył go i na sekundę się wychylił, by nim rzucić. Kolejny nabój go drasnął, ale adrenalina nie pozwoliła mu odczuć bólu. Schował się za ścianą. Po budynku poniósł się głośny huk. Wyskoczył zza rogu i poczęstował ołowiem ogłuszonych bojówkarzy.

Spatz w tym czasie osłaniał mu plecy. I to bardzo skutecznie.

Z pomieszczeń na drugiej stronie korytarza próbowali wychodzić kolejni napastnicy. Próbowali, bo gdy tylko jeden chciał pozbyć się porucznika, natychmiast dostawał nabojem w głowę. Spatz był bezbłędny.

We dwóch byli jak jeden organizm. Nie musieli się między sobą komunikować, by wiedzieć w którym momencie zrobić krok w tył, czy w bok. Parli na przód, niezdarci i niepokonani. O ich sile przekonali się bojówkarze, którzy zaczęli barykadować się w pomieszczeniach, ze strachu o własne życie.

– Poruczniku Fuchs, tu Dębicki. Mamy ruch w lesie, nadajnik ucieka razem z niedobitkami – Fuchs zatrzymał się za stojącym na korytarzu regale. Spatz wyciągnął pistolet i czujnie rozglądał się za niebezpieczeństwem. Zestrzelił kolejnego mężczyznę, co próbował wyjrzeć zza drzwi.

– Przyjąłem. Ruszajcie – odparł krótko, zmieniając przy okazji magazynek w swoim karabinie. Spatz poszedł w jego ślady, ale dopiero w chwili, gdy porucznik był już w stanie gotowości. Schował na powrót pistolet.

Fuchs zamierzał wyjść zza regału, ale wtedy Spatz złapał go za ramię. Ten próbował się wyrwać, co z początku mu się udało. Z tego powodu drugi oficer złapał go znów i bez delikatności cisnął nim o ścianę przy regale. Fuchs zagotował się, jego złe w furii oczy błyskały spod hełmu.

– Co?! – warknął, już porządnie wytrącony z równowagi. Spatz prawie nic nie mówił tego dnia, nie licząc uwagi rzuconej do Dębickiego przed akcją. Teraz również nie raczył jak człowiek wyjaśnić, co mu nie pasowało, że tak po prostu uniemożliwiał porucznikowi wykonanie swojego zadania.

Krępa sylwetka Spatza była całkowicie otwarta, dając jasno do zrozumienia, że nic sobie nie robi ze swojego towarzysza. Co najmniej jakby to on wszystkim dowodził. Oprócz tego biła od niego chłodna pewność siebie. Chłodna, gdyż mężczyzna traktował drugiego jak podrzędnego szeregowego, a nie swojego bliskiego przyjaciela.

– Idziemy na górę – wyburczał czarnym tonem, całkowicie zniesmaczony faktem, że musi to wyjaśniać. Choćby Fuchs był kretynem, co nie potrafi czytać w jego myślach.

Porucznik utrzymał dłużej swój wściekły wzrok w pustych oczach Spatza. Jednakże im dłużej w nie patrzył i im więcej ich odkrywał, tym większy strach i niepokój chwytał jego serce, wypierając obecną w nim złość. To nie był jego Spatz. Jego Spatz nie skrywałby w sobie takiej nienawiści, a już szczególnie nie okazywałby jej względem niego samego.

Chcąc uniknąć piekielnego uczucia pieczenia oczu, odwrócił wzrok i rozejrzał się po korytarzu, chcąc zrozumieć, dlatego Spatz uznał to rozwiązanie za lepsze. Przecież mieli po kolei oczyszczać piętra.

Wtedy zauważył coraz więcej żołnierzy wlewających się na piętro. Niewiele było trzeba, żeby ich dwójka wmieszała się między nich, aby ci, gdy Fuchs i Spatz znajdą się na schodach, chronili ich plecy.

Zapewne "sugestia" Spatza była całkiem uzasadniona. Mogli szybciej zdobyć następną kondygnację budynku. Jedynym ryzykiem był ewentualny brak wsparcia, bo reszta żołnierzy zajęta byłaby przeszukiwaniem piętra niżej.

Te wszystkie myśli przemknęły przez umysł Fuchsa w ciągu ułamka sekundy. Wprawiony mózg, z niesamowitą mocą obliczeniową działał na najwyższych obrotach. Znów spojrzał w oczy Spatza. Ten swojego wzroku nie spuścił z porucznika nawet na chwilę.

Fuchs skinął głową, po to, by dalej zwrócić się w radiu do sierżantów.

– Falke, Fischer - osłaniajcie nam plecy, idziemy ze Spatzem na górę – radio zatrzeszczało. Mężczyzna usłyszał tupot nóg nad sobą. Automatycznie spojrzał w górę.

– Tak jest, Panie poruczniku. Możecie się wycofywać – Fuchs złapał pewniej broń i sunąc wzdłuż ściany wraz ze Spatzem ruszył w stronę sierżanta. Po korytarzu znów poniosły się strzały, na które odpowiedział niemiecki karabin Falkego. Zaraz strzały ucichły.

Gdy tylko znaleźli się w bezpiecznym miejscu, Fuchs ponownie zwrócił się do sierżanta, rzucając właściwie przez ramię.

– Oczyśćcie tutaj teren. Uważajcie, bo jeńcy mogę być w każdym pokoju. Kto się podda - związać i pilnować

– Tak jest, Panie poruczniku – odpowiedział mu pewnie. Fuchs wtedy wspinał się na kolejne piętro. Spatz nie odstępował go na krok.

Ostatnie piętro było na pozór najspokojniejsze.

Porucznik był w stanie wyjść na korytarz i dotrzeć do pierwszej osłony, potem następnej i kolejnej, nie oddając przy tym ani jednego strzału.

Dotarł na sam koniec korytarza, gdzie dopadł najbliższe drzwi. Zanim zdążył przyjąć dobrą postawę do strzału, Spatz nacisnął na spust, zestrzeliwując kryjącego się w środku mężczyznę. W tym samym momencie odwrócił się do tyłu, bo zawiasy drzwi z pokoju naprzeciwko nich zatrzeszczały ostrzegawczo.

Fuchs wtedy pozbył się dwóch kolejnych barykadujących się bojówkarzy i przejrzał dokładnie pomieszczenie. Inspekcja musiała jednak zakończyć się zdecydowanie szybciej, gdy dotarł do jego uszu trzask upuszczanej broni o ziemię.

Spatz próbował pozbyć się kilku mężczyzn, którzy wyskoczyli na niego z pokoju. Niestety, choć udało mu się uniemożliwić atak większości z nich, jednemu udało się do niego dotrzeć. Niewiele brakowało, by wkrótce z tej konfrontacji wynikła porządna szamotanina.

Spatz był bardzo dobrym żołnierzem, strzelać potrafił bezbłędnie, a jego siła fizyczna była godna pozazdroszczenia. Mimo to z wszystkich zalet miał pewną wadę, która w tej sytuacji dała o sobie znać - mężczyzna nie był zbyt dobry w samoobronie.

Jego przeciwnik prędko doprowadził go do poziomu podłogi. Okładali się na zmianę pięściami, choć generał miał o tyle przewagę, że miał na głowie hełm. Dzięki niemu na dłuższy moment utrzymał się nad swoim rywalem.

Zabawa powoli dobiegała końca. Spatz jednak nie przewidział, że to on miał wyjść na straconej pozycji. Wszystko stało się za szybko.

Bojówkarz jednym, sprawnym ruchem bioder wypchnął go w górę, a następnie przeturlał w bok. Zablokował całkowicie zdolność ruchów Spatza, przez co ten mógł tylko w przerażeniu obserwować, jak dobiera broń. Strach ścisnął jego wnętrzności, a on nie był w stanie myśleć o niczym innym, jak o zbliżającym się kresie.

Wystrzał poniósł się po korytarzu, ale Spatz nie odczuł żadnego bólu. Otworzył szerzej oczy, gdy bezwładne ciało napastnika upadło na niego całym swoim ciężarem. Zrzucił go prędko z siebie, wzrokiem wyszukiwał swojego wybawcy. Nie powinien być zaskoczony, że stał nad nim Fuchs. Wyciągnął w jego stronę rękę. Ten niewiele myśląc ją złapał i wstał na równe nogi. Porucznik zaciągnął go za ścianę, akurat gdy świsnęły wypuszczone następne kule.

– Wszystko w porządku? – spytał, szukając na nim jakichkolwiek oznak przeczącym jego pytaniu. Spatz fuknął cicho, choćby przypomniał sobie, dlaczego zachowywał dystans względem swojego towarzysza. Chwycił swoją broń i przybrał pozycję gotowości do dalszej drogi.

– Tak – odparł krótko. Czuł na sobie cały czas spojrzenie Fuchsa. Westchnął cicho. Burknął ponownie, przez ramię, tylko dla przyzwoitości. – Dzięki

Fuchs nabrał powietrza. Ustawił się odpowiednio. Znów ruszyli.


Część z pokoi była pusta. Najwyraźniej większość  przeciwników opuściła to piętro w pierwszej chwili ataku, licząc w duchu, że uda im się jeszcze uciec. Nie zmieniło to mimo wszystko faktu, że nadal mężczyźni pozostawali czujni, bo sprawdzając co niektóre pomieszczenia zostawali nieprzyjemnie przywitani.

Dotarli wreszcie do przeciwległego końca korytarza. Fuchs czuł narastającą obawę, że poszukiwanych jeńców w ogóle nie ma w budynku.

Ku jego szczęściu ów obawy miały za chwilę całkowicie się rozpłynąć.

Przed ostatnimi drzwiami barykadował się łysy mężczyzna. Fuchs widział, że szykował się do strzału. Nie mógł mu pozwolić na reakcję.

Postrzelił mężczyznę w rękę, ten z głośnym okrzykiem upuścił pistolet i złapał się za krwawiącą kończynę. Porucznik wtedy do niego dobiegł i odciągnął na bok. Masywny bojówkarz nie sprawiał większych problemów. Ciężko się dziwić, skoro celowały w niego dwie lufy.

– Spatz, podaj mi linę, powinna być przytroczona do mojego boku – polecił, nie spuszczając mężczyzny z celownika. Drugi oficer niechętnie do niego podszedł, by wykonać polecenie. Szukał dłuższy moment liny. Powieki Fuchsa nieco opadły, czując na sobie jego dłonie.

Wreszcie Spatz znalazł odpowiedni przedmiot. Przygotował swoją broń, mierząc nią w napastnika, w tej samej chwili wyciągnął rękę z liną w stronę porucznika. Ten ją bez słowa przejął, odkładając swój karabin.

– Dlaczego po prostu nie wpakować w niego kuli? Po co ten cyrk? – Spatz spytał wreszcie, nie znosząc najwyraźniej ciężaru niewiedzy. Fuchs wtedy rozłożył na ziemi mężczyznę na jego brzuchu i dociskając go kolanem zaczął związywać.

– Nie wiem ilu się poddało, a ktoś musi powiedzieć coś więcej. Wątpię, by Dębickiemu udało się złapać Rzeszę – mruknął w odpowiedzi. Podniósł się z ziemi i spojrzał w oczy Spatza. – Miej na niego oko, sprawdzę ten pokój

Podszedł do drzwi ówcześnie przygotowując swój karabin. Szarpnął za klamkę, ale ku jego zaskoczeniu drzwi do pomieszczenia ani drgnęły.

Wycelował więc w zamek. Wystrzelił. Drzwi odskoczyły same. Cień stojącego pośrodku pokoju człowieka padł na twarz mężczyzny.

– Nie ruszać się, bo ją zabiję! – krzyk rozdarł przestrzeń, jaka dzieliła Fuchsa od otwartego pokoju. Pierwsze co zobaczył, to szarpiącą się w ramionach średniego wzrostem bruneta Polę. Zastygł w miejscu, otwierając nieznacznie szerzej oczy. Mężczyzna dociskał do jej szyi pistolet. Kobieta patrzyła błagalnie w oczy porucznika. "Tylko pieprzony tchórz osłania się kobietą" pomyślał zdegustowany.

Fuchs delikatnie drgnął głową, prędko skanując otoczenie. Nie zarejestrował tam żadnego dodatkowego napastnika. A więc to musiał być ostatni.

Fuchs czuł na sobie wzrok Spatza, który stał jak rzeźba na swoim miejscu na korytarzu. Istniała spora szansa, że bojówkarz nie zdawał sobie sprawy z jego obecności. Porucznik był w stanie zaryzykować.

– Odłóż broń i pod ścianę! – krzyczał dalej zdesperowany brunet. Fuchs powoli się wyprostował i uniósł ręce. Posłusznie odłożył na ziemię broń, mimochodem puszczając krótkie spojrzenie generałowi. Spatz zrozumiał.

– Spokojnie, nie chcemy przecież nieprzyjemności – odparł ze stoickim spokojem. Wszedł powoli do pomieszczenia z uniesionymi rękami. Bojówkarz cały trząsł się z nerwów, pistolet ślizgał się w jego spoconej dłoni. Wskazał głową na ścianę po swojej prawej stronie.

– Nie podchodź do mnie bliżej! Usiądź pod ścianą! – wydawał dalej rozkazy, głuchy na spokój Fuchsa. Dla niejednego wprawionego człowieka jego spokój mógłby się wydawać podejrzany, ale napastnik był zbyt tępy, by zwrócić na coś takiego uwagę.

Porucznik posłusznie ruszył w wyznaczonym kierunku, uśmiechając się do siebie pod maską. Tak jak przypuszczał, bojówkarz nie spuszczał z niego wzroku. Ustawił się bokiem do wyjścia z pokoju. I tym ruchem zapieczętował swój los.

Fuchs odwrócił się do niego przodem i spojrzał w oczy. Przechylił głowę nieznacznie w bok. Pola obserwowała jego ruchy. Zauważyła jego zachowanie. Uspokoiła się. Wiedziała, że tak wygląda człowiek, który ma plan.

– Siadaj! – krzyknął w napięciu mężczyzna. Fuchs w tym momencie uniósł brwi.

– Korytarz – powiedział ściszonym głosem, choćby dawał sugestię zagubionemu studentowi na egzaminie. Brunet zadrżał w przestrachu.

– C... – odwrócił głowę w stronę wyjścia. Potem zdążył już tylko otworzyć szeroko powieki. Potężna siła szarpnęła jego głową do tyłu, jego oczy wybałuszyły się, by za moment zatopiły się we krwi. Ciało padło na ziemię nieruchomo. Z jego czoła wystawała rękojeść bagnetu.

Spatz wszedł do środka i wzrokiem przeskanował otoczenie. Fuchs opuścił ręce, czując jak schodzi z niego napięcie, z którego nie zdawał sobie nawet sprawy. Gdy jego wzrok zetknął się z tym od Spatza, nie ukrywał wylewającej się z niego wdzięczności. Skinął głową w podzięce.

Pola, gdy tylko została puszczona, pognała wgłąb pomieszczenia i padła na ziemi. Fuchs zwrócił na nią uwagę. Zmarszczył brwi i podszedł bliżej. W tym samym momencie Spatz wyjął z głowy powalonego bojówkarza swój stary bagnet.

Porucznik zauważył leżącego na ziemi chłopaka. Był przykryty kocem, pod głową miał ułożoną poduszkę. Oddychał, ale nie ruszał się przesadnie.

Im bliżej mężczyzna się znajdował, tym więcej zauważał szczegółów. Poczuł ściskający jego wnętrze żal i gorące współczucie względem leżącego Polaka. Poobijana i opuchnięta twarz nie przypominała tej, którą sobie zapamiętał.

– Co mu się stało? – spytał kobietę, która trzymała kurczowo leżącego za rękę. Kciukiem go gładziła.

– Gestapo. A potem jeden z tych gnojków, których zabiliście – odparła ze słyszalnym w głosie bólem. Porucznik nachylił się i położył na jej ramieniu dłoń. Ta na niego spojrzała.

– Mogę...? – spojrzał dość sugestywnie na PRL. Pola nieufnie drgnęła.

– On teraz śpi. Jest wycieńczony – zaprotestowała. Jednak twardy nacisk spojrzenia mężczyzny zmusił ją, by powoli się odsunęła.

– Potrzebujecie pomocy, nie możecie tu przecież zostać – uargumentował, co całkowicie zmusiło kobietę do odpuszczenia.

Porucznik przyklęknął przy chłopaku i spojrzał na jego twarz. Widział, że ten już się w niego wpatrywał, zbudzony zapewne wcześniejszymi krzykami.

Chcąc zdobyć jego zaufanie zsunął z nosa kominiarkę, ujawniając swoją twarz.

– Hej, PRL. Już wszystko w porządku, koniec przygody – spróbował uśmiechnąć się, jego głos wybrzmiewał sympatyczną nutą. Kostek nieznacznie ściągnął brwi. Rozpoznał stojącego nad nim mężczyznę.

– Wehr...? – słaby głos ledwo wychrypiał z jego ust. Porucznik cicho się zaśmiał.

– Ano ja. I Waffe – wskazał głową w kierunku pomieszczenia. PRL pobłądził wzrokiem we wskazanym kierunku. Zobaczył stojącego u wyjścia z pokoju Spatza, który obserwował w skupieniu korytarz. Wrócił spojrzeniem na mężczyznę nad nim. Pojawiło się na jego twarzy niezrozumienie. Wehrmacht zauważył, że ten wpatrywał się na jego pierś, gdzie na kurtce wyszyty był alias porucznika.

– Fuchs...? – spytał cicho. Wehr zmieszał się lekko.

– Musieliśmy wymyśleć jakieś pseudonimy. Współpracujemy z żołnierzami twojego brata, mogli mieć uprzedzenia w stosunku do mnie, więc wprowadziliśmy małe zabezpieczenie na czas misji – wyjaśnił dokładnie. Potem złapał za koc i spojrzał w oczy L-ka. – Mogę?

PRL skinął głową.

Wehr ściągnął materiał. Uniósł też koszulkę chłopaka, ale nie był w stanie stwierdzić faktycznego stanu Kostka. Cały jego tors był zabandażowany. Coś było tu niezrozumiałego dla porucznika, ale nie chciał się w to na ten moment zagłębiać.

– Jak się czujesz? – spojrzał z uwagą na niego. PRL się skrzywił.

– Mam być szczery, czy się domyślasz? – Wehr parsknął cicho. Skoro chłopak miał siły na zgryźliwości, to znaczyło tyle, że nie mogło być aż tak źle.

– Potrafisz wstać? – L-ek spuścił wzrok.

– Może. Sam napewno nie – odparł, próbując się podnieść. Wehrmacht natychmiast zareagował, kładąc na jego barku rękę i delikatnym naciskiem zmuszając, by pozostał na miejscu.

– Oj nie, nie wstawaj. Leż – chwilę rozmyślał nad zaistniałą sytuacją. Przygryzł wargę. Potem zwrócił się do radia.

– Wszystkie Alfy, tu Fuchs. Znaleźliśmy i zabezpieczyliśmy jeńców. Jak wygląda sytuacja w budynku? – musiał odczekać na odpowiedź. Nadal słyszał strzały dobiegające z korytarza.

– Poruczniku, tu Falke. Zabarykadowali się w dalszej części korytarza, ale walka jest już raczej przesądzona – Wehr spojrzał w oczy L-ka.

– Schody czyste?

– Tak, skutecznie ich od nich odcięliśmy – Wehrmacht cicho mruknął.

– Wyślij kogoś na górę. Mamy jednego pojmanego, trzeba sprawdzić żywotność pozostałych. My się wycofujemy – Wehr słyszał, jak sierżant wydaje polecenia żołnierzom. Czekał cierpliwie na odzew.

– Neuer i Brühl idą do was – porucznik uśmiechnął się zadowolony.

– Przyjąłem. Działajcie dalej

– Tak jest – wtedy Wehr przełączył radio na inną częstotliwość, by mieć bezpośredni kontakt z dowództwem.

– Niemcy? – PRL poruszył się niespokojnie. Nie spodziewał się, żeby Niemcy osobiście uczestniczył w całej akcji.

– Słyszałem, Wehr. W jakim są stanie? – spokojny, opanowany głos wybrzmiał po drugiej stronie. PRL właściwie jak miał się zastanowić, to nigdy nie miał do czynienia ze swoim kuzynem. Jedyny kontakt, jaki miał, to tamtego deszczowego dnia, na pogrzebie Rzeczypospolitej, a nawet wówczas nie wymienili między sobą ani jednego słowa.

– Z Polą jest wszystko w porządku, ale będziemy potrzebować medyka dla PRL-u. Nieźle go poturbowali, nie jest w stanie sam zejść na dół. Jest przytomny i rozmowny, nie mam pojęcia jak rozległe są obrażenia. Opatrzyli go, sukinsyny – PRL podczas całej tej wymiany zdań wpatrywał się w Wehrmacht. Powoli docierało już do niego, że wszystko będzie w porządku. Choć nie miał ku temu zbyt wielu podstaw, czuł, że przy tym człowieku może się czuć bezpiecznie, a Wehrmacht nie pozwoli, by stało się mu coś złego. Mimowolnie odczuwał wewnętrzną radość. Tak, Wehr miał rację. To był koniec przygody.

– Nie możemy się dać zwieść pozorom. Jest świadomy? – Wehr uniósł lekko kąciki ust.

– Rozpoznał mnie i Waffe, zaczął wypytywać o co chodzi z "Fuchsem". Jak dla mnie w pełni świadomy

– Potrzebujesz pomocy w wyprowadzeniu go? – Wehrmacht spojrzał w oczy L-ka.

– Nie. Doniosę go, bądźcie tylko gotowi, by go przejąć – dziwne dreszcze przeszły przez ciało chłopaka.

– Zrozumiałem. Wóz już do was jedzie, przyjedziecie nim tutaj, na miejscu będzie już czekać na was medyk

– Przyjąłem – Wehr wziął głęboki wdech. Odwrócił głowę na stojącą cały czas nad nim Polę i zmierzył ją uważnie wzrokiem. Wyprostował się i zwrócił się do Luftwaffe. – Wycofujemy się. Poprowadzisz nas i będziesz nas osłaniać. Panienka Pola pójdzie tuż za tobą – odwrócił w jego stronę głowę, twarz skrzywiła się w surowym wyrazie. Waffe przymrużył powieki. – Jeżeli cokolwiek się jej stanie, co wyniknie z twojego zaniedbania, możesz spodziewać się bardzo nieprzyjemnych konsekwencji. Ma trafić w jednym kawałku do Polski

Waffe prychnął pogardliwie, ciskając wrogim spojrzeniem w mężczyznę. Że też zniżył się do takiego poziomu, by jemu, znacznie starszemu stopniem oficerowi, wystosowywał jakąkolwiek formę szantażu i to do tego tak tandetnego. Pilot był przekonany, że Wehr zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli jemu się tak uwidzi, zarówno kobieta jak i leżący na ziemi chłopak mogą stracić życie, a on w prosty sposób uniknie konsekwencji. Ba, miał władzę ów intrygę zrzucić na barki porucznika i to jego podciągnąć do odpowiedzialności za to, co by się stało. Tym czynem raz na zawsze by go postawił na baczność, ukazał swoją wyższość, a on by musiał tańczyć tak, jak on by mu grał. Na tę myśl pociemniały mu oczy, a jego głowa nieznacznie pochyliła się w przód. Nie. Nigdy by mu tego nie zrobił. Nieważne jak bardzo by mu się wydawało, że go nienawidzi, w życiu nie dokonałby czegoś tak okrutnego względem niego. Pewna wewnętrzna blokada mu na to zwyczajnie nie pozwalała.

Spojrzał na kobietę ze zdegustowaniem. Ta odwzajemniła jego spojrzenie. Zmarszczyła brwi, widząc okrucieństwo skrywające się w lotniku. Z pewną obawą w oczach spojrzała na Wehrmacht.

– Że niby ten degenerat ma mnie eskortować? Prędzej zaufałabym małpie z karabinem, niż jemu – PRL słysząc słowa matki uśmiechnął się wewnętrznie do siebie.

– Przecież to jest małpa z karabinem – stwierdził, czym przyprawił Polę o lekki uśmiech. Żaden z mężczyzn tego nie skomentował.

– Nie masz innej opcji. Zresztą walki i tak się kończą, być może nawet nie będzie on musiał podnosić broni. Ja pójdę na samym tyle z PRL-em. Na zewnątrz będzie na nas czekać samochód, zawiezie nas w bezpieczniejsze miejsce – Pola nie wyglądała na zbyt przychylną temu pomysłowi, ale nic więcej nie powiedziała. Nie miała przecież zbyt wiele do gadania w obecnej sytuacji.

Wehrmacht znów nachylił się nad chłopakiem.

– Spróbuj usiąść – polecił, łapiąc mocno jedną z jego dłoni, by ten mógł się na niej wesprzeć i się podnieść. Wehr przy tym położył dłoń na jego plecach, chcąc mu dać dodatkowe oparcie, na co tamten skrzywił się boleśnie. Z dużym oporem się wyprostował, nie puszczał cały czas dłoni mężczyzny. – Dobrze. Teraz cię wezmę na ręce – poinformował zwyczajnie, aby chłopak nie był zaskoczony.

Jedną rękę umiejscowił pod jego kolanami, a drugą objął plecy. Wtedy PRL gwałtownie się do niego odwrócił, z przejęciem wymalowanym w oczach. Wehr natychmiast się zatrzymał i posłał mu zmartwione spojrzenie.

– Proszę, uważaj. Bili mnie po plecach. Mocno – zaskomlał cicho, nie był gotowy na kolejną dawkę cierpienia. Był nim wyczerpany.

Wehrmacht ze zrozumieniem pokiwał głową.

– Spróbuj mnie w takim razie objąć i podciągnąć się na mojej szyi. Ja będę cię trzymać za nogi, a gdy już będziesz w górze, to obejmę cię drugą ręką – zaproponował, uznając to za lepszą opcję. PRL zawiesiłby ciężar swojego ciała na swoich rękach, przez co zdecydowanie mniejsza siła nacisku skoncentrowana by była na trzymającej jego ciało ręce Wehrmachtu, a to z kolei zmniejszyłoby ból, jaki z ów naciskiem byłby związany.

Kostek skinął głową, gotów przystać na propozycję. Wiedział, że będzie to kosztować go kolejny wysiłek, ale był w stanie to zrobić. Byle jak najszybciej się stąd wynieść.

Wehrmacht ukląkł i nachylił się nad chłopakiem, by ułatwić mu zadanie. PRL wtedy objął go mocno, wieszając się na jego szyi. Mężczyzna powoli zaczął się wyprostowywać, trzymając nogi i asekurując drugą ręką plecy L-ka.

Gdy już stał, odważniej go objął, mocniej w siebie go wtulając. Było to dla niego zaskakujące jak bardzo chłopak był lekki i kruchy. Spojrzał mu mimowolnie w oczy, chcąc się zorientować, czy wywołał mu w jakikolwiek sposób dyskomfort.

PRL poczuł na swoim ciele dreszcze wywołane tą niespodziewaną bliskością. W środku wezbrała się nieokreślona panika, gdy sparaliżowany spojrzeniem Wehrmachtu próbował odwrócić swój wzrok. Mężczyzna skonsternowany zmarszczył brwi.

– Wszystko w porządku? – spytał dla pewności. Dopiero jego głos ułatwił chłopakowi odzyskanie władzy nad samym sobą. Jego oczy powędrowały w nieokreślone miejsce.

– U-um... tak, raczej tak... – wydukał cicho.

Całej tej scenie przyglądali się Pola i Waffe. Kobieta z uwagą, nieufnością, gotowa w każdej chwili interweniować, gdyby porucznik ważył się cokolwiek zrobić PRL-owi. Z pewną ulgą widziała, jak mężczyzna dokładał wszelkich starań, by nie zrobić chłopakowi krzywdy.

Luftwaffe z kolei patrzył się na nich pustym wzrokiem. Tylko on jeden wiedział, co odczuwał głęboko w swoim sercu, a uczucie to było gorzkie i palące niczym zbierająca się w ustach żółć. Gdy Wehrmacht odwrócił się w stronę wyjścia z chłopakiem na rękach, on poprawił trzymaną w dłoniach broń i natychmiast wyszedł z pomieszczenia. Pola w milczeniu udała się zaraz za lotnikiem, który nie kwapił się obejrzeć, czy ta w ogóle za nim nadąża.

– Wychodzi na to, że wisisz mi piwo – stwierdził lekkim głosem, przechodząc przez próg drzwi. PRL zgrzytnął zębami, na jego twarzy ukazał się podstępny grymas. Nie odpowiedział od razu, jego wzrok zatrzymał się trochę dłużej na jęczącym z bólu łysym mężczyźnie, który dnia wcześniejszego go pobił. Kucał przy nim niemiecki żołnierz, nie obchodząc się z nim zbyt delikatnie. Poczuł w środku rosnącą satysfakcję.

– Nie do końca – odparł pewnie. Wehr spojrzał na niego kątem oka.

– To znaczy? Czyżbym się mylił? – spytał szczerze zainteresowany. Byli już w połowie korytarza.

– Naziol się tym nie babrał. Zrobili to jego chłopcy na posyłki – mruknął rozglądając się dookoła. Wehr cicho parsknął.

– A więc to był on. Ale nie bezpośrednio

– W naszej umowie nie określiłeś tego w jaki sposób miał za to odpowiadać. Mówiłeś, że to miał być on, a jednak egzekucji nie dokonał osobiście – spojrzał na niego, w środku nadal odczuwał drżenie. Porucznik widział, że zaraz będą na schodach.

– Nieźle sobie pogrywasz, chłopcze. Cwaniak jesteś – zerknął na niego z rozbawieniem w oczach. PRL przybrał niewinny wyraz twarzy. – A więc co zrobimy z tym fantem?

– Coś napewno wymyślimy – stwierdził, mocniej zaciskając ręce wokół szyi mężczyzny. Zaczęli schodzić po schodach. Strzały były jeszcze głośniejsze, choć rozbrzmiewały coraz rzadziej.

Schody na pierwszym piętrze obstawione były przez niemieckich żołnierzy. Luftwaffe w milczeniu ich minął, kierując się na parter. Pola rozglądała się dookoła, zatrzymując wzrok na co niektórych mężczyznach biorących udział w akcji. Próbowała nie patrzeć na plamy krwi, którą obsmarowane były ściany i podłoga.

Niedługi czas później byli już na zewnątrz. Weszli między linię drzew, gdzie w niewielkim przerzedzeniu stało auto.

Tył pojazdu natychmiast został otwarty przez kierowcę, a Wehrmacht i Pola wskoczyli do środka, siadając na ławach umieszczonych po dwóch stronach paki. Waffe usiadł na miejscu pasażera w szoferce.

Samochód został potem uruchomiony, a następnie ruszył w ciemny las.

Wehr nadal trzymał PRL, wiedząc, że ten mógłby mieć trudność siedzieć samodzielnie w bujającym się na boki pojeździe. Pola obserwowała mężczyznę z naprzeciwka, właściwie nie spuszczała z niego wzroku od bardzo długiego czasu. Porucznik to zauważył.

– Jak to jest, że potrafisz zgrywać takiego porządnego człowieka? – spytała niespodziewanie. PRL niespokojnie się poruszył, czując, że szykuje się coś nieprzyjemnego.

– Mamo... – mruknął cicho, ale delikatny uścisk dłoni Wehra skutecznie go uciszył. Mężczyzna nabrał powietrze.

– Myślę, że to proste. Nie gram – odparł krótko. Kobieta prychnęła. Wehr przechylił głowę w bok. Jeden kącik ust powędrował do góry. – Co, nie wierzysz w to?

– Ciężko jest mi uwierzyć po tym, co widziałam i doświadczyłam. Również z twoich rąk – porucznik zmarszczył nieznacznie brwi.

– Bo nie jestem święty. Średnio więcej ze mnie złego człowieka, niźli dobrego. To, co zrobiłem wtedy już zawsze będzie przeważać moją szalę w dół. Ale zawsze mogę próbować – Pola spuściła wzrok. Mężczyzna widział, że coś ją trapiło. Przymrużył powieki szczerze zaintrygowany. Normalnie porzuciłby temat, jednak w obecnej sytuacji perspektywa siedzenia w milczeniu przez kilkanaście minut jazdy samochodem brzmiała niezbyt kusząco. – Niektórzy ludzie mają zdolność poprawy i zmiany. Mogą się zmienić. Zwykle tyczy się to tych, co potrafią wyciągać wnioski. Będąc żołnierzem jest to dla mnie najważniejsza cecha

– W to nie wątpię – mruknęła cicho. PRL obrócił głowę, by na nią spojrzeć. Wiedział doskonale, że kobieta od jakiegoś czasu zamknięta była w swoim świecie. Mimo tego, że siedziała przeważnie przy nim, resztę uwagi poświęcała swoim myślom. Zastanawiał się, czym była pochłonięta, ale nie miał siły zastanawiać się nad tym i ją osobiście o to spytać. Poniekąd był wdzięczny Wehrowi, że poruszył ten temat.

– A jednak coś sieje w tobie zamęt. Coś cię niepokoi – stwierdził, zachęcając ją do dokończenia wątku. Pola spojrzała mu w oczy niezbyt pogodnym wzrokiem. Porucznik domyślał się, o co chodziło. Zmiękł nieco na twarzy, wypuścił ciężko powietrze. – Wiesz, że Rzesza nigdy nie był zbyt ugodowy. Ciężko było zmienić jego zdanie jeśli coś sobie ubzdurał, nawet jak działał na własną szkodę. Jego duma była zbyt wyniosła, na tyle, że wydawała się być wręcz chorobliwa. Zakorzeniona głęboko w ciemnych zakamarkach jego historii. Ona stanowi dla niego przeszkodę w zmianie na lepsze

– Liczyłam, że się zmienił. Był inny, widziałam to, ale... ale znowu coś go od tego odwiodło. Męczy mnie moja naiwność i... eh. Co ja tobie będę mówić. Pewne rzeczy cię i tak nie ruszają, więc nie zrozumiesz – stwierdziła ponuro. Wehrmacht poprawił siedzącego na nim L-ka. Wyprostował się bardziej.

– Męczy cię przeszłość – uznał pewnie. Jedno spojrzenie Poli wystarczyło mu jako potwierdzenie swoich domysłów. Kontynuował więc. – Męczą cię rzeczy, na które nie miałaś wpływu, choć wydaje ci się inaczej. Bo w nich uczestniczyłaś, ale nie mogłaś zmienić ich biegu. Rozumiem cię doskonale. Sam czasem nie śpię po nocach

Pola zacisnęła mocniej palce na swoich ramionach. Chciała powiedzieć coś więcej, ale uznała, że nie jest to odpowiedni czas i miejsce na to. Spojrzała w oczy Wehra.

– Dziękuję, że nas uratowaliście – po tym zamilkła już do końca ich drogi.

Na miejscu zostali oblężeni przez kilku ludzi. Jeden z nich, medyk, zaprowadził porucznika wraz z chłopakiem do pojazdu, gdzie miał zostać obejrzany. Pola wtedy została opatulona kocem i zaprowadzona do samochodu dowodzenia. Tam też się udał Waffe.


– Muszę przyznać, że cię podziwiam. Prawdę powiedziawszy niewiele znam przypadków osób, które przeżyły bezpośrednią konfrontację z Gestapo i to do tego z tak relatywnie małymi obrażeniami – Wehrmacht stał z założonymi rękami, oparty o tył samochodu. Już zdążył zrzucić z siebie cały swój sprzęt, co uczynił z ogromną ulgą. Jego również obejrzał medyk. Założył w kilku miejscach opatrunek na co poważniejsze draśnięcia.

– Chcieli mnie żywego, to dlatego. Gdyby nie martwili się tym, napewno już dawno bym gryzł piach – PRL siedział w samochodzie, na podłodze. Jego nogi zwisały z otwartych drzwiczek. Miał trafić do szpitala na dokładniejsze oględziny i operację złamanych palców, jednak jak narazie czekał na zakończenie akcji. Żołnierze Wehra już zjeżdżali się do obozu, ale zespół Dębickiego jeszcze nie wrócił.

Opatulony był kocem, który kurczowo wokół siebie zaciskał. Obserwował z daleka pojazd dowodzenia.

– Wiesz, jeśli chcesz iść śledzić poczynania kolegów, to się nie krępuj. Wiem, że jestem słabym towarzystwem, jak nie chcesz tu być, to cię nie zatrzymuję – spojrzał na niego ze szczerym spojrzeniem. Ich rozmowa od pewnego czasu średnio się kleiła.

Porucznik spojrzał na niego i posłał delikatny uśmiech.

– Ale ja chcę tu być – odparł krótko. PRL poczuł w środku swego rodzaju wzruszenie. Słowa mężczyzny były czymś miłym do usłyszenia.

– To... cieszę się – skomentował, a usta nieznacznie się uśmiechnęły. – Gdzie masz Waffe? – spytał, chcąc jakkolwiek podtrzymać rozmowę. Zmarszczył jednak zaraz brwi, gdy zobaczył jak mężczyzna dziwnie się zmieszał.

– On... pewnie siedzi z młodym Niemcem w samochodzie dowodzenia. Jest tam też Polska, pewnie przyjdzie do ciebie, gdy wszystko się skończy. Teraz musi tam siedzieć, bo nie zostawi swojego oddziału na samopas

– A niech sobie tam siedzi – stwierdził lekko. Potem cicho westchnął. – Nie chcesz do niego iść?

Wehr spuścił wzrok na ziemię. PRL mógł przysiąc, że zauważył na jego twarzy smutek.

– Nie. Nie chcę do niego iść – odparł twardo. Kostek zmarszczył mocniej brwi.

– Coś się stało? – spytał z pewnym przejęciem. Porucznik podrapał się po karku.

– Owszem. Mamy... ciche dni – głos jego zadrżał. PRL odczuł lekki skurcz w żołądku.

– Wiesz, ekspertem w związkach nie jestem, ale myślę, że milczeniem niczego nie rozwiążecie. Powinieneś z nim porozmawiać – Wehr westchnął ciężko.

– W tym wypadku milczenie jest wymagane. Sprawa nie jest taka prosta i... on musi sam nad tym pomyśleć. Nie chcę na niego nadawać, ja pewnie sam dołożyłem do tego swoją cegiełkę, ale w tej sytuacji Waffe musi przyjść po rozum do głowy. Jest czasem zbyt uparty – przymknął powieki. Nie chciał się tak uzewnętrzniać. Nie tu. – ...ja nie jestem u niego na pierwszym miejscu i to bardzo krzywdzi ten związek. Wydaje mu się przez to, że jestem jego wrogiem, a nie, że o niego dbam

– Może musisz go o tym uświadomić...? – zaproponował, patrząc uważnie na mężczyznę. Ten odwzajemnił spojrzenie. Chłopakiem wstrząsnął dreszcz na widok tak żywych w poruczniku emocji.

– Uświadomić? Jak? Ostatnia moja próba rozmowy skończyła się... no, nie pomogła – wzrokiem powędrował na samochód dowodzenia. Akurat obiekt ich rozmowy wyszedł z pojazdu i zapalił papierosa. – Odsunę się od niego. Odejdę jak najdalej mogę. Jeśli kiedykolwiek coś tam było, upomni się o to i wróci. Jeśli nie... – machnął zbywająco ręką.

Zapadła między nimi głucha cisza. PRL nie miał pojęcia jak dodać otuchy Wehrmachtowi. Nigdy nie miał do czynienia z taką koleją rzeczy. Szczególnie w obecnej sytuacji ciężko mu było cokolwiek wymyśleć. Przez ostatnie dni miał istny rajd emocjonalny, jego psychika żyłowana była na wszelkie sposoby. Był zbyt zmęczony, by okazywać współczucie i próbować kogoś pocieszać, gdy sam pocieszenia jeszcze nie uzyskał.

Mężczyzna nabrał powietrze i głośno je wypuścił. Na ustach zagościł niewielki uśmiech.

– Wiesz, stałeś się bohaterem w pewnych kręgach. Słyszałem, jak mówili o tobie u mnie w Akademii – Wehr zmienił temat. L-ek zaskoczył się jego słowami.

– Naprawdę? – spytał z niedowierzaniem. Wehrmacht spojrzał na niego z uwagą.

– Tak. Wielu podziwiało twoją odwagę, samemu wejść do jaskini lwa to nie lada wyczyn

– To była bardziej głupota niż odwaga – burknął grobowo. Wehr wzruszył ramionami.

– Nie wahałeś się. Przez cały ten czas zmagałeś się ze swoimi słabościami i mierzyłeś się z własnym strachem, mimo przeciwności parłeś na przód. Masz za to mój ogromny szacunek. Byłbyś dobrym żołnierzem. No, może gdybyś trochę przytył i więcej siedział na siłowni – na ostatnie słowa się cicho zaśmiał. PRL przewrócił oczami, ale odwzajemnił uśmiech.

– Sam bym tego nie zrobił – mruknął cicho. Wehrmacht utkwił w nim spojrzenie.

– No tak. Masz naprawdę dobrego przyjaciela. Gdyby nie on, w ogóle nas by tu nie było – PRL jak poparzony się poderwał, na wspomnienie Czechosłowacji. Wehr uniósł wyżej kąciki ust. Domyślał się, że między tymi dwoma coś musiało być. Doświadczenia z ostatnich dni go w tym umacniały. – Przyleciał zaraz do Polski, postawili na baczność całą armię i zorganizowali poszukiwania. Gdyby nie on i jego nadajnik, nie wiedzielibyśmy gdzie szukać. Jest tak samo sprytny jak ty

PRL poczuł, jak coś miło go łaskocze w brzuchu. Gdyby nie fakt siniaków na jego twarzy, widzialny byłby subtelny rumieniec.

– Czechosłowacja jest sprytniejszy. I do tego bardzo zdeterminowany

– Oh, w to nie wątpię. Uparty jak osioł, nie sposób było go odsunąć od żadnych działań. Siedział dzień i noc z nami nad planami i wysłuchiwał wszystkiego. Uczestniczył w każdej akcji – L-ek otworzył w zaskoczeniu usta.

– Uczestniczył... czekaj, on tu jest? – spytał z nadzieją. Wehr zaśmiał się znów. Podniósł wzrok, a uśmiech jego rozszerzył się bardziej. Wskazał głową przed siebie. Oczy PRL-u powędrowały zaraz w to samo miejsce. I wtedy zamarł.

Czechosłowacja wyszedł z samochodu dowodzenia. Rozejrzał się po okolicy. Spojrzenie przemierzyło horyzont, aż wreszcie padło na dwójkę znajdującą się przy pojeździe nieopodal.

Zerwał się z miejsca i ruszył biegiem w ich stronę. PRL natychmiast spróbował wstać. Wehr stanął tuż przy nim z obawy, że się przewróci. Ale to się nie stało.

W chwili gdy wreszcie udało mu się stanąć na nogach, Czechosłowacja zdołał do nich dobiec. Wpadł w ramiona Kostka, szczelnie oplatając go swoimi. Dłonią zaczął go głaskać po głowie, z gardła wyrwał się cichy szloch.

Wehr cicho się zaśmiał, usta na ten widok ułożyły się w niewielkim uśmiechu. Wiedział, że potrzebują chwili dla siebie, a on już więcej nie musiał siedzieć i dotrzymywać towarzystwa chłopakowi. Odsunął się i odszedł na bok, zostawiając dwójkę samą.

Do porucznika zaraz podbiegł jeden z sierżantów, Falke.

– Panie poruczniku! – zwrócił na siebie uwagę, zatrzymując tym samym mężczyznę. Wehrmacht obrócił się i spojrzał na niego nieco zdezorientowany.

– O, Falke. Coś się stało? – sierżant niedbale zasalutował. W końcu nie miał tak zdystansowanych relacji ze swoim przełożonym.

– Melduję posłusznie, że sprowadzono wszystkich jeńców. Myślę, że dwóch z nich zechciałby pan zobaczyć – Wehr zmarszczył brwi.

– Kto to jest?

– Sicherheitsdienst i Gestapo. Złapaliśmy ich barykadujących się na pierwszym piętrze, to przez nich akcja trwała dłużej. Nie chcieli się poddać – Wehrmacht spuścił na chwilę wzrok. Cicho zamruczał. Ta dwójka to było niebezpieczne duo.

– Gdzie są? – podniósł oczy na sierżanta. Ten ustawił się, gotowy zaprowadzić porucznika w odpowiednie miejsce. Zaraz wspólnie ruszyli. – Masz może przy sobie czysty bandaż?

Falke się nieco zdziwił, jednak poszukał po kieszeniach wspomnianego przedmiotu. Na czas akcji schował wiele różnych rzeczy w kieszeniach kurtki.

– Do czego jest panu potrzebny? – spytał, wyciągając w jego stronę paczuszkę. Wehr przejął ją, a na usta wkradł się cwany uśmieszek.

– Dowiesz się w swoim czasie, przyjacielu. Chodź

Dotarli do jednego z dużych samochodów. Wejście na tył paki zostało umieszczone mniej więcej w dwóch trzecich długości pojazdu. Środek przeważnie wydzielony był dla wszelakich urządzeń, a pojazd mógł służyć do podobnych celów co samochód dowodzenia, w którym znajdował się Polska i Niemcy. Aktualnie był w środku pusty, przygotowany do przewozu nadprogramowych pasażerów.

Wehrmacht i Falke zatrzymali się przed wejściem. Wehr spojrzał na sierżanta z uwagą. Był prawie pewny, że znajdujący się w środku mężczyźni nie będą szczędzić słów na swojego starego kolegę, a Falke może nasłuchać się różnych mniej lub bardziej interesujących rzeczy. Postanowił mu jednak zaufać, znając jego sumienność i lojalność. Jeszcze nigdy się na nim nie zawiódł.

– Cokolwiek stanie się za tymi drzwiami lepiej, żeby tam pozostało, zrozumiano żołnierzu? – sierżant stanął na baczność, nieco zaskoczony tymi słowami.

– Tak jest, poruczniku – odpowiedział, obserwując, jak mężczyzna otwiera drzwi. Wskazał głową do środka.

– Zapraszam – Falke posłusznie wszedł do pojazdu, a wzrok jego natychmiast zatrzymał się na dwóch pojmanych. Wehr wszedł zaraz za nim, zamknął jeszcze za sobą drzwi i zapalił światło.

Założył ręce na piersiach, wpatrując się w znajome mu twarze. Zarówno Gestapo jak i SD patrzyli na niego z nieskrywanym zdziwieniem, oczy otwarte mieli szerzej, a ciała zastygłe były w jednej pozycji.

– A ty co tutaj robisz? – pierwszy głos odzyskał SD. Spytał, choć wiedział, co usłyszy. Wehrmacht niewzruszony oparł się o ściankę pojazdu. Mimowolnie wyciągnął z opakowania bandaż.

– Pracuję – odparł krótko. – Stary żołnierz pracuje w wojsku. Chyba jest to całkiem logiczne

– Jesteś parszywym zdrajcą! Odszedłeś w decydującym momencie, wyrzekłeś się wszystkich, a teraz jeszcze pracujesz na rzecz jakiś... tfu, zatraceńców! Czy może zapomniałeś o swojej misji? O swoim celu? Ku chwale Trzeciej Rzeszy, tak mówiłeś! Po to zostałeś powołany do życia. A ci twoi ludzie też nie lepsi. Czyżby zapomnieli o tym, co zrobiłeś? – Gestapo odpalił się, wypuszczając z siebie gorejącą w nim złość. Falke spiął się, jego żołądek żałośnie się ścisnął. Spojrzał w zagubieniu na swojego porucznika.

Wehrmacht uniósł brwi, spojrzał na Gestapo krótko, spod byka, i na powrót utkwił wzrok w swoich rękach. Prawą dłoń zaczął obwiązywać bandażem.

– Zrobiłem co uznałem za słuszne. Głupi byłem, nie widząc w liczbach ludzi, ale to się zmieniło. Zacząłem doceniać życie, nawet to nie znaczące za wiele. I znalazłem wreszcie w swoim życiu cel. Dzięki niemu mogłem odebrać wodze przywiązane do mojego pyska od innych i wreszcie podążyć tam, gdzie ja chciałem. Przestałem egzystować na rzecz żywiących się mną pasożytów, a zacząłem prawdziwie żyć. Winy swoje w pewnym stopniu odkupiłem. I powołany zostałem dla ludzi, a moja misja nadal trwa – zacisnął mocniej bandaż wokół knykciów. Spojrzał na mężczyznę, opuścił ręce. – Poznałem osoby, dla których zechciałem się postarać

SD uśmiechnął się obrzydliwie. W przebiegłych oczkach błysnęła niezdrowa chytrość. Wehr nieznacznie przymrużył powieki. Nie podobało mu się to.

– No tak. Zacząłeś się uganiać za tym lotnikiem, zresztą też zdrajcą. Ile razy mu już dałeś dupy, hm? Aż tak uwielbiasz się pod kimś płaszczyć, że wystarczy ci czyjaś pała, by zmienić całkowicie światopogląd? – Wehrmacht zacisnął zęby, krew spłynęła z jego twarzy. Skąd mogli wiedzieć? Kto im dostarczył te informacje? Jak mogli? Jak śmieli? Krew naraz powróciła, by rozpalić policzki, nos i uszy intensywną czerwienią wściekłości. Falke pobladł, wielkie oczy nadal miał utkwione w poruczniku. Słyszał plotki, ale nie chciał wiedzieć, czy są prawdziwe. Nie wiedział nawet dlaczego, wydawało mu się to nieodpowiednie, intymne, nie dla uszu i umysłu osób postronnych. Chciał wyjść, z szacunku, nawet drgnął, jedna noga ruszyła w stronę drzwi.

Wehr odepchnął się od ścianki i powstrzymał sierżanta położeniem na jego barku dłoni. Ten zastygł w miejscu, jak kamienna rzeźba.

Porucznik podszedł kilka kroków bliżej. Na twarz wstąpił nadzwyczajnie spokojny uśmiech. Wrócił jego animusz.

– A co, tak bardzo cię to ciekawi? Sam chciałbyś się przekonać, czy naprawdę to tak działa? – założył ręce za plecami.

– Podziękuję. Wolałbym dziwkę wylizać niż przystać na twoją propozycję, du Schwuchtel – jad w słowach SD przyprawiał o mdłości stojącego nieopodal sierżanta. Zniewaga, jaką usłyszał sprawiła, że poderwał się, gotów ukarać mężczyznę za tak okropne zachowanie względem porucznika. I znowu, zatrzymał go nikt inny jak Wehr.

Porucznik bez zapowiedzi zamachnął się i uderzył zabandażowaną ręką w twarz mężczyzny. Ciche jęknięcie poniosło się po samochodzie. Po tym zapadła cisza.

Wehr złapał koszulę SD tuż pod brodą i uniósł nad ziemię, na wysokości swoich błyszczących gniewem oczu. Falke wtedy się otrząsnął. Podszedł do mężczyzny i złapał go mocno za bark.

– Poruczniku, to są jeńcy, nie wolno... – Wehr gwałtownie obrócił głowę w jego stronę.

– Sierżancie – to jedno słowo, choć wypowiedziane wyjątkowo spokojnie, było na tyle twarde, że zmusiło mężczyznę do cofnięcia się. A może cofnął się z obawy o to, że sam oberwie? Wehrmacht wrócił wzrokiem na wijącego się nad ziemią SD. Jak wyjęty z gleby robak. – Oficjalnie nie są jeńcami. Nikt nie wie, że tu są. Od osiemdziesięciu lat czeka na nich wyrok śmierci, parę siniaków więcej nie zrobi różnicy

– Żaden wyrok śmierci, wyjdziemy zanim się obejrzysz, oni nas uwolnią – SD zaśmiał się szyderczo, szczerząc swoje kły. Wehrmacht nie pozostał mu dłużny. Ostre zębiska błysnęły spod jego warg.

– I na to liczę. Raz - będę na nich cierpliwie czekać. Dwa... – parsknął, z całą siłą rzucając mężczyzną o ścianę. SD zrobił większe oczy, patrząc z ziemi na górującego nad nim blondyna. Skryta pod cieniem twarz wydawała mu się jeszcze upiorniejsza. – Gdy tylko wasze nogi opuszczą bramy więzienia, bez skrupułów będę mógł w was wpakować cały magazynek

Zarówno Gestapo, jak i SD zadrżeli na jego groźbę. Wehr znów złapał SD za ubranie, jednak teraz tylko go docisnął do ziemi. Pięść owiniętą bandażem uniósł wysoko. Twarz skrzywiła się w nieznośnym grymasie.

– Co wiecie?! – podniósł głos, chcąc wykorzystać zarodek strachu, jaki w nich zasiał. SD zacisnął powieki i próbował odsunąć głowę.

– My nic! Znaczy... – SD zawahał się. Otworzył jedno oko, by spojrzeć na Gestapo. Ten zacisnął wargi w wąską linię.

Wehr nie znosił zwłoki. Ponownie przyłożył mężczyźnie w twarz, ten natychmiast splunął na bok, posyłając nienawistne spojrzenie porucznikowi.

– To zależy o co pytasz – odezwał się wreszcie Gestapo, najwyraźniej chcąc wyciągnąć przyjaciela z opresji. Wehrmacht spojrzał na niego. Puścił SD i się wyprostował.

– Odpowiedź jest zależna od kontekstu? – spytał, ponaglając tym samym mężczyznę do wyjaśnień. Podszedł bliżej niego.

– Jeśli pytasz o to, co wiemy o was... o tobie, o krajach, o... Luftwaffe i innych, to odpowiedziałbym: całkiem sporo. A to, czego nie wiemy, nietrudno jest nam się dowiedzieć. Mieliśmy sporo czasu na szukanie informacji. Ten chłopak nam go kupił – Wehr zadrżał. Informacje. Mogli z nimi zrobić wszystko. Terror musiał być aż nadto widoczny w jego oczach. Gestapo przechylił głowę z satysfakcją, jednak na jego ustach nadal gościł nieskalany, poważny wyraz. – A jeśli pytasz o Rzeszę, jego plan i to, gdzie teraz jest... cóż, na to ci nie odpowiem, nawet i gdybyś miał mnie tutaj rozstrzelać – Wehr prychnął.

– Takiś lojalny, aż do końca? – zakpił, zakładając ręce na piersi. Gestapo pokręcił głową.

– W dzisiejszym świecie ciężko o taką lojalność. Zawsze się kiedyś kończy. Ale nie, nie dlatego – odchylił się i oparł plecami o ścianę. – Zwyczajnie nie mam takich informacji. Były rzeczy, z którymi musieliśmy się zapoznać, ale elementy planów i tego, co miało po sobie następować leżało w rękach Rzeszy i tego jego pupilka. My dostawaliśmy tylko szczątkowe plany, rozkazy do wykonania. Rzesza zadbał o to, by nie było wycieków. By wszystko poszło jak po maśle

– A jednak jesteście tutaj. Wygląda to na komplikację, a nie bezproblemowość – zauważył, na co Gestapo zaśmiał się bez humoru.

– To też jest część jego planu. Od samego początku rozstawiali pionki na planszy, a każdy z was poruszał się według ich schematu. Gra za chwilę się zacznie i wy już nic z tym nie możecie zrobić. Lepiej się zastanów Wehr, czy napewno dobrze ci w tym mundurze. Być może dla własnego dobra będziesz musiał go złożyć do szafy – porucznik zamarł. Uczucie, choćby ktoś mu wyrwał żołądek, nasilało się z rosnącą w napięciu chwilą. Jego największe obawy zaczęły się potwierdzać.

Spojrzał na sierżanta. Falke wpatrywał się w niego z nie mniejszym strachem. Nerwowo przełykał ślinę.

– Kim... kim jest ten drugi? Ten pupilek? – spytał, jeszcze raz przenosząc wzrok na Gestapo.

– Znasz go doskonale – Wehr zmarszczył brwi w niezrozumieniu. SD zaraz się dołączył do rozmowy, na nowo odzyskał siły, widząc jak porucznik został wytrącony z równowagi.

– Szalony doktorek, tak mu mówiliście. Śmiałeś się z niego, jaki z niego heretyk, a jednak przechytrzył ciebie i całą twoją bandę. Nie doceniłeś jasności jego umysłu, Wehr – mężczyzna zacisnął zęby. Jego oddech spłycił się i przyspieszył. Czuł, jak grunt pod jego nogami zaczyna się wykruszać.

Wtedy na zewnątrz powstał spory ruch. Głośne krzyki, wydawane komendy. Wehrmacht spojrzał w stronę drzwi.

– Poruczniku, chyba wrócił oddział Polaków – Falke oczekiwał na polecenia ze strony przełożonego. Wehr zgrzytnął zębami.

Wyszedł z samochodu, za nim zaraz wyskoczył sierżant. Zamknęli drzwi. W obozie wszyscy biegali, jak spłoszone kury. Część z żołnierzy szła w jednym kierunku, gdzie prowadziła droga do dworku szlacheckiego.

– Co to wszystko znaczy, proszę pana? – było słychać spięcie w głosie Falkego. Wehrmacht pokręcił głową, sam nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

– Nie wiem. Ale się dowiem. Ci dwaj mają już zarezerwowany pobyt w całkiem przyjemnej placówce, tam wyciągną z nich wszystko. Może być, że próbują nas zdezorientować, a tak naprawdę nic nie wiedzą. Nie daj im się przestraszyć – odparł, choć nie do końca ufał własnym słowom. Sierżantowi jednak to wystarczyło. Skoro porucznik kazał, to tak ma być.

– Tak jest! Ah... i poruczniku... – zaczął niepewnie. Wehr spojrzał na niego, jeszcze wyraźnie błądził myślami wokół sprawy Rzeszy. – Ja... nie chciałbym, by brzmiało to pretensjonalnie, ale dlaczego nie pozwolił mi pan wyjść? Nie musiałem tego słyszeć w końcu... ja przepraszam – Wehrowi zajęło chwilę, zanim zorientował się, o co chodziło drugiemu mężczyźnie. Wypuścił ciężko powietrze, jego twarz złagodniała.

– Ależ nie masz za co przepraszać. Gdybym nie chciał, byś o tym słyszał, kazałbym ci wyjść – Falke nieco się rozluźnił.

– Czyli to prawda? – spytał z ciekawości, co wywołało dziarski uśmieszek na ustach porucznika.

– Kochany Falke, pamiętaj jaki był rozkaz. Co się stało w środku, pozostaje w środku – sierżant stanął natychmiast na baczność.

– Melduję posłusznie, że tak jest! – próbował uśmiechnąć się, ale wyszedł mu tylko zakłopotany grymas. – Wie pan, nie, że coś to zmienia. Słyszałem, że Fischer i Brühl...

– No, no, no! Nie chcę tego słyszeć, sierżancie. Mnie interesuje zgrany oddział, a co robią oprócz tego już leży poza moimi kompetencjami – ściszył jednak zaraz głos. – ...ale możemy kiedyś spotkać się na kawie poza służbą – chytry uśmiech zapalił czerwoną lampkę w głowie Falkego. Mężczyzna zaraz uśmiechnął się i cicho zaśmiał.

– Rozumiem doskonale, poruczniku – Wehr postukał się palcem w bok nosa. Potem się wyprostował i zaczął odwijać z ręki bandaż. Już spełnił swoją funkcję. – Co robimy z nimi? Trochę mało optymistyczne słowa, nie sądzi pan?

– Już mówiłem, nie martw się tym narazie. Omówię to z resztą i będziemy podejmować wtedy decyzje. Póki co zawołaj tu kogoś, by miał tych dwóch na oku. Obóz będzie się zwijać, będzie spore zamieszanie, więc lepiej niech ktoś jeden tu będzie cały czas. Albo dwóch. Tak, weź dwie osoby. Może być ten Neuer i Glückmann

– Glückmann dostał rozkaz od generała Spatza, by zająć się organizacją ewakuacji – Wehr zmarszczył brwi.

– Ale to ja miałem się tym zająć – mruknął zdumiony. "Chyba jednak będę musiał z nim pogadać" pomyślał rozdrażniony. – Dobrze, to może Langer, albo Brühl. Znajdź kogoś

– Tak jest, panie poruczniku – Falke zasalutował. Potem odszedł prędkim krokiem wykonać rozkaz.


– Posłusznie melduję zakończenie misji, panie Polska – Dębicki stanął na baczność. Był nienagannie wyprostowany, mimo ogólnego zmęczenia po wyprawie.

– Spocznij. Powiedz, co widziałeś pułkowniku – Polska odwrócił się i zrobił miejsce zebranym, by mogli lepiej widzieć i słyszeć pułkownika. On już wcześniej dostał dokładną relację.

Wśród zebranych byli niemieccy żołnierze, Niemcy, Wehrmacht i Luftwaffe. W tle stała jeszcze Pola, jednak ona tak jak Polska wiedziała już wszystko.

– Tak jest! Sygnał z nadajnika wyprowadził nas na leśną polanę. Tam zatrzymał się i nie ruszał. Znaleźliśmy go na jakiejś kukle, wyglądała jak strach na wróble. Kazałem jeszcze moim ludziom przeszukać las, zauważyli ślady bieżnika. Poszukiwani musieli uciec samochodem. To była zgrana akcja – podsumował, taksując spojrzeniem zebranych. Fischer prychnął niezadowolony.

– Zagrali nam na nosie, a ta kukła to już czysta zniewaga – burknął, marszcząc brwi.

– Odwrócili naszą uwagę, żeby się nami zabawić. Oni to zaplanowali, tylko po co? Stracili tylko ludzi – Dębicki sam zaczął się zastanawiać. Falke w tym czasie spojrzał na Wehra. Porucznik podniósł nisko dłoń, chcąc uspokoić sierżanta. Nie będzie poruszał tego tematu w tym momencie.

– Jedyne co zyskali, to to, że pozbyli się ciążącego im nadajnika – stwierdził Niemcy.

– Pozbyli się też jeńców – dodała Pola, zwracając na siebie uwagę wszystkich. Co niektóry pokiwał głową.

– Zyskali też coś więcej – odezwał się wreszcie Wehr. Zapadła cisza, podczas której wszyscy patrzyli na niego z wyczekiwaniem. – Informacje. Na temat naszej organizacji, zdolnościach. Podrzucili nam też SD i Gestapo

Zapanowało małe zamieszanie. Każdy głośno zaczął myśleć, czy wymieniać się spostrzeżeniami z innymi żołnierzami. Waffe wtedy wpatrywał się w Wehrmacht, czując i widząc doskonale, że ten wie coś więcej. Znał go zbyt dobrze. Przymrużył powieki.

– Chcesz coś przez to powiedzieć, poruczniku? – spytał jakby z nutą kpiny. Wehr spojrzał na niego. Nabrał powietrza.

– Na ten moment mogę powiedzieć tyle, że faktycznie cała akcja, łącznie z naszą interwencją została przewidziana i zaplanowana. Odnośnie moich wniosków i podejmowanych dalszych decyzji chcę najpierw skonsultować się z Niemcami i Bundeswehrą. Napewno pozostaniemy w kontakcie z panem, panie pułkowniku – tu zwrócił się do Dębickiego. Mężczyzna w wyrazie uznania skinął głową. – Moim skromnym zdaniem mogę uznać, że misja mimo wszystko poszła lepiej niż zakładaliśmy, a żołnierze zarówno nasi, jak i naszych znakomitych sąsiadów wykazali się wspaniałym przygotowaniem i umiejętnościami

– Podzielam pana zdanie, poruczniku Fuchs. Możecie mieć powód do dumy – usta Dębickiego nieznacznie drgnęły w uśmiechu.


Polska w tym czasie oddalił się na bok. Odnalazł prędko samochód, w którym nadal siedział PRL i Czechosłowacja.

Zastał ich siedzących obok siebie. Czech obejmował Kostka, który wtulał się bezsilnie w jego pierś. Po policzkach nadal spływały mu łzy.

Blondyn coś szeptał mu do ucha, Polska zgadywał, że mogły to być słowa mające ukoić L-ka. Przerwał, gdy zauważył zbliżającego się Polaka. PRL powoli się wyprostował, przecierając twarz z łez. Zaraz posłał bratu oskarżycielskie spojrzenie.

– Dobrze cię widzieć, braciszku – zaczął, usilnie powstrzymując żal ściskający mu gardło. Nie miał co siebie oszukiwać - PRL wyglądał strasznie.

Czechosłowacja powoli wstał. PRL zareagował bardzo zawiedzionym wyrazem, czując pustkę, gdy tylko chłopak się oddalił. Czech posłał mu krótki uśmiech. Chciał zostawić braci na chwilę samych.

– Świetnie – burknął pod nosem niezadowolony. Polska cicho parsknął rozbawiony, kucając przed starszym.

– Będziesz miał całą długą drogę do szpitala na obściskiwanie się z nim, nie dramatyzuj – PRL zmarszczył brwi w zażenowaniu.

– Weź zamknij się, głupoty pierdolisz – Polska znów się zaśmiał.

– Również tęskniłem. Ale naprawdę, cieszę się, że wróciłeś w jednym kawałku. No... prawie – Kostek przewrócił oczami.

– To nie jest zabawne. Ciekawe, czy byłoby ci do śmiechu, gdyby ktoś tobie wyłamywał palce – Polska automatycznie spojrzał na rękę chłopaka.

– Przecież wiesz, że nie śmieję się z tego. Jest to okropna rzecz, szczególnie, że tego najbardziej się obawiałem. Bałem się, że będą ci robić krzywdę – przyznał z nieskrywanym smutkiem. PRL wypuścił ciężko powietrze.

– Aleś się troskliwy zrobił – Polska spojrzał mu w oczy.

– Mam nadzieję, że wiesz, że możesz liczyć na moje wsparcie, szczególnie teraz. Nie jesteś w niczym sam – PRL skinął bez przekonania głową.

– I tak muszę z tym poradzić sobie samodzielnie. To inaczej nie działa

– Wiem. Ale nie musisz dusić wszystkiego w sobie. Pomyślałem, że teraz przez najbliższy czas będziesz musiał się przeprowadzić z mamą do mnie, dopóki nie znajdę wam innego mieszkania. Lepiej, żebyście nie wracali do swojego domu, oni mogą tam wrócić – PRL spuścił wzrok.

– Mnie to już i tak jest wszystko obojętne. Chcę mieć już po prostu święty spokój – Polska położył dłoń na jego ręce. Uśmiechnął się spokojnie.

– Będziesz miał. Mogę znaleźć kogoś, kto się zajmie pakowaniem waszych rzeczy, nie musisz o tym myśleć. Jedynie w najbliższym czasie Niemcy będzie chciał zorganizować spotkanie z nami i resztą. Musimy omówić to, na czym stoimy i podjąć ewentualne dalsze działania. Rzesza jest nadal na wolności, potrzebujemy twoich informacji – Kostek oparł głowę o ściankę samochodu. Załkał teatralnie.

– Ile jeszcze? – spytał z żalem w głosie, patrząc w niebo. Polska się wyprostował.

– Już niewiele. A, i jeszcze jedno - Niemcy dał mi namiar na dobrego psychoterapeutę, po znajomości może znaleźć terminy – PRL spojrzał na niego jak na wariata. Zmarszczył ostro brwi.

– Terapeutę? Że dla mnie? A skąd ja kasę na to wezmę? – przymrużył powieki, wyczuwając w tym wszystkim jakiś podstęp. I ciężko mu się dziwić.

Polska natomiast uśmiechnął się szeroko.

– Ja mam kasę – odparł pewnie. PRL zastygł w szoku.

– A...ale... nie rozumiem – zmieszał się. Zacisnął mocniej wokół ciała koc.

– Jestem ci to winny. Choć trochę się mogę zrekompensować. Należą ci się również moje przeprosiny – L-ek zaniemówił. Usta jego rozchyliły się w niedowierzaniu. Nie tego się spodziewał usłyszeć. Polska wyciągnął w jego stronę rękę. – Ojciec mylił się w wielu kwestiach, szczególnie twojej. Byłem dupkiem i za to cię przepraszam. Choć wiem, że to mało, jak na to, co to wniosło w twoje życie

PRL nie wiedział co zrobić. Jego brat cierpliwie stał z wyciągniętą ręką, widząc, że ten się waha.

Kostek wiedział, że ciężko mu będzie przebaczyć. To nie była taka rzecz, którą tak po prostu się zapomina. Lata poniżeń, traum i zwykłej nienawiści ryły głębokie rany na jego psychice. Było ich tak wiele, że właściwie to one go ukształtowały. To one go stworzyły. One urzeźbiły go, PRL, w takiej postaci, jakiej jest teraz i tego już raczej nigdy się nie będzie dało zmienić.

Wtedy pomyślał o czymś innym. Pomyślał o Czechosłowacji, o swojej chęci spokoju, o swoim pragnieniu szczęścia. Jeśli chciał się wyrwać z beznadziei, jeśli chciał móc choć sięgnąć w stronę lepszego jutra, musiał od czegoś zacząć. Od małego kroku. Od pozwolenia przeszłości pozostać za nim, by przestała definiować jego "teraz" i nie krępowała sidłami jego przyszłości.

Spojrzał w oczy Polski. Tego właśnie chciał. Chciał jeszcze raz spróbować. Zrobić to dla siebie.

Chwycił jego dłoń i uścisnął ją pewnie.

– Przebaczam, ale nie zapominam – powiedział w końcu. Polska poczuł pewną ulgę. Jakby ktoś odrzucił z jego serca stos kamieni.

– Dziękuję – uśmiechnął się z wdzięcznością, puszczając rękę L-ka. Potem wziął głęboki wdech. – Pójdę zebrać rzeczy i zawołam Czechosłowację. Będziemy się zwijać

Polska odszedł, zostawiając PRL na chwilę samego.

Chłopak spuścił głowę.

To naprawdę koniec.

~•~•~•~•~

Yooo dotarliśmy do półmetka naszej historii. Czeka nas jeszcze oczywiście epilog, który postaram się jak najszybciej napisać, szybciej niż te dwa rozdziały...

Ten rozdział kosztował mnie wiele. Pierwszy raz napisałam coś, co ma 10 000 słów, ale finał historii tego w końcu wymaga.

Mam nadzieję, że was nie zanudziłam i że nie wydawał się ten rozdział zbyt... pusty, że was nie zawiodłam. Planuję po skończeniu epilogu wypuścić kilka oneshotów tyczących się tej książki, gdyż nie przewiduję napisania trzeciej części (shoty mają być małym uzupełnieniem. Napewno będą shoty rozwijające wątek Lulka i Czecha, a także pojawi się jeden wyjaśniający Wehra i Waffe) Co z ten wyniknie - zobaczę. Z pewnością będę chciała trochę odetchnąć, zanim przystąpię do tego pisania. Więcej na ten temat rozpiszę po zakończeniu historii.

Póki co - życzę wam miłego wieczorku/dnia, oczekujcie na epilog i adios~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro