Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW.: Rozdział może zawierać ostrzejsze sceny.


Pola szybko uporała się z praniem. Wytrzepała tylko ostatni, czarny golf PRL-u, który prędko trafił na suszarkę tuż obok innych ubrań.

Potem dotarła do kuchni. Wyciągnęła z piekarnika jogurtowe ciasto, pięknie zabarwione granatowymi jagodami. Odstawiła je na bok, żeby ostygło, a sama w tym czasie zabrała się za przygotowywanie kolacji. Zrobiła cztery kanapki, po dwie dla siebie i L-ka, w końcu żadne z nich nie potrafiłoby zjeść więcej. Dodatkowo rozważyła zaparzenie dla nich herbaty, ale ostatecznie zrobiła tylko dla siebie. W końcu PRL za nią nie przepadał, a zmuszać go do jej picia nie leżało w interesie kobiety.

Usiadła więc wkrótce z malinową herbatą w ręce na krześle przy stole. Czekała, bo ufała, że jej syn pojawi się na kolacji i dotrzyma jej towarzystwa. W ten sposób minął kwadrans, potem pół godziny i wreszcie godzina. Pola zdążyła w tym czasie wypić swój napój i zjeść kanapki.

Spojrzała w stronę pokoju Kostka. Właściwie w domu od dawna panowała głucha cisza. Ta świadomość ją lekko zaniepokoiła. PRL rzadko nie mówił jej "dobranoc". Serce zabiło jej szybciej. Czy coś się stało...?

Wstała czym prędzej z krzesła, które z głośnym szurnięciem się odsunęło. Żwawym krokiem dotarła do pokoju PRL-u i omiotła go swoim wzrokiem. Szybko jednak się uspokoiła.

Kobieta westchnęła ze współczuciem. Stając w progu drzwi patrzyła na swojego syna, który leżał na łóżku przykryty kilkoma teczkami. Podeszła do niego i zabrała dokumenty, które odłożyła na bok, a swojego syna przykryła kocem.
Z delikatnym uśmiechem przyglądała się jego spowitej spokojem snu twarzy, na której złożyła delikatny pocałunek.
Potem zawróciła i opuściła pomieszczenie, gasząc przy okazji światło.

Dotarła do kuchni. Była sama ze swoimi trudnymi myślami.

Oparła dłonie na blacie i nabrała drżący wdech, by za chwilę wypuścić płaczliwie powietrze. Cicho załkała, podnosząc dłoń do ust. Tak bardzo chciała, żeby nic z tego wszystkiego nie miało miejsca. Tak bardzo chciała, żeby te problemy nie istniały, żeby mogła żyć w spokoju ze swoją szczęśliwą rodziną...

Bezradność i bezsilność wobec wszystkiego działały jak dłuto wbite w jej kruche, szklane serce. Odczuwała ból, który nie przybierał formy fizycznej. Czuła w głowie dyskomfort, którego nie sposób było się pozbyć. Tłumiony płacz przybierał na sile, jej dłoń już była całkowicie mokra od łez. Oparła bezwładnie czoło na ręce.

Dlaczego jej ukochana rodzina od zawsze musiała być spowita zmorą nieszczęścia? Dlaczego nigdy nie mogło być dobrze? Dlaczego jej naród przez doświadczenia wielu dekad był zmuszony cieszyć się z najmniejszych i najbardziej absurdalnych rzeczy? Dlaczego ona musiała dźwigać to wszystko na swoich barkach?

– Dlaczego... – wyszeptała między pociągnięciami nosa. Podniosła zapłakany wzrok na wiszącą w kuchni ikonę Najświętszej Matki. Uśmiechnęła się niewesoło. – Dlaczego, mamo...?

Kobieta na wizerunku patrzyła na nią spokojnym spojrzeniem. W dłoniach jej dziecko wyciągało rączkę w kierunku twarzy, zaintrygowane swoją rodzicielką. Cała ta scena była tak beztroska... kojąca wręcz. Pola na moment w milczeniu się w nią wpatrywała, próbując wyciągnąć z niej cokolwiek, jakąś myśl, wskazówkę na swoje utrapienie.

Ona miała na ustach delikatny uśmiech. Tak, jakby wiadoma i zapisana piórem wieku przepowiednia o śmierci jej syna całkowicie nie istniała.

Kobieta westchnęła. Otarła łzy.

– Wiesz... ja jakoś sobie poradzę... ale proszę... błagam, a wiem, że mi pomożesz. Proszę, jak matka matkę, wspomóż chociaż moich dwóch synków... szczególnie pomóż Lulkowi... on najbardziej potrzebuje pomocy. Ześlij jednego ze swoich aniołów, żeby przy nim był... – jej głos delikatnie się załamał. Dalej wpatrywała się w brązowe oczy namalowanej Matki, czując jak wewnętrzny spokój zaczął ją ogarniać. Zrobiła już wszystko, co mogła.

Przymknęła na moment powieki, wypuszczając przez usta powietrze. I wtedy właśnie podskoczyła.

Głośne i zdecydowane pukanie poniosło się po mieszkaniu, wprawiając tym Polę w osłupienie. Spojrzała w niedowierzaniu na ikonę, jakby myśląc, że jej prośby zostały wysłuchane w tak astronomicznym tempie.

Dziwność tej sytuacji pogłębiał fakt późnej godziny. Nikt o dobrych intencjach nie przychodzi o takiej porze. Ruszyła pewnym krokiem przez dom. Zdrowy rozsądek niejednego by podpowiadał, żeby nie otwierać drzwi, zdrowy rozsądek drugiego kazałby obudzić PRL, żeby w razie czego jej pomógł, ale Pola... to była Pola. Silna, zdecydowana kobieta, która samodzielnie pozbyła się grupy SS-manów mając do dyspozycji jedną kulę w magazynku, bagnet i szablę samego Józefa Piłsudskiego. Nie była ona byle kim, a potencjalny intruz powinien był być tego świadomy.

Przybrała poważny wyraz twarzy, gdy zatrzymała się pod drzwiami. Upewniła się, że miała na wyciągnięcie ręki jakąkolwiek formę obrony. Z zadowoleniem ujrzała parasol.

Już pewniejsza wyprostowała się, a następnie przekręciła klucz w drzwiach. Złapała za klamkę i otworzyła szybko drzwi.

Nabrała powietrza. Jej oczy otwarły się szerzej i nieświadomie zrobiła krok w tył, jednak po pierwszej fali szoku zmarszczyła brwi i zacisnęła szczękę.

– Oczywiście, że to ty – burknęła z jakiegoś powodu bez entuzjazmu. "Matko, prosiłam cię o anioła. Dlaczego więc przysłałaś najgorszego z demonów...?".

Rzesza wyszczerzył się szeroko, prostując swoją pokaźną sylwetkę. Koszula marszczyła się przy jego ruchach, tętniąc jak żywy organizm i tym samym podkreślając skrywające się pod nią wyćwiczone ciało. Napięte od szelek spodnie jeszcze skuteczniej spełniały tą rolę, jednak na to kobieta uwagi nie zwróciła... a może inaczej, nie chciała zwrócić na to uwagi.

Była jednak inna rzecz, którą w następnej chwili dopiero zauważyła. I to właśnie ta rzecz wpędziła w jej serce chłodny niepokój.

Rzesza wyglądał na zdecydowanie innego człowieka, niż był przy ich ostatnim spotkaniu. Jego twarz się rozjaśniła, jakby nabrała kolorów. W jego oczach, które swoją drogą wydawały się o wiele żywsze, pojawiła się niebezpieczna iskra, a to wszystko nadawało mu wręcz młodszego wyglądu. Szok ponownie zamalował jej twarz. Mężczyzna przed nią, choć tak odmieniony, zdawał się być bardzo znajomy. Ze zgrozą stwierdziła, że przed nią stał stary, podły Trzeci Rzesza, którego poznała lata temu i który ze swoją chorą determinacją podjął się najbardziej moralnie złych czynów, by podjąć się walki o szczyt. Ten sam Rzesza, który w tamtym czasie podbił jej serce, a ona, młoda i głupia, dała się mu zwieść.

Aktualnie była o wiele bardziej dojrzała o doświadczenie, a jej mózg ostrzegawczo krzyczał, że coś jest nie tak.

Mężczyzna widząc jej reakcję przymrużył delikatnie oczy, a uśmiech spełzł z jego twarzy.

– Zdajesz się być bardzo zawiedziona tym faktem, moja droga. Czy coś się stało...? – spytał jakby zbity z tropu. Jego głos przybrał nieznacznie smutniejszego wydźwięku. To wreszcie poruszyło serce Poli. "Przecież nic nie zrobił... przynajmniej nic nie wiadomo... uspokój się" pomyślała, karcąc się tym samym.

– Owszem, stało się. Ty przychodzisz w najmniej oczekiwanym i odpowiednim momencie, w środku nocy, po kilku ładnych tygodniach milczenia. Co tutaj robisz? – syknęła pretensjonalnie, patrząc mu ostro w oczy. Rzesza nabrał powietrza, które w następnej chwili powoli wypuścił. Spoważniał.

– Słyszałem wieści. Przyszedłem tutaj, gdy tylko miałem możliwość... i choć bardzo tego człowieka nie lubiłem, chciałem złożyć ci serdeczne kondolencje. W jakimś stopniu był ci bliski. Jak się trzymasz...? – Pola fuknęła w niedowierzaniu. Założyła ręce na piersi.

– Niemożliwe, że słyszę to z twoich ust – zmarszczyła brwi. Rzesza otworzył usta, żeby ją spytać o co chodzi, jednak mu na to nie pozwoliła. – Jest ciężko, ale daję radę. Napewno byłoby prościej, gdyby każdy przestał się nade mną rozczulać i przestał mi o tym przypominać. L-ek bardzo mnie wspiera, jeśli o to się martwisz

Mężczyzna otworzył nieznacznie szerzej oczy, słysząc imię chłopaka. Rozpromienił się lekko.

– PRL jest tu z tobą? Jak się miewa? – Pola zacisnęła szczękę. W końcu zrobiła miejsce, żeby mężczyzna mógł wejść.

– Lepiej. Uważałabym jednak na twoim miejscu. Przez ciebie miewał różne stany, kiedyś nawet słyszałam, jak wykrzykiwał wulgaryzmy pod twoim adresem – Rzesza spojrzał na nią, ale pustka w jego oczach sprawiła, że kobieta doszła do wniosku, że niezbyt się tym przejął. Zdawało jej się nawet, że ten fakt go rozbawił, a może nawet wprowadził w nim delikatną dumę.

– Dam sobie radę. PRL jest czasem nadwrażliwy i reaguje przesadnie mocno, nieadekwatnie do sytuacji... chyba ma to po tobie – posłał jej wredny uśmiech. "Zdecydowanie wrócił stary Rzesza..." warknęła do siebie w myślach.

– Oh tak, wrażliwości serca po tobie nie miał prawa odziedziczyć – odparła, na co tamten przewrócił oczami. Zaprowadziła go wgłąb mieszkania. W ten sposób Rzesza dostrzegł stół, na którym stała niezjedzona kolacja. Zmarszczył brwi.

– Spodziewasz się kogoś? – spojrzał na kobietę. Pola pokręciła głową.

– Jak chcesz, możesz się poczęstować. Miało to być dla L-ka, ale... niespodziewanie zasnął – uniosła delikatnie kąciki ust. Rzesza rozejrzał się po mieszkaniu.

– Gdzie ma pokój...? – spytał, chcąc zwyczajnie zobaczyć PRL. Kobieta pojęła od razu aluzję. Ruszyła dalej, docierając pod pokój chłopaka. Mężczyzna zajrzał do środka, a jego oczy błysnęły w momencie dostrzeżenia swojego syna.
Tak spokojny...

Uwadze nie umknęły mu stosy papierów, które go otaczały. Zaintrygowało to mężczyznę.

– Co to jest? – zerknął na Polę. Zmieszała się na to pytanie.

– Nie wiem, czy powinnam mówić, szczególnie tobie – uniosła brwi, posyłając mu sugestywne spojrzenie. Rzesza na to przybrał wyraz mówiący „daj spokój...". Westchnęła cicho. – Polska i PRL zaczęli prowadzić własne dochodzenie w kwestii Rzeczypospolitej. Nie ufają policji, a sprawa wydawała się im mieć głębsze dno. PRL dzisiaj cały dzień siedział z nosem w tych teczkach, próbując cokolwiek znaleźć

– PRL pomaga Polsce? I to jeszcze w kwestii Rzeczypospolitej? – Rzesza wydawał się szczerze zaskoczony. Pola pokiwała głową z dumnym uśmiechem.

– Mówiłam, że jest z nim coraz lepiej – mężczyzna spojrzał na śpiącego chłopaka. Bezszelestnie podszedł do niego i kucnął tuż obok. Kobieta wtedy oparła się o framugę drzwi i w milczeniu przyglądała się temu, co tamten wyprawia.

Rzesza patrzył na twarz PRL-u, jakby próbując dostrzec na niej każdy najmniejszy szczegół. Z zadowoleniem musiał przyznać, że chłopak niewiele się zmienił od ich ostatniego spotkania.

Wzrok mężczyzny w następnej chwili osunął się powoli na złożone pod głową L-ka ręce, owinięte szczelnie bandażem. Na to już zmarszczył brwi. Przejechał palcem po materiale. Huh, tego wcześniej tutaj nie było.
Spojrzał pytająco na Polę.

– Zakrył je przede mną. Nie chciał mi sprawiać przykrości – wyjaśniła krótko, przyciszonym głosem. Rzesza wrócił wzrokiem na śpiącego, by za chwilę móc poprawić okrywający go koc.
Wyprostował się. Skierował kroki do wyjścia z pokoju. Pola wyszła szybciej, a wtedy on zamknął za nimi drzwi.

– Jest ich więcej – powiedział poważnie, jak dotarli do kuchni. Kobieta wyraźnie posmutniała.

– Domyślam się. Najgorsze jednak są te, które ma w środku. One właściwie cały czas nie potrafią się zabliźnić – mężczyzna skinął głową w zrozumieniu. Po chwili milczenia Pola uznała, że należałoby rozluźnić atmosferę. – Napijesz się czegoś? Alkoholu niestety nie mogę ci zaproponować... ze względu na L-ka nie mamy w domu nic. Za bardzo go to męczyło

– Wystarczy w takim razie herbata – uśmiechnął się lekko. Gdy kobieta odwróciła się, by przyrządzić napój, on się do niej zbliżył i zatrzymał tuż za plecami. Ręce oparł na blacie po dwóch stronach Poli, w pewien sposób ją przyszpilając. Nachylił się i przez ramię przyglądał się temu, co ona robi.

Kobieta zdecydowanie nie spodziewała się tego ruchu. Nabrała drżący wdech. Uderzyła w nią woń wody kolońskiej, Rzesza po ucieczce z więzienia szybko doprowadził się do stanu przyzwoitości. Ciepłe powietrze wydychane przez mężczyznę muskało ją po nagiej skórze na szyi, przyprawiając ją o dreszcze. Na polikach pojawiły się subtelne rumieńce.

– Rzesza... – cicho mruknęła, co szczególnie przykuło uwagę drugiego. Uśmiechnął się chytrze, widząc, że w jakiś sposób na nią zadziałał. Spodobało mu się to. Przejechał nosem po jej szyi, delikatnie muskając ją przy tym ustami. Pola zamarła w swoich ruchach, czując jak w jej umyśle zaczyna panować coraz większy chaos.

– Tak, najsłodsza...? – jego dłonie posunęły wzdłuż jej rąk, do barków, a potem zjechały na jej boki. Jedna z dłoni zatrzymała się wyżej, druga natomiast zjechała na biodro kobiety. Przymknęła instynktownie powieki i przygryzła wargę. To było tak bardzo nie na miejscu... zdawała sobie z tego doskonale sprawę.

– Rzesza... proszę, nie. Jestem w czasie żałoby, ja nie... – nabrała gwałtownie wdech, gdy mężczyzna przygryzł delikatnie jej skórę. Serce zabiło jej szybciej.

– Widzę, że w środku jesteś strapiona tym wszystkim... potrzebujesz czegoś, co pozwoli ci na chwilę zapomnieć... – wychrypiał cichym głosem nad jej uchem. Nie usłyszał z jej strony żadnego sprzeciwu, na co od razu złożył jej pocałunek tuż za żuchwą. Jedna z jego dłoni oplotła jej talię, drugą przeniósł na jej szczękę, w ten sposób odchylając jej głowę i zwiększając sobie dostęp do szyi. Pola cicho westchnęła, sięgając ręką do tyłu. Złapała mężczyznę za biodro. Ten ruch zaangażował go jeszcze bardziej, jednak nie przystąpił od razu do kolejnych czynów. Potrzebował się z nią trochę podroczyć. Cicho się zaśmiał, sunąc polikiem wzdłuż jej gardła, jak wąż swoim cielskiem po gałęzi drzewa. – ...mogę ci w tym pomóc... mogę ci dać wszystko, ale musisz tylko poprosić

Pola zacisnęła zęby. Otworzyła powieki i utkwiła wzrok w przestrzeni przed sobą. Po raz kolejny w jej głowie rozbłysła myśl, porównanie Rzeszy do samego piekielnego władcy, demona nad demonami, którego podstępna natura do perfekcji opanowała sztukę kuszenia. Wiedział doskonale o tym, jak potrzebowała bliskości. Dał kobiecie jej małą namiastkę, żeby ją o tym uświadomić, by w następnej chwili postawić przed wyborem - zrezygnować i odczuć pustkę, czy złamać własne zasady moralne i przyjąć ofertę. Prawdą było to, że już nie była związana węzłem małżeńskim, w końcu odkąd zmarł jej mąż, w pewnym sensie ta przeszkoda została zażegnana. Mimo to wydawało jej się to całkowicie nie na miejscu. Nie wspominając o tym, co ten człowiek miał na rękach, w końcu jej ukochany kraj wycierpiał nieopisane męki z jego powodu. Dodatkowo dopóki jej synowie nie dowiedzą o tym, kto tak naprawdę stał za morderstwem, Rzesza nadal pozostawał w jej gronie potencjalnych podejrzanych.

Mężczyzna przez jej długie milczenie wyraźnie spróbował ją ponaglić. Powoli zaczął odsuwać z jej bioder rękę, na co Pola błyskawicznie zareagowała, łapiąc ją, by pozostała na miejscu. Uśmiech na jego ustach się poszerzył.

– Nie wiem, ja... – zduszone słowa ledwo opuściły jej usta. Rzesza przejechał kciukiem po jej policzku. Delikatna fala ciepła rozpłynęła się po jej twarzy.

– Zapomnij o wszystkim, kochanie. Jesteś w słabszej chwili, nikt nie będzie ciebie z tego rozliczać. Nie bądź taka dla siebie surowa – niemalże wyszeptał, a jego zadowolenie rosło. Oczy mu rozbłysły nową iskrą. Wiedział, że w tej potyczce to ona ulegnie.

Pola pragnęła zaprzeczyć, ale nie potrafiła. Wewnętrzna potrzeba przybierała na sile, płomień rozpalony w jej sercu pochłaniał ją coraz mocniej. Rzesza przechylił głowę i uniósł brwi, patrząc na nią wyczekująco, z kocim zainteresowaniem. Brakowało mu już tylko rogów i długiego ogona, którym zamaszyście by poruszał. Zdawało mu się, że coś powiedziała, jednak było to tak ciche, że tego nie dosłyszał.

– Hm...? – spytał, a wtedy kobieta obróciła głowę w jego kierunku. Zielone oczy natrafiły na jego, białe kosmki włosów zatrzepotały delikatnie. Widział, jak drżała, jak jej twarz wprost płonęła. To wprowadzało w nim jeszcze mocniejszą sensację, od której aż delikatnie zakręciło mu się w głowie.

– ...proszę... – wyszeptała, jej głos okazał więcej cierpienia, niż Rzesza by się spodziewał. Wtedy w jej oczach dostrzegł to, jak bardzo była umęczona, jak bardzo była zdegradowana. Pola wreszcie odrzuciła swoją maskę, odsłaniając się przed nim jak to robią kochankowie. Mężczyzna był przekonany, że niewiele brakowało, by kobieta przed nim całkowicie się skruszyła i zaniosła płaczem.

Nie mógł patrzeć na to, w jakim stanie ona była. Pragnął zabrać od niej cały ten ból, pragnął ją wyrwać z rzeczywistości i schronić w swoich ramionach, odcinając ją od całego tego zła i przekąsu wrednego losu. Uśmiechnął się cieplej, odgarniając włosy z jej twarzy. Zbliżył się, by jak najprędzej móc zatopić się w jej ustach. Był bardzo czuły w swoich ruchach, skradając jej z delikatnością każdy skrawek jej duszy. Jedna łza spłynęła po jej policzku, gdy on się odsunął i musnął to miejsce wargami. Ucałował jej jedną powiekę, potem drugą, pocałował jej czoło. Pola obróciła się do niego przodem, objęła jego biodra.

Rzesza pogładził ją palcem wskazującym i pocałował ją subtelnie w nos. Zdawała mu się być spokojniejsza, nawet lekko się uśmiechnęła na jego gest. Cicho parsknął i się nachylił nad jej uchem.

– Jesteś wspaniała, wiesz o tym...? – wyszeptał, jego oddech ponownie przyprawił ją o gęsią skórkę. Chciała mu odpowiedzieć, ale jedynie wydała cichy skowyt, gdy mężczyzna niespodziewanie wpił się w jej szyję. Odchyliła na bok głowę, co skutkowało pogłębieniem jego małych ataków. Wargi jak rozżarzone węgielki paliły z każdym kolejnym dotykiem, ale zamiast bólu pozostawiały po sobie nadzwyczajną przyjemność. Sunęły coraz niżej, spragnione każdego skrawka delikatnej jak jedwab skóry. Dłonie Rzeszy umiejscowiły się na jej ciele, nieznacznie się na nim zaciskając.

Pola rozchyliła usta, cicho wzdychając jak mężczyzna posuwał się do coraz wrażliwszych miejsc. Jedną z rąk ułożyła z tyłu jego głowy i zacisnęła na włosach.

Był coraz bardziej nachalny, napierając mocniej i mocniej na nią, ich oddechy zdecydowanie przyspieszyły, dłonie zaczęły ślepo błądzić, marszcząc spoczywające na nich ubrania. Kobieta wydała cichy odgłos, gdy ostre jak brzytwa zęby się w nią zatopiły.

Dłonie Rzeszy szukały dostępu pod jej koszulę, która wyszła spod spódnicy. Ona zadrżała w momencie zetknięcia się jego lodowatych palców z jej gorącą skórą. Jak dwa przeciwieństwa, a jednak tak doskonale się dopełniające jednostki wspólnie oddawali się pełnej przyjemności. Ona - jak dama w opresji, on - rycerz, wyczekiwany wybawca. Tak bardzo się zbliżyli, że przypominali jedną masę, jak gliniana rzeźba zlewająca się w ozdobne naczynie.

Zatracili się w sobie, w swoim oddechu, w swoich ruchach, w swoim uczuciu. Czas i rzeczywistość traciły na znaczeniu, co powoli wprowadzało w życie wcześniejsze zamiary mężczyzny. Byli tylko oni, ich tańczące dusze i wariujące umysły. Szaleństwo objęło ich swoim dziwnym podmuchem, wiodło dalej, prowadziło do niebezpiecznej krawędzi. Młodzieńcze wspomnienie znów między nimi się objawiło, weszło w życie. Niemalże jak kiedyś, choć ich uczucie już dojrzalsze, to nadal figlarne jak dziecięce igraszki.

Bóg jeden by wiedział do czego byliby zdolni w tym stanie, jednak ich chwila nieuwagi, mała nieostrożność sprawiły, że stali się zbyt oczywiści i nawet śpiący chłopak mógł prędko się zorientować, do czego dochodziło.

Pola uświadomiła to sobie w chwili, gdy po mieszkaniu poniósł się głośniejszy odgłos, a wtedy też zamarła i złapała Rzeszę za twarz. Mężczyzna niechętnie na nią spojrzał, odrywając się od jej ciała. Nachyliła się nad jego uchem, w jej oczach urosła mała panika.

– Myślę, że wystarczy... – wymruczała cicho. On przyglądał się jej w milczeniu, potem przeniósł wzrok w kierunku mieszkania, domyślając się, o co jej mogło chodzić. Właściwie też zauważył, że Pola opadała już z sił. Cały swój ciężar bezwładnie wspierała na nim, słabo obejmując go ramionami. Rzucił ostatnie spojrzenie kobiecie, jej pięknemu ciału i jego dziełu, a na jego twarzy na nowo uformował się jego lisi uśmiech. Białe zęby lekko błysnęły. Był usatysfakcjonowany.

– Jak sobie życzysz, najdroższa – przeniósł jej dłonie na swoje barki, a sam poprawił na niej uchwyt. Wprawnym ruchem uniósł ją, jakby nic nie ważyła. Kobieta wtuliła się w niego, mocno zaciskając ręce wokół jego szyi.

Zaniósł ją do jej sypialni, tej samej, w której on leżał wcześniej, gdy ona go znalazła na brzegu rzeki. Ułożył ją w łóżku i ucałował w czoło. Potem się wyprostował i zaczął zapinać swoją koszulę, przygotowując się tym samym do opuszczenia domku. Pola skrzywiła się na ten widok.

– Rzesza... – spojrzała mu w oczy. Momentalnie zaprzestał ruchów i odpowiedział jej pytającym spojrzeniem. – Zostań, proszę. Zrobisz też jemu niespodziankę

Mężczyzna chwilę się zastanowił. Spuścił wzrok, podejmując wewnętrznie decyzję. Wreszcie cicho mruknął, uniósł jeden z kącików wyżej. Spojrzał na Polę.

– Dobrze, zostanę. Wiem jednak, że wolisz mnie tutaj bardziej ze względu na siebie – uniósł brwi. Ona parsknęła i odwróciła głowę.

– Nisko mnie oceniasz – burknęła urażona. Rzesza zaśmiał się i podszedł bliżej. Nachylił się nad nią.

– Niech ci będzie. Załóżmy, że nie zostaję tutaj, bo nie lubisz zasypiać w samotności, jak kiedyś mi wyznałaś – pokręciła ze zrezygnowaniem głową.

– Kładź się – rozkazała, wskazując na drugą połowę łóżka. Rzesza z dziwnym uśmiechem wykonał jej polecenie.

– Agresywnie. Dziwnie takie polecenia brzmią z twoich ust, raczej stronisz od... takich rzeczy – mimo, że obróciła się do niego plecami, żeby ściągnąć z siebie ubrania i założyć koszulę nocną, on wpatrywał się w nią bardzo zachłannym spojrzeniem. On sam za moment ściągnął z siebie koszulę i odłożył na krzesło nieopodal łóżka, a w ślad za tym powędrowały jego spodnie.

– Jesteś obleśny, twoje słowa zdradzają tylko jak bardzo masz zepsuty umysł – fuknęła, kładąc się wreszcie na swojej połowie. Założyła ręce na piersi. Rzesza wtedy ułożył się obok niej. Był bardzo rozbawiony jej stwierdzeniem.

– No już, nie denerwuj się tak, księżniczko. Wiem, że mnie kochasz i z tym wszystkim – spojrzała na niego ukradkiem.

– Czy ja ciebie kocham? – uniosła brew. Mężczyzna obrócił w jej kierunku głowę.

– Po tym wszystkim, gdyby tak nie było, trzasnęłabyś mi przed nosem drzwiami

– Może taki miałam plan? Tylko kultura i moje biedne drzwi wymagały łagodniejszego podejścia do sytuacji? – Rzesza parsknął, uśmiechając się lekko, jak rodzic do droczącego się bezcelowo dziecka. On wiedział, jak było naprawdę, zresztą kobieta sama była tego świadoma. Za chwilę położył się na drugim boku, plecami do niej.

– Dobranoc, Pola – rzucił przez ramię. Ona uśmiechnęła się lekko. Zgasiła światło i nieśmiało wtuliła się w jego plecy.

– Dobranoc – odparła cicho, chłonąc przyjemne ciepło mężczyzny. Dawno nie czuła takiego spokoju, który prędko oddał ją w objęcia snu. Rzesza uśmiechnął się do siebie. Poświęcił kilka minut dłużej na przemyślenia, zanim sam przymknął powieki. Niebawem ciche oddechy świadczyły już o tym, że każdy z nich spał.

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro