Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dopięta na ostatni guzik koszula i zaciśnięty na szyi czarny krawat niczym sznur na karku wisielca były jednym z niepisanych wymogów tego formalnego spotkania. Polska poprawił garniturową kamizelkę, która idealnie dopasowana podkreślała jego sylwetkę. Idąc długim korytarzem naciągnął rękawy czarnej koszuli, spięte u dołu eleganckimi spinkami.

Białe, przestronne wnętrze budynku miało w sobie mnóstwo klasycystycznego ducha, a piękne zdobienia niejednego wprowadzałyby w zachwyt. Niestety, nie Polskę.

Być może w innych okolicznościach zwróciłby uwagę na cudowne, filigranowe wykończenia tworzone na wzór bukietów kwiatów, jednak był zbyt skupiony na tym, co go czekało.

Młodszy z polskiego rodzeństwa nie mógł sobie pozwolić na to, by na kilka dni zapomnieć o istotnych sprawach dotyczących jego kraju. Oprócz jego osobistych problemów i rozterek nadal pozostawał przywódcą, a współpracujący z nim jego rząd i obywatele wymagali od niego czynnego udziału w życiu politycznym.

Zacisnął zęby, a jego zastygnięte w kamiennym wyrazie usta nieznacznie drgnęły. Zatrzymał się wreszcie przed dużymi, dwuskrzydłowymi białymi drzwiami. Stojący przed nimi ochroniarz spojrzał na białowłosego i skinął mu głową.

– Proszę jeszcze chwilę poczekać – zwrócił się do niego, na co Polska przytaknął. Cicho odchrząknął i założywszy ręce na piersi przesunął się na bok.

Spotkania dotyczące spraw Unii Europejskiej miały najczęściej miejsce w którymś z budynków wyznaczonych pod działalność unijną. Takich było kilka, w Belgii, Francji i Luksemburgu. Czasem jednak bardziej delikatne i poufne rozmowy, szczególnie prowadzone przez kraje, a nie polityków, odbywały się w bardziej kameralnych miejscach, daleko od zasięgu wzroku potencjalnych gapiów.

Tak też było i w tym przypadku, chociaż ta sprawa nazbyt delikatną nie była. Głównym założeniem ich spotkania była towarzyska rozmowa, zahaczająca o tematy polityki międzynarodowej. Niemcy i Francja starali się zacieśnić więzi z Ameryką, co doprowadziło do powstania kilku dokumentów mających na celu ową współpracę wzmocnić. Jednakże aby doszło do finalnego i oficjalnego podpisania dokumentów, należało przedstawić i omówić zestaw legislacyjny zainteresowanemu, a także go zwyczajnie do niego przekonać.

Polska w tym wszystkim miał głównie reprezentować Unię i robić tak zwany „sztuczny tłum". Właściwie to nie dostał żadnych wytycznych na to, co miał mówić, a to z kolei znaczyło tyle, że miał siedzieć cicho.
Chłopak wiedział jednak, że jego obecność miała również charakter strategiczny, odkąd jego stosunki z Ameryką były na dobrym poziomie, również dzięki jego świętej pamięci ojcu. Taka zagrywka psychologiczna miała bardziej przekonać USA do podjęcia korzystnej decyzji, bo przecież działałby dla dobra swojego przyjaciela, chociaż i tak każdy wiedział, że ten zgodzi się na propozycje bez namysłu.
Stąd cała ta farsa była tylko zwykłą formalnością.

Z tego tytułu Polska najpewniej nie pojawiłby się wcale na tym spotkaniu. Był gotów znosić bardziej wrogie spojrzenia innych członków wspólnoty niż były na codzień, byle zaznać trochę spokoju i zająć się tym, co było dla niego na ten moment bardziej istotne. Tak też z początku zareagował na wiadomość, jaką otrzymał od Francji z prośbą o obecność, jednak po chwili namysłu zmienił zdanie.

Nie miał bladego pojęcia o tym, w co wpakowywał siebie i swojego starszego brata. W końcu sytuacja doprowadziła do śmierci jednej osoby, a to mogło już wystarczająco dać do zrozumienia, że winny jest gotów dopuścić się wszystkiego. Uznał więc, że rozsądnym byłoby, gdyby otrzymał wsparcie z zewnątrz i w razie problemów mieć czyjąś pomoc.

USA wydawał się dla niego najlepszą opcją. Silny kraj co prawda miał swoje za uszami, jednak ze zwyczajnej lojalności do starego kompana, jakim był Druga Rzeczpospolita, nie byłoby typowym dla niego, żeby należeć do grona podejrzanych, czy też osób potencjalnie utrudniających sprawę. Ameryka znał również bliską relację ojca z synem, dlatego Polska był zwyczajnie pewny, że pozwoli mu dokończyć całe to śledztwo, żeby dowieść prawdy.

Polska podniósł wzrok, który utkwił w zbliżającej się korytarzem postaci. Stukot obcasów czarnych bucików niósł się echem, elegancka granatowa sukienka lekko powiewała z każdym ruchem młodej kobiety. Francja wyglądała jak zwykle prześlicznie. Dbała o swój wizerunek, nawet jeśli renoma jej kraju w ostatnich czasach do najlepszych nie należała. Dopiero, gdy zbliżyła się bardziej, Polska dostrzegł niedoskonałości na jej twarzy, których skrupulatny makijaż nie zdołał przysłonić. Ona również mierzyła się z ogromnym jak na kobietę stresem, wywołanym przez utworzony przez jej obywateli wszechobecny chaos.

– Witaj mój drogi. Cieszę się, że zdecydowałeś się przyjść – przywitała się, uśmiechając się szeroko. Polska delikatnie odwzajemnił uśmiech, jednak jedynie dla przyzwoitości. Kobieta zbliżyła się i wymieniła z mężczyzną powitalne pocałunki, jednak wszystko było sztywne, bez wyrazu. Polak odsunął się od niej czym prędzej.

– Witaj Francjo. Wyglądasz dzisiaj jak zwykle prześlicznie – mruknął bez szczególnej sympatii. On w przeciwieństwie do kobiety nie potrafił, a być może nawet nie chciał udawać, że szczególnie za nią przepada. Francja wzdrygnęła się, wyczuwając być może nawet i delikatny sarkazm w jego słowach. Odwróciła się i spojrzała w stronę korytarza.

– Nie ma nikogo? – spytała z zawodem. Polska wzruszył ramionami.

– Jak widzisz nie. Na kogo jeszcze czekamy? Rozumiem, że oprócz Niemiec ktoś jeszcze przyjdzie – uniósł brwi i spojrzał wyczekująco na niższą od siebie Francję. Ona na moment zastygła, potem się nerwowo poruszyła i wreszcie odchrząknęła.

– Jeszcze ma przyjść Belgia i Hiszpania, reszta zaproszonych nie wyraziła chęci na przybycie. Mają swoje sprawy na głowie – uśmiechnęła się dziwnie, wręcz sztucznie. Jej rozbiegane niebieskie oczy ani razu nie spojrzały w te zielone od Polski. Zaczęło go to poważnie irytować.

– Tylko Belgia i Hiszpania? A Niemcy? – zmarszczył brwi. Ton jego głosu przybrał bardziej ostrego wyrazu. Kobieta ponownie niespokojnie drgnęła. Zrobiła krok w tył, jakby w obawie przed potencjalnym atakiem.

– Coś mu wypadło. Ma małe problemy prywatne i wolał zostać – wydusiła, jej głos stał się nienaturalnie wysoki. Polska w niedowierzaniu rozłożył ręce. Jego brwi ściągnęły się ku sobie. Najpierw parsknął, potem zaśmiał się ironicznie, dalej już jego ruchy stały się bardziej chaotyczne, świadcząc o jego skraju wytrzymałości nerwowej.

– „Coś mu wypadło"? Ty chyba sobie jaja robisz – warknął. Obrócił się, palcami złapał przegrodę nosa. Westchnął ciężko, chcąc się trochę uspokoić, za moment znów na nią spojrzał. Francja cały czas milczała i oddychając nieco szybciej wpatrywała się w niego jak w święty obrazek. – Wy naprawdę, kurwa, robicie ze mnie debila. Trzy dni temu ktoś mi zamordował ojca. TRZY. DNI. Nie miałem nawet chwili dla siebie, bo każdy z was czegoś ode mnie wymagał! Przyjechałem do tego pierdolonego pałacyku, żeby dla waszej zasranej dumy się ładnie uśmiechać przy Ameryce, a ten głupi szwab nie potrafi ruszyć dupy i chociaż z podkulonym ogonem przeprosić, że ma nas w dupie!

– Jego brat źle się poczuł i trafił do szpitala... – pisnęła, okazując swój sprzeciw wobec jego słów. Polska prychnął. To było niemożliwe, jak Francja będąc sam na sam bała się niemalże własnego cienia, a gdy tylko miała obok kogoś "swojego", to szczekała najgłośniej ze wszystkich. "Jak trzęsący się ratlerek" pomyślał zgryźliwie. Zrobił krok w jej stronę.

– Mój brat kurwa całe życie się źle czuje i nie płaczę z tego powodu. Ten jego braciszek jest dorosłym mężczyzną! Jak nie potrafi sam o siebie zadbać, to znaczy, że jest ciotą. Weź mi nie próbuj wciskać tego gówna, bo nie mam na to nerwów – kobieta się uchyliła, ale wbrew sobie zmarszczyła brwi. Policzki jej poczerwieniały ze złości.

– To, że dla ciebie nie liczą się najbliżsi, to jest twój problem! Ale Niemcy... – Polska wyprostował się.

– Masz kurwa tupet, żeby mi to sugerować, szczególnie teraz. Ja w przeciwieństwie do Niemiec mam szacunek do osób, z którymi pracuję i wobec których mam zobowiązania. Ciekawe, że tylko ty wiesz o tym, że go nie ma. Może jeszcze mi powiesz, że ci to wysapał w łóżku? – Francja w oburzeniu nabrała gwałtownie powietrze, szeroko otwierając oczy i usta. W przypływie złości, która obiła się zresztą jeszcze intensywniejszym kolorem na jej twarzy, wymierzyła dłonią w policzek Polski. Ten jednak złapał jej nadgarstek, zanim w ogóle zdołała go uderzyć. Próbowała go wyrwać ze stalowego uścisku chłopaka, jednak nie zdołała. Delikatna iskra strachu przemknęła jej przez oczy.

– Puszczaj mnie! Jesteś zwyczajnym chamem! – obruszyła się, podnosząc głos. Niespodziewanie właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi, przykuwając uwagę dwójki. Ochroniarz przesunął się na bok, widocznie nieprzejęty szarpaniną dwóch krajów, i zrobił miejsce dla wychodzącego z pokoju USA. Był całkiem wysoki, lekko przy masie, jednak przy tym znacznie umięśniony. Na twarzy było u niego widać charakterystyczne wgłębienia - blizny po porządnym, młodzieńczym trądziku. Była to jedna z niedoskonałości, które jako pierwsze rzucały się w oczy, gdy się na niego spojrzało.
Tego dnia swoje białe włosy miał ułożone na żelu i zaczesane do tyłu. Ubioru nie miał szczególnie eleganckiego, nie był też naganny - idealny na luźną pogawędkę. Było po nim widać, że czasy jego młodości już dawno przeminęły, był znacznie starszy od Polski, jednak nie stało to na przeszkodzie, żeby byli przyjaciółmi.

Zatrzymał się w pół kroku i ze zmarszczonymi brwiami spojrzał na dwójkę. Czerwona twarz Francji i jej dłoń uwięziona w uchwycie Polski zaczęły budować pewne podejrzenia u Ameryki, który krzyki z korytarza słyszał w pokoju. Piwne oczy złotego dziecka rozbłysły niebawem, gdy zorientował się, że stoi przed nim Polak.

– Wszystko w porządku? – spytał na wstępie, spokojnym głosem. Polska automatycznie puścił nadgarstek kobiety i się bardziej wyprostował, Francja poszła w jego ślady.

– Uh... tak, wszystko dobrze. Wybacz Ameryko – Polska pokornie odpowiedział, jednak nie przyznał się od razu do winy, na co kobieta parsknęła, założyła ręce na piersi i odwróciła głowę. USA, ignorując reakcję Francji, spojrzał w oczy Polski, zmiękł na twarzy i podszedł bliżej chłopaka. Wyciągnął w jego kierunku dłoń, co spotkało lekkie zdezorientowanie ze strony mniejszego.

– Dobrze cię widzieć, Polsko. Moje najszczersze kondolencje. Rzeczpospolita był wspaniałym człowiekiem, świat stracił prawdziwego bohatera. Zapewniam cię, że już teraz odpowiednie służby prowadzą w tej kwestii śledztwo – Polska mruknął cicho i z niewesołym wyrazem na twarzy uścisnął dłoń drugiego.

– Ciebie również dobrze widzieć. Dziękuję. W pewnym sensie cieszę się, że poruszyłeś ten temat... możemy pomówić? – USA spojrzał na Francję, która w wścibski sposób przysłuchiwała się ich wymianie zdań. Mężczyzna przytaknął, a następnie wziął pod ramię niższego.

– Oczywiście, przyjacielu. Zdaje się, że jeszcze nie ma wszystkich, prawda? Poczekamy na nich w środku – nim kobieta zdążyła odpowiedzieć, dwójka zniknęła za drzwiami, które zamknął stojący na korytarzu ochroniarz.

Ameryka zaprowadził Polskę do stojącego na środku pomieszczenia stołu w kształcie półksiężyca i posadził na jednym z krzeseł. Chłopak zorientował się, że został posadzony tuż obok USA, ponieważ na siedzeniu po jego lewej stronie wisiała marynarka pasująca kolorem do czerwonych spodni jego towarzysza. Jego brwi delikatnie zbliżyły się ku sobie. Wyglądał teraz złudnie podobnie do PRL-u.

Ameryka podszedł do barku przy wejściu i nalał do szklanki wody. Uśmiechał się wtedy do siebie, jego usta rozciągnięte były w dziwnym uśmiechu, typowym dla niego. Nie był on zbyt ładny, czy rozczulający. Wyglądał bardziej jak próbujący wyszczerzyć się koń, który właśnie poczuł intrygujący, nowy zapach.

– Mów, co cię trapi, mały – rzucił, podchodząc do niego z pełnym naczyniem. Obszedł dookoła stół i stanął centralnie za nim. Polska z wdzięcznością odebrał od niego szklankę i upił od razu łyk. Wzrokiem błądził za krążącym nad nim Ameryką.

– Doszedłem do wniosku, że pewne zarzuty kierowane w stronę pewnego zbiega mogły być pochopne – zaczął poważnie. Lekkie uczucie niepokoju ukłuło go w środku, gdy mężczyzna stanął za jego plecami i położył ręce na oparciu jego krzesła. Nie lubił, gdy ktoś tak robił.

– Mówisz o tym naziście, którego wraz z moim ojcem i komuchem wykopaliśmy z Berlina? – "Zbędnie ubrałeś to w takie słowa..." pomyślał mniejszy, obracając znowu głowę, by móc na niego spojrzeć. Chyba będzie go boleć szyja.

– Owszem. Przez jego ucieczkę i fakt jego istnienia główne zarzuty spadły na niego. Z kilku względów mi to jednak nie pasuje i mam swoje inne podejrzenia, które zamierzam udowodnić. Chciałbym przy okazji prosić, żeby żadne służby mi w tym śledztwie nie przeszkadzały – Ameryka słuchał go tylko w połowie, uśmiechając się dalej głupio i przytakując. Wewnętrznie rozpływał się, czując chorą satysfakcję.

Był bardzo dziwnym, wewnętrznie mocno zepsutym człowiekiem. Uwielbiał obserwować i przebywać w towarzystwie mniejszych, szczególnie wyjątkowo pyskatych, czy charakternych krajów. Łatwo można się domyśleć, że małe państwa swoim rozgadaniem próbowały dać o sobie znać, gdyż ich niska pozycja na arenie międzynarodowej nie dawała im żadnej siły przebicia. Krzykami świadczyły o swojej bezsilności wobec niektórych decyzji, trudnym doświadczeniem życia stawały się surowsze względem innych. Wtedy najczęściej zwracały się właśnie do Ameryki o wsparcie, co tylko napędzało jego zwyrodniałą fantazję. Bezradność, słabość, błaganie jego i tylko jego o pomoc...
Poczuł przyjemne mrowienie w podbrzuszu. Czy Polska właśnie po to tutaj przyszedł?

– Tak mówisz? Masz coś, co mogło wzbudzić twoje wątpliwości? – spytał, przymrużając powieki.

– Ojciec przed śmiercią zajął się jakąś brudną sprawą, o której mi mówił. Obawiam się, że- – przerwał z cichym zająknięciem, czując, jak kciuki mężczyzny wbijają się w jego spięte mięśnie na barkach. Niepokój, który w niego wstąpił wcześniej, teraz sięgnął zenitu. Nie podobało mu się to. Nie był tak blisko z Ameryką, żeby mógł sobie pozwolić na takie rzeczy. Jego żołądek ścisnął się boleśnie. Już za chwilę starszy zaczął krążyć palcami, próbując rozmasować mięśnie chłopaka.

– Mów dalej – ponaglił go ze stoickim spokojem. Polska miał ochotę wyjść. Co w niego wstąpiło? USA nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze trzymał pewien profesjonalizm.

– ...obawiam się, że wszedł w jakąś trudną polityczną grę i go sprzątnęli. Szukam dowodów, ale boję się, czy ktoś przypadkiem nie... – znowu przerwał, wypuszczając powietrze, gdy kciuki wbiły się mocniej. Przymknął powieki z bólu. Było mu niedobrze. Nie potrafił się skupić.

– Martwisz się, czy przypadkiem ktoś nie będzie chciał sprzątnąć też i ciebie, przez grzebanie w jego brudach? – Polska cicho mruknął na potwierdzenie, czując nasilający się w środku stres. – Spokojnie. Jeśli cokolwiek będzie się wymykać spod kontroli, daj mi znać. Możesz na mnie liczyć, wszakże Rzeczpospolita był moim najbliższym przyjacielem... szkoda tylko, że był taki gruboskórny. I konserwatywny – westchnął cicho, jakby ze smutkiem. Polska nawet nie zwrócił uwagi na dziwny dobór słów mężczyzny. Ruchy jego palców się nasiliły, a dłonie powoli zsuwały się bardziej na ramiona. Polska w duchu modlił się tylko, żeby już skończył, bał się przeciwstawić, aby tamten nie zmienił swojego zdania.

Zapomniał jednak o wszystkim, jak poczuł oddech Ameryki na karku, gdy tamten się nad nim pochylił. Chłód zstąpił na niego, początkowo go paraliżując. Potem się zerwał, jego twarz w końcu wykrzywiła się w zdegustowanym wyrazie. Był cały blady, prawie zielony, przerażenie błyskało gdzieś głęboko w jego oczach. USA zabrał powoli ręce i ze spokojem wpatrywał się w znacznie młodszego od siebie.

– Wystarczy – wydusił, głos załamał mu się z powodu natłoku emocji. Ameryka odsunął się posłusznie i uśmiechnął, jakby nic się nie wydarzyło.

Zdawało się, że chciał coś powiedzieć, ale zanim otworzył usta, po pomieszczeniu rozniosło się echem pukanie. Ochroniarz wejrzał do środka.

– Już wszyscy są na miejscu, proszę pana. Mam ich wpuścić? – spytał uprzejmie, patrząc na starszego z krajów. Pytany wyszczerzył się szerzej.

– Oczywiście. Niech wejdą – odparł, zasiadając na miejscu obok chłopaka. Polska kątem oka zwrócił odwagę na dziwne wybrzuszenie na wysokości jego twarzy, zanim tamten usiadł.
Wypuścił ciężko powietrze. Serce biło mu szybciej od przerażonego kanarka, zakręciło mu się w głowie. Spotkanie miało trwać przynajmniej trzy godziny.

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro