Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

PRL wpatrywał się w obraz za oknem samochodu. Białe audi prowadzone przez Polskę śmigało przez autostradę między kolejnymi pojazdami. Zbliżali się nieuchronnie do celu.
Starszy z dwójki zdawał sobie z tego sprawę. Zaczął mu doskwierać coraz większy stres.
Z tego tytułu nerwowo miętolił rękaw czarnego golfa, którego ubrał specjalnie na tą okazję. Najpewniej był to jedyny dostępny bardziej elegancki element jego ubioru.

– Rzesza naprawdę ciebie lubi. Z opowieści ojca jego obraz był dla mnie bardziej mroczny. Podobno nigdy nikogo nie potrafił obdarzyć uczuciem – Polska niespodziewanie zaczął temat, kątem oka widząc, jak tamtego zjadają nerwy. Uznał, że lepiej go czymś zająć.
PRL spojrzał na młodszego brata i uśmiechnął się kpiąco.

– Oczywiście, że potrafi. Poza tym okazuje też szacunek niektórym osobom, nawet swoim wrogom. Trzeba tylko mu w jakiś sposób zaimponować – uznał, siadając bardziej prosto. Założył ręce na piersi. Westchnął cicho. – Te teczki nie mogą trafić do rąk policji. Jak znajdą na nich wszystkich odciski Rzeszy...

– Powinien był w takim razie pomyśleć, zanim je wziął – mruknął Polska, ale zaraz dodał. – Nie martw się. Nie zamierzam ich tak łatwo oddawać. Poza tym o ich istnieniu nikt oprócz nas nie ma pojęcia

– Tyle dobrze... – PRL spuścił wzrok na swoje palce. Zaczął się bawić bandażem.

Po kolejnych dziesięciu minutach zjechali z autostrady i zaczęli kluczyć między budynkami miasta. Niedługo potem dotarli na miejsce. Całkiem spory budynek górował nad nimi w nieco złowieszczy sposób. Gdzieniegdzie przechodzili mundurowi, drut kolczasty rozciągnięty nad murem błyszczał w słońcu. Żołądek starszego z braci ścisnął się lekko.

– Jesteśmy. Nie mogę tu za długo stać, więc się pospiesz – PRL rzucił bratu pełne wyrzutu spojrzenie. Bardzo się bał. Młodszy cicho westchnął. – Dasz radę, PRL. Przecież już nieraz z nim gadałeś. Nie zje cię. Powodzenia

Starszy bez przekonania powoli otworzył drzwi i wysiadł z pojazdu. Nie miał nawet chwili, by się rozmyślić - Polska niemalże od razu odjechał i zniknął na najbliższym skrzyżowaniu. „Świetnie" pomyślał, podnosząc wzrok na znajdującą się przy nim budkę ze szlabanem. W środku siedział pokaźny mężczyzna ubrany w moro, który przyglądał się wyczekująco chłopakowi. PRL w przypływie impulsu podszedł bliżej.

– Dzień dobry. Byłem umówiony na spotkanie z jednym...

– Zapraszam do głównego wejścia. Przejdzie pan kontrolę bezpieczeństwa, a potem poszuka pan informacji i tam przedstawi swoje problemy – stróż burknął wyraźnie niezadowolony, wskazując w stronę największego z kompleksu budynków. Chłopak zmarszczył brwi w swoim typowym, zdenerwowanym wyrazie. Nic nie mówiąc spojrzał w tamtą stronę, następnie przekroczył szlaban i skierował się do wejścia.

Jak tylko przeszedł przez główne drzwi, zmuszony był włożyć wszystkie metalowe przedmioty do wanienki, która dalej przejechała na taśmie przez rentgen. Wtedy on został poproszony o przejście przez bramkę. Na jego szczęście nie zabrzęczała.

Odebrał swoje rzeczy i dalej rozejrzał się po wnętrzu budynku. Korytarz właściwie wyglądał jak wejście do typowego biurowca, czy też parter jakiejś uczelni. Na ziemi znajdowały się beżowe kafelki, a ściany były w kolorze białym. Dookoła kręciło się sporo żołnierzy, przeważnie w młodszym wieku. PRL zawieszał oko na co niektórych z pewnym zachwytem. Spuścił jednak ostatecznie wzrok, gdy jeden z nich spojrzał na niego.

Niedaleko wejścia znajdowała się informacja, oddzielona od korytarza plastikową ścianką. Za nią siedziała starsza kobieta, która właśnie rozmawiała z kimś przez telefon stacjonarny.

PRL podszedł do niej od razu i odczekał cierpliwie, aż ta skończy rozmawiać. Już wkrótce kobieta odłożyła słuchawkę i obdarowała Kostka nieco znudzonym spojrzeniem.

– Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc? – mruknęła mało sympatycznie. PRL poczuł, jak w środku traci część pewności siebie, jednak na zewnątrz odbiło się to jedynie pogłębieniem jego grymasu na twarzy. Gdy miał otworzyć usta, spanikował lekko, nie wiedząc co właściwie powiedzieć. Że szuka Wehrmachtu? Przecież może go odesłać z kwitkiem. Milczał ewidentnie za długo, bo kobieta cicho odchrząknęła, sprowadzając go na ziemię. Musiał skłamać.

– Dzień dobry. Przepraszam. Uh... Byłem... umówiony na rozmowę z panem Wehrmachtem – wydusił szybko, modląc się w duchu, żeby staruszka nie zadawała więcej pytań. Kobieta przymrużyła podejrzliwie oczy i zlustrowała chłopaka z góry na dół. Za chwilę zaczęła coś wyszukiwać na komputerze.

– Porucznikiem Wehrmachtem? – spytała, jakoby poprawiając Kostka. Ten nerwowo skinął głową. – Pańska godność?

– PRL. Myślę, że wystarczy go powiadomić, że jestem – dodał szybko, obserwując, jak kobieta sięga po słuchawkę. Modlił się, żeby nie wzywała ochrony.

– Johann? Cześć. Wiesz może, czy porucznik Wehrmacht jest na miejscu? Tak? A wiesz gdzie jest? Super... mógłbyś proszę podejść do mnie? Nijaki PRL jest z nim umówiony, zaprowadź go proszę, żeby nie łaził sam po budynku. Dziękuję – odłożyła wtedy słuchawkę i cicho westchnęła. – Za chwilkę przyjdzie po pana Johannes i zaprowadzi na miejsce. Dziwne, że porucznik umówił się z panem akurat tutaj, ale po tym człowieku już spodziewam się wszystkiego...

Już niebawem zjawił się Johannes. Był bardzo szczupłym, starszym wiekiem mężczyzną. Jego niegdyś ciemne włosy przyprószone były gdzieniegdzie siwizną, a błękitne oczy dawno straciły swój młodzieńczy blask. Mimo to wyglądał na sympatyczną osobę, a zmarszczki przy oczach sugerowały na to, że w życiu sporo się uśmiechał. Przywitał się z PRL-em, a dalej zaczął go w ciszy prowadzić przez kolejne korytarze. Dotarli wreszcie do jakiegoś zakątka na drugim końcu kompleksu budynków. Zatrzymali się przy przeszklonych drzwiach, za którymi znajdowała się mniejsza salka treningowa. PRL wstrzymał na chwilę powietrze, widząc w środku całą grupę rekrutów i rozgrywającą się tam intrygującą scenę. Zmarszczył brwi, przenosząc wzrok na Johanna.

– Uczą się samoobrony. To, że jest tam dwóch oficerów niech pana nie przerazi, porucznik jest starej szkoły i co jakiś czas musi być kontrolowany, czy przypadkiem z przyzwyczajenia nie przesadza. Takie zarządzenie wydał Bundeswehra. Poczekamy, aż skończą, wtedy im poprzeszkadzamy – posłał chłopakowi delikatny uśmiech, który drugi postarał się odwzajemnić. Potem z zainteresowaniem utkwił wzrok w szybę.


– Jak pewnie już wiecie, na polu bitwy zdarzy się sytuacja, że będziecie musieli przejść do walki wręcz. Sugerowałbym unikać szarpaniny i pozbyć się przeciwnika jak najszybciej, jednak nie zawsze jest to możliwe. Wtedy też musicie ruszyć swoje mięśnie... no i szybkie myślenie. Krav Maga jest jednym z najlepszych systemów samoobrony, bo wykorzystuje wszystkie zalety waszego przeciwnika przeciwko niemu... jednakże zajęcia z Krav Magi będziecie mieć przy innej okazji. Tak samo zresztą jak z innych rodzajów walk. Co dzisiaj chciałem wam przedstawić, to podstawowy sparing, mający na celu sprawdzić waszą dotychczasową wiedzę i umiejętności z zakresu walki. Pamiętajcie tylko, żeby się nawzajem nie pozabijać, bo koszty pochówku są ostatnio na tyle drogie, że z własnej kieszeni wolałbym ich nie pokrywać. Czy są jakieś pytania?

Wehrmacht rozejrzał się po zgromadzonych, zakładając ręce za plecami. Rekruci posyłali sobie nawzajem niepewne spojrzenia, każdy zastanawiał się, czy powinien o coś zapytać.

Surowy wzrok mężczyzny na ułamek sekundy zatrzymał się na siedzącym na samym tyle Luftwaffe, który z założonymi na piersi rękami i przyklejonym na twarzy uśmiechem przyglądał się całej tej scenie. Ten lubił najbardziej pilnowanie starszego. Ze wszystkich wojskowych obowiązków ten był najprzyjemniejszy, a już szczególnie ciekawy był moment, gdy zajęcia dobiegały końca, a rekruci się rozchodzili...
Oczy lotnika rozbłysły na samą myśl.

Wehr lekko speszony natychmiast spojrzał na chłopaków znajdujących się tuż przed nim.

– Poruczniku, może pokazalibyście, jak prawdziwy sparing wygląda? – odezwał się najodważniejszy z nich, uśmiechając się lekko, żeby być bardziej przekonującym. Wehrmacht uniósł brew.

– A to nie wiecie, jak macie się bić? – spytał retorycznie, chociaż słychać było w jego głosie żartobliwą nutę. Nie był przesadnie chłodno nastawionym do swoich żołnierzy. Wręcz wydawać by się mogło, że na starość trochę złagodniał i potrafił złapać naprawdę dobry kontakt z chłopakami. Dzięki temu tamci chętniej uczestniczyli w zajęciach i byli bardziej pewni siebie.

– Porucznik zawsze mówi jak robić, ale zastanawiamy się, czy porucznik... sam potrafi to zrobić – dorzucił inny, w wyzywającym tonie. Wehr parsknął w niedowierzaniu.

– Podważacie mój autorytet, żołnierzu? – spytał, zakładając ręce na piersi. Chłopak zaczął zaprzeczać. – Może zechcielibyście przyjść na ochotnika do demonstracji? Nie? A wy? – rozejrzał się po reszcie, ale każdy spuszczał pokornie wzrok, nie chcąc dać się złapać. Uniósł wysoko brwi. – Naprawdę? Nikt? Skoro domyślacie się moich umiejętności, to po co zadajecie takie pyta... O

Wszyscy odwrócili się do tyłu, nakierowani wzrokiem mężczyzny. Na samym tyle unosił dwa palce w dość niechlujny sposób nie kto inny, jak Luftwaffe. Widząc, jak wszyscy zwrócili na niego uwagę, wstał powoli z krzesła.

– No nie wiem poruczniku. Właściwie to nie mamy pojęcia na temat waszej formy fizycznej, może faktycznie ktoś musi to skontrolować – to mówiąc posłał oczko do jednego z dwóch chłopaków, którzy zaczęli ten temat. Ci się wyszczerzyli, wiedząc, do czego to zmierza. Przeszedł przez pomieszczenie, stając za chwilę w niedalekiej odległości od Wehrmachtu.

– Generale, jestem pewien, że oboje zdajemy sobie sprawę z absurdalności tej sytuacji – twardo patrzył na twarz mężczyzny, gdy tamten odpinał kurtkę munduru.

– Czyżbyście podważali mój autorytet, poruczniku? A może was strach obleciał? – zaśmiał się cicho, podając kurtkę jednemu z rekrutów. Potem zaczął odpinać koszulę.

Wehr w tym czasie fuknął w niedowierzaniu. Czy ten człowiek nie może na ułamek sekundy się powstrzymać? Spojrzał na zgromadzonych uczniaków, którzy z delikatnymi uśmiechami zaczęli coś szeptać między sobą. No, tyle mu wystarczyło. Dłużej nie trzeba było go przekonywać. Sam zaczął odpinać swój mundur.

– O ile dobrze pamiętam, przyjacielu, to przy każdym sparingu mieliście taką samą zuchwałość, a na końcu i tak coś nieudolnie wam wychodziło – rzucił, biorąc się za swoją koszulę. Waffe wtedy już odwiązywał sznurówki z butów. Na słowa drugiego mężczyzny parsknął, szczerze rozbawiony. Nie odpowiedział na jego docinki. Spojrzał tylko po rekrutach.

– Gdyby tylko kobiety tak łatwo się rozbierały, co nie chłopcy? – rzucił, co spotkało się z cichym śmiechem.

Już za moment obydwoje stali na środku rozłożonej maty, pozbawieni górnego odzienia i obuwia. Wielu ze znajdujących się z nimi w pomieszczeniu chłopców przyglądając się rozbudowanej muskulaturze dwóch oficerów zdało sobie sprawę z tego, jak ich domysły o rzekomym braku fizycznej siły u ich przełożonego były błędne.

Mężczyźni patrząc na siebie machali ramionami, robiąc niedbałą rozgrzewkę. Wreszcie stanęli naprzeciwko siebie i przybrali odpowiednie pozycje. Waffe nadal się uśmiechając przymrużył powieki w zalotny sposób. Wehr poczuł, jak serce zabiło mu szybciej, bynajmniej nie przez adrenalinę. Wypuścił powietrze przez usta. Ktoś dał sygnał. Waffe błyskawicznie ruszył do przodu.

Wehr mimo mocnej szarży drugiego, utrzymał się twardo na nogach. Objął go zaraz rękami i sam zaczął napierać, próbując przy okazji podkładać mu nogi. Poruszali się niczym najwybitniejsi tancerze, gdzie każdy musiał być tym przewodnim i żaden nie chciał ustąpić. Kiedy żadna z prób powalenia mężczyzny nie zadziałała, Wehrmacht spróbował przyłożyć drugiemu z kolana, żeby ten przez swoje napieranie utracił równowagę. Rezultat był całkowicie odwrotny, przez co udało się lotnikowi przewrócić mężczyznę na ziemię.

Waffe zawisł nad nim, przyszpilając mocno do ziemi, niewiele robiąc sobie z wijącego się pod nim Wehra. On objął go nogami, próbując w ten sposób coś zdziałać, poruszał nimi, chciał go z siebie zrzucić. Ciche stękanie było wyrazem wysiłku, jaki wkładał w to starszy z nich. Obydwoje byli bardziej czerwoni, krew krążyła w ich żyłach szybciej. Do zagłuszonych jej szumem uszu ledwo dotarło to, że ktoś zaczął odliczać.

– Chyba odrobiłem lekcję, co? – wyszeptał Waffe, z zadowoleniem patrząc na leżącego. Wehr dyszał cicho, patrząc mu ciągle w oczy. "No śmiej się, śmiej" pomyślał. Niespodziewanie parsknął i uśmiechnął się.

– Nie do końca. Znowu popełniłeś ten sam błąd – wymruczał drugi, na co lotnikowi szybko zrzedła mina. Wehr przełożył nogi i biodrami z całej siły wypchnął Waffe do góry, przez co ten z cichym fuknięciem upadł na niego. Objął go wtedy dokładnie kończynami i zanim mężczyzna zdążył zareagować, przeturlał ich w bok, kończąc na górze. Przywarł do niego między jego nogami, uniemożliwiając mu zrobienie podobnej sztuczki. Role się odwróciły. Wehrmacht czuł, jak tamten próbuje oswobodzić się z zakleszczenia, bez większego powodzenia. Łapał go nogami, okładał pięściami. Jakby walił w skałę. Starszy cicho się zaśmiał. "Przypadkowo" musnął lotnika ustami w szyję. Nikt nie mógł tego zobaczyć. Jego sylwetka wszystko przysłaniała. Waffe otworzył szerzej oczy i jak na komendę opadł na siłach. Ktoś znowu zaczął odliczać.

– Ty cholerny staruchu... – wyburczał cicho z rozbawieniem, już całkowicie się poddając. Wehr podniósł się. Liczenie dobiegło końca.

– Dlaczego zawsze prosisz się o to samo, szargającego swoje dobre imię? – przechylił głowę, szczerze zaintrygowany tym, co drugi miał odpowiedzieć. Waffe prychnął.

– Dałem ci fory, żebyś się nie skompromitował przed swoimi żołnierzami – odparł, na co Wehr ponownie się zaśmiał. Wstał z ziemi i podał rękę lotnikowi.

– Tak tak. Chyba muszę cię jeszcze raz przeszkolić z samoobrony – Waffe przewrócił oczami. Złapał jego dłoń i również wstał z ziemi.

Spojrzeli po chłopcach. Ci cieszyli się niezmiernie z danego im pokazu. Potem znowu spojrzeli po sobie. Niższy mało dyskretnie zlustrował Wehra, co tamten skwitował cichym westchnięciem. Odwrócił się i zaczął się ubierać. Wtedy po sali rozniosło się pukanie, które uciszyło wszystkich. Przez drzwi zajrzał Johannes.

Herr General, Herr Leutnant – zasalutował obydwóm. Ci w odpowiedzi się bardziej wyprostowali i odpowiedzieli tym samym. Luftwaffe szybko odebrał swoją koszulę. – Poruczniku, wasz gość czeka na korytarzu

Wehrmacht zmarszczył brwi. Odczuł na sobie spojrzenie Waffe, który najwyraźniej próbował odgadnąć, czy ten wie o co chodzi.

– Gość? – spytał szczerze zdziwiony, zakładając kurtkę z munduru. Johann pokiwał głową.

– Pan PRL. Mówił, że jest z porucznikiem umówiony – mężczyzna mówiąc te słowa zwątpił i nabrał podejrzeń względem białowłosego. Wehr od razu to zauważył. Musiał szybko zareagować.

– Ah! PRL. No tak, musiało mi to wypaść z głowy. Za chwilę do niego wyjdę, powiedz, żeby poczekał, dziękuję – odprowadził wzrokiem mężczyznę do drzwi. Potem zwrócił się do uczniaków. – Wiecie co macie robić chłopcy. Rozgrzewka i do roboty!

Grupka natychmiast ruszyła się i poszła wykonać rozkaz. Gdy tamci zajęli się sobą, Wehrmacht ubrał i zawiązał buty.

– Nie byłeś z nikim umówiony, prawda? – podniósł wzrok na Waffe. Wyprostował się.

– Nie, nie byłem. Nie wiem, o co chodzi, ale zamierzam się dowiedzieć. PRL nie może zaszkodzić w żaden sposób, ale coś ważnego go skłoniło, żeby tu przyjść. Zajmij się proszę chłopakami, wrócę jak najszybciej – lotnik skinął głową. Wehr uśmiechnął się do niego, dalej już ruszył w stronę wyjścia. Po drodze zapinał guziki z munduru i poprawiał fryzurę.


PRL z zapartym tchem patrzył, jak mężczyzna się do nich zbliża. Zrobił krok w tył, żeby zrobić mu miejsce. Za chwilę już stanął między nimi.

– Dziękuję, Johann. Dalej już sobie poradzę – skinął głową mężczyźnie, a jak się oddalił, poświęcił swoją całą uwagę PRL-owi. – Witaj, PRL. Całkowicie się ciebie tutaj nie spodziewałem. Coś się stało?

Chłopak czując już, jak schodzi z niego napięcie, pozwolił sobie na trochę więcej luzu.

– Witaj, Wehr... a może bardziej poruczniku...? Pani na recepcji była bardzo skrupulatna pod tym względem – starszy mężczyzna cicho parsknął.

– Mów jak ci lepiej. A z tą kobietą to szkoda gadać. Nie da się jej w żaden sposób udobruchać – PRL uśmiechnął się lekko.

– Hah... na taką wygląda... możemy porozmawiać gdzieś w bardziej... odludnym miejscu? Delikatna sprawa – Wehrmacht natychmiast spoważniał. Rozejrzał się po korytarzu, a potem ruszył przed siebie.

– Chodź za mną – rzucił ciszej. Poczuł na swoich plecach wzrok Waffe.

Dwójka szybko zaczęła przemierzać przez kolejne kondygnacje budynku. PRL zorientował się, że musieli być w mniej uczęszczanej części kompleksu, gdyż nie mijali nikogo po drodze. Zerknął na wyższego mężczyznę, chcąc przerwać panujące między nimi milczenie.

– Jak to jest, że już masz stopień oficerski? – zagadnął, przykuwając na siebie uwagę. Wehrmacht spojrzał na niego i chwilę go zlustrował.

– Przywrócili mi część odznaczeń, ale nie całkowicie. Jestem porucznikiem, a więc mam jakiś autorytet, ale nadal podlegam wyższym stopniem oficerom. Waffe ma najwięcej do gadania, ma stopień generała. Lubi się czasem drażnić z tego powodu, zresztą chyba sam widziałeś – wskazał głową do tyłu, nawiązując do sytuacji, jaka miała miejsce w salce. PRL uśmiechnął się na to. Zamilkł na moment, rozważając, czy dorzucić od siebie dość ryzykowną sugestię. Spojrzał w oczy mężczyzny. A co mu szkodzi?

– Jak wam dwóm się wiedzie? – z ulgą zauważył, jak Wehr na to pytanie się zmieszał. Znaczyło to tyle, że chłopak nie zaliczył wtopy. Wyższy mężczyzna spiął się lekko, pobladł na twarzy. Jego oczy trafiły na rozjaśnioną twarz L-ka, co jeszcze bardziej wybiło go z rytmu.

– Co masz na myśli? – spytał, próbując brzmieć jak najbardziej naturalnie.

– Widzę jak na siebie patrzycie... chociaż bardziej jak on patrzy na ciebie. Innych możesz oszukiwać, ale ja takie rzeczy po prostu wiem – mężczyzna wypuścił powietrze. Nie odpowiedział od razu. Zaprowadził najpierw chłopaka pod swoje biuro, które otworzył kluczem.
Dopiero odezwał się, gdy zamknął za nim drzwi.

– Dobrze się wiedzie, ale z tym pajacem często ciężko o dyskrecję. Bundeswehra już raz nas nakrył i przyjemnie nie było – wyburczał widocznie nie wspominając tego za dobrze. Podszedł do okna, które natychmiast uchylił. Usiadł na parapecie i wyciągnął z leżącej obok niego paczki papieros, który włożył do ust. Odpalił go, a następnie wskazał na krzesło naprzeciwko niego. – Usiądź, proszę. Palisz? – to mówiąc wyciągnął w jego kierunku paczkę. PRL pokiwał głową i nachylając się bez namysłu odebrał kartonik. Mężczyzna podał mu jeszcze zapalniczkę.

– Dziękuję, że mimo wszystko mnie przyjąłeś, a nie odesłałeś do wyjścia. I przepraszam, że ci przeszkadzam w zajęciach – Wehr wzruszył ramionami. Strzepnął popiół.

– Nic nie szkodzi. Jedynie ciekaw jestem, co ciebie tu przygnało. Czyżby coś miało związek z Rzeszą? A może chodzi o śmierć Rzeczypospolitej? – z zadowoleniem zauważył zaskoczenie na twarzy chłopaka. To było łatwe.

– Chodzi właściwie o tego drugiego... – mruknął i zaciągnął się dymem.

– Tak myślałem. Trochę nieprzyjemnie skończył, ale wątpię, byś przychodził zbierać kondolencje, szczególnie zważając na waszą relację – skupił na nim swój wzrok. PRL podniósł jeden kącik ust do góry.

– Prawda. Zacząłem trochę szukać wokół tego, bo spotkałem się ze zbyt dużą ilością oskarżeń kierowanych w kierunku Rzeszy... – Wehr cicho mruknął i uśmiechnął się.

– No tak... wygodne zarzuty, ale byłoby to... zbyt proste – odparł, nadal wyczekując na to, do czego tamten zmierzał.

– Tak też i ja uważam. W trakcie moich poszukiwań natrafiłem na coś podejrzanego... co się tyczyło Niemiec. I jakiejś broni – mężczyzna uniósł brwi w zaskoczeniu.

– Niemiec? A jaki to ma związek ze sprawą? – spytał szczerze zainteresowany. PRL odłożył papieros do popielnicy i się wyprostował.

– Podobno przed śmiercią Rzeczpospolita zabrał się za jakąś brudną sprawę i istnieje podejrzenie, że ktoś go z tego powodu sprzątnął – Wehr pokiwał głową w zrozumieniu.

– Brzmi to logicznie. Wiesz coś więcej na ten temat? – chłopak pokiwał przecząco głową.

– Nic. Dlatego przyszedłem tutaj – mężczyzna zastanowił się przez chwilę.

– W teorii, jeśli Niemcy cokolwiek wyprawiał ze swoją bronią, a nie było to coś bardzo zatuszowanego, to powinny gdzieś znajdować się w dokumentach wojskowych dane, świadczące o jakiejś niezgodności. Tylko czemu miałbym ryzykować i przeszukiwać tajne dokumenty? – PRL na moment zwątpił. Wzbudziła się w nim obawa, że mężczyzna go wyśmieje i odmówi współpracy. Zaczął się bawić palcami.

– W sumie to... dzięki Rzeczypospolitej tutaj jesteś i... wszyscy czekają na prawdę w jego sprawie... no i błędnie chcą oskarżyć o to Rzeszę – Wehr widział, jak nieudolnie wychodziło młodszemu przekonywanie. Z jednej strony mógł łatwo to zignorować i nie mieszać się w sprawę, z której nic nie wyniesie. Z drugiej jednak strony brzmiało to jak ciekawe zajęcie poza tą całą robotą. Pomyślał nawet o Luftwaffe, który przecież mógłby mu ułatwić dostęp do dokumentacji, tylko musiałby go w jakiś sposób ubłagać.

– Uważasz, że Rzesza nie byłby w stanie tego zrobić? – spytał, kończąc papierosa. Założył ręce na piersiach.

– No... chyba raczej nie – odparł, wytrącony z rytmu przez nagłą zmianę tematu. Wehr cicho parsknął. Stanął na nogach i podszedł bliżej Kostka, zatrzymując się tuż obok niego.

– Wiesz, znam go nie od dziś i... ah, nieważne. Umówmy się tak: załóżmy się. Pomogę ci w tej sprawie. Jeśli się okaże, że faktycznie winnym jest ktoś inny niż Rzesza, będę miał u ciebie dług przysługi. Jeśli okaże się, że to był on... załatwisz mi piwo. Najlepiej belgijskie – mówiąc to wyciągnął rękę w stronę PRL-u. Ten analizując jego słowa w zdezorientowaniu patrzył to na jego twarz, to na jego dłoń. Nie zdążył zarejestrować w ogóle tego, co się wydarzyło. W końcu wreszcie ją niepewnie uścisnął.

– No... dobrze. Ale... Dlaczego jesteś tak przekonany, że to mógł być on? – chłopak zabrał dłoń. Wehr oparł się o biurko.

– Nie jestem całkowicie pewny, szczególnie po tym, co powiedziałeś. I chociaż owszem, jeśli wśród twoich podejrzanych na jakiejś podstawie pojawił się Niemcy, to nadal jest to trochę... nie wiem, nie wydaje mi się to w jego stylu. Chyba, że faktycznie jest to gruba sprawa i młody Niemiec oszukał nas wszystkich – PRL spuścił wzrok.

– Byliście kiedyś przyjaciółmi, sam mówiłeś. Co się stało, że to się zmieniło? – spytał mimochodem. Wehrmacht przeniósł spojrzenie na czubki swoich butów, przemyślał dokładnie odpowiedź. W jego oczach pojawiła się odrobina smutku.

– Zatracił się całkowicie w swoim szaleństwie. Już nie rozróżniał żywego człowieka od liczby. Dla niego wszystko to było puste i bez znaczenia, był gotów każdego wydać na pewną śmierć, byle... już nawet nie wiem co chciał tym osiągnąć. Po czasie myślę, że jego samego wszystko to zjadło. Nie miał wpływu na wszystko, zdawałem sobie z tego sprawę, ale zamiast wszystko nam przedstawić... przecież wstawilibyśmy się za nim... ale on wolał zachować swoją dumę i nas wszystkich zrównał z piachem. Był całkowicie bezwzględny. Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż bestia, której nie pozostało nic do stracenia, PRL – spojrzał w końcu na chłopaka. Ten natychmiast sam spojrzał mu w oczy. Poczuł, jak coś go w środku ukłuło, na widok siedzącego w mężczyźnie bólu. – Wtedy w lesie... bałem się, że on faktycznie zabije Jugenda. Zresztą, myślałem, że zabije nas wszystkich. Waffe nie zastrzeliłby ciebie. Nie zrobiłby tego przez to, że wtedy Rzesza by stał się jeszcze bardziej nieprzewidywalny, albo raczej każdy z nas tak myślał, że będzie. I on o tym wiedział, co wykorzystywał. Dlatego dopiero gdy pojawił się Rzeczpospolita, to odpuścił. Ten człowiek jako jedyny ze wszystkich był gotowy poświęcić wszystko, byle złamać Rzeszę. On realnie mógłby ciebie zastrzelić. Pod tym względem oni się nie różnili. To jest główny powód dla którego dla mnie Rzesza miał większy interes, żeby się go pozbyć. Żeby stracić największe zagrożenie

PRL uważnie słuchał mężczyzny, ciągle nie do końca zdając sobie sprawy z tego, co mówił. Zmarszczył jedynie brwi i lekko spochmurniał.

– Każdy mówi o nim to samo, a tymczasem on jako jedyny wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Nie oceniał, nie przekreślał. Zresztą... widziałem go niedawno. Nie zachowywał się, jakby miał cokolwiek na sumieniu – Wehr subtelnie się uśmiechnął.

– Domyśliłem się, że u ciebie był. Nie zdziwiłbym się, gdyby to on ciebie nakierował na mnie. Nie zrozum mnie źle, PRL. Nie uważam, że to napewno musiał być on. Szczególnie, że to, co wcześniej powiedziałem, nie zmienia faktu, że zabicie kogoś tuż po swojej ucieczce i to jeszcze kogoś tak bardzo z nim powiązanym byłoby conajmniej głupie. Prosiłby się niepotrzebnie o kłopoty, a to nie w jego stylu. On woli działać jak kot, po cichu, nie zwracając na siebie uwagi. Jestem pewien, że coś kombinuje, ale myśląc bardziej logicznie, morderstwo Rzeczypospolitej byłoby bardzo wątpliwym pionkiem w jego grze

~•~•~•~•~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro