Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Net

Ciągle nie do końca w to wierzę, ale... jedziemy samochodem.

Wychowałem się w miejscu bardzo zaawansowanym technologicznie, biorąc pod uwagę obecną kondycję cywilizacji, ale nigdy nawet nie wdziałem auta. Ludzie z obozu nie czuli potrzeby przemieszczania się dalej niż kilka kilometrów od osady; zresztą nie mieliśmy nawet odpowiednich części czy wiedzy, by próbować budowania pojazdów.

Dlatego teraz ciężko mi pojąć, że jednocześnie siedząc na miękkim fotelu, mogę się poruszać z prędkością kilkudziesięciu kilometrów na godzinę. To coś niesamowitego.

Jedyne co mi się nie podoba to to, że rzuca mną na zakrętach i podskakujemy na każdym wyboju. Mam wrażenie, że moje nogi są bardziej stabilne od tej machiny. Niestety są też wolniejsze.

Ale przynajmniej kiedy idę, nie robi mi się niedobrze.

Przymykam powieki, gdy podskakujemy i odchylam głowę tak, by oprzeć się o zagłówek.

- Dobrze się czujesz, Net? – zatroskany głos Izz sprawia, że otwieram oczy i próbuję zachować dziarską pozę.

- Wszystko w porządku. – mruczę pod nosem, ale w tym samym momencie mój żołądek wykonuje gwałtowny skręt i czuję, że robię się zielony.

- Hej, stary, masz chorobę lokomocyjną! Weź się w garść, bo ojciec mnie zatłucze jak pobrudzisz tapicerkę. – Perry, siedzący na miejscu kierowcy, zerka w lusterko i dostrzegam, że ma niespokojną minę.

Tio, która też siedzi na przednim siedzeniu, odwraca się do mnie i posyła mi zaniepokojone spojrzenie. Ciągle jest trochę blada i roztrzęsiona po tym co zaszło kilka godzin temu, ale próbuje się trzymać.

Nie chcę jej dokładać zmartwień, więc uśmiecham się blado.

- Jest dobrze.

- Wyglądasz jakby coś ci zdechło przed twarzą. – Lea szczerzy się do mnie i poprawia na siedzeniu, przez co jej kościsty łokieć trafia w mój bok. Próbuję się od niej odsunąć, ale po drugiej stronie jest Izz, więc mam ograniczone pole manewru.

Jedziemy samochodem, w którym jest pięć miejsc i wszystkie są zajęte. Za kierowcę robi Perry, który jako jedyny z nas umie prowadzić. Drugi fotel z przodu zajmuje Tio, a ja, Izz i Lea musimy cisnąć się z tyłu. Jedynie ta ostatnia wydaje się zadowolona, bo ze swojego miejsca może bez problemu trzymać Perry'ego na muszce.

Zamykam oczy i skupiam się na oswojeniu żołądka, który zdaje się odbijać jak piłeczka po całym moim ciele. Biorę głęboki wdech, ale czuję że to nic nie daje.

Kiedy wreszcie decyduję się poprosić o postój, Lea otwiera szeroko usta.

- O cholera... - mruczy.

Wychylam się, żeby zorientować się co zobaczyła i mnie też opada szczęka.

- O cholera! – powtarzam.


Kilka godzin wcześniej

Tio

Kiedy wracamy na polanę, natykamy się na mojego wilczka. Zwierzak przekrzywia łeb, gdy nas widzi i przystaje, a ja uśmiecham się lekko i rzucam w jego stronę:

- Najadłeś się, to teraz uciekasz?

Wilk nie robi niczego wskazującego na to, że zrozumiał o czym mówię. Nie szczeka, nie merda ogonem ani nie podbiega do mnie radośnie. Jedynie odwraca się i znika wśród drzew.

- Intrygujący zwierz – mruczy Net, a ja zgadzam się z nim kiwnięciem głową.

Wychodzimy z lasu i kierujemy się w stronę naszych przyjaciółek i Perry'ego. Biedy chłopak znowu podpadł Lei, bo dziewczyna burczy coś do niego. Nie mam szansy usłyszeć o co poszło, ponieważ milknie, gdy tylko podchodzę bliżej.

Siadam na trawie, ciągle niepewna czy wtajemniczyć Perry'ego w naszą misję, a Net zajmuje miejsce tuż obok mnie.

Wzdycham z ulgą, że przynajmniej on będzie zawsze po mojej stronie. Ledwie powstrzymuję się od złapania go za rękę, jednak gdy wyobrażam sobie skrzywioną minę Lei i jej komentarz w stylu „ale z was papużki nierozłączki", postanawiam z tego zrezygnować.

Właśnie mam otworzyć usta, żeby zacząć temat, kiedy Perry celuje we mnie palcem i pyta:

- Jakim cudem ty tak właściwie żyjesz?

Uśmiecham się krzywo w odpowiedzi, a on kręci głową.

– Wcześniej byłem zbyt zajęty wilkiem, który próbował mnie pożreć, żeby się nad tym zastanowić, ale czy was czasem nie powinny wykończyć Cienie?

- Może trochę wyczucia, co dupku? – Lea od razu na niego naskakuje, a ja nie mogę powstrzymać parsknięcia. Odezwała się najbardziej taktowna z nas.

- Żyjemy... - przerywam im i od razu skupiam na sobie wzrok wszystkich. – bo kazałam Cieniom się wynosić.

- Naprawdę? - Perry unosi jedną brew, a jego mina świadczy o tym, że absolutnie mi nie wierzy.

- Zacznijmy od początku. – mówię. Rozglądam się trochę niepewnie, ale od razu dostrzegam aprobujący wzrok Neta i oddychając głęboko, kontynuuję. – To długa opowieść, dlatego zacznę od tego, że od kilku tygodni mieszkam w tak zwanym Obozie...

Ignoruję zaskoczone spojrzenia Lei i Izz i zaczynam opowiadać.

Tłumaczę wszystko tak dokładnie, jak tylko pozwala mi na to moja pamięć. Dużo rzeczy, które uznaję za zbyt osobiste, pomijam. Jednak staram się wyjaśnić całą historię.

Mówię o tym, jak Cienie zaatakowały mnie i mojego brata, jak spadłam z klifu i znalazł mnie Net. Opowiadam o Obozie, choć nie podaję jego dokładnej lokalizacji. Wyjaśniam jak pierwszy raz zabiłam Cienia gołymi rękami i jak potwornie te stwory zemściły się na całej osadzie. Na koniec przytaczam opis dzisiejszej potyczki i tego, w jaki sposób przeżyłam.

Perry wygląda tak jakby traktował to bardziej jak bajkę niż prawdziwe wydarzenia. Gdy kończę, przygląda mi się ze zmarszczonym czołem.

- Chcesz mi powiedzieć, że jest jakiś superduper szefu wszystkich Cieni i chce gadać akurat z tobą?

Kiwam głową.

- A po cholerę? Wybacz, ale to troszkę nielogiczne. Po co zabierać ludzi, ciągnąć cię do miasta i ogólnie bawić się w to wszystko, skoro mógłby po prostu cię zabić? Jesteś dla niego zagrożeniem, więc czemu cię chroni?

- Nie mam pojęcia. – zagryzam dolną wargę. – Jak dla mnie to też nie ma sensu. Ale nie mam innego wyjścia. Jeśli jest chociaż okruszek nadziei dla tych ludzi, to będę próbować.

Perry parska i klepie się w kolano.

- Świetnie, naprawdę cudna opowieść, tylko jest jeden szkopuł... za diabła ci nie wierzę. – rozgląda się i widząc poważne miny wszystkich wokół, parska. – Ludzie, serio? Od stu lat każdy kto napotkał Cienia kończył jako czarny trup, a ona wyjeżdża z tekstem, że wystarczy jedno jej słowo, by zwiewały w popłochu?

- Nie obrażaj Tio, kretynie! – Lea z rozmachem uderza Perry'ego kolbą pistoletu, a chłopak wydaje jęk bólu.

- Czy ty musisz być taka agresywna? – masuje się po żebrach i posyła Lei wściekłe spojrzenie. – A wracając do tematu... nikogo nie obrażam, ale uważam, że jesteście zdrowo walnięci!

- To jak wyjaśnisz to? – ze spokojem wyciągam z kieszeni kurtki czarną kulę i wyciągam ją przed siebie na otwartej dłoni.

Perry zamiera i wbija wzrok w kryształ. Potem potrząsa głową i zakłada ręce na piersi.

- A co to tak konkretnie jest?

- Serce Cienia.

Dziwne, ale gdy to mówię wydaje mi się, że kula drga lekko, a mnie przechodzi dreszcz. Patrzę na nią, a na mojej twarzy maluje się zdumienie. Czarna powierzchnia lśni w promieniach słońca, a ja... coś czuję.

- Tio? – Net łapie mnie za rękę i próbuje zajrzeć mi w oczy. Nie reaguję.

Zaciskam palce na krysztale i ponownie ciarki przebiegają mi po skórze. To tak jakbym trzymała... energię. Rodzice wiele razy opowiadali mi o prądzie - tajemniczej sile zdolnej poruszać przedmioty. Widziałam jej działanie w Obozie. A w tej chwili mam wrażenie, że... trzymam ją na dłoni.

Powierzchnia zdaje się być jedynie cienką ścianą wiążącą coś, co jest głębiej. Zaciskam palce, a pod ich naciskiem kryształ zmienia się w gumowatą błonę.

- Tio? – słyszę powtórne pytanie padające z ust Neta, ale go ignoruję.

Ta energia, ta siła... Tak blisko...

Naciskam odrobinę mocniej i mam wrażenie, że kryształ eksploduje.

Zaciskam powieki i zagryzam zęby, gdy czuję dziwaczną, nieznaną moc wędrującą w górę mojej ręki i rozchodzącą się po całym ciele. To doznanie jest tak intensywne, że odbiera mi oddech. Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.

Próbuję otworzyć oczy, ale nie mogę. Na początku ogarnia mnie strach, ale z każdą chwilą słabnie, bo dociera do mnie, że... widzę. A może raczej czuję?

Energia, która wypływa z czarnej kuli nie jest jedyną na świecie. Są inne, całe stada, całe łącze. Niesamowita sieć oplatająca całą planetę. A ja jestem do niej podpięta... i dobrze mi z tym.

Siła i moc wypełniają moje ciało, odganiając wszelką słabość. Mogłabym przebiec maraton, przepłynąć morze i wspiąć się na najwyższą górę. To zniewalające. Mam ochotę zamruczeć jak pieszczony kot.

Unoszę powoli powieki.

Pierwszym na co natyka się moje spojrzenie, jest zaniepokojona twarz Neta. Uśmiecham się do niego, pokazując że wszystko jest w porządku. Chcę go uspokoić i próbuję przekazać mu wzrokiem, że nic się nie stało.

Jednak on tylko delikatnie łapie mój podbródek i kieruje moje spojrzenie na dłoń zaciśnięta na kuli.

To co widzę, powoduje, że w moim gardle rośnie olbrzymia gula. Ale nie jestem zaskoczona. Ta dziwna siła, którą czuję, sprawiła, że byłam gotowa dowiedzieć się, że moja dłoń... należy tak naprawdę do Cieni.

Skórę pokrywa czarna plama, która jednak nie zachodzi na ubranie, tak jak to było wcześniej. Wcześniej to było „na mnie", ta gumowata substancja... Teraz to jest „mną".

Wodzę spojrzeniem po całym ciele, ale reszta jest normalna. Jedynie ta ręka...

- Dobra! Odszczekuję wszystko. – Perry odchyla się do tyłu, przerażony, a na jego twarzy maluje się absolutny szok. – Kim ty do cholery jesteś?

Przekładam Serce Cienia do drugiej dłoni i poruszam ramieniem. Ta czarna plama sprawia, że wszystko wydaje się inne...

Wstaję, ale nikt poza mną tego nie robi. Patrzę na swoich przyjaciół i powoli moje usta układają się w szeroki uśmiech.

Ta siła... To wszystko...

- Jestem Tio. – mówię. – I jestem Zaklinaczką Cieni.

Jak na zawołanie paznokcie w cienistej ręce zmieniają się w długie pazury. Identyczne jak te, które wiele dni temu przeorały moją skórę.

Czuję się twarda. Ba! Czuję się niezniszczalna.

Dopóki w moim umyśle nie rozlega się zupełnie obcy głos:

- I jak się z tym czujesz, ssskarbie?


Chwila obecna

Tio

Po tym jak jakiś przerażający, zupełnie nieznany mi głos przemówił w mojej głowie, całkowicie straciłam pewność siebie, którą zyskałam zaledwie kilka minut wcześniej.

Jak można się było domyśleć, Perry mi uwierzył. Ale nigdy w życiu nie spodziewałabym się, że powie... to co powiedział.

Jego informacje zmieniły wszystko.

Sprawiły, że teraz jedziemy samochodem, a przed nami majaczy zarys opuszczonego miasta, w którym moich rodziców spotkała śmierć.

Sprawiły, że poczułam ogromny przypływ nowej nadziei na odzyskanie ludzi.

Jestem wdzięczna czarnej kuli, za to co mi pokazała. Tylko dzięki przemianie dłoni udało mi się przekonać Perry'ego. Jednak przez nią nie mogę się pozbyć z głowy uporczywie powracającej myśli:

Czy ja jestem jeszcze człowiekiem?

Te pięć słów wciąż obija się po mojej świadomości.

Nie dają mi spokoju nawet, gdy samochód zatrzymuje się na przedmieściach, a Perry wyszczerza się w radosnym uśmiechu.

- To co? Macie ochotę poznać mojego ojca?

I od tego momentu... zaczynamy zmierzać ku końcowi. Każda historia musi mieć swoje zakończenie, a moja właśnie zbliża się do swojego. :) Przewiduję dodać jeszcze z 5, 6 rozdziałów.

Pięknie dziękuję za wyświetlenia i gwiazdki. Jesteście niesamowici :*


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro