Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tio

Jest mi zimno. Okropnie zimno, jakby każdy centymetr mojego ciała został zagrzebany w śniegu.

Zimno i mokro.

Moje płuca pieką od braku powietrza, a włosy kleją się do twarzy. Jestem cała przemoczona. Zupełnie jakbym... spadła do morza!

Budzę się gwałtownie i otwieram oczy. Niewiele widzę, więc mrugam jak szalona i kaszlę, żeby wyrzucić wodę z ust. Przez chwilę nie mam pojęcia, gdzie jestem. Strasznie boli mnie głowa... i kostka... i ręka... i wszystko! Przecieram oczy, po czym nagle przypominam sobie, co się stało.

- Max! – wrzeszczę i zrywam się z ziemi. A raczej próbuję, bo sił wystarcza mi tylko na to, żeby siąść.

Cała jestem pokryta piaskiem, który trze o moją skórę. Przechodzą mnie dreszcze, gdy kolejny raz atakuje mnie fala zimna. Morze wciąż liże moje stopy i moczy mi buty, więc podciągam kolana prędko pod brodę. Potrząsam głową, próbując odrzucić kosmyki włosów z oczu i jednocześnie przyjrzeć się okolicy.

I wtedy zauważam obok siebie chłopaka, którego wyraźnie przeraziło moje nagłe ocknięcie się. Zamieram na jego widok z otwartymi ustami.

Patrzę na niego i po prostu nie wierzę w to, co widzę. Na początku nie czuję nic, jakbym obserwowała kolejną sarnę albo wiewiórkę, jednak po chwili dopada mnie gwałtowna fala uczuć.

To chłopak! Człowiek! Żywy! W moim wieku... i do tego całkiem przystojny. Chociaż powinnam myśleć o tysiącu ważniejszych rzeczy, nie potrafię oderwać wzroku od jego czarnych włosów, wyrazistych rysów twarzy i zaskoczonych, niebieskich oczu.

Jestem przerażona.

Wreszcie mija moje otępienie i zaczynam przesuwać rękami po mokrym piachu wokół siebie, szukając swojej kuszy. Niestety natrafiam tylko na szorstkie ziarenka, które wciskają się w każdy kąt mojego ubrania.

- Nie, nie, nie! – szepczę gorączkowo.

Teraz już wstaję. Koszmarnie boli mnie noga, ale ją ignoruję. Muszę znaleźć kuszę... Bez niej jestem bezbronna!

Chłopak cofa się o krok, kiedy zaczynam gorączkowo przeszukiwać wzrokiem piasek. Patrzy na mnie, jakby nie bardzo wiedział, o co mi chodzi, jednak nie zwracam na niego większej uwagi.

Nie ma! Nie ma! Jeśli gdzieś odpłynęła...

Wracam wzrokiem do nieznajomego.

Jest! Trzyma ją w ręce!

Rzucam się do przodu i wyrywam mu broń ze zwieszonej dłoni. Odskakuję równie szybko, a on robi kolejny krok do tyłu. Mierzy mnie spojrzeniem, totalnie zszokowany, ale nie dostrzegam na jego twarzy strachu. Wydaje się jedynie skonsternowany.

Sama jestem nie mniej zbita z tropu.

Znowu przebiegam wzrokiem po jego twarzy i zaraz otwieram szerzej oczy na widok czarnej plamy na szyi. Doskonale wiem, skąd się wzięła, bo sama na piersi mam identyczną. Ale jak to możliwe? Jakim cudem przeżył, skoro Cień trzymał go za szyję?

A ja właściwie jak przeżyłam? Przecież według wszelkich praw rządzących tym nowym, dziwnym światem, sama powinnam być martwa.

Skupiam się na ubraniach chłopaka, które wyglądają o wiele lepiej od moich. Gdzie zdołał znaleźć taką kurtkę? Albo takie buty? Oglądam go uważnie, aż dochodzę do pistoletu w kaburze.

Natychmiast unoszę kuszę... tylko że nie mam strzały. Gorączkowo próbuję sięgnąć do kołczanu, który mam przy pasku... ale jest pusty. Strzały znikły. Pewnie mi wypadły, kiedy spadłam. I poszły na dno albo odpłynęły w siną dal.

Opuszczam ręce wzdłuż ciała. Próbuję pokazać, że mimo początkowej histerii tak naprawdę nie mam złych zamiarów. Chłopak ciągle tylko obserwuje mnie w ciszy, więc uznaję, że skoro do tej pory mnie nie zastrzelił, to chyba mogę z nim spokojnie porozmawiać.

Jego niebieskie oczy śledzą czujnie każdy mój ruch, ale na twarzy wciąż nie ma strachu.

Otwieram usta, próbując coś powiedzieć, jednak ciężko mi dobrać słowa. Nigdy wcześniej nie spotkałam się twarzą w twarz z żadnym nieznajomym. Od śmierci rodziców nie widziałam innego człowieka niż mój brat.

Stoimy z chłopakiem, wpatrując się w siebie bez słowa.

- Yyy... - Wreszcie zbieram się na odwagę. – Nie widziałeś gdzieś może mojego brata?

Chłopak robi dziwną minę i zaczyna się śmiać. Kolejny raz przechodzi mnie dreszcz, bo to wyjątkowo dziwny odgłos. Próbuję zachować spokój, tłumacząc sobie, że dźwięk jego głosu to pewnie efekt uboczny czarnej plamy, jednak nie znajduję wytłumaczenia dla śmiechu.

Czy naprawdę jest się z czego śmiać?

- Nie. Nie widziałem. – Na widok mojego wyrazu twarzy, obcy śmieje się jeszcze bardziej. – Przepraszam... po prostu... jesteś... Kim ty właściwie jesteś?

Ten jego głos jest straszny.

- A kim ty, do cholery, jesteś?! – pytam i trochę za bardzo podnoszę głos.

Zaciskam dłonie w pięści i siłą woli powstrzymuję się od założenia ich na piersi. Przyjmując taką postawę, mogłabym pokazać, że nie jestem pewna siebie. A jestem. Przynajmniej próbuję być.

- Ciii! – Chłopak ucisza mnie i rozgląda się na wszystkie strony. Traci ochotę do śmiechu, jednak wciąż nie wygląda na przestraszonego. – Mów ciszej, bo cię Cienie usłyszą.

Wzdrygam się, ale kręcę głową.

- One się nie wspinają – oznajmiam.

- Co? – Chłopak unosi jedną brew.

- Nie lubią tego – tłumaczę. – Na drzewo jeszcze potrafią wejść, ale przy skalnej ścianie wysiadają.

Nie wiem właściwie, czemu mu o tym mówię. I nie mam pojęcia, czemu moje kolana zamieniły się w galaretę.

Może dlatego, że to pierwszy obcy człowiek, jakiego widzę od urodzenia?

Rodzice zawsze mówili, żebym była miła. Nie wiem, jak dokładnie ma to wyglądać, ale teraz się postaram.

- Przepraszam bardzo, ale znalazłam się w dość trudnej sytuacji. – Robię przerwę, bo znowu brakuje mi słów.

Co niby mam powiedzieć dalej? To w końcu inny człowiek! Nie ufam mu za grosz, ale nie chcę też, żeby sobie poszedł. Mogę więcej nie mieć okazji na spotkanie kogoś takiego!

– Czy nie miałbyś nic przeciwko pójściu razem ze mną, żeby poszukać mojego brata? – pytam.

Brwi chłopaka podjeżdżają do góry, a jego oczy rozszerzają się ze zdumienia. Właściwie to nie jestem zdziwiona. Pewnie pierwszy raz w życiu dostał taką propozycję.

- Kim ty jesteś? – pyta po raz kolejny i jednocześnie drapie się po głowie.

- Tio. – Wyciągam rękę przed siebie. Rodzice mówili, że tak należy się z kimś przywitać. – Nazywam się Tiomy, ale mów mi Tio.

Ten chłopak chyba nie słyszał o takim sposobie witania. Patrzy na moją dłoń bardzo podejrzliwie.

- Potrząśnij – mówię. – Tak kiedyś witali się ludzie. Powiedz swoje imię i potrząśnij. Wtedy oficjalnie będziemy sobie przedstawieni.

- Net. – Chłopak nieśmiało dotyka mojej ręki. – Wiem, co to za gest. A ty wiesz, że zachowujesz się dziwnie?

Opadają mi ręce. Mam ochotę usiąść na piasku i płakać.

- Wiem – mówię nieszczęśliwym głosem. – Próbuję być miła, ale mi nie wychodzi. Nie umiem być miła. Dla rodziny nigdy nie musiałam. A teraz jeszcze, cholera, zgubiłam brata. Przeklęte, pieprzone Cienie!

Net znowu parska śmiechem. Mam dziewięćdziesiąt procent pewności, że za tym jego głosem jak z horroru też stoi jedna z tych bestii. Jak ja ich wszystkich nienawidzę.

Kopię czubkiem buta jeden z białych kamyczków, jakich pełno na plaży, ale znów odzywa się przeklęty ból w nodze i nie potrafię powstrzymać przekleństwa. Net unosi kącik ust i ze stoickim spokojem obserwuje moje wysiłki.

- Przepraszam – mówię. – Nie jestem w najlepszym nastroju. Nie mam pojęcia, jak się zachować. Jesteś pierwszym obcym człowiekiem jakiego widzę od siedemnastu lat.

Chłopak nagle przestaje się śmiać.

- Nie spotkałaś nikogo? – pyta z niedowierzaniem.

- Nie. A ty? – Zerkam na niego z ciekawością.

Jak dobrze byłoby usłyszeć, że kiedyś natknął się na ludzi. Z chęcią wreszcie przestałabym sobie wyobrażać, że ja i mój brat jesteśmy jedynymi, którzy zdołali przeżyć...

- Mieszkam w okolicy razem z Grupą – oznajmia chłopak takim tonem, jakby to było oczywiste.

Opada mi szczęka.

- Razem z innymi ludźmi?! – Zbliżam się do niego. – Mieszkasz gdzieś na stałe razem z innymi ludźmi?

- Tak. – Robi krok do tyłu, a ja zaczynam się czuć głupio. Chyba za blisko podeszłam.

Zapamiętuję, żeby w przyszłości utrzymywać większy dystans.

- Muszę znaleźć swojego brata. – Zmieniam temat. Postanawiam darować sobie uprzejmości i walę prosto z mostu. – Pomożesz mi?

- Pewnie. – Chłopak potrząsa głową i uśmiecha się do mnie. – Strasznie dawno nie doszedł do nas nikt nowy. Moi ludzie z radością ci pomogą.

- To chodźmy. – Sama jestem zbyt zdenerwowana na jakikolwiek uśmiech, ale mam wrażenie, że ktoś mnie nieco odciążył.

Odwracam się i właśnie mam ruszyć w stronę skały, kiedy Net łapie mnie za rękę.

Staję w miejscu. Zerkam na jego palce delikatnie, ale stanowczo zaciśnięte na moim nadgarstku. Od jego dotyku dostaję gęsiej skórki, ale mam nadzieję, że tego nie widać.

- Spokojnie. – Chłopak patrzy mi prosto w oczy. – Teraz jest już noc. Nic nie damy rady zrobić, bo to niebezpieczne. Twój brat żył za murem razem z tobą, więc powinien wiedzieć, co robić. Już się pewnie gdzieś schował. Jutro z samego rana zbiorę drużynę i pójdziemy go szukać. Może tak być?

Zagryzam dolną wargę. Każdą cząstką swojego ciała chcę biec na pomoc bratu. Ale Net ma rację. O tej porze niczego nie osiągnę. Uczyłam Maksa, jak ma się zachować. Brałam pod uwagę... sytuację taką jak wczoraj.

Jeśli teraz zacznę się przedzierać przez las, tylko sprowadzę na siebie Cienie.

- Dobrze – zgadzam się.

Net oddycha z wyraźną ulgą.

- Dobrze – powtarza za mną. Orientuje się, że ciągle trzyma mnie za rękę, więc rozluźnia uścisk i przestępuje z nogi na nogę. – Nic ci nie jest?

Zerka znacząco na moją czarną plamę.

- Skąd się tu wzięłaś?

- Eeee... spadłam z klifu. Jakiś Cień mnie zaatakował, jak polowałam z bratem. – Nie mam oporu przed powiedzeniem mu prawdy. W końcu to człowiek, więc powinniśmy sobie pomagać. – Rozdzieliliśmy się no i... jakoś tak wyszło, że spadłam.

Jednak wolę nie wspominać o tej dziwnej walce z bestią. Gdybym mu powiedziała, że powaliłam Cienia sierpowym, pewnie uznałby mnie za wariatkę, a tego wolałabym uniknąć dla dobra własnego i dla dobra Maksa.

Net lustruje mnie wzrokiem z pewnym zdumieniem. Jednak wygląda, jakby oswajał się już z moimi nowościami.

- Spadłaś z klifu? – pyta. Jeszcze pokazuje na niego palcem. – Tego klifu?

Zaczynam czuć się speszona.

- No a jakiego innego? – mówię z przekąsem.

Teraz to Net czuje się głupio. Widać to po nim.

- Chodźmy lepiej, już jest prawie zupełnie ciemno. – Nieudolnie zmienia temat.

Wzdycham. Chłopcy są dziwni.


Net

W swoim życiu nigdy nie spodziewałbym się trzech rzeczy:

Po pierwsze, że na plaży znajdę dziewczynę.

Po drugie, że ta dziewczyna, ranna i zmęczona, szybciej wejdzie na klif, z którego wcześniej spadła, niż ja.

I po trzecie, że ta sama dziewczyna zemdleje na widok bramy otoczonej uzbrojonymi strażnikami i będę musiał ją łapać, żeby nie padła plackiem na ziemię.

A jednak to wszystko się zdarzyło.

Musiałem ją przytargać przez pół wioski, zanieść do domu Cioci Mag i jeszcze wytłumaczyć, skąd ją tak właściwie wziąłem. Mat sklął mnie jak diabli, a Ciocia stwierdziła, że „chyba sam spadłem z klifu, skoro wylazłem tak późno za mur". Nie należało to do przyjemnych przeżyć.

Potem wreszcie wszyscy zajęli się Tio, a mnie zostawili w spokoju. Kiedy ciocia opatrzyła jej kostkę i ramię, położyliśmy ją wspólnymi siłami do łóżka. Oczywiście, później musiałem opowiedzieć wszystko ze szczegółami i nie było mowy o żadnej uldze z powodu bólu gardła.

Gdy prawie skończyłem, wparował Sam i musiałem gadać od początku. A potem on też mnie ochrzanił.

Później wreszcie poszedł zobaczyć, jak ma się nowa dziewczyna i dopiero po jakiejś godzinie opuścił nas, żeby „poinformować innych".

Jednak przed wyjściem klepnął mnie w ramię i powiedział:

- Dobrze się spisałeś, mały.

I właśnie dlatego jestem w stanie zrobić dla niego wszystko.

Teraz, kiedy wreszcie mam święty spokój, idę jeszcze raz zobaczyć tę całą Tio. Nasza rozmowa na plaży zupełnie zbiła mnie z tropu i zafascynowała. Mam nadzieję, że jak się obudzi, będę mógł ją zapytać o kilka rzeczy. Chociaż przy tym pierwszym spotkaniu zrobiłem z siebie takiego głupka, że nie zdziwię się, jeśli nie będzie chciała więcej mieć ze mną do czynienia.

Wchodzę cicho do jej pokoju i siadam na kanapie. Oddycham z ulgą, po czym z prawdziwą przyjemnością przejeżdżam palcami po miękkim materiale. Po całym dniu na nogach nie ma nic lepszego od wyciągnięcia się na sofie.

Dziewczyna śpi na łóżku przede mną. Zwinięta w kłębek, rękami ściska poduszkę, jakby to był jej zaginiony braciszek. Czysta i sucha wygląda o niebo lepiej niż na plaży. Po raz pierwszy mam szansę dokładnie się jej przyjrzeć.

Jej włosy są koloru ciemnego piasku, poprzetykane pasemkami jaśniejszych kosmyków barwy złota. Do tego ma bardzo delikatne rysy, przez co cała wydaje się drobna. Kiedy śpi i nie widać na jej twarzy żadnych zmartwień, jest bardzo ładna.

I oczywiście mówię to zupełnie obiektywnie.

Nagle Tio jęczy przez sen i przekręca się na łóżku. Odsłania ramiona i aż zatyka mnie na widok liczby blizn. Cholera... Co ona robiła za tym murem?

Sam mogę się poszczycić kolekcją obrażeń, od krótkiej szramy na kolanie zaczynając, na złamanym nosie kończąc, jednak dziewczyna ma całe ramiona poharatane. Wśród jej szram wyraźnie zwraca na siebie uwagę najświeższy opatrunek, pod którym Ciocia Mag ukryła ślad po pazurach, które rozcięły jej ramię. Na szczęście rana jest tylko powierzchowna i chociaż zostanie po niej ślad, najpewniej szybko się zagoi.

Kręcę głową i opieram się o zagłówek kanapy. Wiem, że powinienem wrócić na noc do domu, ale mój tata i tak nie zauważy mojego braku. A jestem tak strasznie zmęczony...

Zasypiam, zanim znajduję siłę, żeby wynieść się z tego pokoju.



I mamy kolejny rozdział :) Mam nadzieję, że dzięki wakacjom uda mi się utrzyma takie tempo :D

Jak zwykle proszę - wytykajcie mi wszystkie błędy! Chciałabym doszlifować ten tekst ;)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro