Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tio

Moje pełne imię brzmi Tiomy, jednak nikt się tak do mnie nie zwraca. Wszyscy mówią „Tio", bo tak jest krócej. Zdrobnienie wymawia się o ułamek sekundy szybciej, a w dzisiejszych czasach nawet ułamek sekundy może zadecydować o ludzkim życiu.

>>^<<

Kiedy śpię, do mojego umysłu przedziera się czyjś spokojny szept:

– Tio...

Budzę się natychmiast i odruchowo sięgam ręką pod poduszkę, żeby zacisnąć wszystkie pięć palców na rękojeści wysłużonego noża.

Wiem, że to bez sensu.

Oni nie wydają żadnych dźwięków. Gdyby to jeden z nich pochylał się teraz nade mną, nie wołałby mnie po imieniu, tylko bezszelestnie wyrwałby ze mnie życie. Dlatego chwytanie noża w panice nie należy do najinteligentniejszych zachowań.

Skoro ktoś nazwał mnie po imieniu, to tym kimś musi być mój brat, Max.

Obrzucam go trochę rozkojarzonym od snu spojrzeniem i podnoszę się na łokciu.

Chłopiec jest zatrważająco poważny jak na jedenastolatka. Spod rozwichrzonej fali przydługich, płowych włosów patrzy na mnie dwoje czujnych i dojrzałych, zielonych oczu. Ubranie, które ma na sobie, zwisa w strzępach, a buty dosłownie wołają o pomstę do nieba. Zapamiętuję, że muszę poszukać nam nowych ubrań, i siadam na posłaniu.

– Co się dzieje? – pytam. Mój głos jest cichszy od wiatru, ale Max ma wrażliwy słuch.

– Zaczyna świtać, siostrzyczko – odpowiada prawie bezgłośnie.

Przyzwyczailiśmy się do mówienia w ten sposób.

Wstaję ostrożnie i z namysłem rozglądam się po miejscu, w którym nocowaliśmy. To zwykła piwnica. Bez okien. Tylko jedna ścieżka wiedzie w górę po stromych schodach.

To zadziwiające, jak dobrze wszystko zostało tu zakonserwowane, mimo że przed nami przez blisko wiek żaden człowiek nie schodził na dół. Pod ścianami ciągle stoją zbutwiałe skrzynki pełne przeterminowanych babcinych przetworów, a sterty przedmiotów, niegdyś stojących w kartonowych pudłach, teraz walają się po podłodze.

Otrzepuję swoje ubranie z zalegającego wszędzie kurzu i wkładam nóż za pasek. Max przez cały czas wpatruje się we mnie uważnie.

– Dziś musimy wyjść na dwór – mówię. – Zbyt długo już siedzimy w jednym miejscu. Trzeba upolować coś do jedzenia i znaleźć wodę.

– A Cienie? – Mój mały braciszek ciasno obejmuje się ramionami i przekrzywia głowę. Ma taką minę, jakby perspektywa opuszczenia piwnicy jednocześnie go przerażała i cieszyła.

Mierzwię mu czuprynę łagodnym ruchem ręki i kucam tuż przed nim.

– Cienie nie pojawiają się, kiedy świeci słońce. Dobrze o tym wiesz. – Żeby dodać pewności własnym słowom, nieco podnoszę głos.

– Czasem robią wyjątki. – Chłopiec nie daje się zwieść.

Nasze spojrzenia się spotykają, a dreszcz przechodzi nam po plecach w tym samym momencie. Oboje dobrze pamiętamy jeden konkretny wyjątek.

– Będzie dobrze – zapewniam, bo tylko to mogę zrobić. Posyłam bratu uśmiech, choć przychodzi mi to z trudem.

Prostuję się i ponad swoim posłaniem sięgam po kuszę. Opieram ją o ramię.

Ta broń to jedyna pamiątka po moim tacie i żywicielka całej rodziny. Tata otrzymał ją dawno temu, gdy jeszcze zdarzało mu się kontaktować z innymi ludźmi, żeby mógł polować. O ile dobrze pamiętam, to jakaś pozostałość po starym przyjacielu. Na szczęście ten model jest tak lekki, że nawet ja– chuda, niedożywiona dziewczyna– potrafię z niego strzelać. A pociski, choć niewielkie, mają w sobie zabójczą moc.

– Jeśli jakiś Cień się do nas zbliży, to spotka go niemiła niespodzianka – mówię z uśmiechem pełnym fałszywej pewności siebie.

Max nie odpowiada, ale kiwa lekko głową.

Niestety prawda jest taka, że jeśli jakiś Cień się do nas zbliży, to nie będę w stanie zrobić nic, żeby nas uratować.


Net

Śmieję się głośno z historyjki, którą przed chwilą opowiedział Mat.

Siedzę na werandzie z nogami bezwstydnie wyciągniętymi na stole i popijam sok jabłkowy, który zrobiła Ciocia Mag.

– A wiesz, co jest w tym najlepsze? – Przyjaciel uśmiecha się do mnie zawadiacko. – On do tej pory nie ma pojęcia, że to ja! I prawie za każdym razem, jak go spotykam, wspomina ten wazon.

– Brawo! – Klaszczę niemrawo, nie wypuszczając z ręki szklanki i posyłam mu szeroki uśmiech.

Gdyby mój ojciec mnie teraz widział, na pewno wpadłby w szał, że nie robię czegoś pożytecznego, tylko marnuję zapasy. Jednak go tutaj nie ma i w związku z tym nie może nic powiedzieć.

Sięgam po ciastko i odgryzam kawałek ze smakiem.

– Czy ty nie za dużo jesz, chłopcze?

Odwracam się i zerkam na Ciocię Mag opartą o framugę. To kobieta o dość postawnej sylwetce i błękitnych oczach, w których wiecznie igra rozbawienie.

– Co ja na to poradzę, że ciągle rosnę? – Rozkładam bezradnie ręce.

– Nie wierz mu, mamo, od zeszłego roku nie urósł ani centymetra. – Mat klepie mnie po plecach i radośnie wyszczerza się do Cioci Mag, która w tym czasie zawija kosmyk swoich brązowych loków na palcu.

Chłopak jest moim najlepszym przyjacielem i tylko dlatego od razu nie dostaje sójki w bok.

Ciocia zabiera talerz z ciastkami oraz dzbanek z sokiem i znika wewnątrz budynku. Ma rację. Nie można jeść za dużo. Dzisiaj każdy okruszek żywności jest na wagę złota. A ciastka będą równie smaczne jutro.

Gdy tylko znika, szturcham Mata w żebra. Dość mocno. Bo ciasteczka zdecydowanie byłyby równie dobre dzisiaj.

Chłopak prycha i popycha mnie do przodu. Śmiejemy się razem.

– Net! – Głośne wołanie wyrywa mnie z radosnego nastroju.

Wstaję z krzesła i wychylam się przez balustradę. Lustruję wzrokiem ulicę otoczoną niewielkimi domkami i dopiero gdzieś na jej końcu dostrzegam postacie dwójki moich pozostałych przyjaciół. Machają do mnie jak szaleni, więc flegmatycznie unoszę rękę w odpowiedzi.

Potem odwracam się do Mata. Chłopak ma zmartwiony wyraz twarzy, bo już domyśla się, o co chodzi.

– Uważaj na siebie – mówi, nagle szalenie poważny.

– Pewnie. – Uśmiecham się szeroko i, schodząc z werandy, klepię go po ramieniu. – Myślisz, że ktoś tak przystojny jak ja da się zabić? Niewykonalne. Nie pozwolę światu na taką stratę.

Na Mata jednak żadne żarty nie działają. Śledzi dokładnie każdy mój ruch, dopóki nie znikam poza jego polem widzenia. Wtedy oddycham głęboko. Prawda jest taka, że czasem ten jego grobowy nastrój tylko pogarsza sytuację.

Z pewną ulgą witam się z przyjaciółmi.

Jest ich dwoje i są rodzeństwem. Nawet więcej – to bliźniaki. Oboje mają po siedemnaście lat ­– czyli tyle, co ja – mysie włosy i zestaw piegów.

– Cześć, Izz, siemka, Pat! – Macham do nich radośnie obiema rękami.

– Hej, Net. – Odpowiadają w tym samym czasie, rozciągając wargi w identycznie krzywym uśmiechu. – Idziemy na polowanie?

Szczerze, czasem to ich bliźniacze zgranie mnie przeraża.

– Pewnie. – Uśmiecham się do nich.

Pat podaje mi pistolet z przykręconym tłumikiem. Gdy zaciskam na nim palce, drugą ręką przybijam z chłopakiem piątkę.

Skręcamy w boczną ulicę, żeby szybciej dojść do bramy. Nasza jedyna krawcowa, Pou, podlewa właśnie kwiatki w ogródku przed swoim domem, więc witamy się z nią i uśmiechamy przyjaźnie.

Gdy mieszka się w osadzie liczącej sto dwanaście osób, trudno nie znać każdego sąsiada.

– Ostatnio zaczęła faworyzować nową modę – szepcze Izz, gdy dostatecznie się oddalamy. – Poleca nosić jakieś chusteczki na szyi, mimo że jest gorąco. Dziwne.

Razem z Patem patrzymy na siebie i wzruszamy ramionami. Kogo obchodzi moda? Zwłaszcza gdy idzie się na polowanie.

– Mam nadzieję, że spotkamy jakiś Cień, bo dawno żadnemu nie skopałem tyłka. – Trącam Pata w ramię, kiedy idziemy środkiem drogi.

Izz patrzy na mnie średnio rozbawiona. Jej nastawienie do Cieni jest zdecydowanie inne niż moje czy jej brata.

– A ja mam nadzieję, że nie spotkamy – odpowiada cicho, ale z mocą.

Brat tylko się z niej śmieje i pozwala mi wyjść na prowadzenie. Staję między nimi i wkładam pistolet z tłumikiem do kabury na stałe przytwierdzonej do paska. Mój drugi, osobisty pistolet, wisi po przeciwnej stronie.

Rozprostowuję ramiona i strzelam palcami.

Prowadzę bliźniaki w stronę bramy, powoli przekształcając się z „Neta – najlepszego kumpla" w „Neta – przywódcę". To ciężka transformacja, bo w czasie polowania nikt nie może zakwestionować moich decyzji.

Nawet sekunda niezdecydowania może nas wszystkich kosztować życie.



TAK, oficjalnie zaczęłam publikację poprawionej Planety :D

Cudowna beta, która poprawiła ten rozdział: Dyktatorka Biję pokłony, że mi to sprawdzasz.

Przepiękny obrazek w mediach, jest autorstwa @Thorcik :D



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro