Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tio

Net jest Cieniem.

Zniknął chłopak, który znalazł mnie tamtego dnia na plaży. Zniknął chłopak, z którym się zaprzyjaźniłam. I całowałam.

Patrzę na potwora stojącego przede mną i nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Obraz widzę przez łzy, a jednak Cień jest niezaprzeczalnie prawdziwy, tak samo jak jego szarzy pobratymcy otaczający mnie ze wszystkich stron. Leżę na trawie wśród bestii, po moich policzkach płyną łzy, płuca zaczerpują spazmatyczne oddechy i... wciąż żyję.

Osiem Cieni stoi nade mną i żaden nie atakuje. Co tu się, do cholery, dzieje? Jestem bezbronna, w tym momencie też skrajnie rozbita emocjonalnie. Wystarczyłby jeden dotyk. Jeden cios łapy zaopatrzonej w pazury. A potem byłoby dziewięć bestii.

Ich letarg sprawia, że mój umysł zaczyna pracować. Człowiek ma to do siebie, że nawet jeśli wszystko będzie skrajnie do dupy, on i tak spróbuje przeżyć. W pewnym momencie mózg stwierdzi: „Rozpacz później, teraz przeżyj". I ja chyba właśnie jestem na tym etapie.

Rozglądam się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Nie ma żadnej. Osaczają mnie z każdej strony, ale nie robią kompletnie nic. Puściły mnie przed chwilą, zamiast zabić! Co jest grane?!

– Net? – Podnoszę wzrok na Cień, który jeszcze pięć minut temu był człowiekiem. To przecież niemożliwe, żeby ot tak wymazać z człowieka całe jego życie, jego charakter, wspomnienia i uczucia.

Gdzieś tam w środku musi być jeszcze ten czarnowłosy chłopak o niebieskich oczach, który godzinę temu droczył się ze mną na klifie. Nie pozwalam na nic innego!

Nie odpowiada mi.

Równie bezosobowy potwór, co wszystkie pozostałe. Czerń, która go pokryła, wyblakła już nieco i teraz stwór nie różni się kompletnie niczym od innych. Szara twarz, szara maska. Gdybym teraz zamknęła oczy, a on przemieszał się z pozostałymi, nie potrafiłabym go rozpoznać. To boli.

Co za pieprzone bestie! Nagle moja rozpacz przechodzi w potworny gniew, a bezradność w rządzę zemsty. Zalewa mnie krew, po czym robię chyba najgłupszą rzecz na świecie. Rzucam się na osiem Cieni i cholernie głośno przy tym wrzeszczę.

Zabrały mi przyjaciela. Zapłacą za to.

A one po prostu... Uciekają.

– Nie! – Patrzę na nie zszokowana. – Nie ma mowy!

Zaczynam biec za nimi, chociaż nie mam pojęcia, co zrobię, jak je dogonię. Chciałabym je po prostu zabić. I chcę odzyskać Neta.

Przypominam sobie, jak zdarłam z siebie czarną plamę. A co, jeśli mogę uratować przyjaciela? Gdyby tak poczuć pod palcami gumowatą substancję i ją z niego ściągnąć... Odsłonić człowieka... Zaraz rugam się w myślach. Nie zdołałam tego powtórzyć z jego ojcem. Jednak... Może teraz dam radę?

Nie pozwolę im tak po prostu zwiać!

Cienie są prędkie jak wiatr, a ich szare ciała łatwo rozmywają się wśród zwyczajnych cieni. Gdy wpadają do lasu, przyśpieszam, choć zaczynam powoli dostrzegać, że jestem skazana na porażkę. Takie szybkie... Wytężam siły, robię tak wielkie susy, jak tylko mogę. Ciężko oddycham, a moje płuca palą, jednak nie rezygnuję. Od pędu moje policzki do niedawna pokryte łzami stają się zupełnie suche.

Bez wytchnienia gonię za stworami przez puszczę i w tej chwili naprawdę nie obchodzi mnie, czy zachowuję ciszę.

– Net! – wrzeszczę. Wciąż łudzę się, że gdzieś tam w środku jest prawdziwy Net. Może zwalczy Cień chociaż na tyle, żeby zwolnić? Żebym miała szansę go dotknąć, spróbować go uratować...

Tracę istoty z oczu. Przeklinam głośno, ale nie rezygnuję. Zaczynam polegać na pozostałych zmysłach i swoim instynkcie, który jeszcze mnie nie zawiódł.

Chociaż pokonuję kolejne metry, Neta nigdzie nie widać. Cienie go zabrały. Zmieniły w jednego z nich i zabrały.

Zabiję je.

Nie wiem, jak długo tak biegnę, ale w pewnej chwili orientuję się, że gonię za zwykłymi duchami. Cienie znikły wśród drzew. A Net razem z nimi.

Nie. Nie. Nie.

Dlaczego? Dlaczego właśnie teraz, kiedy wszystko zaczęło się układać?

Staję w miejscu. Dyszę ciężko, a pot spływa mi po karku. Robię obrót, wciąż żywiąc szaloną nadzieję, że gdzieś wypatrzę te potwory. Niestety las jest cichy, spokojny i zupełnie pusty. Niech to szlag! Z wściekłością uderzam pięścią pierwsze drzewo z boku. Przecinam skórę na ręce i zaczyna mi lecieć krew. Przeklinam po raz kolejny.

Cholera. Cholera. Cholera!

Przecieram twarz ręką. Jestem tak roztrzęsiona, że używam tej zranionej i tylko rozmazuję sobie krew na czole. Cudownie. Muszę się uspokoić. Biorę głęboki oddech. I jeszcze jeden.

Net odszedł. Tak jak rodzice. Jednak wciąż mam brata, do którego muszę wrócić. Nigdy nie pozwolę, żeby coś rozdzieliło mnie i Maksa. Muszę wrócić do Obozu.

Zaciskam usta. Nie poddam się tak łatwo. Po raz pierwszy zaczęło mi zależeć na czymś innym niż pozostanie na tym świecie razem z bratem. Znalazłam przyjaciół i dom. Nie pozwolę, żeby mi to odebrano.

Łapię mocniej swoją kuszę i odwracam się w stronę Obozu. Po raz ostatni rzucam okiem na las. Pustka. Przeklinam w myślach, ale pozostaję cicha. Pora znów samemu zostać cieniem i przemknąć niezauważenie za mur.

W tej chwili nic więcej nie zrobię. Mogę tylko wrócić do Maksa. Jednak Cienie jeszcze pożałują, że ze mną zadarły. Odpłacę im się. Odpłacę potwornie.


Mat

Jem obiad razem z mamą i Maksem, kiedy ktoś puka do drzwi. Z niechęcią odrywam wzrok od talerza. Gdy stukot się powtarza, dociera do mnie, że jednak muszę wstać. Wzdycham, po czym odkładam widelec i chwytam za laskę.

Moja mama zerka na mnie, a potem z uśmiechem wstaje.

– Skończ jedzenie. Ja się raz pofatyguję. – Mruga do mnie i zgarnia swój pusty talerz. Wyraźnie jest w dobrym nastroju – pewnie dzięki temu, że ciasteczka wyszły przepyszne. Radośnie kręcąc biodrami, odstawia naczynia do zlewu, po czym znika w przedpokoju.

Wracam do posiłku, jednak nie dane mi jest zjeść w spokoju. Max próbuje nadziać swój groszek na widelec, ale zielona kulka wystrzeliwuje mu z talerza i uderza mnie w nos. Zamykam oczy, żeby zachować spokój. A wtedy czuję kolejne uderzenie, tym razem w ucho.

– Ej! – Podnoszę rękę do twarzy i rzucam dzieciakowi złe spojrzenie. – To już było specjalnie!

Malec śmieje się ze mnie i po raz kolejny atakuje groszek na swoim talerzu. Tym razem bezbłędnie nabija warzywo, po czym połyka je prędko. Grożę mu palcem. Ja rozumiem wychowanie w lesie, ale trzeba go szybko nauczyć dobrych manier.

Nadstawiam ucha, kiedy słyszę, jak drzwi się otwierają, ale nie dociera do mnie żadna rozmowa. Dziwne. Zastanawia mnie, kto to. Gdyby Net z Tio wrócili z polowania, mój przyjaciel raczej wszedłby jak do siebie. Dom jego ojca nigdy nie był w takim stopniu jego domem jak ten budynek.

Sam od razu zostałby powitany z szeroko otwartymi ramionami i już po chwili siedziałby przy stole obok mnie.

W takim razie, kto przyszedł?

– Mamo? – podnoszę trochę głos, żeby mnie usłyszała.

Cisza.

Mam złe przeczucie. Wstaję i podpierając się na lasce, kuśtykam w stronę drzwi. Macham ręką na Maksa, żeby dalej spokojnie jadł, a sam wyglądam do przedpokoju.

Moja mama stoi przy drzwiach. Na jej twarzy maluje się zaskoczenie, a w oczach ma strach. Za progiem dostrzegam Cień. Który trzyma ją za gardło.

Mama jest już prawie cała czarna i na moich oczach plama pokrywa jej głowę. Szok i przerażenie znikają pod nieczułą, szarą maską. Otwieram usta, gdy bestia rozluźnia uścisk, a kobieta przewraca się na podłogę.

Serce we mnie zamiera.

Nie.

Potwór unosi głowę i mam wrażenie, że wbija we mnie wzrok. Po sekundzie upewniam się, że mnie dostrzegł, bo robi niewielki krok do przodu.

Bez wahania odwracam się na pięcie i znikam z przedpokoju. Kiedy wpadam do kuchni, blady i roztrzęsiony, Max natychmiast wstaje, po czym patrzy na mnie z lękiem wymalowanym na twarzy. Nie mówiąc ani słowa, łapię go za rękę i ciągnę najszybciej, jak mogę. Maluch bierze ze stołu nóż kuchenny, zachowuje ciszę i nie sprawia problemów. Mądre dziecko.

Zatrzaskuję za nami drzwi i pędzę korytarzem. Tylne wyjście. Tylne wyjście. To jedyna szansa.

Przeklęta noga. Gdyby nie ona, bylibyśmy o wiele szybsi. Jednak wciąż możemy uciec... Wystarczy tylko wyjść tylnymi drzwiami, przejść przez ogród, a potem... A potem...

Dopadam do drzwi i otwieram je szeroko. Wtedy po raz pierwszy słyszę krzyki dochodzące z sąsiednich domów.

Za progiem czeka na nas kolejny Cień.

Nie...


Tio

Kiedy zbliżam się do wioski, od razu wiem, że coś jest nie tak. I to bardzo nie tak. Brama jest otwarta na oścież, co do tej pory nigdy nie miało miejsca. W dodatku, gdy podchodzę bliżej, zauważam czarne ciało strażnika. Oddech zamiera mi w płucach. Czy to jest Joe? Czy ktoś inny? Co tu się stało?

Max! Przerażenie w ułamku sekundy opanowuje całe moje ciało. Mój braciszek. I Mat. I jego mama. I bliźniaki. I Sam... Tyle osób, na których zaczęło mi zależeć. Gniew i żelazne postanowienie, które czułam jeszcze niedawno, wyparowują, ponownie zastąpione strachem.

Strach, lęk i przerażenie. W świecie opanowanym przez bestie wszystko kręci się wokół tego. Nawet jeśli człowiek na moment zdoła odskoczyć od dna, rozpacz zaraz znowu ściągnie go na dół.

Zrywam się do biegu. Muszę zobaczyć, co z Maksem, spróbować... jakoś pomóc. Wpadam do Obozu i pędzę alejką w stronę domu. Normalnie uliczki tętnią życiem, ludzie spacerują, rozmawiają i pracują, a dzieci skaczą wkoło, radośnie baraszkując. Teraz wszędzie panuje cisza.

Widzę pierwsze ciało. Z moich ust ucieka jęk, kiedy mózg zaczyna rozumieć, na co patrzą oczy. Kształt jest zbyt mały, by mógł należeć do dorosłego. Ofiarą potworów padło dziecko.

Czy to Max? Niemożliwe. Nie. Nie zgadzam się.

Biegnę dalej, ale z każdym krokiem cierpię coraz bardziej, bo zauważam więcej osób pokrytych czernią. Leżą na chodnikach i tarasach, a nawet siedzą na krzesłach z bezwładnie rozrzuconymi kończynami. Cokolwiek tu zaszło, stało się przed chwilą, skoro ofiary nie zdążyły jeszcze powstać. Chyba że sytuacja Neta to jakiś wyjątek, a w pozostałych przypadkach zmarli pozostają zmarłymi. O niczym już nie mam pojęcia. W mojej głowie jest totalny mętlik.

Nie. Jedną rzecz wciąż wiem. Max. Mam brata i muszę go znaleźć.

Wreszcie dobiegam do domu Mata. Widzę, że drzwi są otwarte i moje serce przyśpiesza niebezpiecznie. Wskakuję na schody i omal nie padam jak długa, bo nogi mi się plączą, kiedy zauważam ciało leżące za progiem. Całe czarne. Duże. To nie Max, ale... Czy to Mat? Czy jego mama? Moją pierś przeszywa okropny ból. Net, a teraz... kto? Mam dość.

Przykładam rękę do ust, zszokowana. Nie, tylko nie to. Błagam. Wystarczy, nie zniosę więcej... Nie przeżyję, jeśli Maksowi coś się stało. Nie. Po prostu nie.

Wpadam do przedpokoju i jak burza przebiegam przez wszystkie pokoje. Zaczynam od parteru, ale później przeszukuję też piętro. Mam gdzieś ciszę i nawołuję brata. Może gdzieś się ukrył? Pod łóżkiem? Albo w szafie? Gdy kończę pierwsze okrążenie, zaczynam od początku.

Nic. Pusto.

Może uciekli. Błagam, niech zwyczajnie uciekli... Opieram się ciężko o ścianę. Chociaż nie ma nic głupszego niż zemdlenie w takiej sytuacji, nie potrafię dłużej ustać. Padam bezwładnie na podłogę i spazmatycznie łapię tlen z powietrza. Nie mam pojęcia, czy to atak paniki, ale wiem, że nigdy jeszcze nie czułam czegoś takiego. Biorę głęboki wdech. Zamykam oczy.

Uspokój się. Uspokój się. Weź się w garść. Max. Max jest najważniejszy. Mat z nim uciekł. A jeśli nie on, to jego matka. Ciało jest tylko jedno. Uciekli. Na pewno.

To słaba nadzieja, bo potwory mogły ich dopaść na zewnątrz, ale jednak... W tej chwili potrzebuję jakiejkolwiek brzytwy; za coś muszę chwycić.

Trzeba ich znaleźć i zobaczyć, co z resztą. Wszyscy nie mogli przecież umrzeć!

Otwieram oczy przekonana, że jakoś dam radę i pierwszym, co widzę, jest bezosobowa twarz Cienia centymetry ode mnie. Zaczynam krzyczeć, ale stwór łapie mnie za gardło i ściska tak mocno, że nie mogę wydać z siebie żadnego odgłosu.

Bestia szarpnięciem podnosi mnie do góry. Mroczki stają mi przed oczami od tak brutalnego pociągnięcia za szyję. Mam problem z wzięciem oddechu, poza tym natychmiast tracę równowagę, ale Cień się tym nie przejmuje. Wywleka mnie z domu, a ja jestem zbyt słaba, żeby nawet pomyśleć o obronie.

Nie mogę odetchnąć. Brakuje mi powietrza.

Potwór prowadzi mnie w stronę rynku, ale uginają się pode mną nogi. On nic sobie z tego nie robi i ciągnie mnie po drodze. Po kilku krokach czuję, że mam zdarte kolana. Próbuję wstać, jednak to nie takie proste. Z trudem nadążam za bestią. Oddałabym wszystko za jeden oddech...

Kręci mi się w głowie, a płuca zaczynają krzyczeć o tlen.

I nagle jestem na placu. Cień brutalnie ciska mną o ziemię, aż moje kości grzechoczą pod wpływem uderzenia. Jednak wreszcie mogę oddychać i łapczywie chwytam olbrzymi łyk powietrza. Przez chwilę interesują mnie jedynie miarowe wdechy i wydechy. A potem podnoszę wzrok i na moment zapominam o powietrzu.

Nigdy nie widziałam tylu Cieni. Jest ich chyba z pięćdziesiąt! Albo jeszcze więcej. Kręcą się po placu, wypełniając go szarą, falującą masą. Muszę zamrugać.

– Tio!

Głos mojego brata wyrywa mnie z oszołomienia. Przyglądam się uważniej temu, co mam przed sobą. Dopiero teraz zauważam, że Cienie otaczają ludzi. Całe mnóstwo ludzi, którzy stoją w grupie, zupełnie bezbronni. Widzę Maksa i Mata, dostrzegam Sama i Izz, ale... co z resztą?

Co tu się dzieje?

Wszyscy wpatrują się we mnie i w Cień, który mnie przyprowadził. Jestem pewna, że stwór popchnie mnie do reszty, ale on ani drgnie. Nie wiem, co mogłabym zrobić, więc też zamieram w bezruchu.

Potwór pochyla się nade mną, a potem atakuje tak prędko, że nie mam szans na reakcję. Zaciska szpony na moim karku i pociąga mocno, przez co nasze twarze zaczynają dzielić tylko centymetry. Jestem pewna, że gdyby umiał okazywać emocje, posłałby mi złośliwy uśmiech.

– Słuchaj mnie! – przerażający, syczący głos rozchodzi się po placu, a ja wstrzymuję oddech.



Następny rozdział pewnie dopiero pod choinkę :c

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro