Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tio

Wpatruję się przerażona w czarnego potwora, który stoi przede mną. Jego łapa na mojej szyi odrobinę rozluźnia chwyt i po raz kolejny upadam na ziemię. Tym razem daję radę zamortyzować zderzenie rękami. Wystarczy mi już siniaków.

– Słuchaj mnie! – Cień powtarza świszczącym głosem, a ja mam ochotę schować się pod ziemię.

Ten dźwięk brzmi bardzo podobnie do ich zwykłego syczenia, jednak jest jeszcze bardziej przerażający. Wolałam już te stwory jako nieme, wtedy łatwiej przychodziło traktowanie ich jak dzikie bestie.

– Sssłuchajcie mnie wszyscy! – powtarza potwór. Pierwsze słowo zostaje zdeformowane przez syk.

Cienie stojące na placu podchodzą bliżej do ludzi, a ci zbijają się w ciaśniejszą gromadę. Potwory łapią nieszczęśników, którzy zostali poza grupą. Słyszę kilka krzyków i szlochów przerażenia, jednak, zamiast zamienić ich w Cienie, potwory zwyczajnie popychają swoje ofiary do środka. Ludzie tracą równowagę, brutalnie ciśnięci, jednak ci stojący pewniej na nogach prędko łapią swoich przyjaciół i pomagają im uniknąć upadku.

Istoty syczą złowrogo, a Cień stojący przede mną przekrzywia głowę. Potem przekręca ją tak, jakby patrzył na tłum, i warczy w jego stronę:

– Tych, których dziś straciliście, wciąż możecie odzyskać – mówi cicho, a jednak komunikat dociera do uszu wszystkich obecnych na placu.

Moje oszołomienie spowodowane niedawnym brakiem tlenu powoli mija, ale w tej samej chwili zastępuje je szok. Co ten stwór właśnie powiedział?! Zmuszam swoje ciało do powstania i już po chwili tkwię w pełni wyprostowana tuż przed nosem Cienia. Co on powiedział?

Przywódca Obozu też nie może w to uwierzyć, bo wyrywa mu się ciche:

– Co? – Wyraz jest wyraźnie słyszalny wśród ciszy, która zapadła po słowach bestii.

Reszta ludzi milczy. Patrzą po sobie niepewnie, wciąż przerażeni, ale teraz też zaciekawieni. Zerkam na nich, ale potem skupiam całą swoją uwagę na Cieniu, który z jakiegoś powodu nie zabił mnie ani nie wrzucił do reszty. Wciąż nie wiem, o co chodzi, ale odnoszę nieprzyjemnie wrażenie, że cokolwiek to jest, dotyczy mnie. Dlatego, jak zwykle w takiej sytuacji, biorę sprawy w swoje ręce i odkładam na bok konwenanse.

– Co powiedziałeś? – pytam. Szokuje mnie, że właśnie gadam do Cienia.

Istota syczy cicho, jakby ze zniecierpliwieniem, i wyciąga dłoń w moją stronę. Nie potrafię powstrzymać swojego instynktu i robię krok w tył, chociaż w ten sposób pokazuję, że potwór ma nade mną władzę. Mam ochotę przekląć, ale jestem zbyt ciekawa, co tu się właśnie dzieje.

– Ty, dziewczyno o parzącym dotyku, jesteś przyczyną tego wszystkiego! – Bestia robi krok w moją stronę, celując wyciągniętym szponem w środek mojej piersi.

Tym razem się nie cofam. W pewien sposób odkrycie, że umieją mówić, daje mi więcej pewności siebie. To ludzka cecha, a w tych czasach ludzie nie budzą już takiego przerażenia.

Stwór syczy prosto w moją twarz, a po moich plecach przebiega niekontrolowany dreszcz. Mówiący Cień nie jest aż tak straszny, ale syczący wciąż pozostaje tą bestią, która doprowadziła do śmierci siedmiu miliardów osób. Z jednej strony wiem, z czym mam do czynienia, a z drugiej czuję też porażający lęk. Moje odczucia są sprzeczne. Nie potrafię stwierdzić, czy wolę nieludzkie, czy ludzkie potwory.

– Jestem tak litościwy, że daję ci szansę odzyskania wszystkich, których dziś zabrałem – warczy Cień.

Nieruchomieję, bo stwór zbija mnie z tropu. Czy ja właśnie stoję przed jakimś samcem alfa, czy innym cholernym królem Cieni? Patrzę na niego podejrzliwie.

W mojej głowie zamiast większej dawki szoku pojawia się plan. A gdyby tak szybko do niego dopaść? I jednym ruchem wyrwać mu serce? Może dzięki temu pozostałe znikną albo chociaż zapanuje chaos, gdy utracą przywódcę...

Cień parska, jakby słyszał moje myśli. Kolejne zwodniczo ludzkie zachowanie.

– To tylko bezwolna marionetka, której usta sobie pożyczyłem – prycha i wskazuje łapą na samego siebie. – Nie bądź głupia, dziecko.

Blednę. Jak to możliwe? Z czym ja mam do czynienia?

– Jestem panem Cieni. – Odwracam głowę, bo te słowa wypowiada jedna z wielu bestii stojących na placu.

– To tylko moi żołnierze – mówią cztery inne dokładnie w tym samym czasie.

– Ja jestem ich panem, ja kontroluję ich życie i to ja zabrałem twoich ludzi – przemawia połowa potworów na raz.

– Jednak wciąż możesz ich odzyskać – syczy Cień stojący najbliżej mnie. – W zamian chcę tylko jednego. Chcę, żebyś się ze mną spotkała.

Nie mogę się powstrzymać i spluwam mu pod nogi.

– Już tu jestem, już ze mną gadasz! Mów, co masz powiedzieć i idź w cholerę!

Cała sytuacja jest tak porąbana, że bez większych zgrzytów połykam historię o istnieniu jakiegoś pieprzonego pana Cieni. W sumie to nawet prostsze. Teraz mogę skoncentrować całą swoją nienawiść na jednostce, która odpowiada za śmierć niemal wszystkich bliskich mi osób.

No właśnie... Śmierć...

– Niby jak odzyskamy naszych ludzi? Przecież oni nie żyją! – Zaciskam ręce w pięści.

Zapada cisza. Tylko kilka osób szlocha, ale większość jest zbyt zszokowana tym, czego są świadkami. Cienie nie odzywają się słowem. Stoją w miejscu zupełnie jak... Jak zwykłe cienie.

– To tylko zabawka, już o tym mówiłem. Chcę porozmawiać z tobą w cztery oczy. Twarzą w twarz. Nie jako jedna z tych kukieł. – Potwór się odsuwa i wskazuje palcem za siebie. Stoi tam kolejny stwór, na moje oko dokładnie taki sam jak cała reszta. – Przewidziałem, że nie uwierzysz w powrót straconych. Dlatego oddam ci jednego, żebyś zrozumiała, iż to możliwe.


Net

Moje serce nie bije.

To tak obezwładniające uczucie, że umysł nie jest w stanie skupić się na niczym innym. Normalnie nikt nie zwraca uwagi na puls. Na spokojny, niezmienny rytm życia. Dopiero kiedy zaczyna go brakować, człowiek ma wrażenie, że zaraz dostanie świra.

Słowa słyszę, jakbym znajdował się głęboko pod wodą, ale ich znaczenie w ogóle do mnie nie dociera. Muszę wytężyć całą siłę woli, jaka mi jeszcze została, żeby chociaż w pewnym stopniu pojąć, gdzie jestem i co robię. Powieki ciążą mi, jakby były z kamienia. Nie jestem w stanie długo utrzymać ich w górze i dlatego przez większość czasu z każdej strony otacza mnie ciemność. Gdy już coś widzę, są to niewyraźne obrazy. Zieleń... Drzewa... Las? Potem jakaś szara masa blokująca mi drogę. Muszę nad nią przejść, a nie lubię się wspinać. Za nią są... budynki. Domy? Słowa przychodzą z opóźnieniem, a tych wyrwanych sytuacji nie umiem przypisać do żadnych wspomnień.

Zaraz.

Czy ja mam w ogóle jakieś wspomnienia? Nic nie pamiętam. Kim jestem? Jak... Jak ja mam na imię?

Co się dzieje?

Jedynym uczuciem, na którym w pełni mogę skupić swoje myśli, jest pieczenie słońca na skórze. Lub raczej na tym czymś, co moją skórę pokrywa. To pojmuję i rozumiem. To boli. Chciałbym się pozbyć światła, uciec w stronę mroku. Czemu ta siła, która kieruje moimi krokami, nie może zaczekać do nocy? To już niedługo. To też czuję.

Chciałbym krzyknąć, żeby ktoś mnie usłyszał i wytłumaczył mi wszystko, ale usta mam jak zaszyte. A ręce i nogi robią, co chcą, zupełnie wbrew mojej woli.

Czuję, że moje własne ciało totalnie wymknęło mi się spod kontroli.

A potem nagle odzyskuję władzę. To boli. Tak bardzo boli, że krzyczę, a moje mięśnie wypowiadają bunt. Znów odzyskuję wzrok, ale światło jest zbyt jaskrawe i muszę natychmiast opuścić powieki, inaczej oślepnę. Mam też ochotę zatkać dłońmi uszy, bo intensywność dźwięków płynących z otoczenia natychmiast przyprawia mnie o ból głowy.

Zwijam się w kłębek i przez chwilę mam ochotę błagać, żeby ktoś mnie dobił, bo dłużej nie wytrzymam. Jednak zupełnie nagle to wszystko mija. Odchodzi w zapomnienie, a ja znów mogę poruszać palcami i otworzyć oczy bez obawy, że stracę wzrok.

Mrugam i biorę rozpaczliwy łyk powietrza, a serce z hukiem budzi się do życia. Znów widzę świat. Znów rozumiem świat. Znów wiem, kim jestem.

Pierwszą rzeczą, jaką udaje mi się dostrzec, jest bezbrzeżnie zdumiona twarz Tio.


Tio

Cień przestaje być Cieniem. Net znowu jest Netem.

Nie wierzę, że to się dzieje. Czarna plama znika, a oszołomiony chłopak w ułamku sekundy upada na ziemię. Widzę ból i szok wymalowane na jego twarzy, a wtedy moje serce zaczyna bić szybciej. Ignorując Cień, który wciąż wnikliwie mnie obserwuje, przypadam do Neta. Obejmuję go ramionami i przyciągam do siebie. Patrzę na jego twarz, ręce, ramiona i pierś. Nigdzie nie ma czerni. Nie ma plamy. Nie ma Cienia. Oddycha, jego serce bije i jest... człowiekiem. Kilkanaście osób wykrzykuje coś, ale w tej chwili kompletnie ich nie rozumiem.

Mocno skołowany Net mruga i wbija we mnie wzrok.

– Tio? – Jego głos jest jeszcze bardziej zachrypnięty niż w dniu, kiedy się spotkaliśmy. Mam ochotę wybuchnąć śmiechem z powodu ulgi i niedowierzania. On naprawdę znowu jest człowiekiem. Żyje!

– Teraz wierzysz? – Cień za moimi plecami świszczy i natychmiast przyciąga uwagę nie tylko moją, ale też wszystkich pozostałych, którzy do tej pory skupili się na Necie. – Oczekuję na to spotkanie. Przyjdź do mnie, a odzyskasz resztę.

Moje serce się ściska, ale natychmiast przypominam sobie innych ludzi, których złapały Cienie. Mama Mata. Joe. Pozostali ludzie z wioski. A nawet... mój ojciec. Jeśli plamę można zdjąć... mam szansę go odzyskać.

– Co mam zrobić? – szepczę. Mocniej zaciskam palce na ramionach chłopaka, który rozgląda się ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, co właśnie ma miejsce.

– Spotkaj się ze mną. W mieście. Będę na ciebie czekał w ruinach miasta. – Mogłabym przysiąc, że Cień posyła mi uśmiech.

– Jakiego? – Unoszę brwi. Skąd ja mam wiedzieć, gdzie iść? Przecież kiedyś było mnóstwo miast!

– Dobrze znasz tylko jedno. Wybrałem je specjalnie dla ciebie. Kiedy przyjdziesz, będę czekał. Jeśli się zjawisz, odzyskasz innych. – Stwór kończy przemowę, po czym bez słowa zaczyna maszerować w stronę otwartej bramy.

Otwieram usta ze zdziwienia, gdy inne potwory bez słowa podążają za nim. Nie tykają ludzi, tylko zwyczajnie odchodzą.

Po chwili na placu zostają jedynie zupełnie zszokowani osadnicy. Przez moment nikt nie wie, co ze sobą robić, a potem cały Obóz opanowuje poruszenie. Niektórzy zaczynają głośno odgrażać się Cieniom, inni szlochają, a jeszcze inni tulą członków swoich rodzin, przyjaciół, a nawet zupełnie nieznajomych im ludzi.

Max i Mat natychmiast podbiegają do mnie i do Neta. Brat bez słowa obejmuje mnie w pasie i mocno ściska, a Mat przyklęka obok przyjaciela i łapie go za ramię. Sam zjawia się zaraz po nich, a potem podchodzi cała reszta. Wszyscy chcą zobaczyć cud – chłopaka, który powrócił do życia. Obietnicę tego, że również ich bliscy mogą jeszcze kiedyś zobaczyć Obóz.

Trzymam Neta w ramionach, a on, wycieńczony i zbolały, z chęcią opiera się o mnie i przymyka oczy. Mam wrażenie, że sytuacja go przerosła. Nie dziwi mnie to szczególnie. Jeszcze minutę temu był Cieniem! Nie mogę uwierzyć, że naprawdę żyje.

Mnie też to trochę przerasta.

– Co to w ogóle było?! – Sam kręci głową i jednocześnie pociera ręką kark. Chociaż zawsze jest opanowany i wie, co robić, teraz wydaje się zagubiony niczym małe dziecko. Tak samo jak wszyscy pozostali.

Mat też potrząsa głową. Jedną ręką wciąż trzyma Neta, ale drugą mocno obejmuje swoją laskę. Koniuszki jego palców zbielały od siły tego uchwytu.

– O jakie miasto mu chodziło? – Chłopak przewierca mnie spojrzeniem swoich niebieskich oczu. Mimo że przed chwilą stracił matkę, wygląda na silnego i zdeterminowanego, by ją odzyskać.

– Ten Cień miał rację. Albo raczej ten Pan Cieni. – Mój głos jest cichy jak szum wiatru, bo nie stać mnie w tej chwili na nic głośniejszego, ale wszyscy inni milkną, więc słychać go na całym placu. – Znam tylko jedno miasto. To, w którym zginęli moi rodzice.

Ściskam mocniej Neta i Maksa, po czym kieruję wzrok w stronę bramy, która już wcale nie oddziela nas od świata na zewnątrz.

– Nie wiem, co się dzieje, ale najwyraźniej to moja wina. Muszę naprawić sytuację – postanawiam.


Trochę spóźnione, ale:

WESOŁYCH ŚWIĄT! :D Mam nadzieję, że cieszycie się z prezentu ;)

P.S. Jak tam Wam mijają święta? A właściwie jak tam Wam minęły święta? :p

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro