Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Net

Czuję się, jakby coś mnie przeżuło i wypluło. Jednak żyję, a to coś, czego nie mogłem o sobie powiedzieć jeszcze godzinę wcześniej.

Siedzę na fotelu w domu Sama i przysłuchuję się dyskusjom rady. A raczej tego, co z rady zostało. Nie licząc mnie, atak przeżyli tylko Sam i... No oczywiście, jakże by inaczej – Lea. Tej dziewczyny chyba nic nie jest w stanie ruszyć. Niestety straciliśmy wszystkich pozostałych, a to dotkliwy cios dla całego Obozu.

Poza nimi u Sama są też Tio z Maksem, Mat i Izz. Tio stoi pod ścianą razem z bratem obejmującym ją w pasie, a Mat siedzi na kanapie obok Izz, która wciąż szlocha rozpaczliwie, bo Cienie zabrały Pata.

– Straciliśmy pięćdziesiąt siedem osób. – Sam jest straszliwie przygnębiony. Przy tych słowach uderza ze złością w stół, a potem jeszcze klnie pod nosem. Nigdy wcześniej nie widziałem go tak wyprowadzonego z równowagi.

Jego wzburzenie nie dziwi mnie szczególnie. Straciliśmy pięćdziesiąt siedem ze stu dwunastu osób. To połowa. Połowa ludzi, którzy tu mieszkali, nie żyje. Znałem imię każdego z nich i chyba to jest najbardziej dobijające. Ich twarze wciąż latają mi przed oczami, a myśli o rodzinach nie dają spokoju. Wśród ofiar są też dzieci...

Wzdycham głośno.

– Zabrały co najmniej jedną osobę z każdego domu. – Lea zakłada ręce na piersi i potrząsa głową. Po jej minie widzę, że ma ochotę kogoś zamordować. – Co robimy?

– To chyba oczywiste. Muszę spotkać się z tym całym Panem Cieni, kimkolwiek on jest. – Tio rozgląda się, szukając pomocy. Mogę tylko skinąć głową w jej stronę, bo z tego, co zdążyłem zrozumieć, to nasze najlepsze wyjście.

– Głupota. – Lea parska. – Z daleka śmierdzi pułapką. Nie wrócisz stamtąd żywa. A na pewno nie wrócisz z naszymi ludźmi.

– A co innego możemy zrobić? – Tio robi krok do przodu i z rozmachem kładzie ręce na tym samym blacie, w który przed chwilą walnął Sam. – Siedzieć tu i czekać na kolejny atak?!

– Tego nie powiedziałam! Możemy... Możemy... – Dziewczyna ukrywa twarz w dłoniach. Po raz pierwszy robi coś takiego w mojej obecności, więc unoszę brwi. Wygląda na to, że dziś mamy dzień utraty panowania nad sobą. Zaskakuje mnie, że sam jestem taki spokojny. – Nie wiem, co zrobić! Sam?!

Mężczyzna potrząsa głową. On też nie ma pojęcia, co począć z tą sytuacją.

– Muszę iść się z nim spotkać. Cienie mogą na powrót być ludźmi! Trzeba odzyskać naszych! – Tio ze złości zaciska obie ręce w pięści. Martwi mnie, że jeśli postanowi znów uderzyć w stół, to blat nie wytrzyma. – One zabrały pięćdziesiąt siedem zupełnie niewinnych osób! Nie mogę tu tkwić, kiedy najwyraźniej wszystko zależy ode mnie. Może to i pułapka, ale z drugiej strony... Pan Cieni mógł mnie bez problemu zabić. On czegoś chce. Muszę tam iść.

– I myślisz, że tak po prostu ci wszystkich odda? – Mat unosi lekko brew. Jednocześnie obejmuje ramieniem Izz, która zaczyna szlochać głośniej.

– Jak nie pójdę, to nie odda na pewno! – Tio prycha głośno. – Nie widzicie tego? Tu chodzi o coś większego. Nie wiem jeszcze, o co... ale coś jest na rzeczy.

– Tio ma rację. – Postanawiam się wreszcie odezwać. Wstaję z fotela i rozprostowuję kości. Słyszę, jak trzaskają w stawach i po moich plecach przechodzi dreszcz. – Nie mamy wyjścia. Jeśli chcemy ich odzyskać, a przypomnę wam, że wszyscy chcemy, to Tio musi iść.

Dziewczyna opiera ręce na biodrach, wyraźnie zadowolona, że ma chociaż odrobinę poparcia. Max nie mówi ani słowa, ale nie odrywa wzroku od siostry. Odnoszę wrażenie, że nie podoba mu się kierunek tej rozmowy.

– Sam? Co robimy? – Lea z nadzieją patrzy na mężczyznę. Chociaż może „nadzieja" to złe słowo. Jej spojrzenie wyraźnie mówi: „Wymyśl coś albo cię zastrzelę!". Jak ja uwielbiam tę dziewczynę...

Sam bierze głęboki oddech, ignorując wściekłą Leę i patrzy na zmianę na mnie i Tio.

– Tio powinna pójść na to spotkanie – postanawia w końcu.

– Ha! – Dziewczyna unosi kącik ust.

– Ale nie sama. – Mężczyzna oddycha głęboko, po czym kładzie ręce na blacie i pochyla się do przodu. – Nie możemy po prostu zostawić tam naszych ludzi, ale nie możemy też być ślepo posłuszni. Tio, ten Pan chce cię widzieć, więc musisz iść, ale powinnaś zabrać ze sobą innych.

Na te słowa zadowolona mina dziewczyny znika i od razu próbuje protestować, ale przerywam jej, nie dając dojść do głosu.

– Ja idę. – Zgłaszam się natychmiast. – To chyba oczywiste.

– Ja też. – Izz podnosi na nas wzrok. Jej oczy są czerwone i zapuchnięte, ale usta zaciska w wąską linię w zdecydowanym grymasie. – Oni mają Pata.

– Ja idę. – Max przywiera mocniej do siostry, która instynktownie głaszcze go po włosach.

– Co poradzi kilka osób, jeśli w mieście będą dziesiątki Cieni? Nie chcę nikogo narażać! – Tio zaciska powieki. – A ty, Max, nigdzie nie idziesz. Zostaniesz tutaj i będziesz bezpieczny.

– Wcześniej też miałem być i co? – Chłopiec robi krok w tył, po czym zaplata chude rączki na piersi.

– Bez dyskusji! – Dziewczyna przeciera dłonią twarz. Chociaż robi to bardzo szybko, dostrzegam drżenie jej palców.

– Tio, nie puścimy cię samej. – Sam patrzy dziewczynie w oczy. – Nie pozwolę, żebyś szła bez żadnego wsparcia.

Tio prycha, ale po chwili wzdycha ciężko.

– Niech będzie. Idę ja, Net i Izz. – Mrugam, bo jak dla mnie dziewczyna zgadza się zbyt łatwo, ale nie komentuję tego w żaden sposób.

Lea robi krok w tył i opiera plecy o ścianę. Przez moment tylko piorunuje wszystkich wzrokiem bez żadnego wyraźnego powodu, a wreszcie klnie pod nosem i obwieszcza:

– Ja też idę z wami. – Widząc nasz zdumiony wzrok, parska. Wysuwa podbródek do przodu, w oczywisty sposób prowokując do kłótni. – Straciłam dziś rodziców i mam zamiar ich odzyskać. Niech tylko ktoś zaprotestuje, to skopię mu dupę.

Standardowo, ja postanawiam wyrazić odmienne zdanie.

– Jesteś specjalistką od ochrony osady, nie możesz iść – wtrącam. To, co mówię, jest prawdą, ale jednocześnie nie mam ochoty spędzać z nią więcej czasu niż to absolutnie koniecznie. Jeśli pójdzie z nami, prędzej skoczymy sobie do gardeł po pierwszych piętnastu minutach, niż naprawdę coś osiągniemy.

– Wszyscy poza Izz, z którymi chodziłeś na polowania, odeszli! – Ręka Lei opada na pistolet, jakby to miało mnie dodatkowo przekonać do słuszności jej twierdzeń. Co za wkurzająca istota. – Ja bywałam na zewnątrz, dobrze o tym wiesz. Mogę mianować kogoś na swoje zastępstwo, bo kilku moich zaufanych ludzi przetrwało. Przydam się wam na tej misji, czy cokolwiek to jest.

– Nie ma... – zaczynam, ale Sam natychmiast mi przerywa.

– W takim razie ustalone. Tio, Net, Izz i Lea pójdą się spotkać z Cieniami, a my spróbujemy znowu ufortyfikować Obóz. – Mężczyzna chyba już trochę ochłonął, przetrawił informacje, a w głowie opracował jakiś zarys planu. Znowu wygląda pewniej i przypomina tego Sama, którego znam i któremu ufam.

Oczywiście Mat i Max natychmiast zaczynają protestować – pierwszy, że to niebezpieczne, drugi, że też chce iść. Znowu wybucha kłótnia i ostra dyskusja, ale nie mam siły tego słuchać. Ja już swoje powiedziałem. Jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej byłem martwy... Albo w sumie cholera wie, co się ze mną działo. W każdym razie potrzebuję chwili spokoju.

Korzystając z zamętu, po cichu wychodzę na zewnątrz.


Tio

Zauważam, że Net znika z pokoju i bez namysłu idę za nim.

– Trzymaj się Mata – szepczę do Maksa, po czym zostawiam resztę, żeby się kłócili, i z przyjemnością wychodzę na zewnątrz.

Ja już wiem, co zrobię, więc nie interesują mnie ich ustalenia. Wiem, że Mat zadba o Maksa i w sumie tylko to mnie obchodzi.

Na zewnątrz jest przyjemnie cicho, jedno niemal od razu dociera do mnie, że ta cisza nie jest dobrym znakiem. Może i w lesie symbolizowała bezpieczeństwo, ale w tak gwarnym na co dzień miejscu jak Obóz, to tylko znak nieszczęścia i rozpaczy.

Słyszę szloch jakiegoś dziecka, natychmiast się krzywię, ale zaciskam usta i po prostu podążam za Netem. Na razie nie jestem w stanie nic poradzić. Może, jeśli będę miała szczęście, po moim powrocie z miasta te płacze ucichną.

Dziwnie mi z myślą, że w tym wszystkim chodzi o mnie. A przynajmniej na razie tak mi się wydaje. Czuję przygniatające poczucie winy, ale teraz, gdy analizuję wszystko na spokojnie, dopada mnie też przerażenie. Nagle doskonale wiem, czego Pan Cieni chce.

Pewnie chce mnie osobiście zabić z powodu moich zdolności. Może wcześniej jakoś wybada, skąd mam takie zdolności i czy ktoś jeszcze je ma, a potem mnie zabije.

Tylko czy to oznacza, że jestem dla niego aż tak ogromnym zagrożeniem? Jednak... Coś mi tu nie pasuje. Mogłam już zostać zabita, porwana i przepytana dziesiątki razy. Ten cały szef nie musi gadać ze mną osobiście. Tymczasem Cienie zawsze mnie oszczędzały, nawet gdy porywały innych.

Nic już nie rozumiem i postanawiam na razie to porzucić. Najważniejsza jest teraźniejszość.

Przyśpieszam kroku.

Net znika za rogiem, więc muszę iść jeszcze szybciej, żeby go dogonić. Wchodzę w boczną uliczkę i bez trudu dostrzegam jego sylwetkę kilka metrów przed sobą. Zaciskam usta, widząc pochyloną głowę chłopaka oraz ręce wciśnięte w kieszenie.

Czy on chce, żebym go dogoniła?

Staję w miejscu jak wmurowana i zaplatam dłonie. A co, jak nie będzie chciał ze mną rozmawiać po tym, co się wydarzyło? Od kiedy wrócił, nie mieliśmy szansy porozmawiać. Może obwinia mnie o wszystko? Przecież to przeze mnie. Pewnie...

– Niby jesteś dziewczyną zza muru, a zachowujesz się jak słoń w składzie porcelany. – Net się do mnie odwraca i na jego twarzy zauważam zmęczony uśmiech.

– Jak wygląda słoń? – Przekrzywiam głowę, podchodząc jednocześnie kilka kroków bliżej.

Chłopak parska i jego uśmiech robi się odrobinę szerszy.

– Ty jak coś powiesz...

Próbuję szturchnąć go w ramię, ale łapie moją rękę i zaciska na niej palce z desperacją. Zamieram, a potem podnoszę wzrok, żeby na niego spojrzeć. To spojrzenie trochę mnie przeraża. Nie wiem, co przeszedł, będąc Cieniem, jednak na pewno coś się w nim po tym zmieniło.

– Cieszę się, że żyjesz – szepczę.

Net robi krok do przodu, ale nie puszcza mojej dłoni. Bawi się moimi palcami i krzywo uśmiecha.

– Uwierz, że ja też się cieszę – mówi miękko.

Puszcza mnie, po czym zaczyna iść dalej. Widzę, że coś go gryzie i to poważnie, więc doganiam go i zaplatam ręce na piersi. Postanawiam, że nie zostawię go samego w takiej sytuacji. Martwię się o niego.

– Dokąd idziesz? – pytam.

– Chcę coś sprawdzić. Nie jestem pewny... – Zagryza dolną wargę i patrzy w dal, jakby się zastanawiał, czy wyjawienie mi swoich domysłów jest dobrym pomysłem. Wreszcie wzdycha i znów zerka na mnie. – Sam uznał za straconych wszystkich, których nie było na placu. Jednak niektórzy nie opuszczają swoich domów chętnie i zawsze jest nadzieja...

Urywa, nie mówi nic więcej, ale ja już wiem, co chce sprawdzić.

Przez resztę drogi nie wypowiadam nawet słowa, bo Net wydaje się bardzo zamyślony i nie chcę mu przeszkadzać. Jest mi niezręcznie, więc gnę w palcach materiał swojej kurtki, żeby zająć czymś ręce. Powinnam myśleć o tym, jak pokonać Cienie, jak odzyskać naszych ludzi i jak ochronić brata... ale potrafię tylko w kółko przywoływać do głowy obraz naszego pocałunku na plaży.

Co się ze mną dzieje? Teraz, kiedy chociaż przez chwilę panuje spokój, nie mogę skupić myśli na niczym innym.

Nagle Net staje i dociera do mnie, że jesteśmy na miejscu. Bez problemu poznaję budynek, który właśnie mam przed sobą, chociaż byłam tutaj tylko raz.

– Dom twojego ojca. – Raczej stwierdzam fakt, niż pytam. Nie oczekuję odpowiedzi, bo wiem, czemu tutaj przyszliśmy.

– Taaak... Wiesz, to też mój dom. – Unosi brwi na widok otwartych drzwi, a potem wzdycha. – Po co się łudzić? Cienie tutaj też były.

– Może nie? – Nie jestem pewna, czy dobrze utrzymywać jego nadzieję, która zaraz i tak umrze, jednak ostatecznie uznaję, że lepiej coś powiedzieć.

Net kręci głową, dając do zrozumienia, że w to nie wierzy, ale mimo wszystko wchodzi do środka. Przez chwilę tylko stoję niezdecydowana, a potem biegnę za nim. Wpadam przez drzwi i rozglądam się po korytarzu, który jest pusty. Przypominam sobie, gdzie ostatnio widziałam jego ojca, po czym idę w tamtą stronę, próbując opanować bicie serca.

Ledwie przestępuję próg, a zauważam wózek inwalidzki i chłopaka opierającego się o ścianę. Nie potrafię rozszyfrować jego emocji, dopóki nie uświadamiam sobie, że twarz Neta jest całkowicie pozbawiona jakichkolwiek uczuć.

Wzdycham głośno na ten widok.

Chłopak pochyla się tak bardzo, aż cień pokrywa całą jego głowę. Próbuje grać twardego, ale wyraźnie widzę, że cierpi. Może nie miał ze swoim ojcem najlepszych relacji, ale przynajmniej miał ojca. A teraz go stracił.

Ostrożnie podchodzę bliżej i opieram się o ścianę tuż obok niego. Moje doświadczenie z kontaktami międzyludzkimi jest naprawdę nikłe i nie wiem, czy w takiej chwili powinnam go raczej zostawić samego, czy na siłę dotrzymywać mu towarzystwa. Ostatecznie postanawiam, że nikt w takim momencie nie powinien być sam.

Net trzyma ręce w kieszeniach i domyślam się, że robi to, żeby ukryć drżenie dłoni. Sama często stosuję tę sztuczkę. Nie mam pojęcia, jak go pocieszyć.

– Zrobimy wszystko, żeby go odzyskać – zaczynam.

Wybucha śmiechem. To nie jest przyjemny odgłos i po raz kolejny mam wrażenie, że coś się zmieniło.

– Pewnie, że tak. Tylko czy on by tego właściwie chciał?! Średnio raz na miesiąc próbował się zabić, więc może lepiej zostawić go tam, gdzie jest? – Robi krok do przodu i kopie wózek, który z trzaskiem wpada na ścianę.

Wzdrygam się, zaskoczona gwałtownością jego ruchu, ale po chwili opanowuję swoje ciało oraz myśli, podbiegam do niego i łapię go za ramiona. Zaglądam mu w twarz, mimo że jest sporo wyższy ode mnie. Chcę, żeby skupił swoją uwagę na moich oczach.

– Powiedz mi szczerze, jak się czułeś, kiedy byłeś Cieniem?

Ucieka gdzieś wzrokiem. Wciąż jest wzburzony, ale przynajmniej nie próbuje nic zniszczyć. Milczy przez długi czas, jednak gdy już zaczyna mówić, prędko wyrzuca z siebie słowa.

– Schwytany, spętany i zniewolony. Widziałem, ale nie rozumiałem. Nic nie czułem, moje serce nie biło, a ja nie potrafiłem myśleć. Jednak wciąż... byłem. Niewiele pojmowałem, ale dalej miałem poczucie istnienia i to chyba jest w tym najgorsze.

– Ale nie czułeś się martwy? – Wiem, że to pytanie brzmi idiotycznie, ale muszę je zadać. Chłopak reaguje tak, jak się spodziewałam.

– A skąd ja mam wiedzieć, jak się czuje trup?! – wybucha.

– Myślisz, że twój ojciec chciał czegoś takiego? – Potrząsam nim lekko i ciągle staram się mówić cicho, żeby pozostawał skupiony na tym, co chcę mu przekazać.

– Chciał śmierci. Skąd mam wiedzieć, jak ona wygląda? Może martwi przeżywają dokładnie to, co ja wtedy? – Zaciska ręce w pięści. Wiem już, co go boli. – Ja wciąż tu byłem! Nie mam pojęcia, co się ze mną działo. Nie wiem, co robiłem. Czy zamieniłem kogoś w Cień? Czy naprawdę na trochę umarłem?

– Nie dam ci odpowiedzi na ani jedno z tych pytań, ale... Nie pozwoliłeś ojcu umrzeć. Nie możesz mu pozwolić na coś takiego.

Moja ręka sama zjeżdża z jego ramienia i opiera się na piersi. Czuję bicie jego serca pod palcami. Stoimy tak przez kilka naprawdę długich minut, aż wreszcie puls chłopaka zwalnia i napięcie powoli znika. Dalej jest zestresowany, dalej nie wie, co tak naprawdę przeżył, ale przynajmniej na trochę odzyskuje spokój.

Żadne z nas się nie odzywa, ale wreszcie chłopak wzdycha i patrzy mi w oczy z opanowaniem. Przełyka ślinę, a ja zagryzam dolną wargę, ciekawa, co usłyszę.

– Cieszę się z tego pocałunku na plaży – mówi bardzo cicho.

– Ja też – odpowiadam jeszcze ciszej.

Staję na palcach i delikatnie dotykam ustami jego ust.



I tym oto sposobem do ekipy postaci pojawiających się częściej niż raz na ruski rok dołącza Lea. Kto się cieszy? :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro