Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Net

Wystrzał, mimo że jest niesłyszalny, zupełnie mnie ogłusza.

Powieki Tio się zamykają, a do mnie dociera to mniej więcej tak, jakbym był głęboko pod wodą.

Powinienem właśnie wrzeszczeć z wściekłości. Powinienem rzucać się w więzach. Powinienem obrzucać tych sukinsynów najgorszymi wyzwiskami jakie znam. Może powinienem płakać.

Jednak zamiast tego po prostu otwieram szeroko oczy i z przerażeniem oglądam jak ciało dziewczyny nieruchomieje w kałuży krwi. Nie jestem w stanie poruszyć nawet najmniejszym ze swoich mięśni.

- Coś ty zrobił?! – Lea wydaje z siebie przerażający pisk, przez który jestem jeszcze bardziej zszokowany. Dziewczyna obrzuca obcych długą wiązanką przekleństw, a potem zaczyna płakać. Izz szlocha w ciszy tuż obok niej.

A ja potrafię tylko przyglądać się Tio.

Dostrzegam, że jej pierś wciąż leciutko się porusza i dopiero to sprawia, że odzyskuję pełnię świadomości.

- Ona żyje! – wydzieram się jak głupi. – Pomóżcie jej!

- Nie. – Seb wzrusza ramionami.

- Co?! – ten nastolatek, Perry, znów próbuje się wtrącić. – Przecież nie pozwolisz jej się tu wykrwawić!

Z każdym wymawianym słowem coraz więcej krwi Tio wypływa na ziemię. Nie udaje mi się już dostrzec jakiegokolwiek ruchu jej ciała. Czuję się tak jakby ktoś właśnie rozszarpywał moje serce na kawałeczki.

- Dokładnie na to mam zamiar pozwolić. Ostrzegałem przecież. – szef bandytów zakłada ręce na piersi. Ger tym bardziej nie wyrywa się do pomocy.

Nie odrywam wzroku od Tio. Ona nie może umrzeć. Nie gdy wreszcie uświadomiłem sobie jak beznadziejnie jestem w niej zakochany.

Dwóch mężczyzn przygląda się umierającej dziewczynie obojętnie. Tylko Perry gotuje się z wściekłości.

- Mój ojciec...

- Twojego ojca tu nie ma! – wydziera się na niego Seb. – Kiedy wreszcie to pojmiesz, szczeniaku?

Herszt staje naprzeciwko nastolatka i jest gotów go uderzyć, ale wtedy nagle Ger blednie jak śmierć i pokazuje paluchem na coś za moimi plecami.

Seb i Perry zamierają. Ich oczy otwierają się szeroko.

Nie mam siły na odwrócenie spojrzenia od Tio, która wykrwawia się metr przede mną, ale instynkt zwycięża i odwracam głowę.

Tuż za mną stoją dwa Cienie.

Zasycha mi w ustach. Teraz dodatkowo przypominam sobie jak byłem jednym z nich... jak byłem martwy.

Trójka bandytów przede mną natychmiast unosi karabiny i celuje w potwory.

A ja przypominam sobie jak Cienie zawsze omijały Tio i nie próbowały jej zabić. Od kiedy odkryły jej zdolności, mnóstwo razy miały szansę na odebranie jej życia, jednak nigdy tego nie zrobiły.

Uświadamiam sobie, że może w jakimś pokręconym sensie... zależy im na niej.

Jestem tak zdesperowany, że bez najmniejszego wahania chwytam się przysłowiowej „brzytwy" i krzyczę w kierunku szarych istot:

- Uratujcie ją!

W tej chwili wszyscy na polanie zerkają na mnie z miną w stylu „on oszalał". Nie winię ich za to, bo może rzeczywiście tak się stało.

Cienie tylko syczą złośliwie i robią krok do przodu, a wtedy Gerowi puszczają nerwy i zaczyna do nich strzelać. Już po chwili to samo robi Seb, a Perry zamiast przyłączyć się do swoich kumpli postanawia wziąć nogi za pas.

Oczywiście nikt nie myśli o tym, żeby uwolnić nas z więzów.

Szef razem ze swoją prawą ręką, wycofują się powoli, a Cienie niespiesznie, ale nieubłaganie suną do przodu. Co dziwne, mijają mnie i blade z przerażenia dziewczyny, nawet nie zerkając w naszą stronę.

W pewnej chwili jeden z pocisków Seba przebija się przez skórę Cienia. Żeby stwór wyparował trzeba by to powtórzyć jeszcze co najmniej dwa razy, ale widocznie potwory czują się zagrożone, bo ich reakcja jest natychmiastowa.

Pierwszy doskakuje do herszta i bez najmniejszego wysiłku łapie go za gardło, a drugi pochyla się nad Tio.

Mimo że jeszcze kilka sekund temu prosiłem, żeby ją uratowały, na widok szarych rąk bestii na ciele dziewczyny, dostaję dreszczy i mam ochotę złapać za pistolet.

Czarna plama błyskawicznie rozchodzi się po skórze Tio, a w tym czasie pierwszy stwór bezlitośnie morduje mężczyzn. Po tym jak zamienia Seba w jednego z nich, podbiega do szarego z przerażenie Gera i bez wysiłku skręca mu kark. Choć nienawidzę tego gościa z całych sił, na dźwięk pękających kości robi mi się niedobrze.

Na polanie wreszcie zapada zupełna cisza, a ja z napięciem wpatruję się w potwory, które mam przed sobą.

Jeden wciąż sterczy nad Tio i powoli zamienia całe jej ciało w czerń. Dwa pozostałe stoją bez ruchu odrobinę dalej i nie wykazują żadnych chęci, żeby zaatakować mnie czy którąś z moich towarzyszek.

- Co tu się dzieje? – przerażony szept Izz, idealnie oddaje to, co w tej chwili czuję.

A wtedy trzeci stwór podnosi się znad niemal zupełnie poczerniałej Tio i odwraca łeb w naszą stronę.

Syczy cicho, a mnie dopiero teraz dopada strach.

Może i Cienie nie życzą śmierci Tio, ale z zabijaniem innych ludzi nigdy nie miały problemów.

Rozdział punktualnie jak z zegarku :)

P.S. Zapraszam do zajrzenia do mojego nowego opowiadania, również SF, pod tytułem "Lustrzane Wydmy" ;)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro