Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mat

Kuśtykam przez Obóz, znowu szukając Maxa. Ten dzieciak mnie wykończy.

Sytuacja w osadzie troszkę się uspokoiła. Ludzie otrząsnęli się z szoku i wzięli do roboty, jednak większość ciągle płacze po kątach. W końcu połowa z nas odeszła.

„Moja mama..."

Nie daję rozpaczy szansy na zagnieżdżenie się w sercu. Jest nadzieja. Net i Tio ją sprowadzą. Razem z całą resztą.

Przyśpieszam kroku i już po chwili stukanie mojej laski rozchodzi się po głównej ulicy. Każdy kogo widzę jest zajęty codziennymi sprawami i chodzi ze spuszczoną głową. Wygląda na to, że czasy głośnych śmiechów przeminęły.

„Przysięgam, jeśli ten mały znowu wlazł na drzewo, to..." - myślę i wodzę złym wzrokiem po okolicy.

Nagle moje spojrzenie pada na dwie małe postacie na jednym z ganków. Zamieram i w milczeniu wpatruje się w skulone dzieci.

Max siedzi obok dziewczynki o imieniu Sky. Ona przyciąga kolana do piersi i opiera na nich brodę, a on kuca naprzeciwko i opowiada o czymś z ożywieniem. Po policzkach Sky płyną łzy, ale kąciki jej ust unoszą się lekko, a chłopiec tylko bardziej się nakręca.

Sam nie mogę powstrzymać uśmiechu. Dziewczynka na pewno kogoś straciła, tak jak każdy. A Max próbuje ją pocieszyć. Słodki dzieciak. Jest naprawdę silny, bo jeszcze niedawno sam był bliski załamania.

Opieram się na lasce i przez kilka sekund po prostu na nich patrzę.

A potem zauważam Sama biegnącego w stronę muru.

Sam rzadko biega.

- Co się dzieje? - pytam, gdy mężczyzna jest tuż obok.

- Nie słyszałeś? - Odwraca się do mnie i zauważam, że pobladł. - Strażnicy mówią, że Cienie okrążają Obóz.


Net

Kiedy wysiadamy z auta, jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Doceniam szybkość tego środka transportu, ale i tak wolę własne nogi. Zdecydowanie...

Perry odwraca się, żeby sprawdzić czy wszyscy za nim idziemy i jak zwykle rzuca okiem na wymierzony w niego pistolet Lei.

- Naprawdę ciągle uważasz, że jestem w stanie wam coś zrobić? Nie powiem, w pewnym sensie mi to schlebia...

- Zamknij się, półgłówku i prowadź do swoich - warczy dziewczyna i wyzywająco potrząsa głową.

Zerkam na Tio, a ona uśmiecha się do mnie zachęcająco i rusza za Perrym. Nie pozostaje mi nic innego, jak do nich dołączyć.

Ciągle nie mogę w to uwierzyć. Gdy Perry przyznał, że faktycznie żyje z większą grupą, nie byłem aż tak zaskoczony. Jednak po wspomnieniu, że poza nim jest tam ponad czterysta osób, każdemu z nas opadła szczęka. No i okazało się, że mieszkają właśnie w tym konkretnym mieście, do którego zmierzamy.

Kiedy Perry powiedział, że ma samochód, zacząłem się poważnie zastanawiać czy takie zbiegi okoliczności są w ogóle możliwe.

Teraz, gdy chłopak prowadzi nas przez ruiny opuszczonego przed stu laty miasta, wciąż się nad tym głowię.

- No dobra, teraz ta mniej przyjemna część. - Perry zatrzymuje się i podnosi jedną ze starych studzienek ulicznych. - Zapraszam do kanałów!

- Żartujesz. - Lea staje gwałtownie w miejscu. Po chwili odwraca się do nas. - To pułapka, mówię wam! Zaciągnie nas w jakiś ciemny zakątek, a tam będą sobie na nas czekać tacy drudzy Ger i Seb!

- O pół tonu ciszej, skarbie. Tu jest trochę więcej Cieni niż w lesie. - Perry marszczy z irytacją brwi, a Lea nadyma się ze złości.

- Nie jestem twoim skarbem!

- Ciszej!

Tio wzdycha przeciągle. Domyślam się, że jeśli ktoś im nie przerwie to dziewczyna się wkurzy. Postanawiam jej oszczędzić zdenerwowania.

- Jesteście słodcy jak tak się kłócicie, ale mamy zadanie - warczę. Bez słowa pomagam zejść na dół Tio i Izz, a potem sam spuszczam się do podziemi.

Natychmiast ogarnia mnie całkowity mrok.

- Ciemno tu jak w dupie - burczy Lea.

- Bądź cicho. - W wilgotnym tunelu rozchodzi się głos Izz i dziewczyna od razu się uspokaja.

Po kilku sekundach nasz wzrok przyzwyczaja się do warunków panujących pod ziemią, a wtedy Perry prowadzi nas przed siebie.

Przede mną, jak latarnia w środku nocy, błyszczą jasne włosy Izz. Martwię się o nią, bo ostatnio coraz rzadziej się odzywa. Zawsze była milcząca, jednak teraz bije wszelkie rekordy. Domyślam się, że utrata Pata tak na nią wpłynęła. Wzdycham, bo na razie nie mogę jej w żaden sposób pomóc.

Łapię Tio za rękę, żeby i jej i sobie dodać otuchy.

„Musimy jak najszybciej odzyskać naszych ludzi."

W ciszy brniemy przez kanały i muszę przyznać, że nie mam pojęcia jak wyglądały sto lat temu, ale teraz są ohydne. Mokre, oślizłe i wypełnione stęchłym powietrzem i brudną wodą. Już po kilkudziesięciu metrach czuję, że mam przemoczone buty.

Nagle gdzieś z przodu porusza się jakaś postać i po chwili zapala się pochodnia. Światło, które rzuca, jest na tyle intensywne, że wszystkich oślepia.

W pierwszej chwili muszę zmrużyć oczy, ale zaraz otwieram je szerzej, gdy przed nami wyrasta jakiś dwumetrowy mięśniak z karabinem. Odruchowo każde z nas sięga po broń (poza rozbrojonym Perrym) i już po sekundzie w obcego są wymierzone trzy pistolety i jedna kusza.

- Ej, ej! Spokój ludzie! - Perry unosi ręce i staje między nami, a mężczyzną.

Nieznajomy zaciska palce niebezpiecznie blisko spustu i wbija w nas zaskoczony wzrok.

- Kto to jest, Perry? - pyta.

- No dobra, Gus, to są ludzie. Ludzie to jest Gus. Nie zastrzelcie się nawzajem, bo byłoby szkoda.

Sytuacja robi się napięta, więc postanawiam powoli opuścić pistolet. Izz i Tio biorą ze mnie przykład, a po lekkim szturchnięciu nawet Lea odpuszcza.

- Nazywam się Net, a to moi przyjaciele - mówię. - Nie mamy wrogich zamiarów, chcemy tylko porozmawiać z waszym przywódcą.

Gus wreszcie przestaje w nas celować, ale wciąż mierzy nas nieufnym spojrzeniem.

- Hej stary, znasz mnie, nie wydałbym Schronienia. - Perry podchodzi do niego krok bliżej i klepie go po ramieniu. - Ci ludzie są spoko, a mają ważne informacje. Przepuść nas.

Mężczyzna wzdycha i odsuwa się odrobinę. Dopiero teraz zauważam, że stoi przed jakimiś stalowymi drzwiami.

Nagle jednak zastyga, jakby sobie o czymś przypomniał i znów unosi w naszą stronę broń.

- Gdzie Ger i Seb? Perry, wyjechałeś razem z nimi.

„Cholera..."

- Nie żyją, zabiły ich Cienie. Ci tutaj mnie przygarnęli. Przepuścisz nas wreszcie?

Gus robi krok w bok i pozwala Perry'emu zastukać w metalowe wrota. Odgłos jaki temu towarzyszy, mógłby spokojnie obudzić nieboszczyka. Po chwili drzwi się otwierają, a chłopak odwraca się do nas z uśmiechem na twarzy.

- Witajcie w Schronieniu!


Tio

Po przekroczeniu progu od razu zauważam innych ludzi. Trzymają nas na muszce i nie wyglądają na zbyt zadowolonych z naszego przybycia. Nie spuszczam z nich wzroku, żeby pokazać, że się ich nie boję, ale staję ciut bliżej Neta. Jeśli chodzi o umiejętności dyplomatyczne, jemu ufam o wiele bardziej niż sobie i postanawiam się nie odzywać.

Jednak z sytuacji ratuje nas Perry, który od razu uśmiecha się szeroko, rzuca imionami i pyta wszystkich jak leci. Nikt nie wydaje się brać go na poważnie, ale przynajmniej trochę rozluźnia atmosferę.

- Jak się trzyma mój ojczulek? Miałby teraz chwilę na pogawędkę? - Chłopak posyła przepiękne, błagalne spojrzenie do jakiejś długonogiej, ponurej brunetki z karabinem.

Kobieta wychodzi krok przed pozostałych i od razu wyczuwam, że ona rządzi w tym gronie.

- Kto to u diabła jest, Peregrinie? - pyta wysokim głosem.

Potrzebuję chwili na skojarzenie, że to długie imię na P odnosi się do Perry'ego. Lei jednak idzie znacznie szybciej i od razu wybucha śmiechem.

- Peregrinie?! Perry ty masz tak na imię? - Śmieje się głośno, a chłopak robi się czerwony.

Uśmiecham się lekko i zerkam na Neta, ale zaraz marszczę brwi, bo on wcale nie wydaje się rozbawiony. Jest bledszy niż chwilę wcześniej. Otwieram usta, żeby zapytać go, o co chodzi, jednak wtedy odzywa się Perry.

- Kat, ręczę za tych ludzi. Oni mają bardzo ważną sprawę, mogłabyś nas zaprowadzić do mojego ojca? - Stara się zachować fason, ale dziko chichocząca Lea bardzo utrudnia mu to zadanie.

Brunetka o imieniu Kat nie rozluźnia się ani odrobinę, ale macha ręką do swoich podwładnych, a ci opuszczają broń. Zerka na nas i chrząka.

- Wątpię żebyście się zgodzili na oddanie broni, ale ostrzegam, że jeśli będziecie sprawiać problemy na waszej drodze stanie setka uzbrojonych żołnierzy i te pistoleciki nic wam nie dadzą.

- Rozumiemy. - Net otrząsa się ze zdumienia i chowa swoją broń za pasek, a ja przewieszam kuszę przez ramię.

Dziewczyny niechętnie idą w nasze ślady, a Perry wyraźnie jest zachwycony, że Lea straciła możliwość trzymania go na muszce.

- Za mną - rozkazuje Kat i zaczyna nas prowadzić długim korytarzem.

Kiedy idziemy mam wreszcie chwilkę na przyjrzenie się temu całemu „Schronieniu". Dochodzę do wniosku, że to muszą być jakieś stare bunkry albo coś w tym stylu. Mimo że kanały były mokre i okropne, tutaj jest sucho i ciepło, a rozmieszczone co jakiś czas lampy elektryczne zapewniają wystarczającą ilość światła.

Idziemy długim i wąskim korytarzem, potem kolejnym i jeszcze następnym. Po drodze mijamy mnóstwo rozgałęzień i jakichś drzwi. Zaczynają się też pojawiać ludzie. Większość wygląda na żołnierzy - są uzbrojeni i gdy ich mijamy zerkają na nas z nieufnością zmieszaną z ciekawością.

Mimo radosnej i budzącej nadzieję nazwy, Schronienie na pierwszy rzut oka nie wydaje się zbyt szczęśliwe.

Peszą mnie ci ludzie, więc patrzę na Neta. Po jego wcześniejszym zmieszaniu nie został nawet ślad; wydaje się spięty i skupiony na misji. Nie chcę przy obcych pokazywać, że coś nas łączy, więc nie mogę nawet ścisnąć jego ręki. Pozostaje mi tylko przewiercanie go wzrokiem. Instynktownie czuję, że coś jest nie tak.

- To tutaj - oznajmia Kat.

Otwiera kolejne stalowe drzwi i wreszcie wychodzimy z klaustrofobicznych tuneli do większej sali.

Stoją w niej kanapy i stoły i domyślam się, że to pomieszczenie odgrywa podobną rolę jak główny plac w Obozie. Roi się tu od mieszkańców Schronienia, jednak poza żołnierzami z łatwością dostrzegam kilkadziesiąt kobiet i małych dzieci.

I wszyscy oni zamierają na nasz widok.

- Hej przyjaciele - wita się z nimi Perry.

Blisko setka spojrzeń ląduje na chłopaku, a później znowu przenosi się na nas. Widocznie jesteśmy ciekawsi niż syn dowódcy. Ta myśl sprawia, że jeden kącik moich ust podnosi się do góry.

Jednak zaraz potem poważnieję, bo z tłumu wychodzi jakiś potężny facet. Domyślam się, że to właśnie przywódca.

W jednej chwili dzieje się kilka rzeczy.

- Co tu się dzieje?! - pyta podniesionym głosem mężczyzna.

- Hej tatku! - rzuca Perry z miną niewiniątka.

A Net zastyga jak rażony piorunem, żeby zaraz wrzasnąć:

- To ty! Zabiłeś moją matkę!

Przepraszam ogromnie za opóźnienie, ale szkoła daje w kość. Ostrzegam, że kolejny rozdział też pewnie pojawi się później niż powinien. :/

A tymczasem ogromnie dziękuję za #1 w SF i prawie 8 tysięcy wyświetleń :D Kochani, jesteście niesamowici! :*

P.S. Co sądzicie o imieniu Peregrin? ;)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro