Rozdział 34 część 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tio

Wspinam się po schodach.

Wydaje mi się, że każda z moich nóg waży tonę. Chciałabym się podeprzeć o ścianę, ale nie pozwalam sobie na to. Jest szansa, że nawet tutaj ktoś mnie dostrzeże, a ja muszę wyglądać na silną.

Nawet gdy mam ochotę schować się pod łóżkiem.

Pokonuję stopnie i zaglądam na kolejne piętra. Jednak każde z nich jest tak samo opustoszałe, a jedyny dźwięk, który przerywa ciszę, to potępieńcze wycie wiatru.

Wreszcie docieram na sam szczyt. To ostatnie piętro, więc nie ma innej drogi. Biorę głęboki oddech i wychodzę z klatki schodowej.

Pomieszczenie jest duże, ale zatrważająco puste. Właściwie niczym nie różni się od niższych poziomów. Odrapane ściany, resztki jakichś sprzętów walające się po podłodze. I wybite okna, przez które do środka wpada wiatr i promienie słońca.

Obracam się wokół własnej osi, ale nikogo tutaj nie ma.

- Gdzie jesteś? – krzyczę. Mam dość zachowywania ciszy i uciekania. – Pokaż się!

Odpowiada mi echo.

A potem nagle cienie w pokoju zaczynają ożywać.

Nigdy nie zastanawiałam się, ile mroku może ukrywać się w praktycznie pustym wnętrzu. Cienie zdają się wypełzać zewsząd. Są bezkształtne, niewielkie i słabe, ale formują się w coś większego. Nawet mój własny odrywa się od podłogi i dołącza do swoich braci.

I po chwili przede mną staje mężczyzna.

Cofam się o krok.

Spodziewałam się maszkary. Czarnoszarej bestii utkanej z Cieni. A nie młodego mężczyzny.

- Witaj, Tio. – Uśmiecha się do mnie, a ja instynktownie wyciągam rękę po kuszę. Dopiero po sekundzie dociera do mnie, że już jej nie mam.

Wycofuję się jeszcze bardziej.

- Kim jesteś? – pytam.

Obcy wyżej unosi kąciki ust. Ma jasne włosy i lekki zarost, a jego oczy błyskają błękitem spod długich rzęs. Nie potrafię ocenić, ile może mieć lat. Trzydzieści? Czterdzieści? Nosi proste spodnie i podkoszulek, przez co zupełnie nie pasuje do roli kogoś posiadającego władzę.

Przez chwilę po prostu stoję i się na niego gapię. A potem zdaję sobie sprawę, kogo mam przed sobą.

Ten mężczyzna zabił Neta i uprowadził ponad połowę ludzi z wioski, a jeśli rzeczywiście jest panem Cieni, to odpowiada również za zagładę całego świata, jaki znała ludzkość.

- Czego ty chcesz? – syczę. – Czemu tak bardzo chciałeś się ze mną spotkać?! Po co to?!

Nie potrafię panować nad własnymi emocjami i podświadomie przywołuję swoją moc. Moją skórę pokrywa czerń, a z rąk wyrastają pazury. Pozwalam plamie dotrzeć aż do ramion, a wtedy powstrzymuję ją jedną myślą i zaciskam pięści ze złości.

- Gadaj – warczę.

Mężczyzna uśmiecha się lekko i potrząsa głową. Unosi rękę i wyciąga ją wnętrzem do mnie, jakby chciał mi coś na niej podać. A potem zamienia się w Cień. Jednak to nie jest dobre słowo. Cienie są tylko pokrywą, czernią zalewającą zwyczajnych ludzi.

On jest z nich stworzony.

Gdybym spróbowała zedrzeć z niego plamę, tak jak robiłam to ze sobą, pod spodem nie byłoby żadnego człowieka.

Czuję, jak zalewa mnie przerażenie. Mam wrażenie, że kolana zaraz się pode mną ugną i cofam się tak długo, aż natrafiam na ścianę, która daje mi oparcie. Choć widziałam w swoim życiu wiele grozy, jeszcze nic nie poraziło mnie tak, jak ten niepozorny mężczyzna.

- Nazywam się Dawid. – Obcy robi krok do przodu. – I myślę, że należałoby zacząć od początku.

Nie odzywam się słowem, ale wbijam w niego wyczekujący wzrok. Mam już dość błądzenia po omacku. Mam dość odpowiedzialności i decyzji. Chcę wrócić do obozu, przytulić brata i porządnie się wyspać.

- Mów – rozkazuję, choć brzmi to bardziej jak błaganie.

- Po pierwsze – nie musisz się mnie bać. Gdybym chciał cię skrzywdzić, już dawno byś nie żyła. – Wzdycha i taksuje spojrzeniem moją postać. – Po drugie, chciałbym cię przeprosić za tak barbarzyńskie warunki. Niestety mam zamiłowanie do dramatyzmu, a ten budynek wydawał mi się zbyt piękny, żeby go nie wykorzystać.

Przekrzywia głowę.

- Jednak przyszykowałem dla nas bardziej odpowiednie miejsce na najważniejszą rozmowę w twoim życiu. Pozwolisz za mną, Tio? – Wyciąga dłoń, jakby rzeczywiście wierzył, że za nią chwycę.

Odrywam się od ściany i robię niepewny krok naprzód. A potem przypominam sobie kim jestem, ile już przeszłam i co chcę osiągnąć. Prostuję się, unoszę głowę i przyjmuję najbardziej hardy wyraz twarzy, na jaki mnie stać.

- Nigdzie z tobą nie pójdę. Gadaj! Już! – Zaplatam ręce na piersi. – Co tu się, do cholery, dzieje?

Mężczyzna wzdycha i po prostu mnie ignoruje. Rusza w stronę ściany, a ja, wiedziona ciekawością i wściekłością, wbrew sobie podążam za nim.

Nie potrafię się przyzwyczaić do tego, że mogę go nazywać Dawidem. To takie zwyczajne imię. Nie pasuje do masowego mordercy.

- Zanim znajdziemy się na miejscu, chciałbym zobaczyć na własne oczy twoje zdolności. Zechcesz przejść dla mnie przez ścianę? – Uśmiecha się i zamienia własną dłoń w czarną plamę, żeby następnie przełożyć ją przez beton.

Nie mam zamiaru grać w jego gierki. Jak on śmie zachowywać się w ten sposób, gdy na dole stoją ludzie zamienieni w potwory?

- Nie będę nic robić! – Mój głos robi się niebezpiecznie cichy. – Nie będę spełniać twoich chorych zachcianek! Mów, o co chodzi albo mnie zabij i miejmy to z głowy!

Mężczyzna wzdycha.

A potem łapie mnie za gardło. Jego czarne szpony zaciskają się na mojej szyi i nie mogę wziąć nawet głębszego oddechu. Unosi mnie bez trudu i przyciska do ściany.

Dzięki umiejętnościom Cienia moja szybkość znacznie się zwiększyła, ale w ogóle nie zobaczyłam jego ruchu.

- Przejdź przez ścianę – syczy. – Chcę to zobaczyć.

Zaczynam się krztusić, bo brakuje mi powietrza.

Przywołuję czerń i pozwalam jej się całkowicie pochłonąć. Nacisk na moje gardło nagle staje się mniejszy, a potem zupełnie znika, kiedy przelatuję do drugiego pomieszczenia.

Upadam na podłogę i natychmiast pozbywam się plamy ze skóry. Otrząsam się jak mokry pies i biorę łapczywy oddech.

Pan Cieni zjawia się tuż obok mnie. Kuca i z zainteresowaniem obserwuje, jak zginam się w ataku kaszlu. Przy nim czuję się bezbronna jak kociak.

Przyciskam pięść do ust, a gdy mój organizm się uspokaja, próbuję się podnieść.

Nagle zauważam krew na ręce.

- Co się...? – Moje oczy robią się ogromne ze strachu i wbijam wzrok w mężczyznę. Co on mi zrobił?

- Jest gorzej niż myślałem. – Dawid zaciska usta i po raz pierwszy wydaje się zaniepokojony. – Proszę, możemy wreszcie porozmawiać?

Wyciąga do mnie dłoń, jakby chciał mi pomóc, ale ignoruję go i wstaję o własnych siłach. Ten pokaz zdolności zupełnie mnie wyczerpał. Ledwie stoję na nogach.

- Usiądź. – Mężczyzna wskazuje mi coś, a ja po raz pierwszy rozglądam się po otoczeniu.

Do tego pomieszczenia nie ma drzwi, bo ktoś je zamurował. Wnętrze jest kunsztowne, choć nieco zniszczone i stare. Ktoś zadbał, żeby szyby się nie stłukły albo wstawił nowe. Poza tym stoją tu meble. Potężne, choć nieco porysowane biurko, kanapa i kilka foteli, a nawet stół i szafki. Rozglądam się, zafascynowana, a potem dostrzegam zniecierpliwione spojrzenie gospodarza i opadam na najbliższy fotel.

Zanim uda mi się powstrzymać, wzdycham z ulgą, a Dawid marszczy brwi.

- Chcesz coś do picia? Albo jedzenia? – pyta.

Zaciskam usta i potrząsam głową.

- Załatwmy wreszcie, co mamy załatwić. – Zakładam nogę na nogę, żeby udać rozluźnienie. Ta cała sytuacja nie podoba mi się ani trochę, ale niestety... mam tu niewiele do powiedzenia.

- Jak sobie życzysz. – Mężczyzna pociera ręką czoło i siada na kanapie naprzeciwko. – Od czego mam zacząć?

- Ty mnie tu wezwałeś. Chcę wiedzieć w jakiej sprawie. - Posyłam mu wrogie spojrzenie i wciąż rozglądam się czujnie, wypatrując ataku z zaskoczenia.

- To nie takie proste. Żeby to wyjaśnić, muszę zacząć od początku. – Macha ręką, jakby była to jakaś uciążliwa czynność. – Wiesz, skąd wzięły się Cienie na tym świecie?

Czy on mnie tu sprowadził tylko po to, żeby sobie pogadać?

- Niby skąd? – burczę. Zaczynam żałować, że nie poprosiłam o wodę, bo moje gardło jest równie suche jak piach. – Nikt tego nie wie!

- Ja wiem, bo je sprowadziłem.

Oddech ucieka mi z piersi.

- Co to znaczy? – szepczę.

- To znaczy, że jesienią będę obchodził sto trzydzieste siódme urodziny.

Cieszę się, że siedzę, bo inaczej na pewno bym upadła.

Dawid uśmiecha się lekko, widząc moją reakcję i kontynuuje:

- Muszę ci to wyjaśnić od początku, żebyś zrozumiała, jak wyjątkowa jesteś. – Zatacza ręką okrąg. – Cywilizacja swego czasu tutaj kwitła. Wszystko było przepiękne, pełne nowoczesności, luksusu i wygód. W dwudziestym trzecim wieku, gdy się urodziłem, na świecie panował pokój. I wszystko byłoby piękne, gdyby nie pewien problem. Domyślasz się, jaki?

- Banda Cieni pustosząca okolicę? – warczę.

Prycha i sięga do szafki. Wyjmuje ze środka butelkę i nalewa sobie szklaneczkę bursztynowego płynu. Po zapachu poznaję, że to alkohol.

- Chodziło o przeludnienie. Ludzie mieli wszystko, czego trzeba i mnożyli się jak króliki w Australii. – Widząc moją zdezorientowaną minę, Dawid parska śmiechem. – Nieważne. Istotne jest to, że nasza planeta Ziemia powoli nie dawała sobie rady. Musieliśmy jej pomóc.

- I dlatego zabiliście wszystkich? – Unoszę brwi z niedowierzaniem.

- Nie! Posłuchaj mnie! – Mężczyzna ze wzburzeniem odkłada napój na stół z taką zamaszystością, że ciecz rozlewa się po blacie. – Wszystkie państwa myślały o tym, jak rozwiązać ten problem i powołały specjalny międzynarodowy zespół, który miał opracować metodę... - Dawid bierze głęboki oddech, a potem kończy: - ... sztucznej hibernacji.

Opada mi szczęka, on kontynuuje:

- Prace trwały wiele lat, podczas których sytuacja na świecie mocno się pogorszyła. Wrócił głód, pojawiły się epidemie, a gospodarka znów zaczęła się chwiać. Doszło nawet do zagrożenia pokoju! I wreszcie, po ponad dziesięciu latach, udało się wynaleźć substancję, która doskonale konserwowała. Udało się w niej na ponad trzy lata zatopić szczura, który później ocknął się i żył! I nie postarzał się ani o minutę...

Przełykam ślinę, bo to wszystko wydaje mi się surrealistyczne. Siedzę jak ogłuszona. Dla ludzi z tamtych czasów, przywykłych do technologii, musiał to być szok. A dla mnie? Dziewczyny, która przez większą część życia nie widziała działania prądu?

- Co się stało? – pytam. Wbrew rozsądkowi, budzi się we mnie ogromna ciekawość. Chcę wiedzieć więcej. O wiele więcej. Tyle czasu żyłam w nieświadomości...

Dawid uśmiecha się pod nosem, a potem szybko markotnieje.

- Po akceptacji projektu przez rząd, zaczęto eksperymentować na ludziach. Byłem w grupie dwudziestu kandydatów, których wytypowano do próbnej hibernacji. Rok wcześniej moja córeczka zmarła na chorobę, spowodowaną zatruciem środowiska.

- Och... - Tego się nie spodziewałam.

- Za wszelką cenę chciałem pomóc w rozwiązaniu problemów świata. Byłem zdesperowany i głupi.

- Substancja nie zadziałała?

Kolejny raz mężczyzna wybucha śmiechem, ale to nie jest oznaka radości.

- Zadziałała aż za dobrze. Tak dobrze, że szczelnie okleiła moje ciało, właściwie stapiając się ze skórą. Tylko potem coś się skopało. I mnie zabiła.

- Słucham? – Mam ochotę sięgnąć po butelkę z alkoholem i wlać go sobie do ust.

- Nie trwało to długo. Obudziłem się na własnym pogrzebie. Wyobraź sobie, że wieko od trumny było zamknięte, bo poczerniałe ciało nie nadawało się do pokazania ludziom. Aż tu nagle zmarły powrócił do życia. Czerń znikła, a ja wydostałem się na świat na oczach zapłakanej żony.

Nie mam pojęcia, jak to skomentować, więc milczę. Nie tego się spodziewałam. Zdecydowanie nie tego.

- Przez kolejne trzy lata wszystko wydawało się normalne – kontynuuje Dawid – mimo tego, że powstałem z martwych. Szybko okazało się, że z pozostałych ludzi poddanych eksperymentowi tylko dwójka miała podobne szczęście jak ja. A może nieszczęście? W każdym razie przez kolejne trzy lata nie działo się nic złego. Prace nad substancją wstrzymano i zaczęto szukać nowych rozwiązań, a cudownie ocaleni prowadzili normalne życie. Dochowałem się nawet kolejnej córki.

- I co się stało? – Opieram głowę na ręce i po raz pierwszy ze współczuciem patrzę na siedzącego przede mną człowieka.

- Czerń zaczęła wracać. Stopniowo, aż pochłonęła mnie całego. Nie wiedziałem, co się dzieje. Moja żona bała się o mnie i któregoś dnia nie wytrzymała. Zaczęła dzwonić na policję, a ja za wszelką cenę chciałem ją powstrzymać. Złapałem ją za rękę, a ona... zmieniła się. Plama pokryła ją od stóp to głów, a jej serce przestało bić. Byłem przerażony, ale po kilku minutach... poczułem coś. Poczułem ją, wiedziałem, że ona żyje. A ja mogłem poruszać jej ciałem.

Bez ruchu czekam na dalszy ciąg opowieści, a Dawid wbija wzrok w jakiś punkt na ścianie.

- I wtedy zjawiła się policja. Mnie udało się cofnąć czerń, ale nie potrafiłem zmusić do tego ciała żony. A funkcjonariuszom zdawało się, że stanęli naprzeciwko potwora i... otworzyli ogień. Zabili ją. Zabili mi żonę, a ja byłem zbyt oszołomiony, żeby cokolwiek z tym zrobić.

Przechodzi mnie dreszcz. Już nie jestem pewna swojego współczucia. W oczach mężczyzny pojawia się błysk, który powoduje, że znów zaczynam się bać.

- Byłem tak zszokowany, że nie broniłem się, gdy zakuli mnie w kajdanki. Wściekłem się, gdy odebrali mi córkę, ale natychmiast wycelowali we mnie karabiny. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ich kule nic mi nie mogą zrobić. Przekazali mnie rządowi, a on zamknął mnie w jakimś ośrodku. Innych też złapali. Naukowcy mieli nas przebadać, ale tak naprawdę eksperymentowali. Pewnego dnia się zbuntowaliśmy. Zamieniliśmy cały personel tego „szpitala" i strażników, ale nie wszyscy przeżyli. Okazało się, że substancja jest tak mądra, że potrafi wyczuć wadliwe geny, utajone choroby i inne dolegliwości. I eliminowała ludzi, którzy je posiadali.

W tym momencie mój żal przechodzi. Przypominam sobie o wszystkich, których Cienie zamordowały. Na czele z moją mamą...

- Czemu zabiły moją matkę?! Nie była chora! – Podnoszę się z fotela, ale Dawid tylko groźnie na mnie patrzy.

- Siadaj! – warczy. – Skończę i wszystko ci wyjaśnię.

Opadam na fotel. Nie atakuję go tylko dlatego, że zależy mi na informacjach. Zaciskam ręce w pięści i biorę głęboki oddech na uspokojenie.

- Razem z innymi zorientowaliśmy się, że możemy kontrolować tych ludzi, których przemieniliśmy. A oni mogą zmieniać kolejnych. – Jego głos łagodnieje, a Dawid pochyla się do przodu i patrzy mi w oczy. – Nie rozumiesz, Tio? Mogliśmy naprawdę uratować świat! Trzeba było tylko zakonserwować wszystkich ludzi, żeby Ziemia miała czas, żeby się odrodzić. A potem wznieślibyśmy nową cywilizację...

Brakuje mi oddechu.

- A ci, którzy zmarli w trakcie?

- Ofiary są niezbędne. Dobrze to wiesz. Ile Cieni zabiłaś, żeby tutaj dotrzeć? Żeby wypełnić swoją misję? Każdy z nich był człowiekiem. Człowiekiem, którego jednym ruchem ręki mogłem ożywić.

Moje policzki robią się czerwone i zalewa mnie wstyd i poczucie winy. Faktycznie, każdy z nich był człowiekiem. Żeby tutaj dotrzeć i zmierzyć się z zabójcą, sama stałam się morderczynią.

- Widzisz? – Dawid delikatnie wyciąga do mnie rękę i łapie mnie za dłoń.

Wzdrygam się, ale nie zabieram ręki.

Czym tak właściwie się różnimy? Oboje zabijaliśmy, by ratować.

- Pozwoliliśmy niektórym wciąż rządzić planetą, żeby mogli zachować resztki cywilizacji. Takie miejsca jak Obóz, jak Schronienie, istnieją, bo im na to pozwalamy.

- Wiesz o Schronieniu? – Unoszę wzrok i wbijam go w jego twarz.

- Oczywiście. Cienie o nim wiedzą, więc ja też. Ty też byś mogła. Rozmawiałem z tobą tyle razy... Umysły Cieni są bardzo otwarte i potrafią się ze sobą łączyć w przeciwieństwie do ludzkich. Kiedy tylko pierwszy raz się zmieniłaś, od razu to poczułem. Byłaś jak błyskawica na niebie. Jasna i ogłuszająca. Natychmiast zrozumiałem, że jesteś wyjątkowa.

- Czemu? – Uwalniam dłoń z jego uścisku i cofam się, aż trafiam plecami na oparcie fotela. – Czemu taka jestem?

Dawid wzdycha, a potem przeciera twarz dłońmi.

- Pamiętasz? Mówiłem, że po eksperymencie urodziła mi się córka. Zabrali mi ją i gdzieś ukryli, nie miałem pojęcia, że jeszcze żyje. Ale przeżyła i najwyraźniej miała dzieci.

Siedzę jak ogłuszona i nie rozumiem, co się dzieje. Błędnym wzrokiem wpatruję się w podłogę pod stopami tak przytłoczona, że ledwie docierają do mnie kolejne słowa mężczyzny.

- Jesteś moją krewną. Prapraprawnuczką albo jeszcze dalszym członkiem rodziny. – Patrzy na mnie i sam wydaje się tym zszokowany. – W naszych żyłach płynie ta sama krew.

Czuję, że osuwam się na dół. Zapadam się w fotelu, a potem zsuwam się jeszcze niżej, aż ląduję na podłodze, a Dawid rzuca się w moją stronę. Klęka obok mnie i ujmuje mnie za ręce. W jego oczach widzę troskę.

- Jesteśmy rodziną, Tio.

- Ale... - Nie jestem w stanie dokończyć zdania.

- Twoje miejsce jest przy mnie, Tio. Zajmę się tobą, nie pozwolę nikomu cię tknąć. Będziesz już spokojna i bezpieczna. Ty i Max. Zaopiekuję się wami, a potem razem zbudujemy nowy, lepszy świat.

Przez chwilę to sobie wyobrażam. Uczucie bezpieczeństwa, ale innego niż w Obozie. Nie musiałabym już nigdy obawiać się Cieni. Nie bałabym się więcej. Ani minuty dłużej przez całe życie. Przestałabym uciekać. Przestałabym walczyć.

A potem docierają do mnie słowa „nowy, lepszy świat". Nowy świat.

Bo stary został zniszczony. Setki tysięcy ludzi zginęło. Ilu nie zostało zabitych przez Cienie? Ilu umarło z głodu, z zimna albo od odniesionych ran? Ilu popełniło samobójstwo po utracie rodziny?

Zginęła moja matka, matka Neta. Ojciec Neta cierpiał niesamowicie przez wiele lat. Mat złamał nogę. Lea została postrzelona. Ja sama omal nie umarłam...

- Nie.

Słowo wydostaje się z moich ust z niesamowitą siłą. Zdaje się rozrastać w pomieszczeniu i wypełniać je w całości. Brzęczy mi w uszach i sprawia, że na twarzy Dawida odmalowuje się szok.

- Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – Wstaję z ziemi i odsuwam się od niego, choć chwieję się na nogach. – Jesteś zwykłym szalonym mordercą. Powinnam cię zabić.

Każde ze zdań zdaje się być dla mężczyzny jak cios nożem. Cofa się, po drodze przewracając stolik. Butelka upada na podłogę, a bursztynowy alkohol rozlewa się po pokoju.

- Jesteś potworem! Nie Cienie. Ty jesteś bestią! Przez swoje chore rojenia zniszczyłeś cały świat. Cały! Nigdy już nic nie będzie takie samo jak wcześniej!

Wściekłość bierze górę nad zmęczeniem. Pozwalam kolejny raz wypełznąć czerni, ale tym razem przesycam ją całym mrokiem swojego serca. Kiedy palce zamieniają się w szpony, myślą sprawiam, że stają się ostre niczym żyletki. Zaciskam szczęki i szykuję się na walkę.

- Głupia! – Twarz Dawida wykrzywia złość. – Jesteś za słaba. Nie widzisz tego? Umierasz!

- Kłamiesz – warczę.

- Nie! Nie czujesz? Cienie zabiły twoją matkę, choć też była z mojej krwi, dlatego że miała guza mózgu! Sama o tym nie wiedziała, ale choroba już w niej rosła. A teraz rośnie w tobie! - Rozkłada ręce, jakby w przejawie bezsilności. - Objawy nie są typowe, bo wpłynęła na nie substancja. Ale umrzesz! Bez pomocy lekarzy, którą ja mógłbym ci zapewnić, umrzesz już niedługo! Im częściej korzystasz z mocy, tym bardziej wyniszczasz organizm.

Kolejne zdania są jak ciosy pięścią, ale staram się ignorować te słowa.

Czy ja naprawdę mogę umrzeć?

Zataczam się lekko.

Obiecałam Netowi, że wrócę. I wrócę. A później będę myśleć o całej reszcie problemów.

- I tak cię zabiję – syczę. To już postanowione.

Dawid zaczyna się śmiać.

- Zapominasz o ważnej rzeczy. Mam zakładników. I to więcej niż ci się wydaje. – Jego usta rozciągają się w niebezpiecznym grymasie. – Jak myślisz, co poczują twoi przyjaciele, gdy będą musieli strzelać do ludzi ze swojej wioski? Czy Net naciśnie na spust, wiedząc, że może zastrzelić swojego ojca? Czy Izz wyceluje we własnego brata?

Zaciskam szczęki, ale on kontynuuje.

- A to nie wszystko. Co z twoim drogim Perry'm i Leą? Wiesz, że jeden z moich Cieni właśnie dotrzymuje im towarzystwa? Albo że pięćdziesiąt kolejnych otacza twój Obóz, Mata i małego Maxa?

Robi mi się słabo, a przed oczami zaczynają przemykać mroczki.

- Nie musi tak być. – Dawid po raz ostatni wyciąga do mnie dłoń. – Nie opieraj się. Bądź tym, kim jesteś. Dziel i rządź niczym królowa. Stań u mojego boku. Lub giń razem ze swoimi marnymi ludźmi.

Cofam się tak długo, aż natrafiam na ścianę.

Dociera do mnie, że Dawid nigdy nie chciał mnie odnaleźć ze względu na pokrewieństwo. Chciał mnie po prostu mieć na swojej smyczy. Nie ufał mi nigdy, nie wierzył, że się zgodzę.

To tylko fałszywy, bezlitosny szaleniec. Morderca. Potwór.

Muszę podjąć najcięższą decyzję w swoim życiu, ale nie waham się nawet przez moment.

Pozwalam się całkowicie pochłonąć czerni, a później rzucam się na Dawida.


Wybaczcie, że tyle czekaliście na ten rozdział :/ Uwierzcie, naprawdę miałam inne plany, ale rozłożyła mnie paskudna choroba. Za to teraz oddaję ponad 3100 słów, a to tylko połowa rozdziału. Druga, podobnej długości, pojawi się jutro. A za kilka dni ostatni rozdział i epilog.

Natomiast jest pewna sprawa, o której koniecznie muszę wspomnieć - stuknęło nam 50K wyświetleń! Nie wiem, co powiedzieć, bo dosłownie mnie zatkało, jak to zobaczyłam. Jesteście naprawdę niesamowici! :D

Dziękuję ogromnie Wam wszystkim! :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro