Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Net

Wpadam do domu jak burza, po drodze trzaskając drzwiami wejściowymi. Przeskakuję przez przedpokój, nie rozglądając się wokół i staję dopiero w progu salonu. Oddycham ciężko, chwytając dłonią za framugę.

– Tato. – Mój głos drży.

Ojciec siedzi na wózku pod przeciwległą ścianą. Poczerniała ręką zwisa mu bezwładnie i niemal dotyka szprych koła, a palce drugiej z desperacją zaciskają się na nożu.

– Tato. – Próbuję mówić spokojnie i powoli.

Mężczyzna podnosi na mnie wzrok. Jestem pewien, że pił, chociaż ustawiłem butelki poza jego zasięgiem. Jakimś cudem zawsze potrafi się do nich dostać. Tak samo jak do noża.

– Idź stąd – warczy. – Zostaw mnie w spokoju.

– Nie. – Podnoszę ręce do góry i podchodzę krok bliżej. – Tato, odłóż ten nóż.

Ojciec nie reaguje w żaden sposób. Próbuje unieść niewładną rękę, ale tylko uderza nią o wózek i klnie siarczyście. Nawet utrata nogi nie bolała go tak bardzo, jak bezwładne ramię. To właśnie ten uraz, w połączeniu ze śmiercią mamy, sprawił, że człowiek siedzący przede mną zmienił się nie do poznania. Gdyby jakiś z jego starych przyjaciół jeszcze żył, pewnie zaniemówiłby na widok mężczyzny.

– Tato, odłóż nóż! – Podnoszę głos. Wiem, że muszę być ostrożny, ale – jakkolwiek to brzmi – mam już doświadczenie z takimi sytuacjami.

Mężczyzna nie odpowiada mi, nawet nie podnosi wzroku. Zamiast tego zaciska palce mocniej, aż bieleją mu kłykcie i podnosi ostrze do piersi. Opiera czubek na skórze.

– Tato, proszę cię. Odłóż to, porozmawiajmy. Jutro wytrzeźwiejesz i będziesz żałował tego, co próbowałeś zrobić. – Podchodzę krok bliżej.

Dobrze, że nie przyłożył ostrza do gardła albo do nadgarstka. Tamte miejsca są o wiele wrażliwsze i niewielki błąd z mojej strony, mógłby go kosztować życie.

Wiem, że nie ma dość siły, żeby wbić sobie nóż w pierś. Jednak wciąż muszę go powstrzymać. Muszę mu zabrać broń.

– Mam dość. – Głos ojca jest cichy. Nie jestem pewien, czy wyobraźnia nie podpowiedziała mi tych słów, ale postanawiam się ich trzymać.

Robi mi się zimno.

– Przestań. Nie mów tak. – Zaczynam czuć złość. – Czego masz dość? Siedzenia całe dnie na tarasie? Spania w miękkim łóżku? Jedzenia śniadań, obiadów i kolacji? Bezpieczeństwa masz dość?

– Mam dość ciebie.

Przyzwyczaiłem się do takich słów, ale to wciąż boli. Wcześniej, przed wypadkiem, nigdy nie traktował mnie w ten sposób. Później przelał na mnie cały swój żal.

– Nie mów tak. – Głos mi się łamie.

– To przez ciebie taki jestem! – W oczach ma wściekłość, wydaje się załamany. Dłoń mu się trzęsie. – Przez ciebie straciłem rękę! Przez ciebie jestem kaleką, który sam nie może nawet wejść na piętro własnego domu! Przez ciebie Ros umarła!

Zawsze wplata w to moją matkę. Nie mogłem nic zrobić, gdy umierała, bo nawet nie było mnie w pobliżu, ale już dawno przestałem mu to tłumaczyć. Nie chcę rozdrapywać tej rany, więc skrzętnie omijam temat.

– Gdyby nie ja, już byś nie żył! – mówię zamiast tego. – Nie możesz tego pojąć? Szybciej się nie dało! To nie moja wina...

Czuję, że to ja zaczynam się załamywać. Tamtego dnia robiłem wszystko, co mogłem i naprawdę zabiłem Cień. Myślałem, że ojciec będzie ze mnie dumny, ale on potraktował mnie, jakbym to ja odebrał mu rękę.

Przełykam ślinę i koncentruję się na teraźniejszości. Półmrok panujący w pokoju. Światło lampy odbite od noża. Biorę gwałtowny oddech.

– Nie chcesz tego zrobić! – mówię stanowczo. – Ile razy już próbowałeś? Ile razy znajdowałem cię w kuchni ściskającego ten sam nóż? Nie chcesz tego zrobić!

Ignoruje mnie i podnosi broń. Nie wiem, co innego mogę zrobić, więc bez wahania wyciągam pistolet z kabury, żeby wymierzyć prosto w niego.

– Zostaw to! – krzyczę.

– Albo co? Zastrzelisz mnie? – Zaczyna się śmiać. Brzmi to jak chichot szaleńca.

– Strzelę ci w nogę! Jeśli zaraz nie upuścisz tego noża, przysięgam, że strzelę ci w drugą nogę! – zarzekam się.

Waha się przez chwilę. Spuszcza wzrok na broń we własnej ręce.

Nie upuści. Wiem to.

Błyskawicznym ruchem zgarniam z szafki pierwszą rzecz, jaka wpadnie mi w rękę i rzucam. Drewniana szkatułka, bo właśnie ją złapałem, leci przez pokój, po czym trafia ojca prosto w ramię. Wytrąca mu nóż, który upada z łoskotem na podłogę. Dobry rzut. Naprawdę dobry. Mam cholerne szczęście.

Rzucam się ślizgiem i ląduję na kolanach przed wózkiem. Czuję, że nabijam sobie siniaki od zderzenia z podłogą, ale ignoruję ból. Wyciągam rękę, zgarniam broń z dywanu i płynnie odrzucam ją jak najdalej od siebie.

Oddycham z ulgą. Podnoszę wzrok.

Ojciec wymierza mi siarczysty policzek. Chwieję się i upadam na ziemię.

Mam wrażenie, że wszystkie słowa zostały już wypowiedziane, więc po prostu powoli podnoszę się z podłogi. Nawet nie patrzę w stronę mężczyzny, tylko robię kilka kroków wstecz i znikam z salonu.

Po drodze zbieram nóż i odnoszę ostrze do kuchni. Układam je na najwyższej szafce, obok pozostałych. Naprawdę daleko poza zasięgiem ojca. Po raz kolejny zastanawiam się, jak mężczyzna daje radę do nich dostać.

W mojej głowie rozbłyskuje obraz ojca, który wstaje z wózka. Pierwszy raz taka myśl przychodzi mi do głowy, ale nie jest zupełnie bezsensowna. Druga noga mojego taty jest sprawna. Mógłby na niej stanąć. A zdrową ręką bez problemu by tutaj sięgnął.

Koniecznie muszę znaleźć dla noży inne miejsce. Zaraz przeniosę je na piętro.

Opieram obie ręce na blacie i biorę głęboki oddech. Ile jeszcze będzie takich dni? Ile razy uda mi się go powstrzymać?

Siadam na krześle i zauważam otwartą butelkę alkoholu stojącą tuż przede mną. Z trudem opanowuję chęć sięgnięcia po nią. Nie wiem, czy prędzej wypiłbym gorzki płyn, czy wylał go do zlewu. Powinienem zrobić to drugie, ale mam ochotę na pierwsze.

Nagle słyszę krzyk dochodzący z salonu.

Co tym razem? Mam już naprawdę dość.

Przybiegam na miejsce zlany zimnym potem i zamieram, widząc, co się dzieje w pokoju.

Ojciec przyciska bezwładną rękę do piersi, a z oczu lecą mu łzy. Podbiegam do niego i próbuję obejrzeć jego dłoń, ale mnie odpycha. Z jego ust leci w moją stronę strumień przekleństw, ale ignoruję je, bo wiem, że ich źródłem jest cierpienie, a nie gniew na mnie. Cofam się i przez chwilę nie wiem, co mam robić.

Czasem zdarzają mu się takie bóle. Zupełnie jakby czerń chciała przepełznąć dalej. Im więcej stresu, alkoholu i gniewu, tym dotkliwsze cierpienie.

– Tato, uspokój się – błagam.

Mężczyzna zaczyna się rzucać. Przyciska rękę tak mocno, że zaczynam czuć strach, że połamie sobie w niej kości. Krzyczy.

Widziałem to już wiele razy, ale mimo upływu lat wciąż jestem tak samo bezradny. Nie wiem, co mam robić. Co ja mam robić?

Jak byłem mały, próbowałem go przytulać, ale zawsze mnie odpychał. Potem często chowałem się w innym pokoju i przyciskałem ręce do uszu. Raz pobiegłem po Sama, ale on też nie mógł nic poradzić. Za to na widok jego miny postanowiłem, że nie przyprowadzę go nigdy więcej. Cieszę się, że dzisiaj nie próbował tu przychodzić razem ze mną.

Nagle przypominam sobie, co dzisiaj zrobiła Tio. Dziewczyna zdarła z siebie plamę, zupełnie jakby to był brudny podkoszulek.

Wiem, że jest zmęczona. Wiem, że może nie być w stanie tego powtórzyć.

Jednak to może być moja jedyna szansa na odzyskanie ojca.


Tio

Leżę na łóżku, a Max śpi wtulony w mój bok. Najpierw się najadł, potem zadał chyba z milion pytań, a gdy odpowiedzieliśmy na nie wspólnymi siłami – ja, mama Mata i Mat – stwierdził bardzo poważnym głosem, że to go przerasta. Nie mogłam wtedy powstrzymać śmiechu, za co mój brat śmiertelnie się na mnie obraził. Wreszcie, kiedy Mat pokazał mu pokój, w którym wcześniej ja spałam, chłopiec padł na materac i od razu zaczął chrapać.

Zostałam z nim, chociaż powinnam zejść na dół i wyjaśnić kilka spraw z Netem. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co mu powiedzieć, więc wolałam na chwilę uciec od tego wszystkiego.

Żałuję, że jednak nie załatwiłam tego na początku, bo teraz mam wrażenie, że trwam w zawieszeniu i nie jestem pewna, co będzie dalej. Chociaż wreszcie czuję się bezpieczna. Chyba po raz pierwszy w życiu tak naprawdę bezpieczna.

Nie mogę uwierzyć, że znów mam Maksa przy sobie. W świecie Cieni gdy raz kogoś utracisz, nie odzyskujesz go już. Dzisiaj zdarzył się cud.

Ściskam braciszka tak delikatnie, żeby się nie obudził, ale na tyle mocno, żebym wreszcie poczuła, że wszystko jest na miejscu. Jesteśmy bezpieczni. Nareszcie.

Nie ma piękniejszego zdania. „Jesteśmy bezpieczni." To brzmi magicznie.

Zamykam oczy i sama jestem gotowa zasnąć. Problemami będę się martwić jutro.

Ktoś puka cicho do drzwi, a potem otwiera. Siadam na łóżku, gdy snop światła pada prosto na mnie. Instynktownie osłaniam brata i mrużę oczy, żeby dostrzec nieproszonego gościa.

– Wybacz, że przeszkadzam. – To Mat. – Ale Net tu jest i wariuje. Mówi, że jesteś mu koniecznie potrzebna.

Wstaję ostrożnie, żeby nie obudzić brata i chwytam za kuszę. Zerkam na Mata, ale chłopak kręci głową. Z pewnym niepokojem odkładam broń i wychodzę za drzwi. Mam nadzieję, że Max się nie przestraszy, jeśli otworzy oczy i nie znajdzie mnie obok.

Zerkam ciekawie na Mata, ale chłopak tylko zaciska usta. Mam wrażenie, że doskonale wie, o co chodzi, ale nie chcę się ze mną podzielić tą wiedzą. Nie naciskam, bo jestem pewna, że za kilka sekund sama odkryję, co zaszło.

Schodzę powoli na dół, rozkoszując się miękkością dywanu pod butami i kolejny raz myślę, że trafiłam do raju. Zrobię wszystko, żeby zostać tu razem z Maksem. Nawet jeśli będę musiała obrócić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni – bezpieczeństwo jest tego warte.

Na parterze czeka na mnie Net i od razu widzę, że coś jest nie tak. Zaczynam się zastanawiać, czy jednak nie powinnam pobiec po swoją kuszę.

– Co jest? – pytam, zamiast się przywitać.

– Mój ojciec. – Net podnosi na mnie wzrok. Jest zbyt zaaferowany, żeby pamiętać o kurtuazji. Ma cały policzek czerwony, jakby ktoś go uderzył. Co tu się dzieje? – Potrzebuję twojej pomocy.

Kiwam głową, a on natychmiast łapie mnie za rękę i wyciąga na dwór. Gdy wychodzimy na taras, staję jak wryta. Mam wrażenie, że odnalezienie mojego brata trwało kilkanaście godzin, ale tak naprawdę wciąż świeci słońce. Aż muszę zmrużyć oczy.

Net prędko pociąga mnie za sobą. Omal nie spadam ze schodów, próbując za nim nadążyć.

– Co jest? – powtarzam pytanie.

Chłopak przyśpiesza i zaczynamy biec szeroką ulicą.

– Mój ojciec... – To jedyne słowa, jakie z siebie wydusza.

Nie dowiaduję się niczego nowego, tylko zaczynam czuć lęk. Skoro Net jest tak podenerwowany, a w trakcie walki z Cieniami potrafił zachować kamienny spokój, to musi być coś naprawdę poważnego.

Co przeraziło chłopaka, który bez mrugnięcia okiem zastrzelił Cień? O co chodzi z jego ojcem?

Stajemy przed domkiem, który niczym nie wyróżnia się od sąsiednich budynków. Próbuję złapać oddech po szaleńczym biegu, ale twardo zmierzam do środka, jednak Net zatrzymuje mnie przed drzwiami.

– Słuchaj. – Rozgląda się, jakby niepokoiło go, że ktoś może podsłuchiwać. – Potrzebuję twojej pomocy. Tego... co umiesz.

Co on, trzyma tam Cień?

Widząc niezrozumienie w moich oczach, chłopak zaczyna gorączkowo tłumaczyć.

– Kiedyś mojego ojca złapał Cień. Zastrzeliłem go, ale tata stracił władzę w ręce. Od czasu do czasu ma straszne bóle. Nie mogłabyś... – Głos mu się łamie. Nie widziałam go jeszcze w takim stanie. Wygląda prawie jak ja po śmierci rodziców. – Nie mogłabyś zrobić tego co z sobą? Zdjąć plamy?

Nagle z wnętrza domu dochodzi przerażający wrzask. Otwieram usta, zszokowana.

– Nie panuję nad tym! – Kręcę głową. – Nie wiem, jak to powtórzyć!

– Proszę. – Chłopak łapie mnie za ręce i zmusza, żebym na niego spojrzała. Jego policzek jest czerwony od uderzenia. Będzie miał w tym miejscu siniaka.

Słyszę kolejny krzyk, od którego przechodzi mnie dreszcz. Jeszcze raz patrzę na Neta. Jest załamany. Dziwnie na niego patrzeć w tym stanie. Kilka godzin temu bez strachu w oczach strzelał do najpotworniejszych bestii, jakie kiedykolwiek widział ten świat.

– Dobrze! Ale nie wiem, czy mi się uda. – Moje serce galopuje jak przerażony koń.

– Dziękuje. – Na jego twarzy odmalowuje się nadzieja. Na ten widok coś ściska mnie w gardle.

Net z wahaniem otwiera drzwi i zaprasza mnie gestem do środka. Wchodzę powoli i kieruję się w stronę wrzasków, które w domu słychać dziesięć razy głośniej. Muszę zamknąć oczy, żeby nieco uspokoić oddech.

– Tutaj. – Net wyrywa mnie z letargu i ostrożnie prowadzi do pokoju. Przed wejściem rzuca mi niepewne spojrzenie. Zastanawia się, jak zareaguję na to, co zobaczę.

Jeszcze przed chwilą oboje pędziliśmy tu na złamanie karku. Teraz ledwie stawiamy kolejne kroki. Właśnie mam otworzyć usta i zapytać, gdzie jest tata Neta, kiedy chłopak otwiera przede mną drzwi do pokoju.

Mój wzrok od razu przykuwa mężczyzna rzucający się po podłodze. Net klnie na ten widok i natychmiast do niego podbiega. Usiłuje go jakoś uspokoić, ale nic to nie daje. Jego ojciec zupełnie nad sobą nie panuje. Kiedy chłopak łapie go za rękę, dostaje łokciem w twarz. Zaczyna mu lecieć krew.

Próbuję pomóc, ale nie wiem, co mam robić. Kucam ostrożnie, ale boję się dotknąć rannego.

Net łapie ojca za ramię i pokazuję mi rękę. Jest cała czarna, zupełnie jakby już należała do Cienia. Robi mi się niedobrze, jednak przymykam trochę oczy i nie pozwalam sobie na utratę kontroli nad sytuacją. W życiu widziałam już gorsze rzeczy.

Trzeba działać.

Pocieram o siebie opuszkami palców, próbując skoncentrować się i przywołać jakoś umiejętność, dzięki której wygrałam ostatnie starcie. Potem ostrożnie dotykam sczerniałej skóry.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro