Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Tio

Dotykam poczerniałej ręki i... kompletnie nic się nie dzieje.

Czuję pod palcami zupełnie normalną skórę. Żadnej gumopodobnej substancji, którą zerwałam z siebie wcześniej. Zaciskam dłoń mocniej, niemal wbijając paznokcie w skórę, ale... nic się nie dzieje. Moja umiejętność najwyraźniej postanowiła zostać w lesie.

Ojciec Neta zaczyna wykrzykiwać różne rzeczy. Obraża swojego syna i rzuca słowami, których nigdy wcześniej nie słyszałam. Jednak wyraźnie nie należą one do przyjemnych, bo chłopak od razu się krzywi.

– Tato, uspokój się! – Net pochyla się nad mężczyzną. Z uszkodzonego nosa kapie mu krew. Kilka kropli spada na dywan, a inne wsiąkają w ubranie jego ojca.

Chłopak podnosi wzrok i obrzuca mnie błagalnym spojrzeniem. Próbuję znowu ścisnąć bezwładną kończynę, ale nic nie wyczuwam. Zupełnie jakbym trzymała zwykłą rękę.

– Nie dam rady! – Robię krok w tył, przestraszona. Plączą mi się nogi i ląduję na ziemi.

Mężczyzna na moich oczach dostaje drgawek. To, co się tutaj dzieje, szczerze mnie przeraża. Nawet walka z Cieniami... Chyba tylko obserwowanie śmierci rodziców dorównywało grozą tej sytuacji.

– Spróbuj jeszcze raz... – Net patrzy na mnie z błaganiem w oczach. Mogę się tylko domyślać, jak wiele ta sytuacja dla niego znaczy.

Znowu chwytam czarną dłoń, szaleńczo zaciskam na niej palce. Zamykam oczy, żeby lepiej się skupić i odciąć od wrzasków. Próbuję sobie wyobrazić... coś. Materiał. Tkaninę owiniętą wokół ramienia. Tkaninę, którą bez problemu zdołam zdjąć...

Nic. Kompletne nic.

Odsuwam się nieco. Net zerka na mnie niepewnie, ale kiedy kręcę głową, tylko wzdycha i nie mówi ani słowa. Wciąż próbuje uspokoić ojca, ale jego wysiłki nic nie dają. Mężczyzna jest w coraz gorszym stanie.

Wściekam się i wyrzucam z siebie wyraz, którego przed chwila użył ojciec Neta. Chłopak patrzy na mnie, zszokowany.

– Nie wiedziałem, że znasz takie słowa – mruczy pod nosem.

Też mu się zebrało.

Jego ojciec znów się rzuca, a chłopak odstępuje od niego. Ma minę pokonanego. Jednocześnie patrzy na mężczyznę, jakby nie miał pomysłu, co jeszcze można zrobić.

– Przepraszam – mówię. Jest mi naprawdę źle z tym, że mi się nie udało. – Nie dam rady.

– Trudno. – Net wzdycha. Próbuje zachować neutralny wyraz twarzy, ale mimo tego wyraźnie widzę ból w jego oczach, który tak bardzo stara się zamaskować.

Chłopak znowu przytrzymuje ojca, a krew kapie mu z podbródka na dywan. Myślę nad tym, co teraz. Będziemy po prostu klęczeć obok i patrzeć jak niepełnosprawny tarza się po ziemi? Na samą myśl przechodzi mnie dreszcz.

Net powoli zbiera się z podłogi.

– Pomóż mi – prosi.

Na początku nie rozumiem, o co mu chodzi, ale kiedy zerka znacząco na wózek, domyślam się.

Z trudem udaje nam się obezwładnić mężczyznę. Wsadzenie go na wózek nie jest łatwe – potrzeba kilku prób, mnóstwa krzyku i jeszcze większej liczby przekleństw, żeby wreszcie pojechać z nim do jego sypialni.

W pokoju Net prosi mnie, żebym się wycofała. Uznaję, że nie mam prawa ingerować w jego sprawy, a w dodatku naprawdę ciężko mi patrzeć na cierpienie człowieka dotkniętego przez Cień. Dlatego kiwam głową i zostawiam chłopaka samego z ojcem.

Wychodzę do przedpokoju i... czuję się rozbita. Nie wiem, gdzie mam iść ani co ze sobą zrobić. To, co widziałam przed chwilą, zupełnie wytrąciło mnie z równowagi. Byłam głupia, bo ubzdurałam sobie, że po dotarciu do Obozu wszystko będzie już piękne jak w bajce. A życie jak to życie, zawsze serwuje kopa w tyłek, zamiast głaskać po główce.

Decyduję się pójść do kuchni. Chcę po prostu siąść na krześle i zaczekać na Neta, ale dostrzegam na stole dziwną butelkę. Otwieram ją i podejrzliwie wącham zawartość. Alkohol. Nazwa wypisana na opakowaniu kompletnie nic mi nie mówi, ale poznaję ten zapach.

Wpada mi do głowy pewien pomysł. Przejeżdżam dłońmi po szkle i intensywnie myślę, ale po chwili dochodzę do wniosku, że właściwie niczym nie ryzykuję. Zaciskam szczęki i wracam do pokoju ojca Neta, póki nie opuści mnie odwaga.

Mężczyzna leży na łóżku i dalej wstrząsają nim drgawki, a Net z niewyraźną miną klęczy obok. Gdy wchodzę, zerka na mnie, a wtedy pokazuję mu butelkę. Zanim zdążę powiedzieć chociaż słowo, porywa ją z moich rąk. Wygląda, jakby go olśniło.

– Przynieś więcej! – woła.

Przynoszę i wspólnie z chłopakiem upijamy jego ojca.

Potrzeba niemal półtorej butelki, żeby przestał się rzucać i zapadł w niespokojny sen. Jednak przynajmniej już nie krzyczy i chyba ręka też go nie boli. Żałuję, naprawdę żałuję, że nie mogłam mu pomóc, ale cieszy mnie, że chociaż tak, razem z Netem, pozbyliśmy się jego cierpienia. Przynajmniej na jakiś czas.

Po wszystkim oboje jesteśmy zlani potem i naprawdę mocno zmęczeni. Net poklepuje mnie tylko po ramieniu i prowadzi z powrotem do kuchni. Choć ciągle nie stać go na uśmiech, wygląda na spokojniejszego.

Razem siadamy przy wysokim stole, a ja oddycham z ulga, że koszmar się skończył.


Net

Porażka ostatecznie mnie dobija. Ledwie wymyśliłem sposób na pomoc ojcu, a już okazało się, że plan spalił na panewce. Dobrze, że przynajmniej Tio wpadła na pomysł z tym alkoholem. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że będę wdzięczny ojcu za jego pijackie nawyki. Gdyby w domu nie było ani kropli, nie wiem, co byśmy zrobili.

Opieram głowę na dłoni i zanim zdążę się dobrze zastanowić, pociągam łyk gorzkiego płynu.

– Nie było najgorzej. – Próbuję pocieszyć samego siebie.

– Było koszmarnie. – Tio głośno przypomina o swojej obecności i wyrywa mi butelkę. – Oddawaj to!

Zerkam na nią zdziwiony, że jest w tak dobrej kondycji psychicznej. Ja już się przyzwyczaiłem, więc nie wstrząsnęło mną to tak bardzo, ale kiedy przypomnę sobie reakcję Sama...

– Twój tata często tak ma? – Dziewczyna zakłada ręce na piersi. Nie wygląda aż tak źle jak ja, ale też nie za dobrze. Ma worki pod oczami, a chociaż próbuje to ukryć, jej ręce drżą.

– Co jakiś czas. – Wolę nie omawiać szczegółów.

Ocieram twarz ręką i krzywię się na widok krwawego śladu na palcach. Prawie już zapomniałem o tym, że zarobiłem cios w nos. Dotykam go lekko, ale po chwili oddycham z ulgą, bo chyba nie jest znowu złamany. Wtedy bolałby bardziej.

Tio gwałtownie wstaje od stołu. Zerkam na nią zaskoczony, ale nie komentuję tego zachowania.

– Gdzie masz bandaże? – pyta i okręca się wokół własnej osi, jakby w ten sposób mogła je dostrzec. – Bo macie tu jakieś, nie? Skoro my z Maksem mieliśmy... Co prawda trochę brudne, ale zawsze.

Kręcę głową z niedowierzaniem i wskazuję na najniższą szafkę. Przy okazji biorę jeszcze jeden łyk z butelki, którą dziewczyna odstawiła na stół.

– Druga szuflada – informuję. –I to nie takie prawdziwe bandaże, tylko po prostu w miarę ładne kawałki materiału...

Tio wygrzebuje opatrunki i przez chwilę przygląda im się podejrzliwie. Wreszcie z całego pęczka wyciąga jeden, który najbardziej jej pasuje. Podchodzi do zlewu, po czym odkręca kran. Unosi przy tym kącik ust w lekkim uśmiechu.

– Zawsze chciałam to zrobić – przyznaje.

– Spić niepełnosprawnego? – Zerkam na nią kątem oka.

– Nie. – Rzuca mi złe spojrzenie. – Odkręcić kran. Rodzice mi o tym opowiadali.

Wraca i z głośnym plaśnięciem kładzie mi mokrą tkaninę na karku. Błyskawicznie przechodzi mnie dreszcz.

– Au! – Odwracam się do niej. – Zimne!

– Zatamuje krwotok – stwierdza obcesowo i znowu siada naprzeciwko. Podaje mi czysty kawałek materiału. Przytykam go do nosa i pochylam się nieco do przodu, tak jak dawno temu, jeszcze w swoich lepszych czasach, uczył mnie tata.

– Dzięki. Za wszystko. – Podnoszę wzrok na dziewczynę, która znowu siada na krześle.

Wzrusza ramionami i upija łyk alkoholu. Natychmiast jej twarz wykrzywia grymas, ale po chwili po raz drugi unosi butelkę do ust.

– Cieszę się, że chrypa ci przeszła. – Uśmiecha się do mnie lekko. – Jak się spotkaliśmy, brzmiałeś okropnie.

Przewracam oczami i instynktownie sięgam ręką do szyi. Plama wciąż na niej tkwi, ale przynajmniej już nie daje żadnych objawów.

– Skąd wiedziałaś, że alkohol się nada? – Zmieniam temat.

– Kiedyś mój tata próbował zrobić włócznię z drewna. To by nam mogło pomóc w polowaniach. Mama nieszczególnie potrafiła strzelać z kuszy, a tata chciał ją, i nas przy okazji też, nauczyć walki inną bronią. Ale kiedy ułamał gałąź, odłupała się ogromna drzazga i przebiła mu ramię niemal na wylot.

– O matko. Nie musiałaś o tym opowiadać. – Aż zbyt dobrze wyobrażam sobie opisaną sytuację.

– Mama miała ją wyjąć, umiała robić takie rzeczy. Zawsze nas łatała w razie różnych wypadków. Ale zanim się do tego zabrała, tata wyciągnął taką butelkę jak ta. – Wskazuje ręką na stół. – I powiedział, że musi wziąć łyka, bo to mu pomoże. Dopiero wtedy pozwolił ruszyć drzazgę. Chyba nosił tę flaszkę jeszcze od czasu, jak mieszkał z innymi ludźmi.

Przechodzi mnie dreszcz. Zabieram Tio butelkę i sam upijam trochę.

– Wystarczyłoby, gdybyś powiedziała, że twój tata się zranił. Nie musiałaś dodawać tylu barwnych szczegółów – zauważam.

Dziewczyna znowu wzrusza ramionami.

– Jakbyś spędził ostatnie cztery lata tylko w towarzystwie wnerwiającego jedenastolatka, to nie wiedziałbyś, co wypada mówić. – Zerka na mnie jednym okiem.

– Kiedyś spędziłem rok sam na sam z ojcem. – Właściwie nie wiem, czemu jej to mówię, ale alkohol rozluźnia język.

Podaję napój Tio. Mam wrażenie, że jej kolejny łyk jest ogromny.

– Łuuu... – Dziewczyna się wzdryga. – A już był taki?

– Tak. – Kiwam głową.

– Łuuu do kwadratu. – Krzywi się.

Przez chwilę oboje nie mówimy ani słowa. Tylko wymieniamy się butelką i rozmyślamy o bliżej nieokreślonych sprawach. Zawsze mam na głowie mnóstwo rzeczy związanych z Obozem, które nękają mnie nawet w snach, ale teraz nie potrafię skupić myśli na żadnej z nich.

– Jak ty to robisz? – Znowu zwracam się do Tio. – Nie wyglądasz na przejętą.

- Ty tak samo. – Odbija piłeczkę.

Każde z nas wypija jeszcze troszkę.

– Ja już widziałem to parę razy – przyznaję wreszcie, mimo lekkich oporów. Choć wydaje się niemożliwe, żeby przywyknąć do czegoś takiego, ja przywykłem.

– No właśnie. W takim świecie żyjemy. Jakbym się wszystkim przejmowała, to dawno dorwałyby mnie te czarne paskudy. – Tio posyła mi szeroki, nieco nieprzytomny uśmiech.

Śmieję się. Dziewczyna bierze kolejny łyk, tak samo jak ja. Robi mi się lżej na sercu i coś troszkę dziwnie szumi mi w głowie.

Zaczynamy gadać z Tio o różnych rzeczach. Nie jestem do końca pewny, o czym. Chyba o mojej chrypie, a może o wodzie w kranie? Na sto procent potem przechodzimy do rozmowy o pomidorach. Chociaż zaraz... Może o pomidach?

Na pewno znika przy tym połowa butelki.


Tio

Nie jestem pewna, co się ze mną dzieje, ale jest fajnie.

Po raz pierwszy niczym się nie stresuję, nic mnie nie martwi. Po prostu macham nogami pod stołem i to rozwiązuje wszystkie problemy.

Nagle orientuję się, że ktoś nade mną stoi.

– Mat! – piszczę wyraźnie zachwycona i przez chwilę dziwię się, czemu mój głos brzmi tak dziwnie. Potem pochłaniają mnie ważniejsze sprawy.

Net chyba śpi. W każdym razie opiera brodę na rękach rozłożonych na stole.

– Co wy tu robicie?! – Mat nie wydaje się radosny. Mówi dość głośno. Budzi Neta.

– O... Mat! Przyjacielu! – Net wyciąga rękę, jakby chciał go objąć, ale chłopak się cofa. – Ratowaliśmy mojego ojca. Trochę nam nie wysz...wyszczło.

Wpatruję się w Mata jak urzeczona. Czemu wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, jaki on jest przystojny? Może nie widziałam za wielu chłopaków w swoim życiu, ale takie rzeczy każda dziewczyna instynktownie wie.

Postanawiam natychmiast powiedzieć mu o tym odkryciu.

– Mat, jaką ty masz ładną twarz! – wykrzykuję.

Chłopak robi się czerwony.

– Dobra. Wystarczy tego dobrego. – Zerka na stół. – Wychlaliście całą butelkę?! O mój Boże, dobrze że w ogóle jeszcze łapiecie kontakt.

– Kontakt! – powtarzam wesoło. Nagle klaskanie wydaje mi się naprawdę dobrym pomysłem. Zaczynam klaskać. Net do mnie dołącza.

Mat załamuje ręce.

– Tio! – Nowy głos przecina ciszę.

Przestaję klaskać i odwracam głowę. W progu kuchni stoi mój brat, który zakłada ręce na piersi, po czym zaczyna tupać nogą. Normalnie wybuchłabym śmiechem, ale teraz czuję tylko niepokój.

– Czemu cię nie było, jak się obudziłem? – Max wysuwa podbródek do przodu.

– Ja... Ratowałam jego ojca. – Wskazuję kciukiem na Neta. – Prosił mnie o... o... to. – Nie wiedzieć czemu, mam problem z dokończeniem zdania.

– Ty! – Max celuje palcem w Neta. – Nie zabieraj mojej siostry bez pytania.

– Co? – Net ma bardzo głupią minę.

– Tio jest moją siostrą. Masz mnie pytać, jak chcesz ją pożyczyć. – Przenosi wzrok na mnie. – A ty powinnaś być bardziej odpowiedzialna!

– Jestem odpowiedzialna!

– Jesteś pijana!

Wzruszam ramionami. Co za problem?

– Mogę być i pijana, i odpowiedzialna. – Uśmiecham się szeroko. Kątem oka widzę, jak Mat załamuje ręce.

– Nie, nie możesz. Pamiętasz, co mówił tata? Nie gadać z nieznajomymi! – Max kręci głową z irytacją. – A jak to jakiś zbok?

Chłopiec znowu celuje palcem w Neta. Matowi opada szczęka, a chłopak jest wyraźnie obruszony.

– Nie jestem ze... zby... zbokiem! – protestuje.

– Do domu! – Max ma stalowy ton. – Ale już! Wszyscy!

Bez dalszych ceregieli łapie mnie za rękę i ciągnie do przodu. Z trudem wstaję z krzesła, ale nie protestuję. Patrzę tylko Netowi prosto w oczy i rozumiemy się bez słów.

Z takim terrorystą się nie zadziera.

Potulnie pozwalam, że brat wyprowadził mnie z budynku. Za nami grzecznie idą Mat i Net. Mimowolnie wyobrażam sobie, jak dziwacznie nasz pochód musi wyglądać dla pobocznego obserwatora.

Max prący do przodu z zaciętą miną i ciągnący mnie za rękę. Ja, schylona, żeby mógł mnie trzymać, w dość głupawym nastroju, z plączącymi się nogami. Net, ledwie przytomny i wreszcie Mat idący na samym końcu, poganiający Neta od czasu do czasu laską.

Kiedy o tym myślę, parskam śmiechem, a Net od razu do mnie dołącza, jakby dokładnie wiedział, o czym myślę.

Max ucisza nas syknięciem.

Powrót do domu zajmuje nam kilka naprawdę długich minut. Chyba razem z Netem śpiewamy coś po drodze. Nie jestem pewna. Wiem za to, że kiedy rozstajemy się przed drzwiami do sypialni, macham do chłopaka i posyłam mu promienny uśmiech.

- Dobrej nocy, zboku! – Robię słodką minę.

A potem mój brat zamyka drzwi i sadza mnie na łóżku. Ma przy tym taki wyraz twarzy, jakby chciał mi dać szlaban.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro