Rozdział 1.17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nigdy więcej takich spotkań.

Zerwałem się do siadu i przez dłuższy moment wirowało mi w głowie, jakby nic nie było na swoim miejscu. Żołądek niebezpiecznie bulgotał. Zastanawiałem się, czy aby nie będę zwracać kolacji, ale na szczęście wszystko się uspokoiło. Mogłem odetchnąć z ulgą. Rzeczywiście, byłem cały i zdrowy, a przynajmniej na obecną chwilę.

Dopiero teraz zająłem się przyswajaniem do siebie tego co się działo wokoło. Jak widać było, czy raczej niezbyt, panowała ciemna i głucha noc. Oprócz malutkich światełek z telewizora i urządzenia do klimatyzacji, jak okiem sięgnąć wszędzie sięgała nieprzenikniona czerń. Czyli w normie. Obok mnie spał mój ukochany. Wyraźnie czułem jego obecność i słyszałem cichy, regularny oddech. Trochę zajęło nim zadałem sobie pytanie, czy Tobi też tam spał.

- Obito! Obudź się hm! - Zacząłem potrząsać jego ręką, aż mężczyzna przetarł zaspane powieki. Niezbyt obchodziło mnie, że jest któraś tam nad ranem. Czy on przypadkiem nie kazał mi wstawać na fajerwerki?

- Deidara...? Co się stało? - Wymamrotał, po czym ziewnął. Wydawał się taki jak zwykle. Może to całe zamieszanie z lisami to był sen? Chociaż, czy w takim razie tak idealnie pamiętałbym każdy detal? Miękką, jasną trawę, niczym dywan, przeplataną małymi słoneczkami? A potem tą ciemną, zawiłą puszczę i dziwną opowieść mojego towarzysza? Nie sądzę. Ale czy też mój facet nie powinien czuć jakieś zmiany, jeśli jego kumpel naprawdę go opuścił? Czemu ja tak wariuję na tym punkcie?

- M-masz tam Tobiego? Muszę natychmiast z nim porozmawiać! - Powiedziałem zdeterminowanym, dość podniesionym tonem, aż brunet uciszył mnie gestem ręki. Miał rację. W końcu za ścianą ludziki spały, śniąc o stuprocentowo lepszych rzeczach niż ja dziś. No cóż, te głupie istoty miały pecha.

- Pewnie. - Rzekł, chodź już z nutką podejrzliwości. Miałem nadzieję, że nie przyczepi się do tego w tak istotnym momencie, ale na szczęście nic mi nie wytknął. I chodź próbowałem nad tym zapanować ręce trzęsły mi się z podenerwowania, aż musiałem ściskać w nich mą koszulkę.

- Ano... Chyba gdzieś się zawieruszył. - rzekł w końcu, przeciągając się. Skupiłem na nim wzrok nie próbując już nic z siebie wydobyć. Zbyt obawiałem się, że głos będzie mi się trząsł. Dlaczego miałby to robić? Trudno powiedzieć. Może takie zawirowanie pogody?

- Rano go poszukam, jeśli to naprawdę takie ważne. - Powiedział, spoglądając na mnie swoimi ciemnymi ślepiami. Bez słowa pokiwałem głową i położyłem się z powrotem na swoim zacnym miejscu. Głowę wtuliłem w jego ramię, obniżając powieki. Czułem się, prostym językiem mówiąc, źle. Ponieważ Tobi, rzeczywiście zniknął. Głupia sprawa.

- Wszystko gra? Jesteś taki nieswój... - spróbował zagadać jakoś Uchiha. Czułem jak przesuwa delikatnie dłoń po moich plecach, ale niezbyt się przejmowałem. Wiedziałem, że potrzebuje teraz jego przyjemnej bliskości, abym potrafił zdzierżyć odejście mojego niezbyt inteligentnego towarzysza.

- T-tak hm.. - Wydukałem po cichu, bojąc się, że przy głośniejszym dźwięku mogę zabrzmieć niepokojąco, na tyle, żeby połapał się, że coś się wydarzyło. Ku mojemu zdziwieniu, on nie odpowiedział, a jedynie przebadał uważnym wzrokiem moją osobę. Westchnął zmartwiony, biorąc mą twarz w dłonie.

- Płakałeś, prawda? Miałeś jakiś koszmar? Tobi cię zranił w jakiś sposób, ale wstydzisz się to wyznać? A może ktoś inny?

- Wydaje ci się. Ja nie płaczę, to niedorzeczne co mówisz hm. - Stwierdziłem twardo, przeklinając w myślach te całe zielska z tamtego świata, czy jak się zwał. A jeszcze bardziej, moje ciało, które zareagowało tak samo jak moja świadomość. Pieprzona alergia.

- To nie jest śmieszne. Chcę wiedzieć, jeśli coś jest nie tak jak powinno.

- Wszystko leży na swoim miejscu. Odczep się. - Zaczynał mnie denerwować swoim istnieniem. Wprawdzie dalej pragnąłem jego ciepłego ciała obok, ale jego irytujące teksty i dociekania... Ile razy można powtarzać do jasnej cholery? Nic mi nie jest. To tylko uczulenie na kwiatki. Tylko i wyłącznie.

- Nie pierdol. Widzę, że kłamiesz. Może i twarz mi wtedy pokaleczyło, ale oczy mam w stu procentach całe. Co się dzieje i co to ma wspólnego z Tobim? To ta nadzwyczaj istotna sprawa, z której powodu mnie obudziłeś?

- J-ja.... - Zająknąłem się, mrugając jak najęty, po czym prychnąłem zezłoszczony, siadając. Założyłem ręce na piersi, uporczywie wpatrując się w ścianę na przeciwko.
- Z-znaczy ty! Nie widzisz, że coś jest nie tak hm?!

- Co miałoby by być nie tak? - zdziwił się, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Serio jest taki głupi, czy może zdarzało się tak wcześniej, że jego kumpel zniknął. Chuj wie.

- No ten... wiesz!

- No właśnie nie bardzo... - Sprawiał wrażenie kompletnie zdezorientowanego. Chwyciłem go za koszulkę i potrząsnąłem nim, chcąc wyładować choć trochę swoich emocji. Po chwili opanowałem się, wolno wydychając jeszcze powietrze. Najważniejsze, żeby oddychać. Reszta to już drugorzędna sprawa.

- Tobi sobie poszedł! Jakim jebanym cudem tego nie zauważyłeś mimo, że teoretycznie dzielicie jedną głowę?! Nie żebym się przejmował aż tak wami i waszymi stosunkami czy coś, ale powiedz mi jak hm?! - Zmarszczył ciemne brwi, spoglądając na mnie z delikatną konsternacją.

- Skąd wiesz, że już go nie ma?

- Ano... Powiedział mi! W jakimś lesie czy coś... Co za różnica! Nie powinieneś się przejąć, albo coś?! Mam wrażenie, że bardziej mnie ta sprawa obchodzi od ciebie! A nie zapominaj, że ja się nim wcale nie przejmuję!

- Wydaje ci się. - Westchnął ciężko, obejmując mnie i zmuszając abym położył się obok niego. Mogłem to przeboleć. Łóżko było miękkie. Od tego wszystkiego chciało mi się płakać, spać i rzygać. Za dużo spraw, których do końca zrozumieć nie mogłem, w dodatku wszystko to w tak krótkim czasie.

- Wracaj do spania. Rano się zastanowimy nad tym problemem. Chociaż, moim zdaniem, nie ma nad czym myśleć. Zrobił co chciał. - rzekł do mnie ciepło. Odpowiedziałem jedynie pomrukiem. I rzeczywiście, wiele czasu nie minęło nim odszedłem w ramiona Morfeusza.


- Nadal śpi, co? - stwierdziłem od siebie cicho. Ranek już świtał, jasny blask słońca wpadał do naszego pokoju złotymi smugami. Na ziemi tańczyły żółte plamy. Czułem się wypoczęty jak rzadko mi się zdarzało. Nie wiedziałem dlaczego.

Może to z braku Tobiego? Tak jak Deidara powiedział, rzeczywiście odszedł przez co czułem się pusto. Nie było z kim rozmawiać w wolnych chwilach, a każdy moment ciągnął się w nieskończoność. Było tak... Normalnie, aż za bardzo. Byłem na sam ze swoimi myślami i śpiącym blondynem obok. Już dawno zapomniałem jak to jest być takim samotnym. A może po prostu za dużo czasu spędzałem ze swoim kumplem w głowie? Teraz nagle cała sprawa zrobiła się ludzka... Nie wiedziałem nawet do końca czy jestem smutny, czy po prostu zamyślony, a może mi go brakowało?

- Deidara. Deidara. Deidara. Deidara. Wstań. - Zdawałem sobie sprawę, że potrzebowałem aktualnie tego szalonego chłopaka. Chrzanić, jeśli się zezłości za taką pobudkę. Ważniejsze, że musi być przy mnie. Jest mi niezbędny. Po chwili szarpania jego ramienia, przetarł swoje kocie oczęta i ziewnął.

- Co jest... Obito? Już mamy wychodzić czy coś hm? - Wymamrotał niewyraźnie, mrugając i spoglądając na mnie. Wyglądał tak ślicznie. Mógłbym się w niego wpatrywać bez przerwy. W błękitne tęczówki, które przywodziły na myśl fale rozbijające się o brzegi Norwegii, w różaną cerę jak u księżniczek i w śliczne usteczka wykrzywiające się w wyrazie niezadowolenia.

- Nie. Leż sobie. - Delikatnie musnąłem jego wargi swoimi i przytuliłem go do siebie. Prychnął zirytowany, odsuwając się trochę.

- To po kiego grzyba żeś mnie budził hm? - zapytał, patrząc się na mnie w niezbyt przychylny sposób. Jednak po chwili zwrócił roztrzęsiony wzrok na bok. - Czy może... Jednak znalazłeś Tobiego?.

- Nie. - Odpowiedziałem, czując jak poczucie samotności wzrasta. Znaczy, Deidara był blisko, naprawdę, ale to było coś innego. Blondyn pilnował, abym dobrze czuł się na zewnątrz, ale i tak miałem wrażenie, że gdzieś tam wewnątrz trochę mi brakuje. Aż tak się uzależniłem od mojego dziecinnego kompana? Miałem nadzieję, że nie.

- A-ano... A ty... Wszystko z tobą będzie okej? - zapytał mnie po chwili chłopak, z rumianymi policzkami. Szczerze? Nie byłem pewny co mu odpowiedzieć. Liczyłem na to, że sprawy się ułożą. Uważałem, że jak każdego ranka będę się tak budzić, to na pewno będzie dobrze.

- Jasne. Nie martw się. - Przywołałem na twarz blady uśmiech.

- N-nie martwię się hm! - zaprzeczył piskliwie, aż jego uszy zrobiły się czerwone. Prychnął wrogo, odpychając mnie rękami, na co zaśmiałem się cicho.

- Wczoraj jednoznacznie mówiłeś coś innego...

- Zapomnij! I w ogóle puść mnie! Właśnie! Muszę do toalety hm! - Wyplątał się niczym wąż z mojego uścisku i z trzaskiem zamknął drzwi od łazienki. Nie mogłem powstrzymać chichotu. Czasem blondyn naprawdę mnie rozbawiał swoim zachowaniem. Jego śmieszne wahania nastroju i to całe zamieszanie, które robił było słodkie.

Tak właśnie zleciał nam cały ranek. Na drobnych przekomarzankach i miłym śniadaniu. Następnie wsiedliśmy do autokaru. Mieliśmy jechać naprawdę, ale to naprawdę długo. W końcu dzisiejszym celem podróży była Petra - wspaniałe miasto. Naprawdę chciałem je zobaczyć już wcześniej, a teraz gdy miałem takiego wspaniałego kochanka u boku, pragnąłem tej rzeczy jeszcze bardziej. Brakowało mi tylko Tobiego. Szkoda, że nie mógł być tu z nami...

Droga dość nam się dłużyła, lecz około południa zatrzymaliśmy się w ładnym miejscu, idealnym na obiad. Nie zostało nam wiele trasy do przejechania, ale warto było czymś się pożywić przed zwiedzaniem atrakcji. Z tego powodu cała nasza wycieczka wbiła do niezłego lokum. Z lekką pomocą Deidary znalazłem nam miejsca, w kącie sali. Wewnątrz budynku było dużo ozdób. Stoły przykryte były całkiem grubymi i kolorowymi narzutami, który mogły sprawiać wrażenie kocy. Poszczególne miejsca posiłku oddzielały papierowe dekoracyjne ściany, między innymi nas od reszty. Idealnie. Ledwie tylko zamówiliśmy jedzenie, już wplątałem się w jakąś pogaduszkę z moim chłopakiem.

- Więc Pan Sasuke jest młodszym bratem twojego sąsiada, którego dość nie lubisz?

- Nie moja wina. Facet zachowuje się gównianie. Wydaję mu się, że jest najlepszy we wszystkim i rzeczywiście, cokolwiek zrobi zawsze mu to idealnie idzie, ale! I tak wiem, że musi być coś w czym ssie. - Blondyn naprawdę wyglądał na wciągniętego w obrażanie swojego osiedlowego kolegi. Nie żeby mi to szczególnie uwierało. Fajnie było, gdy nie tylko ja gadałem o sobie, zwłaszcza, że teraz bez Tobiego mogłoby być to troszeczkę uciążliwe i trudne.

- Na przykład w łóżku? - zasugerowałem od niechcenia, grzebiąc widelcem w mojej porcji ryżu.

- Dokładnie hm! - Potaknął, przy okazji sięgając do swojej szklanki, wypełnionej strasznie słodką Coca Colą. Nie mogłem powstrzymać głupkowatego uśmiechu na twarzy. Za dużo brudnych myśli mi zaśmiecało w tym momencie głowę, więc palnąłem:

- Ty też tak robisz?

- Huh? - Spojrzał na mnie zmieszany, niezbyt ogarniając o co mi biega.

- Ssiesz w łóżku? - Zamrugał oczami, wpatrując się we mnie. Pukałem palcami o blat stołu, opierając się policzkiem o dłoń, aż blondyn oblał się czerwienią widocznie połapując się w kontekście. A następnie wydarł się na mnie rozjuszony i sięgnął do krańca stołu, po czym odruchowo zasłoniłem się rękami, słysząc rozbijanie się zastawy. Potem, wszystko potoczyło się naprawdę szybko. Nim się obejrzałem siedzieliśmy już na zewnątrz na parkingu, grzejąc się w słońcu.

- Musiałeś rozwalać ten biedny mebel? - mruknąłem pretensjonalnie, spoglądając na niego kątem oka. Trochę się już uspokoił, aczkolwiek nadal wyglądał na nieźle zdenerwowanego.

- Że to niby moja wina, że nas wyrzucili hm?! To chcesz powiedzieć, dupku?! - Wysyczał wściekłym tonem.

- Ano, może ja trochę ci coś powiedziałem.. wybacz. - Przetarłem oczy dłońmi, ponieważ zaczynały mi się zamykać. Kompletnie nie byłem przyzwyczajony do działania bez przerwy tak długo. Normalnie w środku dnia, czy może trochę wcześniej ucinałem sobie drzemkę, a Tobi zajmował moje miejsce. A nawet nie koniecznie o to chodziło. Teraz to na moich barkach spoczywał cały ciężar egzystencji. Wcześniej tylko połowa.

- Nie pozwalaj sobie, następnym razem. - prychnął tymczasem Deidara, chodź już łagodniej. Natomiast pisnął gdy położyłem mu głowę i ręce na kolanach.

- B-baka! Złaź! C-co ty robisz?! - Wymamrotał, kompletnie się spinając, aczkolwiek nie zepchnął mnie ze swoich nóg. Ziewnąłem cicho, starając się brzmieć jak najspokojniej:

- Spać mi się chcę. Normalnie w takich momentach Tobi zajmował to ciało czy coś... Teraz go nie ma. A trochę tu jeszcze posiedzimy. - Powiedziałem, na co chłopak zapowietrzył się, po czym prychnął. Chyba w jakimś sensie go przekonałem, aby nie zrzucał mojego ciała na gorący bruk, dzięki czemu mogłem spokojnie odpocząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro