Rozdział 1.5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie mogłem uwierzyć jak dobrze mi się spało.

A przynajmniej do momentu, gdy ktoś załomotał do mych drzwi. Nie do końca zdawałem sobie z początku sprawę czy to jeszcze dzieje się we śnie, lecz gdy dźwięk powtórzył się, zmuszony byłem otworzyć oczy.

Ściągnąłem moje ciało z łóżka, odruchowo poprawiając grzywkę ręką. Nie wiem co ja robiłem gdy kimałem, ale moje włosy były w strzępach. Wyraźnie czułem to pod palcami. Złote kosmyki sterczały poplątane we wszystkie strony, nie mówiąc nawet o mojej kitce. Aż obawiałem się co zobaczę w lustrze, lecz niestety ważniejsze teraz było nieustające dobijanie się do pokoju.

Pospieszyłem więc prędko w stronę drzwi, niezbyt przejmując się kto stoi przed nimi. Dopiero gdy otworzyłem je i zobaczyłem znajomego bruneta zamruczałem coś niemiło pod nosem. Zastanawiałem się czy znów wyciągnie mnie siłą na śniadanie, czy będę musiał lecieć biegiem do autokaru, lecz ku mojemu zdziwieniu, mężczyzna tylko prychnął z rozbawieniem.

- Ależ sobie pospałeś. - stwierdził, mierząc mnie swoimi oczyma, na co ja założyłem ręce na piersi, myśląc całkiem poważnie nad zatrzaśnięciem drzwi.

- Po co się tu przypałętałeś hm? - Łypnąłem na niego wrogo, na co zaśmiał się, aby prędko się opanować. Mimo tego wciąż słyszałem jego śmiech w głowie i to nie poprawiało mi zepsutego już nastroju. Wręcz przeciwnie.

- Mieliśmy iść do sklepu, Dei. - Rzekł mi. Zbaraniałem na początku. Przecież nie pamiętałem, żebym pił. W takim razie jak mogłem się zgodzić, aby gdziekolwiek z nim wyjść? Co za głupia sprawa. Najpierw naszła mnie okropnie kusząca ochota, aby wszystkiemu zaprzeczyć i wymyślić jakąś prostą wymówkę, którą na pewno by kupił, lecz jednak... Coś w środku mnie stało murem za pójściem z Uchihą. Nie chciało za żadne skarby dopuścić, abym się wycofał. Przez to czułem się taki rozdarty, że zacząłem sobie wyobrażać jak źle musi czuć się Obito gdy kłóci się z Tobim. W końcu byli...

- Ej! Kontaktujesz? - Z tępego zamyślenia wyrwał mnie jego głos. Spiekłem się lekko na policzkach z zawstydzenia, zastanawiając się ile tak stałem bez ruchu, próbując zadecydować, mimo że wybór był taki prosty.

- T-tak! Daj mi chwilę, tylko ogarnę to siano hm. - Powiedziałem nerwowo, czując jak coś wewnątrz mnie, skomli abym do jasnej cholery trzasnął drzwiami. Pomimo tego, starałem się opanować. W końcu jeśli coś wewnątrz mnie chciało tego krótkiego spaceru, to znaczy że to nie błahostka i powinno być okej.

Nie czekając na jego odpowiedzieć, skierowałem się do łazienki, aby stanąć przez lustrem i jak najszybciej ogarnąć ten busz z głowy. Sięgnąłem po grzebień i zacząłem rozplątywać żółte kłaki, kosmyk po kosmyku, co jakiś czas sycząc, gdy źle coś pociągnąłem. Chyba trochę długo to trwało, bowiem w pewnym momencie Obito stanął w progu łazienki, wcale nie pukając. Jak on był wychowany?

- Masz chyba niemały problem. Pomóc ci? - chciał do mnie podejść, lecz trzymałem go grzebieniem na dystans, prychając coś o tym, że sobie poradzę. Zawsze sobie radziłem. W końcu kołtuny musiały się skończyć. Ale jak daleki był ten koniec, trudno mi było teraz określić.

Brunetowi chyba uprzykrzyło się czekanie, aż doprowadzę włosy do ładu, bo niespodziewanie wyrwał mi moje narzędzie do pielęgnacji z rąk. Oburzony, chciałem mu je odebrać, ale skutecznie mi to uniemożliwiał przez cały czas. Przez moment miałem ochotę kopnąć go tam gdzie nie powinienem, bo wtedy pewnie zabrałbym z łatwością moją własność, lecz powstrzymałem się z trudem, obiecując sobie, że jednak zrobię to gdy jeszcze dłużej będzie ciągnął tą akcję.

- Daj sobie pomóc, Deidara! - Powiedział niezadowolonym tonem, gdy przyniosłem sobie krzesło, aby dosięgnąć grzebienia, który trzymał w ręce.

- Prędzej ją rozplątam twoją burzę loków niż tobie uda się to zrobić, zwłaszcza gdy tak się w z tym cackasz. A jeśli dalej będziemy tu siedzieć, to nam sklep zamkną. - Prychnąłem w odpowiedzi zły.

- Zniszczysz mi doszczętnie włosy! A jeśli nie to... - Miałem wspomnieć Tobiego, ale w porę się powstrzymałem. Mężczyzna już wyglądał na zdenerwowanego, a wciąż nie wiedziałem co sądzi o tym drugim. Taka rzecz byłaby kompletnie nierozsądna.

- To...?

- T-to... To pewnie rozłupałbyś mi grzebień hm! - Krzyknąłem pierwsze co wpadło mi do głowy, patrząc się na jego osobę. Zrobił dość skołowaną minę, rzucając mimowolnie wzrok na przedmiot, jaki trzymał w ręku.

- Ale to plastik. Chiński, jeśli się nie mylę. W sumie tak to rzeczywiście mógłby się rozwalić...

Nie wiedziałem czy poprzeć czy zapreczyć, więc stałem tam z nerwem na twarzy, gdy ten skończył wreszcie oglądać grzebień i spojrzał na mnie. Tak poważnie, aż zrobiło mi się jakoś dziwnie nieswojo. Przez moment zapragnąłem aby na jego miejscu pojawił się Tobi. Ale to był tylko krótki moment słabości.

- Dobra, wystarczy. Jeśli chcesz iść ze mną kupić cokolwiek do picia czy jedzenia, to albo zostawiasz włosy tak jak są, albo dajesz mi je doprowadzić do ładu. - Pod wpływem emocji, zacząłem machać rękami i tupać o ziemię z wściekłości. Nie mogłem przecież pójść na zewnątrz z włosami ułożonymi na rozczochranego All Mighta. To było zawstydzające i po prostu nie potrafiłem, ale perspektywa tego, że ktoś oprócz mnie miałby ich dotknąć była tak samo okropna.

- Założysz rękawiczki hm. - Wyplułem te słowa wściekle, stając przed lustrem i zakładając ręce na piersi. Tak czy siak wolałem wiedzieć co robi na mojej głowie, zwłaszcza gdyby nagle przełączył się na Tobiego.

- Jak sobie życzysz. - Stanął za mną, po czym teatralnie wykonał ruch jakby zakładał specjalne rękawiczki, niczym jakiś dentysta. Robił to tak dobrze, że aż miałem wrażenie, że rzeczywiście je tam ma. Wpatrując się w jego smukłe dłonie, przegapiłem moment gdy sięgnął do moich włosów i zaczął je delikatnie rozczesywać. Dopiero gdy lekko zaczepił o nie grzebieniem ogarnąłem się.

- Uważaj! Wiesz jak się starałem, żeby były takie ładne i mięciutkie hm?! Lata! Zajęło mi to lata!! - okropnie przy tym przesadziłem, ale chciałem bardzo, aby poczuł się winny. Nie tylko jeśli chodziło o moje złote kłaki, ale też o rumieńce na policzkach, których na jakiś powodów nie mogłem się pozbyć, nawet gdy tarłem bez przerwy różową skórę. I to wszystko działo się przez tego gnojka!

W końcu skończył maltretować moje włosy. Nie miałem najmniejszego zamiaru przyznać, że rzeczywiście zajęło mu to trzy razy mniej czasu, niż jak ja bym nad tym siedział. Niech żyje w niewiedzy. Z ciężkim westchnieniem sięgnąłem po gumkę, chcąc zrobić sobie typową dla mnie fryzurę, gdy on szybko przechwycił przedmiot, a po krótkiej chwili na czubku mojej głowy pojawiła się stojącą kitka. Zacisnąłem pięści i zasyczałem na niego.

- To ostatnie mogłeś sobie darować hm!

- Nie mamy na to czasu. - Powiedział z głupim uśmiechem, na który w przyszłości planowałem zamach pomidorowy. Ku mojej uldze oddał mi grzebień i już nic nie mówiąc skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Zabrałem prędko potrzebne mi graty, po czym razem wybyliśmy z mieszkania, nie zapominając o zamknięciu go na klucz.

Kiedy wyszliśmy z hotelu, zdałem sobie sprawę, że wciąż, teraz tym bardziej, nie wierzyłem w to co ja robiłem i z kim. Mimo iż był to zwykły spacer z ważnym celem do spełnienia, czułem się dziwnie mając przy boku jego po za czasem, w którym musi pałętać się obok. W końcu teraz mieliśmy jaką taką samowolkę.

Nie minęło dużo czasu, a dotarliśmy do sklepu, o którym mówił Uchiha. Zdziwiłem się. Gdy po raz pierwszy o tym wspomniał, pomyślałem że zwyczajnie chce mnie wciągnąć w jakieś bagno, albo chce się zgubić. A tu taka niespodzianka. Tym bardziej, że w połowie drogi moim przewodnikiem został Tobi, więc wcale nie spodziewałbym się gdybyśmy wpierdolili się w jakąś niefajną ulicę i mieli później przez to problemy.

Lecz zamiast wpierniczu życia błądziliśmy pomiędzy półkami w poszukiwaniu czegoś co by nam przypadło do gustu. Mi na szczęście prędko udało się znaleźć to co chciałem, czyli słodycze, które wyglądały jakby dało się je zjeść.

Tobiemu dłużej to zajęło, ale w końcu oboje zapłaciliśmy. Czekając na niego znalazłem sobie jakiegoś loda, który miał amerykańską nazwę. Wydawał mi się pewniejszy do zabrania niż izraelski więc to nim żywiłem się w drodze powrotnej.

Niby można by pomyśleć, że to taka zwyczajna czynność, ale przez ten cały czas czułem się dziwnie. Jakoś tak niezręcznie było mi lizać loda, gdy mój towarzysz szedł obok mnie, spoglądając czasem kątem oka czy nie zginąłem po drodze. Z początku próbowałem to jakoś przezwyciężyć, ale przez moje starania zakrztusiłem się.

Muśleliśmy się więc zatrzymać. Czułem okropny chłód w buzi i równie taki sam w przełyku, tylko przez niego trudniej się oddychało. Obito dłuższą chwilę klepał mnie po plecach, aż udało mi się jakoś doprowadzić do procesu oddychania. Uśmiechnąłem się lekko do siebie, po czym obróciłem głowę w stronę mojego towarzysza, który patrzył się na mnie uważnie. Od razu wiedziałem o co chodziło. Może i rzeczywiście teraz wyglądało to naprawdę źle, gdy stałem z czerwoną z wysiłku buzią, lekko podmęczony całym zajściem, a brodę miałem upapraną na biało, bo lody śmietankowe są najlepsze.

Od razu przetarłem twarz rękawem, nie chcąc nikogo tu przyciągać, po czym czym chwyciłem mojego towarzysza za nadgarstek i prędko skierowałem się w stronę, jak mi się wydawało, domu. Co jakiś czas poprawiał mnie, jeśli chodziło o właściwy kierunek, dzięki czemu się nie zgubiliśmy. Puściłem jego nadgarstek, kiedy stanęliśmy na pierwszych schodach hotelu, potem to on już szedł za mną. W milczeniu przebyliśmy drogę windą ja targany przemyśleniami, on chyba bujał w obłokach.

Kiedy jazda się skończyła wreszcie mogłem stanąć pod moim pokojem. Zabrałem się otwieranie drzwi. Ręce tak trzęsły mi się z podenerwowania i wyraźniej bliskości mojego towarzysza po boku, że upuściłem klucze na ziemię.

- Co ty wyprawiasz? - zbeształ mnie Obito z westchnieniem, kucając aby następnie wręczyć mi klucze w dłonie. Otworzyłem buzię chcąc coś powiedzieć, lecz brzdęk przedmiotu przypomniał mi co ja tu w ogóle robiłem. Dzięki temu wkrótce moje małe mieszkanko stało dla mnie otworem.

Nie wiem co się stało. Obito nagle zawołał "to do jutra!" i poszedł do siebie, nie czekając aż zatrzasnę mu drzwi przed nosem, czy podziękuję za cokolwiek. A w głębi duszy miałem taki zamiar. Mimo wszystko świetnie się bawiłem, ponad to Uchiha aż tak mi nie przeszkadzał. Znaczy, robił to, ale oswoiłem się z faktem, że tam po prostu był, na dobre i na złe.

- Kurwa, co się ze mną dzieje hm. Kompletna wtopa i płyn z mózgu. - Mruknąłem do siebie niezbyt miło zamykając drzwi, aby następnie powędrować na łóżko, na którym usiadłem przez pierwsze minuty jedyne co robiąc, to wpatrując się w ścianę. Dopiero po chwili wzbogaciłem tę czynność mamłaniem gliny w rękach.

Przestawałem rozumieć co się tu działo. Facet był całkowitym idiotą od siedmiu boleści lub rozważnym dupkiem od przeźroczystych rękawiczek. Te jego śmieszne osobowości zmieniały się bez większego schematu, od tak, więc jeśli dopadł cię pech trafiłeś na Tobiego. Mimo tego wszystkiego, faktu że znamy się taki krótki czas i, że wkurzał mnie jak cholera gdzieś tam czułem, że lubiłem spędzać z nim czas. I to okropnie mnie niepokoiło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro