Rozdział 2.10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Unagi – coś jak opiekany węgorz z ryżem. Nie próbowałam nigdy xD, ale podobno jest bardzo popularny wśród Japończyków, zwłaszcza w lecie, więc zapewne jest smaczny.

Tsuyu – pora deszczowa w Japonii. Zaczyna się na początku czerwca i kończy się mniej więcej w lipcu.

×××

Jak Obito skończył szperać w kablach, to nareszcie mogłem sobie zaświecić kolorowe lampki i poustawiać je tuż przy oknie, aby wszyscy ludzie mogli nocą zobaczyć, że u nas jest niezwykle oczopląśnie i tęczowo.

Znalazłem te elektryczne M&M's któregoś dnia, kiedy postanowiłem z nudów przeszukać jedno z wielu pudeł, jakie znajdowały się w naszym mieszkaniu. Z nudów… To nie tak, że obijałem się przez cały czas i w ogóle nie pomagałem Obito! Po prostu ten nadęty typek robił to wszystko na tyle zręcznie i dobrze, że właściwie lenistwo nakazało mi zostawić tę chwalebną robotę, więc skupiłem się na przetaczaniu się z boku na bok po podłodze i ogólnie rzecz biorąc naśladowaniu Satou Tatsuhiro (chociaż zbytnio nie miałem jak grać w różne dziwne gierki z ładnymi dziewczynkami, ale mniejsza o to).

Uchiha nie narzekał szczególnie. Zajmował się uparcie tymi instalacjami elektrycznymi przez ten tydzień z bezwzględnym wyrazem twarzy Gutsa. I grzebał tam, i grzebał w innym miejscu, i kręcił się po mieszkaniu, szturchając mnie czasem w bok nogą.

Wprawdzie w pozostałych porach dnia było niekiedy różnie, ale podejrzanie regularnie każdego wieczoru siadaliśmy sobie razem i jedliśmy kolację; najpierw same frytki, potem Obito niespodziewanie przyniósł unagi, co okazało się nadzwyczaj smaczne, więc zaczęliśmy żywić się wyłącznie opiekanym węgorzem z ryżem. Itadakimasu.

Wcinaliśmy to genialne danie w moment, a wyszczególniając ja, który podstępnie zwijałem przy tym mojemu chłopakowi sprzed pałeczek smaczne kąski. W zasadzie było to zabawne, jak tak pukałem niekiedy swoimi pałeczkami o jego. A jeśli udawało mi się wciągnąć do tej głupiutkiej igraszki mojego chłopaka to dopiero była atrakcja; naparzaliśmy się wtedy kawałkami bambusa niczym Jin i Mugen swoimi katanami. Różnie się to kończyło, ale wspaniałe było to, że udało mi się wygrać parę razy z tym Uchihą, nawet z moją aktualną, upokarzającą jednorękością. Przy czym raz niemalże wetknąłem mu pałeczkę do oka i gdyby nie odsunął się w porę, zostałby z pewnością bardzo konserwatywnie wyglądającym piratem. Mógłby wtedy odbywać rejsy po kałużach na ulicy podczas tsuyu.

Tak czy siak, po tym, jak Obito zakończył swoją historię z elektroniką w domu, przyszedł czas na zrobienie jakiejś zacnej podłogi, żebyśmy się czuli, chodząc po niej, jak królowie, a nie wieśniacy z chałupy pod laskiem.

– Pojedziemy dzisiaj do sklepu w porządku? – mówił Obito podczas śniadania, kiedy wrąbywaliśmy resztki unagi z poprzedniego wieczoru. – A skoro będziemy już szukać czegoś pod stopy, to przy okazji dobierzemy sobie jeszcze coś na ściany, farbę czy tapetę. Obiad będziemy mogli zjeść na mieście, jak nam dłużej zejdzie.

Unagi, ale z restauracji hm?

– Nie, nie – zaśmiał się krótko – Może… coś lepszego w ramach randki?

Byłbym się zakrztusił tym węgorzem, ale na szczęście moje ciało raz zrobiło coś pożytecznego i dzięki niemu jedzenie wylądowało w żołądku (choć i tak przełyk mnie palił niemiłosiernie).

– Tak – palnąłem i poczułem, jak moje policzki robią się różowe. Mimowolnie potarłem je gwałtownie ręką i sprecyzowałem: – Znaczy się… wiesz! Nie, że naprawdę chcę, ale tak w jakimś bardzo dużym stopniu chcę, chociaż tak nie do samego końca, jednak nie tak minimalnie nie chcę.

Mężczyzna zagapił się na mnie, po czym potrząsnął głową. – Przyjmę to za tak.

Właściwie to nie przeszkadzała mi szczególnie taka interpretacja moich słów. Może jedynie trochę uwierała mi w głowie niczym często sprzęty w spodniach postaci z hentai. Przecież ostatecznie mogłem w jakimś popapranym, ekstremalnym wypadku sam opłacić randkowe dania! Nie byłem aż taki biedny, żebym się jakimś sugar daddy'm wyręczał. I nawet za niego mógłbym sypnąć wyjątkowo złociszami z rękawa. Wyjątkowo. Gdyby przyszła mi na to ochota.
   
  
  
Szczęściem i wspaniałą wolą Jashina-samy Obito miał swoje auto już z powrotem; piękne, znów dobijająco czyste i zapewniające nam miły transport do sklepu budowniczego. Tym razem (mimo tego, że inni przekrętni klienci pokradli nam miejsca na parkingu) nie pokusiłem się, aby Palpatine'owym sprytem zmanipulować mojego chłopaka, żeby pędził przed siebie i zwinął nam jakieś godne stanowisko nim inna gadzina je zajmie. Jedną rękę wciąż miałem w gipsie, a kiedy szukaliśmy po parkingu skrawka niezajętej jezdni, wyjątkowo mi ona uwierała i byłbym pomyślał, że to ten pentagramopodobny znaczek na gipsie przywołał jakąś klątwę, jednakże Hidan ostatnio uświadomił mi, że wszyscy szczerzy wyznawcy jego najwyższego bóstwa są w jego łaskawych niewidocznych ramionach… więc ręka mnie telepała wewnętrznie jedynie z samej pamięci o niedawnym wypadku. Obito też wydawał się przybity, ściągając do siebie swoje ciemne brwi i wpatrując się w ciszy w drogę przed sobą. Innymi słowy, panowała, aż zbyt martwa atmosfera.

Dopiero jak wysiedliśmy z pojazdu, jakoś to minęło. Rozpostarłem zdrową rękę i obróciłem twarz w stronę słońca, które było cieplutkie i łechtało dziś ziemię swoimi jasnymi promieniami, choć widocznie Japonia musiała być dla niego jakąś obsraną dziurą, bo temperatura tutaj nie dorównywała żarowi, jaki panował w Izraelu na co dzień.

– Chodź, Deidei – kiedy Obito mnie zawołał, od razu do niego polazłem, żeby zrównać się z nim ramię w ramię. Wspólnie skierowaliśmy się w stronę sklepu, posuwając się spokojnie między rozstawionymi tu gęsto samochodami.

– Właściwie – spojrzał na mnie tymi swoimi zbyt ładnymi oczkami – jeszcze nie rozmawialiśmy szczególnie o tym, jakie chcemy te podłogi i ściany.

– Artystyczne hm! – krzyknąłem, po czym namalowałem gwałtownie ręką łuk w powietrzu, prawie uderzając przy tym Obito w nos; na jego szczęście zdążył zrobić wprawny unik. Nie, żebym się tym przejmował. – Wiesz, artysta artystą, ale samo bycie artystą nie sprawia, że nagle jesteś w stanie tworzyć wspaniałą sztukę. Co to, to nie hm!

Drzwi przed nami pochwaliły się swoją nowoczesnością i rozsunęły się, a jak znaleźliśmy się w środku, to powitały nas kolejne cuda współczesności jak klimatyzacja, która chłodziła strapionych i rozgrzanych ludzi momentalnie, aż robiła się gęsia skórka. Orzeźwienie było nadzwyczaj przydatne dla mnie w tym momencie, bo mi się w umyśle przejaśniło i odeszła precz już kompletnie samochodowa martwica, i japoński pseudo ciepły klimat.

– Każdy artysta, czego jestem cholernie pewny, potrzebuje jakiegoś bodźca, który natchnie twórczą duszyczkę. Wiesz, jakby ruszy strudzone słabymi i żałosnymi pomysłami serce, po czym popchnie je brutalnie w stronę złotych pół arcydzieł hm!

Obito pokiwał wolno głową, wpatrując się we mnie z bardzo podejrzaną fascynacją.

– Masz na myśli… wenę?

– Dla takich niewtajemniczonych we wspaniałość sztuki prostaków jak ty, to będzie ta tylko wena – machnąłem ręką pogardliwie – wy nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo cenne i drogie są nam te tchnienia Apolla! Artysta, który potrafi stworzyć coś niezwykłego bez weny, najprawdopodobniej jest szurnięty. Więc wnętrze musi być poruszające zmysły hm!

– Wnętrze poruszające zmysły, co? – uśmiechnął się figlarnie – Och, jednak może trochę cię rozumiem, skarbie. Czuję się bardzo zainspirowany, kiedy uprawiamy seks.

Oczami wyobraźni mogłem zobaczyć w tym momencie swoją twarz przypominającą pomidora. A ten idiota się szczerzył! Czy to jakieś dogłębny instynkt rozumu pokierował moją ręką w tej chwili, czy to wściekłość bądź niechlubne zawstydzenie, jakie mną wręcz telepało; tak czy siak zamachnąłem się i z siłą, o którym nigdy bym nie podejrzewał tego chucherkowego ramienia, przyfasoliłem Obito w nos.

BAKA!

Uchiha złapał się rękami za twarz, wydając z siebie jakiś bardzo nieszczęśliwie brzmiący dźwięk, po czym spojrzał na mnie załzawionymi oczyma:

– To miało być zabawne!

– Tak się zdławiłem śmiechem, że musiałem komuś przyłożyć, a byłeś najbliżej dupku hm!

– Rozwaliłeś mi nos – jęknął, odsuwając nieco dłonie od poszkodowanej części ciała i zauważyłem, że rzeczywiście płynie mu czerwono majestatycznie od nosa i po ustach. Prawie poczułem wyrzuty sumienia.

– Idę do łazienki.

I poszedł, a ja nie mając co zrobić ze sobą polazłem za nim, jednak nim to się stało, popatrzyłem się po grupce ludzi, która zdążyła zebrać się wokół naszego małego cyrku, jak zwykle wpychając swoje (jeszcze całe) nosy w nie swoje sprawy.

– I na co się gapicie hm?! – krzyknąłem na nich i pogroziłem im pięścią w wyrazie bardzo miłosiernej przestrogi. Dopiero potem podreptałem w ślady Obito.
   
    
    
Mężczyzna nachylał się nad zlewem i bardzo starannie starał się zatamować swój niewielki krwotok z nosa, a tymczasem ja, obserwując uważnie swoje odbicie w lustrze, poprawiałem kitkę na czubku swojej głowy, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że upiąłem ją krzywo. Cóż, kiedy liczba pracujących kończyn niespodziewanie zmniejsza się o jedną, nie wychodzi to na dobre. Zresztą już samo rozczesanie włosów stało się jeszcze bardziej uciążliwie niż dawniej! Trzeba się było z nimi szarpać niczym z jakimś wściekłym kotem albo mieć umiejętność bardzo plastycznego wykręcania ramienia, od czego widoku może się robić niedobrze. Niestety (albo stety) nie nabyłem nigdy takiej zdolności, więc musiałem skończyć właśnie tak… szturchając nieporadnie gumkę do włosów.

– Wiesz… naprawdę nie musiałeś uderzać mnie na środku sklepu – mruknął Obito, więc spojrzałem na niego kątem oka. Jak mu krew przestała cieknąć, to ostrożnie się wyprostował: – W ogóle nie musiałeś mnie uderzać.

– A–a co to miało znaczyć z tym seksem hm?! – dźgnąłem go mocno w ramię, na co Uchiha… założył ręce na piersi i nadymał policzki. Zmarszczyłem brwi wyraźnie, wpatrując się uważnie w jego… naburmuszoną buźkę. Czyżby on się obraził? Cholerny głupek!

– Hej! – pociągnąłem go za rękaw – Mówię do ciebie hm! Hej! Hej! Hej! He–

Znienacka zostałem przyciągnięty do Uchihy i ten bezczelnie ucałował mnie w usta. Jego ręka przyjechała dość pożądliwym gestem po moich plecach, a język bardzo prędko odnalazł szparę między moimi wargami. Nie mogłem nic poradzić na to, że wtedy moja ochota na ponowne uderzenie tego idioty nagle wyparowała, a nogi mi zwiotczały i zrobiło się goręcej, poza tym coś mokrego zetknęło się z moją buzią… Obito odsunął się ode mnie gwałtownie.

– Ojeju – dotknął swojego nosa palcami, a kiedy zauważył, że na powrót krew zaczęła z niego cieknąć, z nieszczęśliwą miną wrócił do nachylania się nad zlewem.
    
  
    
Kiedy Uchiha opanował już swój krwotok, wróciliśmy do właściwego sklepu, aby zająć się tym, po co właściwie tu przybyliśmy. Na szczęście nikt nie doczepił się do poprzedniej sytuacji (co możliwe, że było kolejną łaską Jashina-samy), więc w spokoju mogliśmy poleźć do alejki, w której trzymano wszelkie farbki. Kolor ścian był o wiele ważniejszy i bardziej interesujący do wybierania niż posadzka, dlatego nim najpierw postanowiliśmy się zająć.

– Chciałeś artystyczne ściany, tak? Jaki to więc kolor jest artystyczny twoim zdaniem? – Obito spojrzał na mnie pytająco. Popatrzyłem uważnie po miliardach przeróżnych odcieni normalnych barw, jakie się tu znajdowały i jeszcze nadane im przedziwne, pokręcone nazwy, których nawet nie chciało mi się przeczytać, a część jeszcze napisano w takich znakach kanji, które pierwszy raz widziałem na oczy. Zaprawdę, to jakiś chory psychicznie człowiek musiał wymyślać kolory kolorów.

– Tycjan? Oranż? Sjena palona?

– Po ludzku hm!

– Podoba mi się pomarańczowy.

– Co to miały być przed chwilą za herezje, huh? Pomarańczowy to pomarańczowy! – nadymałem policzki, na co mężczyzna zmarszczył lekko brwi.

– Nie każdy pomarańczowy to pomarańczowy. Popatrz, jak się różnią odcienie pomiędzy sobą – wskazał palcem na paletę.

– To jasnopomarańczowy i ciemnopomarańczowy.

Uchiha wydał z siebie rozbawiony pomruk, a następnie poczochrał mnie po włosach. Moja buźka mimowolnie zareagowała rumieńcami. Wstrętne, zdradzieckie policzki. Nie wiem, z jakiej podłej racji zostały przekupione i nie przestawały kolaborować z wrogiem. W tym aspekcie Jashina-sama się nie popisał. Co za świnia.

– Dzień dobry – naszą uwagę wnet zwróciła Japonka w sklepowym ubraniu. Już mi się zdawało, że nastał moment, gdy wyrzucą nas stąd bezczelnie, obejrzawszy, jak traktuję sprawiedliwie Obito z pięści, jednak brunetka zapytała: – Potrzebna państwu pomoc w wyborze kolorów? Czego szanowni państwo szukają?

– Zastanawiamy się nad pomarańczowym kolorem ścian w mieszkaniu – tym razem Obito mnie wyprzedził, zanim zdołałem jej nieszczególnie kulturalnie odmówić. Przy czym posłał pracownicy sklepu jeden z tych swoich przedziwnych firmowych uśmiechów, a ona odpowiedziała mu podobnym i nie byłem pewny, czy mi się robi niedobrze na widok tej większej sztuczności w środowisku naturalnym niż w plastiku w morzu, czy odebrać całą sytuację jako zabawną, ponieważ dwójka ludzi wyraźnie miała zaciesz z prezentowania sobie nawzajem własnych wyszczerzy.

– Och tak? – zaszczebiotała: – Do jadalni z pewnością większość odcieni tej barwy będzie idealna. Natomiast do sypialni radzę państwu wybrać coś łagodniejszego… może na przykład specjalnie dla pani taki odcień pomarańczu nakierunkowany na róż lub czerwień? Czerwień symbolizuje miłość i zdecydowanie sprzyja namiętności natomiast róż, będzie tutaj bardziej pacyficzny i spokojniejszy, lecz wciąż skojarzymy go z pięknymi uczuciami.

Obito najpierw parsknął cicho, po czym przyłożył sobie knykcie do buzi, ściągnął brwi i wykrzywił się, chcąc widocznie powstrzymać śmiech, jaki nim targnął. Poczułem mimowolnie jak zalewa mnie krew, a moja twarz już kompletnie robi się buraczana. Nie wiedziałem, czy zapaść się pod ziemię, czy może przyłożyć niechlubnie pracownicy, a może tym razem pokusić się o złamanie nosa mojemu chłopakowi. Ostatecznie tupnąłem i oburzonym głosem krzyknąłem:

– J-jestem kurwa chłopakiem!

Kobieta, rozumiejąc swój błąd, zaczęła mnie serdecznie przepraszać, a Obito nie mogąc się dłużej powstrzymać, roześmiał się tak, że musiał podeprzeć się o jedną z szafek.
   
     
    
Ostatecznie pozostaliśmy przy pomarańczowym. Dobranie do ścian adekwatnej podłogi nie było już tak wielkim trudem i na szczęście dla świata nikt przy tym już mnie nie pomylił z kobietą, więc nie musiałem przeprowadzać apokalipsy na tych wszystkich pomylonych ludzkich istotach.

Zakupiliśmy sporo puszek z farbami i panele, skoczyliśmy na tamto randkowe unagi, a następnie wróciliśmy do domu. Tam postawiliśmy większość pakunków w kącie i zabraliśmy się do paprania ze ścianami. Wprawdzie, jeśli chodzi o posadzkę, mogliśmy zostawić proste maty tatami, ale wspólnie pogardziliśmy tym japońskim akcentem i poszliśmy na zachodni styl.

Z pędzlami najpierw ruszyliśmy na duży pokój i tam zaczęliśmy wszystko dość nieporadnie smarować, ale w zasadzie wychodziło to nam całkiem godnie. W pewnym momencie chciałem Obito poszczuć pędzlem, a on zasłonił się swoim i zaczęliśmy się nimi stukać, ale wnet zadzwonił mu telefon.

– Moment, Dei – sięgnął do kieszeni, a ja korzystając z okazji, fajtnąłem go po twarzy moją prowizoryczną bronią masowej destrukcji, na co ten wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk.

– Osz ty. Za chwilę się z tobą rozprawię – mruknął złowieszczo, wyjął sprzęcik i spojrzał na wyświetlacz.

– Tak, tak.

– Szef dzwoni – wymamrotał takim tonem, jakby oczekiwał, że skoro to taka ważna rozmowa z pracy, to nie będę mu przeszkadzać. Wyjątkowo w takim specjalnym wypadku postanowiłem się zlitować nad nim i nie tyrpałem go, a zainteresowałem się oglądaniem swojego pędzla… ale z ciekawości słuchałem, co mój chłopak miał takiego do powiedzenia.

– Dzień dobry. Tak, mam wolne jeszcze. Nie, jestem w Tokio. Och. To bardzo przykre – wypatrzył się we mnie i chcąc nie chcąc, zacząłem się też gapić na niego. Mężczyzna zmarszczył lekko brwi – Ro… zumiem. Oczywiście, jak pan sobie życzy. Do widzenia.

Rozłączył się, po czym westchnął i schował z powrotem telefon, a następnie sięgnął do swojej twarzy i przesunął palcem po fragmencie ubrudzonym farbą:

– Mają tajfun w Stanach Zjednoczonych i odwołali lot jednemu dżentelmenowi – spojrzał na swój pomarańczowy palec, a następnie puknął mnie nim w czoło, na zmarszczyłem mimowolnie brwi: – Miał lecieć do Pekinu na spotkanie firmowe, a teraz nie zdąży, nie ma szans. Więc szef zadzwonił do mnie, abym poleciał stąd za niego. Bardzo miło poprosił i obiecał, że przedłuży mi wolne za te dni, które przepracuję. Nie, żebym miał jakąś możliwość odmowy zapewne.

– A...ha.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro