Rozdział 2.11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nim się obejrzałem, byliśmy już na lotnisku i pozostało mi wyłącznie pożegnać mojego chłopaka, który odziany w schludny garnitur, wybierał się na samolot.

Przy czym nie potrafiłem powstrzymać moich zdradliwych policzków od czerwienienia się, kiedy ukradkiem przyglądałem się i mimowolnie upajałem tym, jak ubranie opinało się na szerokich ramionach mężczyzny, aż od guziczków ciemny materiał marszczył się w bardzo artystyczny sposób. Wprawdzie Obito regularnie w czasie drogi żalił się:

– Powinienem w końcu kupić sobie większy… jeszcze mi się spodnie porozrywają, jeśli długopis mi spadnie i będę musiał się schylić. To dopiero byłby wstyd, a jeszcze dodatkowo w pracy! Nie sądzisz, Dei-Dei? Chociaż ludzie, z którymi się spotykam często, są również znużeni tą koniecznością noszenia tych wszystkich schludnych ciuchów, więc może jedynie by machnęli na to ręką.

Nieszczególnie potrafiłem sobie wyobrazić, jak jakiś wielki szefuńcio albo pani wielka szefuńcio, którzy w swoich zaciśniętych mocarnych pięściach trzymali gigantyczne firmy, zarabiające dziennie więcej niż ja przez całe moje marne życie, mieliby po łebku potraktować rozpadające się gacie jakiegoś koleżki ze spotkania z firmowego, ale ostatecznie to Obito zataczał się w takich kręgach, więc on musiał mieć rację. Ja natomiast byłem ekspertem od wszelkich sekt, dziwnych opętań i wyznań! Wprawdzie fortuny z tego człowiek nie zbijał, ale przynajmniej życia nie miałem obsranego w jakieś skomplikowane, nudne krzaczki.

Obito miał i Obito poprawiał nachalnie swój biały kołnierz, który w jakimś sensie pasował mu do całego ubioru.

– Po co się tak odpierniczasz, skoro mówiłeś, że przed twoim spotkaniem zatrzymasz się w jakimś hotelu, hm? – wydawało mi się to co najmniej niezrozumiałe.

– To wyjazd służbowy, więc zamierzam wyglądać na nim jak właśnie podczas wyjazdu służbowego – stwierdził i odsunął ręce do ubrania, a następnie zagapił się na moją twarz, jakby na coś czekał. Gdy posłałem mu zdezorientowane spojrzenie, westchnął cicho, po czym jego dłoń znalazła się na moim policzku, który dodatkowo dał o sobie znać.

– Mogę liczyć na całusa na pożegnanie?

– Mo...że? – nadymałem lekko policzki, a następnie postanowiłem dźgnąć dość porządnie bruneta prosto w klatkę piersiową: – Odpowiedź jest oczywista, więc po co w ogóle pytasz hm?!

Uchiha wydał z siebie coś na kształt usatysfakcjonowanego pomruku, a następnie schylił się i pomalutku posmakował moich ust z wyraźną czułością, która wydała mi się słodsza niż przeróżne słodkości, jakie miałem ostatnio okazję zjeść. Nawet przestało mi przeszkadzać, w jakim miejscu się znajdowaliśmy; zatłoczone lotnisko, powiedzmy sobie szczerze, nie było najlepszym miejscem na gejowe czułości, ale dopóki Obito pieścił moje wargi swoimi, nie zwracałem uwagi właściwie na nic innego.

Samolubnie zgarnąłem ten moment wyłącznie dla nas i również ta część mnie, która wręcz uwielbiała kolaborować oraz odprawiać różne szalone cyrki pokierowała moimi placami, które chciwie (naprawdę chciwie niczym łapy Kakuzu sięgające po pieniądze) zacisnęły się na marynarce i nie pozwoliły Obito tak prędko się wycofać z czułości. Jednak wspaniały Jashin-sama krótkim przebłyskiem rozsądnej świadomości uzmysłowił mi, iż ostatecznie staliśmy w ogromnej hali pełnej ludzi, których jakąś część z pewnością musiała mieć niezłe widowisko z aktualnej sytuacji. Z tą myślą zdołałem się oderwać od Obito, a gdy mój mózg został oświecony w pełni, oblałem się ostrym rumieńcem, a następnie jak poparzony przyciągnąłem ręce do siebie.

– Podobał mi się ten całus – Obito odezwał się pierwszy z tym swoim szarmanckim uśmieszkiem. Postanowiłem oszczędzić jego nos, więc skupiłem mięśnie na trzymaniu moich pięści w ryzach. – Mógłbyś częściej całować z taką… pasją.

– Wydawało ci się hm! Po prostu… jakoś tu gorąco hm! – zamachałem ręką w powietrzu, na co mężczyzna wydał z siebie rozbawione parsknięcie.

– Jasne, jasne – tym razem posłał mi swój najprawdziwszy, ładny uśmiech, a następnie klepnął mnie lekko po głowie: – Zobaczymy się wkrótce. Chcesz, żebym do ciebie wieczorem zadzwonił?

Wzruszyłem ramionami, a następnie potaknąłem i Uchiha wydawał się usatysfakcjonowany taką odpowiedzią. Grabnął swoją torbę, po czym odwrócił się i poszedł w swoją stronę. Zostałem sam na tym lotnisku pełnym ludzi.
  
  
  
Następnego dnia złożyło się tak, że zdjęli mi bandaż i nic tak bardzo mnie nie ucieszyło, jak zobaczenie swojej cuchnącej ręki bez gipsu. Hidan swoim wariackim nastrojem tylko mnie jeszcze bardziej podekscytował i skończyło się na tym, że po wyjściu z gabinetu lekarza, zaczęliśmy się drzeć, skakać, i ogólnie zachowywać jak jakieś nieboskie istoty, nie przejmując się ani trochę ludźmi, którzy na taki niecodzienny widok robili oczy okrągłe jak pomidorki. Energia, mogąca bez żadnego oporu tryskać z ciała, była czymś wspaniałym i kochałem, kiedy mnie rozsadzała, a Hidan najprawdopodobniej odziedziczył tę dziwną tendencję po mnie.

Niestety nie mogliśmy przeszaleć tego dnia pomimo naszych gorących pragnień. Zachowywanie się jak pajace publicznie było niestety poza naszym zasięgiem, więc postanowiliśmy zgodnie, że będziemy się zachowywać jak pajace prywatnie.

Właściwie to była moja wina, ponieważ uparłem się przy tym, aby pomimo nieobecności mojego chłopaka zająć się malowaniem ścian. Wprawdzie podczas naszej wczorajszej rozmowy wspomniał coś o tym, że nie muszę się tym trapić w samotności… ale co on był, moją matką, żebym się go słuchał?! Jeszcze ta moja złośliwa natura buzowała we mnie i namawiała mózg (zresztą bardzo skutecznie i przekonująco), aby właśnie zrobić na przekór jego prośbom i popaćkać pędzlem te nieszczęsne ściany. I tak skończyliśmy; umywszy rękę wcześniej w zlewie i zdążywszy sobie przy tym pomoczyć pół koszulki i rękaw, stanąłem przed połacią ściany, po czym rozpocząłem żmudne malowanie jej ostrą, pomarańczową farbą w akompaniamencie Hidana, siorbiącego przez słomkę swój sok owocowy, który w rzeczywistości był jedynie kolorową breją cukru w opakowaniu z owocami.

– Co za gówniany oczojebny kolor sobie wybraliście – skomentował szarowłosy, na moment odrywając się od napoju. – Pomarańczowy kojarzy mi się z tymi pieprzonymi dyniami z Halloween, kiedy ci wszyscy gówniani Amerykańce robią sobie te wstrętne imprezy. Same w sobie właściwie nie są takie skurwione, ale oni powinni świętować wtedy istnienie Jashina-samy, a nie jakiś wyimaginowanych pizd!

– Ostatnio mówiłeś, że każdy dzień jest dniem odpowiednim do modlitw do Jashina-samy hm – prychnąłem.

– Bo jest kurwa! Tylko to taki ból dupy patrzeć jak cała masa ludzi cieszy się z jakieś pomylonych rzeczy, zamiast przejrzeć na oczy i się nawrócić – aż musiał wstać z ziemi i podejść do mnie, po czym przybliżyć twarz do mojego policzka: – Nawet taka sraka jak ty się nawróciła!

Mimowolnie cisnęło mi się do ust pewne bardzo istotne dla mnie pytanie, a że Hidan to jednak był mój dobry kumpel, niemalże bez zastanowienia wypaliłem:

– Sraka hm?! Z ciebie też była sraka, zanim nawróciłeś się pewnie, co?!

Hidan ściągnął delikatnie brwi, wziął łyka swojego słodkiego paskudztwa i rzekł: – Na szczęście przejrzałem na oczy.

Ten przedziwny Jashinista nieużywający w jakimś zdaniu żadnego przekleństwa był doprawdy niesamowicie rzadkim zjawiskiem, które najlepiej byłoby utrwalić na filmie, a następnie wysłać do telewizji, aby rozgłosili wszem i wobec ten przełom i dwie trzecie ludzkości mogło doznać zaskoczenia i szoku. Tym razem jednak straciłem okazję i musiałem zadowolić się w samotności tym zdarzeniem, któremu nikt nie uwierzy. No, może z wyjątkiem Kakuzu. Cholera wie, jak głęboko Żyd zdążył wbić się w gacie Hidana, bo ich relacje były czasem takie poszczane, że zastanawiałem się, jak oni są jeszcze w stanie ze sobą koegzystować w jednym domu. Wprawdzie Hidan skory był zawsze bardzo hojnie dzielić się swoimi przeżyciami z własnego życia seksualnego, ale rzadko mogłem usłyszeć od niego jakieś choćby wspominki o jego… romantycznej części relacji z tamtym starym zgredem. A byłbym sobie dał kitkę uciąć, że ona istniała! Może kiedyś uda mi się namówić Obito, aby ze mną przeprowadził stalking i dochodzenie na ten temat?

– Ej – Hidan szturchnął mnie w ramię i to przywołało moje myśli do jakiejś rzeczywistości. – Co chcesz na urodziny kurwa?

– Dałeś dupy Kakuzu i już nie skąpi ci grosza hm? – prychnąłem rozbawiony, a przez twarz Hidana na moment przeszedł rumieńcem, po czym mężczyzna roześmiał się swoim typowym tonem.

– Ten bezbożnik nie ma nic do gadania w sprawie moich pieniędzy kurwa! – wypiął dumnie pierś: – Czy będę sobie kupował dziwkę, czy czekoladę, kupię sobie tę dziwkę albo czekoladę i chuj mu w dupę! I w sprawie samych urodzin Dei, możesz być cholernie pewny, że jak tylko będzie parę po północy, wbiję ci do tej wstrętnej, pomarańczowej chałupy i będziemy razem oblewać powolne umieranie i zamienianie się siwych dziadków! Chuj w dupę też twojemu uchihowemu sponsorowi, bo to ja kurwa zaklepuję sobie twoje truchło i jestem pierwszy! Pierwszy!

Pokiwałem gwałtownie głową, po czym gwałtownie machnąłem rękami, chcąc tym samym wyrazić moje podekscytowanie pomysłem przyjaciela; farba z mojego pędzla omyłkowo opuściła go i kilka większych kropel wylądowało na twarzy Hidana, który wydał z siebie coś jak bardzo zwierzęce warknięcie. To był zaledwie moment i potoczyliśmy się po podłodze, po czym zaczęliśmy się szamotać, co z trzeciej perspektywy zapewne musiało przypominać bardziej walkę dwóch spoconych goryli na wybiegu w ogrodzie zoologicznym. Cóż, mieliśmy z tego taką samą albo i większą frajdę niż te zwierzaki. I żaden z nas nie miał futerka.
  
 
 
Spędzanie czasu z Hidanem przez te niecałe dwa dni bez mojego chłopaka to ogólnie było ZOO w ludzkiej postaci, jednakże właściwe bardzo dobrze się bawiłem. To śmieszne uczucie, które mi towarzyszyło w momentach, gdy uchihowego półgłówka było brak, gdzieś odeszło na bok, ale i tak tkwiło tam z tyłu mojej głowy i uparcie jak osioł przypomniało mi o swoim istnieniu, przez co, kiedy w domniemaną godzinę powrotu Uchiha się spóźniał, niemalże dostawałem drgawek i piany z ust. Potem spamiłem Hidanowi wiadomościami, w których wyzywałem mężczyznę, a pod koniec krążyłem po mieszkaniu w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. A miał być tuż po południu!

Już myślałem, że tam zdechł; po raz kolejny rozpirzył się gdzieś swoim czyściutkim samochodem czy któremuś wysoko postawionemu szefuńciowi jednak nie spodobało się, gdy mu się rozdzierał garnitur i postanowił potraktować go wyjątkowo po mafijnemu, ale wtem rozległ się dźwięk otwierania drzwi. Taki charakterystyczny stukot klucza. W pędzie do przedpokoju zdążyłem uderzyć się w łokieć, więc dotarłem na miejsce nie dość, że w cholernym zniecierpliwieniu, ale i dobijającej rozpaczy i nieszczęściu.

– Obito! – mężczyzna widocznie rozkojarzony, obrócił głowę w moją stronę.

– Dei–

– Ile można się spóźniać hm?! – uderzyłem go w ramię, po czym puknąłem go agresywnie palcem w klatkę piersiową, jak gdybym chciał mu zrobić dziurę pośrodku mostka. – Nie, żebym aż tak tęsknił, ale… jednak chyba troszeczkę i to niesprawiedliwe, że tyle kazałeś mi czekać gnojku!

– Och… – wreszcie jego wzrok spoczął na mnie: – Wybacz… ty to wszystko zrobiłeś?

– He?

– Ściany – ręką zakreślił przestrzeń wokoło: – Pomalowałeś wszystkie ściany. A mówiłem, że nie musisz i razem się tym zajmiemy, kiedy wrócę.

– Tak… tak wyszło! – fuknąłem i założyłem ręce na piersi. Wpatrując się w jego twarz, zauważyłem jak… jego policzki gwałtownie oblewają się rumieńcem. Mój mózg przez chwilę przestał działać, zanim wreszcie się otrząsnął:

– C–co to ma być za mina hm?!

– Jestem wyłącznie mile zaskoczony – wymamrotał, a kąciki jego ust, aż same wydawały się skakać w górę: – Teraz jestem pewny, że zdążymy skończyć to wszystko przed twoimi urodzinami. Przyznam, że nie mogę się doczekać; świętowania ich w naszym nowym domu!

Musiałem przyznać, że było to przemiłe uczucie, gdy nagle moje serce zaczęło mi podchodzić do gardła na te słowa. Bardzo miłe.

×××

Jeszcze jeden rozdział (。•̀ᴗ-)✧

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro