Rozdział 2.3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"To była prosta droga."

Zwyczajny, nieco wąski odcinek wzdłuż, którego stały rzędy ciemnych drzew, chylące się łagodnie w stronę jezdni. Dodawało to trochę uroku temu miejscu i zdecydowanie przyjemniej prowadziło się samochód. Wolałem podróżować autem po takich klimatach, niż w środku ruchliwego miasta, gdzie wszyscy wpychali się swoimi pojazdami pod koła twojego wozu, aż człowiek mógł oszaleć i miał ochotę jedynie walić z całej pety w klakson, jednocześnie wyzywając całe społeczeństwo.

A w towarzystwie przyjaciół tym milej spędzało się czas podróży. Wszystkiemu przygrywała piosenka jakiegoś amerykańskiego zespołu, której nazwa nie zanotowała mi się w pamięci. Starałem się więc wyłapać słowa wykrzykiwane przez artystów muzycznych w czasie refrenu w nadziei, że okażą się one tytułem tego dzieła. Ta muzyka strasznie przypadła mi do gustu, pewnie ze względu, że wręcz ubóstwiałem ten gatunek. Gitarowe solówki, krzyczany tekst i zapewne bardzo chaotyczne i wyplamione na czarno teledyski.

Reszcie nie przeszkadzały podobne dźwięki dochodzące z radia. Kakashi siedział wyluzowany obok mnie, przemykając wzrokiem po linijkach jednej ze swoich erotycznych książek, natomiast Rin miała miejsce z tyłu, skupiona na telefonie. Prawdopodobnie przeglądała jeden z mediów społecznościowych, odpisując na komentarze swoich fanów pod ostatnim zdjęciem, które wstawiła.

Cóż, cieszyła się dużą popularnością na choćby Instagramie za jej wygląd. Była przecież śliczna. Miała kształtną buzię i błyszczące brązowe oczy oraz utrzymane w nieco innym odcieniu, mięciutkie włosy, sięgające jej do połowy szyi. Jej sława była zdecydowanie zasłużona.

Szczerze mówiąc, ja byłem jedną z tych osób, które podziwiały Noharę za jej urok. Choć stałem na wiele lepszej pozycji, bowiem znałem dziewczynę osobiście. Nie widziałem wyłącznie postaci na obrazku, ale miałem możliwość poznać jej charakter; zobaczyć na własne oczy śliczne uśmiechy i wrażliwość, z jaką traktowała cały otaczający ją świat.

W tym momencie Kakashi z hukiem zamknął książkę i westchnął.

– Skończyłeś czytać? – Zapytałem go, nie spuszczając jednak wzroku z drogi przede mną. Przy okazji obserwowałem dość sporego konika polnego o barwie intensywnie zielonej. Zwierzę znalazło się na szybie od strony zewnętrznej w jakiś niewytłumaczalny sposób i trwało tak już dłuższy czas. Jednak nie miałem serca próbować strącić owada za pomocą wycieraczek, bo mogłoby to go zabić.

– Tak. I wciąż nie podoba mi się stosunek brata głównej bohaterki do jej przyjaciółki. Mam na myśli… Ten ich pocałunek to coś okropnego. Nigdy nie zaakceptuję tego shipu. Chcę, żeby on wrócił do swojej byłej. Wtedy to było zmysłowe i takie… – Zmarszczył brwi, szukając w głowie odpowiedniego słowa. Po chwili potrząsnął głową. – Mogłeś poczuć uczucia, jakie autor przelał na kartkę, podczas pisania tego dzieła.

– Masz na myśli nadmierne podniecenie dużymi piersiami? – Byłem pewny, że Hatake w tym momencie oblał się czerwienią. Tylko czy ze zdenerwowania, czy zawstydzenia? Dobre pytanie. Tak czy siak, nie miałem zamiaru komplikować bardziej życia mojemu przyjacielowi, jednak usłyszałem rozbawiony chichot Rin. To był moment. Moje policzki pokryły się delikatnym rumieńcem, a serce przyspieszyło. Takie zdobycie uwagi akurat tej dziewczyny… Czasami wciąż mi się przytrafiała taka potrzeba. Wprawdzie nie było to tak częste i natarczywe jak dawniej, gdy byłem w stanie jej niebo przychylić, ale nadal strasznie na mnie działało.

Mimowolnie zacząłem rozmyślać, jak moja przewaga nad przyjacielem może wzrosnąć. Padło na radio, w którym muzyka zmieniła się na Fuyu no Hanashi, czyli ulubiony utwór Kakashiego, co nasza cała trójka wiedziała. Kliknąłem odpowiedni przycisk i zmieniłem kanał na inny. Zaczęła lecieć jakaś przyjemna melodia, chyba z Gwiezdnych Wojen. W głębi serca cieszyłem się tym małym tryumfem.

A przynajmniej do czasu, gdy Hatake znów przestawił na swoją ulubioną piosenkę. Nie leciała długo, bo chciałem postawić na swoim. Chwilę tak papraliśmy się z radiem.

Z początku towarzyszyła temu tylko wymiana zdań i o parę za wiele gniewnych słów, które powyłaziły z naszych ust pod wpływem emocji. Dopiero gdy poczuliśmy w żyłach chęć wojny, zaczęliśmy się przepychać. To ja pierwszy go szturchnąłem, a potem wszystko potoczyło się szybko, niczym prędkość, którą potrafi rozwinąć Pan Niezabijski, jeśli najdzie go ochota.

– Przestańcie się przepychać i kłócić! – Rin podniosła nieco głos, jednak gdy jej prośby nie podyktowały, odpięła pasy bezpieczeństwa i próbowała nas jakoś rozdzielić. Jednak okazało się to trudniejsze, niż można by zakładać. Byliśmy dorosłymi mężczyznami, a ona była tylko drobną kobietą.

A w pewnym momencie po prostu to się wydarzyło. Samochód uderzył potężnie o inny pojazd, a nami szarpnęło silnie. Pas wbił mi się bezlitośnie brzuch, aż frytki z McDonald's podeszły mi nieprzyjemnie do gardła. Przez ułamek sekundy mogłem obserwować to wszystko. Odłamki szkła wirujące w powietrzu, konika polnego, który leciał gdzieś na bok, machając skrzydełkami w akcie paniki, migające iskry, gniotącą się blachę auta oraz drobne kropelki potu, które śmigały gdzieś przed moimi oczami. A następnie, wszystko po prostu ruszyło gwałtownie. I zapadła ciemność.

Na ścianie nad moją głową siedział dość duży, intensywnie zielony konik polny. Naprawdę spore cholerstwo, które osiągnęło rozmiar dwóch trzecich mojej dłoni, a przynajmniej tak mi się zdawało. Za dużo się jednak nie naoglądałem tego zwierzaka, bowiem nagle odpadł od ściany i zleciał mi na twarz. W pierwszym odruchu wrzasnąłem i zacząłem trząść łbem jak grzechotką, niemalże spadając z krzesła.

Dopiero po chwili ogarnąłem się w miarę i już będąc uspokojonym, oparłem się plecami o niewygodne, plastikowe oparcie. Przeczesałem dłonią, roztrzepane włosy, których pojedyncze kosmyki sterczały mi teraz samowolnie w różne strony i westchnąłem cicho. Siedziałem w tym samym miejscu już blisko czwartą godzinę, czekając aż pozwolą Deidarze wreszcie wyjść.

Nasz wypadek może i wyglądał groźnie na początku, ale w rzeczywistości ostatecznie była to tylko nieprzyjemna stłuczka. Nie mieliśmy wystarczająco długiej drogi, aby przyspieszyć do niebezpiecznej prędkości, jak również na paniczne krzyki mojego chłopaka nacisnąłem od razu hamulec. Tym razem nie było tak potężnego szarpnięcia ani ostrego szkła, manewrującego w powietrzu. Jedynie brzydko rozwalony przód, zbity bok i szyba, na której rozrysowały się długie pęknięcia. Nam dodało to tylko nieco zadrapań i bolące kiszki od pasa bezpieczeństwa, plus złamana ręka blondyna, którą teraz właśnie zajmowali się lekarze.

Niestety, mnie nie zamierzali wpuścić z jakichś nieokreślonych powodów, więc sterczałem na pustym korytarzu od niepamiętnych czasów. Jedyną rozrywkę, jaką sobie znalazłem to kopulujące muchy, wypalająca się żarówka w lampie i konik polny sprzed chwili. Innymi słowy, zdążyłem już zwariować wewnętrznie.

Jednak w końcu doczekałem się. Ledwie drzwi stanęły otworem, a podszedł do mnie Deidara. Nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, że jego prawa ręka została do połowy przedramienia zagipsowana.

– Więc… jesteś wreszcie! – Podniosłem się z niewygodnego krzesła i przeciągnąłem zastałe kości.

– Nareszcie hm! Trzymali mnie tam bez potrzeby przez większość czasu. – Prychnął młody chłopak. – A jeszcze wcześniej powiedzieli do mnie proszę pani. Dopiero jak któryś z nich oberwał w kostkę, to zrozumieli z kim naprawdę mają do czynienia! Kretyni! Przecież mam głos jak facet! Poza tym jestem pła… Przestań się śmiać, ośle!

Dostałem w niego po głowie, ale i tak z trudem zahamowałem śmiech, który wręcz cisnął mi się na usta. Ta sytuacja po prostu wydawała mi się zabawna. Albo po prostu byłem taki zmęczony siedzeniem na dupie w jednym miejscu, że mi już odbijało. Dawniej te cztery godziny minęłyby o wiele szybciej. Miałem wtedy przy sobie Tobiego, który gadał do mnie tak często, że rzadko w mej głowie panowała cisza. A aktualnie było jej, aż zanadto. Moja czaszka zaczęła wydawać się ogromna, aż moje myśli odbijały się w niej echem. Cóż za dziwne uczucie.

– Tak, tak… Jak tam twoja ręka?

– Możesz porysować sobie pisaczkiem po gipsie, hm. – Rzekł, dość naburmuszonym tonem. – Ale potraktuj to jako zaszczyt.

– Oczywiście. – Powiedziałem miękko, jednocześnie przestępując progi szpitala. Odruchowo przyjrzałem się otoczeniu.
Górne piętra budynków ładnie wyglądały w blasku zachodzącego słońca, natomiast w dolnej części zabudowań błąkał się przyjemny, letni mrok. Nie uznałbym tego jednak za nadzwyczaj romantyczną scenerię, bowiem po ulicy jeździło sporo aut, które trąbiły na siebie nieustannie, jakieś starsze panie prowadziły dość głośną dyskusję ze starszymi panami, na tyle w jakim stopniu wygrażanie sobie nawzajem laskami sprowadzało się do cywilizowanej rozmowy, a gołębie w pokaźnej grupie siedziały na pobliskim drzewie, które zostało przez nie już doszczętnie obsrane. Ale cóż, zrobić, świata w moment nie zmienię, a autem wrócić nie możemy już pojechać nigdzie.

– Chętny na spacerek? – Zapytałem chłopaka, ale ostatecznie nie poczekałem na odpowiedź. Po prostu wziąłem go za rękę i pociągnąłem w drogę. Przechodniom specjalnie to nie przeszkadzało, prawdopodobnie dlatego, że brali Deidarę za dziewczynę, ale przecież nie będę się o to wykłócać z nimi wszystkimi. Skoro nadarzyła się okazja, to trzeba z niej koniecznie korzystać.

– Obito! Zatrzymaj się! – Zakrzyknął w pewnym momencie blondyn. Byliśmy już po minięciu paru przecznic, okalanych podobnymi barwami co te przy wyjściu ze szpitala.

– Stoję w miejscu.

– Właściwie… Mieliśmy iść na karaoke, nie? – Mruknął pod nosem, odwracając wzrok w byle jaką stronę. – Więc skoro już tu jesteśmy, to moglibyśmy zobaczyć, jak to działa.

– Wydzieranie się w aucie już ci nie wystarcza?

– W-wcale nie darłem się tak głośno! Poza tym, gdyby nie ja to byś trafił centralnie w tamto auto! Prosto w logo firmy, hm! – Wykrzyknął wściekłe artysta, na co ja jedynie pokusiłem się, aby podnieść ręce do góry geście obronnym. Wkurzanie jego może i było nieodłączną częścią naszego spotkania, jednak chciałem również zobaczyć jego uśmiech i radość wypisaną na twarzy.

– Wiem. Twoje zasługi są wprost nieocenione. – Mruknąłem nieco zbyt prześmiewczo, niż zamierzałem, przez co po chwili oberwało mi się w czubek głowy od zaczerwienionego od złości chłopaka. Syknąłem cicho, rozcierając bolące miejsce.

– Gdybyś umiał jeździć, to nie byłoby problemu!

– Odezwał się. Gdzie twoje prawko, kolego? – Blondyn otworzył buzię, po czym zamknął, a następnie skrzywił się i prychnął:

– Jestem na tyle bogaty, że mogę podróżować bez jakiegoś zepsutego auta hm!

Chciałem mu jeszcze dopiec, ale uznałem, że nie warto. Po co miałbym niby chłopakowi bardziej szargać nerwy? Żeby potem oberwać albo żeby zaczął się na mnie drzeć? Wprawdzie było to dość zabawne i dostarczało mi rozrywki, jednak wolałbym, abym nie tylko ja mógł być zadowolony z naszej znajomości. Machnąłem więc ręką w myślach i przybrałem na jeden z moich firmowych uśmiechów.

– Oczywiście. Pewnie masz rację, skarbie. – Powiedziałem tylko dość luźnym tonem głosu. Deidara jedynie odburknął coś niewyraźnie w odpowiedzi, sfajczony na twarzy doszczętnie. Niestety nie dowiedziałem się, co tam mamrotał, bo tylko pociągnął mnie na to nieszczęsne karaoke.

Ten rodzaj rozrywki był dobrym wyborem. Można było przekonać się, jak blondyn wspaniale wypluwa z siebie kolejne zwrotki hymnu ZSRR oraz skrzeczy nieprzystojnie hymn Niemiec. Mnie natomiast przypadły jakieś wesołe openingi z anime, przeznaczone głosem dla płaskich nieletnich dziewczynek, więc moje występy brzmiały dość komicznie.

Tak czy siak, zabawa była przednia. Po tym zatrzymaliśmy się jeszcze raz, bowiem Deidara chciał kupić sobie jakieś chemiczne świństwo do picia, a następnie już do końca drogi doszliśmy w ten sposób. Pożegnałem blondyna przy jego domu, a następnie pokierowałem na metro, unikając jak można kontaktu z szurniętymi sąsiadami mojego chłopaka.

W ciągu tej pseudo krótkiej wycieczki moje nieruchawe nogi, przeznaczone do siedzenia całymi dniami przy biurku, uznały, że nie chcą dłużej być mi posłuszne i moim podejrzanym wybrykom. Zaczęły mnie okropnie boleć, więc ratowałem się tym podziemnym środkiem transportu. Schodzenie tam było uciążliwe o tej porze, moim zdaniem. Było sporo ludzi, a białe światła nieprzyjemnie raziły mnie w oczy. Musiałem odczekać chwilę na odpowiedni pociąg i nie czułem się z tym najlepiej.

– Mamusiu? – Gdzieś przez gwar rozmów, przebił się do moich uszu dziecięcy głosik. Zerknąłem kątem oka w prawo. Jakaś mała dziewczynka stała ze swoją matką za rękę i wgapiała się we mnie bezwstydnie.

– Tak, słońce? – Kobieta skupiła wzrok na córce.

– Czemu ten pan ma takie kreseczki na twarzy? Co mu się stało? – Skrzywiłem się lekko i odwróciłem głowę w zupełnie inną stronę. Nawet nie przysłuchiwałem się, co odpowiedziano małej. Szczerze mówiąc, nawet nie chciałem wiedzieć, co takiego rzekła jej rodzicielka. Jakie kłamstwo najprawdopodobniej jej wcisnęła.

Żałowałem też, że nie ubrałem dziś czegoś z kapturem bądź wysokim kołnierzem. W miejscach publicznych to pozwalało mi się zazwyczaj ukryć się przed niepożądanymi spojrzeniami przechodniów bądź chociaż dawało wrażenie złudnego bezpieczeństwa, dzięki czemu czułem się raźniej. Wprawdzie czasem, gdy było zbyt gorąco, tak jak w Izraelu i Jordanii, chrzaniłem ten sposób po całości. Umieranie z przegrzania nie było najprzyjemniejszym zajęciem.

Tak czy siak, w końcu nadjechał mój środek transportu. Zająłem możliwie jak najmniej zaludniony przedział, gdzie znajdowało się zaledwie parę osób. Tego właśnie było mi potrzeba. Chłodu bijącego z klimatyzacji, szumu metra i bladego światła. Usiadłszy w samym kącie, potrafiłem się odprężyć, a przynajmniej dopóki jakiś jegomość nie klapnął sobie na siedzeniu naprzeciwko mnie.

– Po tych wszystkich latach zrobił się z ciebie stary cep, Obito. – Dobiegł mnie niespodziewany, jakże znajomy głos. Drgnąłem widocznie, zastanawiając się w myślach czy rzeczywiście to usłyszałem, czy to jakaś sztuczka Tobiego, który postanowił do mnie wrócić. Jednakże moment później dobiegł mnie delikatny śmiech.

– Nie odezwiesz się do starego przyjaciela? – Głos wydał mi się jakże starszy i poważniejszy, lecz wciąż równie dziecinny i rozemocjonowany, gdy opowiadano nim o parach z erotycznej książeczki. Musiałem aż podnieść wzrok, aby przekonać się, czy rzeczywiście właściciel tego głosu, jest tym, kim się wydawał.

Z wrażenia zakrztusiłem się powietrzem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro