Rozdział 2.7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Seks z jedną zagipsowaną ręką był równie upierdliwą rzeczą co istnienie Itachiego.

Z tą różnicą, że ostatecznie taki stosunek wypełniony był przyjemnościami i świetnymi doznaniami, a taki Uchiha jak wcześniej wspomniany krukarz, posiadał same negatywne cechy. Jego charakterek w moim mniemaniu odpychał każdą osobę, która posiadała jakiś zdrowy rozsądek, a szpetna buźka, powodowała nerwicę u niewinnych obywateli Tokio. Mężczyźni i kobiety, jacy pałali inteligencją, z pewnością musieli zauważyć to okrucieństwo sił wyższych, jakie musiały zesłać na ten świat Itachiego. Ale cóż zrobić, nawet moja piękna sztuka nie miała wpływu na takie wstrętne posunięcie losu.

Jednak przynajmniej otrzymałem od tego "losu" zadośćuczynienie w postaci innego Uchihy. Może "los" dysponuje jedynie ludźmi o tym samym nazwisku? Czy w takim razie ich wszystkich powinienem uznać za takie dziwne, nie do końca normalne, wybryki natury? Uchiha, który przypadł mi do gustu, idąc tym tokiem myślenia, miał w sobie coś specjalnego oraz był ładny. Nie to, że mi się naprawdę bardzo podobał, po prostu stwierdziłem fakt, że jego twarz miała przystojne kształt, oczy ciemne i głębokie, a ciało jakieś takie strasznie pociągające. I brunet zdecydowanie nie zrażał się faktem, że jego partner miał rękę w gipsie. To również należało do jego zalet. Aczkolwiek teraz nie tylko bolał mnie fakt, że jestem niezdolny do tworzenia sztuki przez te niefortunne kalectwo, ale również bolał mnie zadek i moje ciało było zmęczone, a oczy kleiły mi się, jakbym pół nocy spędził na oglądaniu anime o słodkich lolitkach.

Obito siedział sobie tuż obok na łóżku. Głaskał mnie powoli po głowie, co wyjątkowo nie raziło tak bardzo mojej dumy, ponieważ miło usypiało to moje strapione życiem ciało. 

– Ostatecznie drogi Deidaro, znowu wylądowałeś na dole. I to bez żadnego wspominania o bakłażanach w mojej dupie. Aż mi się miło zrobiło. Czy może aż tak ci się spodobało? Kręci cię jak robimy to w moim łóżku? - mruknął po chwili, takim tonem, że miałem stuprocentową pewność, że po twarzy błąka mu się uśmieszek. 

Odepchnąłem od siebie jego rękę i niezadowolonym pomrukiem:

– Wyciągasz zbyt pochopnie wnioski, hm! 

– Och, czyżby?

– Po prostu… to przez moją niedyspozycję! Tylko popatrz! – podniosłem w górę ten jeden wielki gips, którego ręką w aktualnym momencie, nazwać się nie dało. Ten kawał ciężkiego materiału sprawiał mi taki dyskomfort czasem, że aż zdarzyło mi się raz czy dwa wznieść modły do Jashina, aby magicznie ozdrowił moje kości. 

– Widzę, widzę – powiedział brunet z nutką rozbawienia w głosie. – Może podać ci osobną poduszkę na to? Nie byłoby ci tu wygodniej?

Mimo tego, że leżąc w ten sposób na brzuchu, miałem pole widzenia w jakimś stopniu ograniczone, widziałem, jak mężczyzna schyla się, aby chwycić jedną z mniejszych poduszek, które niewielką grupką okupowały drugą stronę łóżka. Miałem w tym momencie idealny widok na tors bruneta, który teraz znalazł się bliżej mnie, dzięki czemu wyraźnie widziałem jego zarysowane mięśnie, zroszone delikatnie potem po stosunku. Trwało to zaledwie paręnaście sekund, nim Uchiha wrócił do poprzedniej pozycji. Szarmancki uśmiech lśnił na jego twarzy.

– Proszę bardzo, kochanie. Poduszka pod twoją biedną rękę. Pomogę ci z tym… Proszę bardzo – jego kąciki ust uniosły się jeszcze wyżej. Brunet opadł ostatecznie na materac tuż obok mnie. Głaskanie po głowie się skończyło.

– Wspólne mieszkanie, co? Poszukamy dzisiaj wieczorem jakichś ofert, które nam obojgu przypadną do gustu. Pasuje ci to? – spojrzał na mnie w tym momencie.

– Ech? Wieczorem? Mam u ciebie zostać na noc? – zdziwiłem się. Gdy potaknął, moje policzki oblał spory rumieńcem. W mojej głowie prędko zaistniała wizja wspólnej nocy w jego mieszkaniu. Ze wszystkim stron muskałby mnie zapach bruneta, a on sam w każdej chwili mógłby się pojawić. Moje serce zatłukło się w piersi niczym dzwon w kościele. Troszeczkę jakbyśmy wrócili do czasów wycieczki.

– N-niech będzie hm! Ale to nie tak, że bardzo bardzo tego chcę! - nadymałem lekko policzki i obróciłem głowę na bok. Obito parsknął lekkim śmiechem, ale nie wyczułem w nim żadnej drwiny. Wyjątkowo zdecydowałem mu odpuścić, w myślach powędrowałem do dzisiejszej nocy. Na mój wyszukany gust zapowiadała się… Dobrze.

    

    

Hidan krzyczał wniebogłosy. Hidan rozpaczał. Hidan wznosił modły do swego Jashina. Hidan chwycił za siekierkę z zamiarem zamordowania kogoś w brutalny sposób, przez co musiałem mu ją odebrać. Skończyło się na tym, że upadła na ziemię, tuż obok mojej stopy, i teraz to ja zacząłem się drzeć.

Ogólnie rzecz biorąc, mój Jashinistyczny przyjaciel negatywnie przyjął wiadomość o mojej przeprowadzce. Jakkolwiek wcześniej do wszystkich moich pomysłów z udziałem mego durnego chłopaka podchodził ze zboczonym optymizmem, tak, teraz kiedy mój związek ruszył do przodu o spory krok, Hidan zatopił się w morzu nieszczęścia. W pewnym sensie nie dziwiłem się. Wiedziałem, że będzie mi brakować naszych niezbyt bezpiecznych i głupich pomysłów oraz widzenia jego krzywej mordy w każdy ranek. Dlatego też z tysiąc razy podałem mu adres mojego nowego mieszkania. Z tysiąc jeden raz tłumaczyłem mu jak się tam dostać. Z tysiąc dwa razy wbijałem mu trasę w jego tępą pamięć.

To czy moje starania dały efekty, miałem się dowiedzieć w najbliższym czasie, jednak na obecny moment trudziłem się czymś innym, a mianowicie pakowaniem tych setek rzeczy z mojego domu. Dało się tu znaleźć galerię wysypiskową, począwszy od zestawów LEGO po starą zastawę mojej babci, która w jakiś niewytłumaczalny sposób przetrwała te wszystkie lata pod natłokiem innych rzeczy. Samo ogarnianie tego bałaganu zajęło nam prawie tydzień.

Odkryłem przy tym, że mam w posiadaniu około osiemdziesięciu koszulek, bardzo różnych: jakichś kapel, kilka z jakimiś chaotycznymi napisami, sporo z mang i anime, jeszcze takie specjalne z kobietami z piersiami na wierzchu. Tym ostatnim szczególnie przypatrywał się Obito, aż odczułem lekkie zażenowanie tą całą sprawą.

Znaleźliśmy jeszcze takie cenne sztuki jak całe wideo oryginalnej trylogii Gwiezdnych Wojen, komplet złotych łyżeczek, nieotwarte farbki czy pudło z gniazdem os. Z tym ostatnim walecznie poradził sobie Obito, wyrzucając je przez okno. Potem na wszelki wypadek zamknęliśmy szczelnie wszystkie okna i kręciliśmy się po domu. W pewnym momencie Uchiha zwrócił się do mnie:

– Nie wiedziałem, że jesteś takim genialnym artystą, aby zajmować miejsce w konkursach – powiedział. Zwróciłem na niego wzrok, zastanawiając się, skąd wytrzasnął u siebie taką gadkę i zauważyłem, że w ręce dzierżył puchar. Srebrny puchar z ładnie zarysowanym kształtem i krągłą podstawką. Wyjąłem mu go z rąk niekulturalnie, po czym zjechałem wzrokiem na niewielką tabliczkę na dole.

– Ech? Gówno nie miejsce. Fajnie by było, gdyby dostał pierwsze – burknąłem i rzuciłem gdzieś pucharem na bok, ku zaskoczeniu Uchihy. Mężczyzna od razu poszedł ratować ten przedmiot, a ja osobiście nie wiedziałem, po kiego grzyba. Wręcz nieco mnie to zirytowało.

– Ale przecież to wielki konkurs! Pisze tutaj, że cała Japonia brała w nim udział… Ja bym był w siódmym niebie, gdybym chociaż dostał wyróżnienie. A drugie miejsce to coś niesamowitego! – podniósł puchar z ziemi. 

– Co ty wiesz o konkursach sztuki, żeby mi coś wmawiać, hm? – założyłem ręce na piersi i zrobiłem naburmuszoną minę.

– Sztuka to sztuka, ale konkurs to konkurs…

– Więc konkurs sztuki to takie… Skupienie sztuki wokół jednego tematu. I składa się ze sztuki i garstki osób, które tę sztukę oceniają. Ale nie po prostu oceniają! Sztuka jest jak drzewko, którego korzenie brną we wszystkie strony w głąb ziemi, aby dotrzeć do cennej wody. Wyłącznie prawdziwa sztuka dotrze do tej wody, to znaczy najlepszego nurtu sztuki. I dlatego moja, najdoskonalsza sztuka powinna wygrać, a nie jakieś inne wstrętne pierdoły!

– Ro... rozumiem… - wymamrotał z zakłopotanym wyrazem twarzy. Ostatecznie odstawił pod ścianę ten nieszczęsny puchar. Srebro raziło moją artystyczną dumę, aż nie wrzuciłem tego natrętnego przedmiotu do jednego z pudeł. Brunet nie pozwolił mi tego wyrzucić do śmieci, nieważne jak bardzo tego chciałem.

    

   

Ostatecznie udało nam się opróżnić dom. Poinformowałem również rodziców o mojej przeprowadzce. Mama chciała się swoimi krzykami dowiedzieć, co takiego wydarzyło, że się przeprowadzam. Ja swoimi słowami wcisnąłem jej jakąś głupią wymówkę i w końcu dała mi święty spokój. Chociaż i tak zdawałem sobie sprawę, że ta pełna nienormalnej furii i energii kobieta poturbuje mnie, jak się spotkamy. Ale cóż zrobić?

Przyszedł czas, aby zająć się mieszkaniem Obito. W nim również spędziliśmy dużo czasu, choć jego zawartość skrajnie się odróżniała od tej mojego domu. Mężczyzna posiadał setki papierów, upchanych w setkę różnych teczek, pudełek, szafek, segregatorów i innych miejsc, o których człowiek w życiu by nie pomyślał. Dopiero w miarę jak przeczesywało się konkretny pokój, choć adekwatniejszym słowem wyda się tu "odkrywało" jego każdy, nawet najbardziej skryty zakątek, znajdowało się wiele dziwnych kartek wsuniętych w różne podejrzane miejsca. W zasadzie te przetwory drzewne były w większej mierze dokumentami, w których przeciętny człowieczek jak ja widział jedynie gąszcz cyferek, tabelek i kanji, z czego niektóre z nich były mi całkowicie obce. Z góry założyłem, że tylko w takich pokrętnych sprawach, w jakie wgłębiał się Obito w swej pracy, były one potrzebne. 

W pewnym momencie jednak natrafiłem na coś zupełnie odmiennego niż monotonny stos niezrozumiałych hieroglifów – na kartkę nieco pogniecioną z okropnie zagiętymi rogami, na której znajdował się jakiś dziwny kolorowy bohomaz. Dopiero po przekręceniu kartki odkryłem, że przedstawiał on jakiegoś człowieczka z jeżowatymi włosami. Mimowolnie zachichotałem cicho, co przykuło uwagę Obito, który akurat ściągał jakąś sporą teczkę z samego szczytu szafki.

– Co tam masz? – zapytał, rzucając w moją stronę krótkie spojrzenie, a rękami błądząc po zakurzonym przedmiocie.

– Myślałem, że to Hidan rysuje jak trzyletnie dziecko, hm! Ale twoje cośki są jeszcze lepsze! – zamachałem tym małym aktem sztuki.

– Och? Ja nie rysuje – stwierdził. Ściągnął przy tym uporczywą teczkę, a następnie kichnął, przez drobinki, które teraz uniosły się gwałtownie w powietrze. – Ale Tobi czasem coś bazgrał. Pewnie to jeszcze jego.

Na te słowa wgapiłem się w te abstrakcyjno nieartystycznie rozłożone kreski na papierze, które w jakiś sposób kleciły tajemniczą postać. Wkrótce pojawił się cień, kiedy stanął nade mną Obito. Teczkę trzymał wygodnie pod pachą i nachylał się, aby również przyjrzeć się memu znalezisku. Jego włosy zwisały luźno w dół. 

– Ach, jasne – odezwał się. – Tobi miał głupi zwyczaj rysowania ludzi i miejsc, których nie znam. To jedna z takich osób.

– Wygląda jak połączenie jeża i skośnookiej ciepłej kluchy.

– Ty to masz wyobraźnię. Ja tu widzę jedynie krzywe, kolorowe bazgroły – Obito z wyraźnym zakłopotaniem podrapał się po głowie. Przyszło mi na myśl, że Uchiha bardzo luźno zaczął wypowiadać się o swoim utraconym przyjacielu. Widocznie zdążył już oswoić się z jego brakiem i nawet rozmawianie o nim nie sprawiało mu problemów. W pewnym sensie cieszyło mnie to, ponieważ teraz mogłem porządnie go podpytać w tej sprawie, oczywiście o ile mężczyzna zechce podzielić się ze mną swoimi zastrzeżonymi informacjami. 

– Swoją drogą… – zacząłem więc przeciągłym głosem. – Jak wy… ty i Tobi się poznaliście? Bo mówiłeś, że jak go spotkałeś, to myślałeś, że to wyobraźnia ci płata figle… Ale to taki ogólnik, że kurde o wszystko mogło ci chodzić hm! Jakoś tak ciekaw jestem!

– Cóż… – Obito zamyślił się na moment. – To zdarzyło się pewnej burzliwej nocy…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro