Rozdział XVIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-To co powiesz na moją propozycję?

-Zadziwiasz mnie Bellomo. – przyznał zadowolony – Cieszy mnie fakt, że w końcu do ciebie to dotarło. Lepiej grać na moich zasadach.

-Kiedyś musiało to się stać. To jak?

-I jeszcze taka niecierpliwa. Co ci się stało przez noc?

-No dobrze, skoro nie jestem ci potrzebna, to wychodzę. – w tym momencie wstałam i zaczęłam iść w stronę wyjścia, lecz tak jak się spodziewałam, powstrzymał mnie jego głos.

-Zaczekaj. Właściwie może być to dobry sprawdzian dla ciebie. – odwróciłam się w jego stronę – Siadaj.

-Tak więc co mogę dla ciebie zrobić. – powiedziałam, siadając tam gdzie poprzednio.

-Nasz dostawca narkotyków chciał zrezygnować z współpracy. Człowiek jest najlepszym dealerem w naszym stanie, jak nie kraju. Był naprawdę dobrym środkiem zarobku i nie możemy go stracić.

-Czyli jakie będzie moje zadanie? – zapytałam, naprawdę zaciekawiona.

-Przekonaj go. Może twoim wdziękom nie odmówi. – uśmiechnął się do mnie znacząco.

-Kiedy ma odbyć się spotkanie?

-Tak właściwie, to za niecałą godzinę, więc będziesz musiała już jechać.

-Oczywiście. – zaczęłam iść w kierunku drzwi.

-Zapomniałbym dodać, że jedzie z tobą Fox i Jerry.

-Oczywiście, bo sama nie mogę.

-Po pierwsze jest to niebezpieczne, a po drugie nie ufam ci na tyle, żeby pozwolić jechać tobie samej.

No oczywiście, że mi nie ufa, ale stało się tak jak powiedział Josh. Nawet nie musiałam negocjować, żeby Jerry ze mną pojechał, tylko sam mi to oznajmił.

Lorenzo udał się w stronę drzwi, razem wychodząc z jego biura. Poprowadził mnie do salonu, gdzie było kilku jego ludzi. Od razu zauważyłam tam dwójkę mężczyzn, którzy mają ze mną jechać. Salvador przekazał im wszystkie informacje o miejscu zdarzenia, po czym wraz z jego ludźmi poszłam na zewnątrz.

-Co ty kombinujesz Bellomo? – Fox przerwał ciszę.

-Nie rozumiem co masz na myśli.

-Taka nagła zmiana? Nie chciałaś mieć z nim nic wspólnego.

-Każdy w końcu wymięka przy Salvadorze. – odezwał się Jerry – Mam przypomnieć, jak było z tobą?

-Zajmij się lepiej swoim życiem. – powiedział oschle, zajmując miejsce kierowcy.

Spojrzałam na Jerrego, który był wyraźnie zadowolony z jego reakcji. Raczej nie pała sympatią do Foxa, co nawet mnie nie dziwiło. Nie zapomnę co mi zrobił i cieszę się, że nie będę sama z nim w jednym samochodzie.

Jerry otworzył mi drzwi, a gdy zajęłam swoje miejsce, sam usiadł na miejscu pasażera. Fox od razu udał się we wskazany przez Lorenza adres. Moje zdziwienie było nie do opisania, gdy moim oczom ukazała się jedna z lepszych restauracji w Arkansas.

Fox podjechał przed wejście, gdzie wszyscy wysiedliśmy. Przekazał klucze jednemu z pracowników, natomiast drugi poprowadził nas do wejścia. Gdy przekroczyliśmy próg, moją uwagę przykuł mój własny ubiór, który strasznie wyróżniał się na tle reszty tu obecnych gości.

-Spokojnie będziemy w oddzielnym pomieszczeniu. Pani się nie przejmuje, my też nie jesteśmy ubrani tak jak się powinno. – odezwał się Jerry, jakby czytając mi w myślach.

Delikatnie się do niego uśmiechnęłam, lekko pocieszona tym faktem. Przeszliśmy przez główną salę, po czym pracownik otworzył przed nami drzwi jednego z pomieszczeni. Przed nami ukazała się oddzielna sala z jednym większym stolikiem oraz barem.

Mężczyźni puścili mnie przodem, a gdy weszłam moim oczom ukazał się mężczyzna, który siedział do nas tyłem. Podeszłam do niego, a kiedy zatrzymałam się obok, jego spojrzenie padło na mnie. Uważnie zmierzył mnie wzrokiem, co przyznaję, że nie było zbyt przyjemnym uczuciem.

-Pani do mnie? Nie spodziewałem się takich usług w tym miejscu. – na jego usta wpłynął uśmiech, a mi podniosło się chyba śniadanie.

-Co pan sugeruje?

-Nie potrzebuję nikogo na umielenie mi czasu. Aktualnie czekam na gościa.

-Lily Bellomo, właśnie na mnie pan czeka. – w tym momencie widziałam jak jego postura się zmieniła – Niezbyt dobre pierwsze wrażenie, panie?

-Repnin. – uświadomił mnie Jerry.

-Ale cieszy mnie to, że chociaż pan, panie Repnin zna moje nazwisko.

-Bardzo panią przepraszam. Spodziewałem się tu pana Salvadora.

-Właśnie dlatego tu jestem. Mój wspólnik powiedział mi o pana planach. Chciałabym poznać powód rezygnacji. – powiedziałam, zajmując miejsce po przeciwnej stronie stolika, a ochrona znalazła się zaraz obok mnie, chwilowo przykuwając uwagę mężczyzny.

-Wracam do mojego kraju. – rzeczywiście było słychać rosyjski akcent.

-I pan chce mi powiedzieć, że właśnie to jest powodem rezygnacji?

-Wszyscy moi ludzie będą tam, a towarem ktoś tu musiałby się zająć. Nie mogę pozwolić, aby informacja o mnie poszła w świat. Pani też nie powinna o mnie wiedzieć. Od zawsze załatwiam wszystko z Salvadorem.

-A jednak wiem i jeśli pan nie chce, aby więcej osób się dowiedziało, to radzę przemyśleć pana rezygnację. Gwarantujemy panu ochronę i wątpię, że chciałby pan to utracić. – nie wiedziałam czy tak jest, ale jego reakcja usunęła wszelkie moje wątpliwości.

-Jestem zmuszony do powrotu i tu pani mi nie pomoże. Mężczyzna może by coś jeszcze zdziałał, ale czy kobieta, to śmiem wątpić. – to wystarczyło, abym straciła resztki samokontroli.

-Bo kobieta to słabsza? Gorsza? Może mniej inteligentna?

-Mniej wpływowa. – powiedział pewny swoich słów, na co gwałtownie się podniosłam.

-Słuchaj mnie teraz uważnie. – nachyliłam się nad stolikiem w jego stronę – Jeśli tylko bym chciała, mógłbyś zniknąć w tej chwili. Jeśli myślisz, że jako kobieta jestem mniej wpływowa to chciałabym ci tylko uświadomić, że to ja zawieram większość sojuszy. Takim właśnie sposobem mam ludzi nie tylko tu, ale wszędzie gdzie się obejrzysz.

-Czy to jest groźba?

-Nie, raczej coś w rodzaju ostrzeżenia, że mnie nie warto lekceważyć drogi panie Repnin. – ponownie zajęłam swoje miejsce – Tak więc zacznijmy od początku. Co jest powodem pana wyjazdu.

-Moja matka. Od dłuższego czasu choruje, a nie ma kto jakkolwiek się nią zająć. Biznes biznesem, ale rodzina ponad wszystko.

-Bez większego problemu mogę ją tutaj sprowadzić.

-W samo centrum tego syfu? Jestem na czarnej liście większości mafiozów, z którymi nie pracuję.

-Ochrona też nie będzie problemem.

-Mam w takim razie jeden warunek.

-Słucham uważnie.

-Pozbądź się Petrenko. Jeśli on zniknie ja zostanę.

-Umowa stoi.

Uścisnęłam jego dłoń i w tym momencie do moich uszu dotarł śmiech Foxa. Spojrzałam w jego stronę, nie rozumiejąc co go tak rozśmieszyło. Zamilkł po chwili, lecz jego uśmiech nie zniknął z twarzy.

-Naprawdę nie wiesz nic o tym świecie. – spojrzał na mnie z pogardą.

-Wątpisz w moje możliwości?

-W przypadku Petrenko? Owszem.

-Jesteśmy w kontakcie panie Repnin, a teraz pan pozwoli. Mam robotę do zrobienia.

-Mam nadzieję, że do zobaczenia.

Wstając od stolika posłałam mu uśmiech. Od razu udałam się do wyjścia, a Jerry poszedł do parkingowego. Kiedy znaleźliśmy się na zewnątrz, odwróciłam się w stronę Foxa.

-O co ci chodzi?

-Pan Salvador nie będzie zadowolony z tego na co się zgodziłaś. – oznajmił, pewien swoich słów.

-A to niby dlaczego?

-Petrenko jest jednym z jego rywali. Bardzo wpływowy, a twoja nieudolna próbą zabicia go, rozpocznie wojnę.

-Pozwól, że to ja już zdecyduję jaki będzie przebieg tego spotkania. Siadasz z tyłu.

Zajęłam miejsce pasażera, bo dokładnie w tym momencie podjechał Jerry naszym samochodem. Może rzeczywiście postąpiłam pochopnie, ale musiałam osiągnąć cel. W tej misji już nie będzie mogło być żadnych wątpliwości. Muszę zyskać zaufanie Lorenza i to za wszelką cenę.

*****

-Tak więc co wynegocjowałaś? – zapytał Lorenzo, patrząc na mnie ze swojego fotela.

-Nic nie zyskała. Narobiła dodatkowej roboty. – powiedział Fox, nie pozwalając mi nic powiedzieć.

-Tak jak myślałem. To nie mogło skończyć się dobrze. – oparł łokcie o biurko i spojrzał na mnie uważnie – Słucham jakie warunki.

-Sprowadzenie z Rosji jego matki, ochrona jej i pozbycie się Petrenko.

-Kogo? – tym razem słyszałam, jak stara się zachować spokój.

-Ja to załatwię.

-Czy ty w ogóle wiesz, kto to jest?! – krzyknął, gwałtownie wstając z fotela.

-Oświeć mnie!

-Jeden z groźniejszych bossów mafii. Próbując się go pozbyć, sama prosisz się o śmierć.

-Dlatego zrobię to po swojemu. Mam plan, ale będę potrzebowała ludzi.

-Fox...

-Nie. Tym razem to moja misja i zadanie, więc ja wybieram.

-No kogo niby?

-Jerry, Brus, Kali, Zack, Evan i Nico. Chcę ich widzieć u siebie za godzinę. Muszę się przygotować. – udałam się w stronę drzwi, lecz zanim zdążyłam je otworzyć, usłyszałam głos Lorenza.

-Jeśli którykolwiek z moich ludzi przez ciebie zginie, obiecuje, że będziesz następna.

-Przyjęte do wiadomości. – szkoda tylko, że nie wiedział, że to już nie jego ludzie.

Z tymi słowami wyszłam, udając się do salonu, gdzie ku mojej radości zastałam Nico. Jego spojrzenie od razu padło na mnie i już wszystko wiedział.

-Możemy jechać.

-Jerry, Brus, Kali, Zack i Evan, za godzinę u mnie w mieszkaniu. Ma do nich dotrzeć ta informacja.

-Oczywiście.

Odezwał się jeden z mężczyzn znajdujących się w pomieszczeniu. Po jego zapewnieniu od razu wyszłam, a Nico podaży za mną. Gdy jechaliśmy już do mojego mieszkania, postanowił przerwać ciszę.

-Co się stało?

-Petrenko się stał.

-Kurwa, to rzeczywiście mamy problem. Dzwonisz po Josha? – milczałam – Albo Dylana?

-Nie mogę ich w to wplątać.

-Będą przy tobie twoi ludzie, a na pewno będziesz potrzebowała wsparcia. Jeśli chcesz mogę ich ściągnąć.

-Nie wiem czy jestem gotowa zobaczyć się z Dylanem.

-Josh będzie obok, ja też. – posłał mi chwilowe spojrzenie – A jestem pewien, że z nimi ta misja nie będzie żadnym wyzwaniem.

-Dobrze. – szept uleciało z moich ust.

-Zobaczymy, kto ma wartę przed twoim blokiem i zdecydujemy, gdzie ich ściągniemy.

Tak jak powiedział, gdy tylko dojechaliśmy do mojego bloku, w pierwszej kolejności sprawdził kto ma dyżur. Jak się okazało, a raczej po tym jak Nico ich nazwał, mogłam stwierdzić, że sprowadzimy tu moją rodzinę. Na tę wiadomość, w tym momencie mnie naprawdę zestresowała. Będę miała trochę więcej czasu, aby się na to przygotować.

Kiedy znaleźliśmy się już w moim mieszkaniu, od razu poszłam do swojej sypialni, a Nico wykonał telefon do Josha. Psiaki jak zwykle pobiegły za mną, co wywołało mój uśmiech. Wchodząc do pokoju, skierowałam się do mojej toaletki. Poprawiłam lekko makijaż, próbując się uspokoić.

Sama świadomość, że za krótką chwilę mam zobaczyć mojego brata, zaczęła mnie naprawdę stresować. Nie wiedziałam czy jestem na to gotowa. Nie chcę go ponownie ranić tym jak będę musiała zniknąć. Niby wszystko zaplanowali, ale co jak coś pójdzie nie tak?

-Będą za dziesięć minut. – głos Nico przerwał moje myśli, a ta informacja zestresowała mnie jeszcze bardziej.

-Czy to na pewno dobry pomysł?

-Jestem tego pewien. Może zrobić ci melisę, żebyś przestała tak panikować?

-Bardzo śmieszne. – posłałam mu mordercze spojrzenie.

-Lily, to twoja rodzina i im prędzej się z nim zobaczysz, tym lepiej dla ciebie. Nie uważasz?

-Może i masz rację... – westchnęłam – Kto jest z ochrony?

-Kali i Evan, reszta będzie planowo za jakieś pół godziny.

-Czyli będę miała chwilę.

-Będzie dobrze Lily. Idę zrobić sobie kawę. Też chcesz? – zapytał, idąc w stronę drzwi.

-Nie, dzięki.

-Jasne. Za pięć minut będą.

Pomachał telefonem w moją stronę, a ja przez chwilę zwątpiłam w to co usłyszałam. Pięć minut, przecież to zaraz. Ja mam zaraz zobaczyć się z Dylanem.

*****

Siedziałam na podłodze z psiakami, gdy nagle usłyszałam dźwięk windy. Dosłownie w przeciągu kilku sekund, dotarł do mnie ten tak bardzo troskliwy głos:

-Gdzie moja siostra?

W tamtym momencie mój organizm sam zadziałał. Wybiegłam z pokoju, prosto w jego ramiona. Dylan przytulił mnie najmocniej jak potrafił, a ja znowu poczułam się jak mała dziewczynka. Łzy zebrały się w moich oczach, a ja sama nie wiedziałam, jakim cudem byłam w stanie je jeszcze powstrzymać.

-Jezu, nic ci nie jest. – złożył pocałunek w moich włosach – Tak się o ciebie bałem siostrzyczko.

-Jestem cała i wy też. – wtuliłam się jeszcze bardziej w jego tors – Tęskniłam.

-Jak my wszyscy.

Zamarłam słysząc ten głos. Delikatnie odsunęłam się od brata i wtedy spojrzałam na osobę, do której należał ten głos.

-Leo!

-No chodź tu młoda.

Rozłożył swoje ramiona, robiąc w nich dla mnie miejsce. Leo był jak drugi brat i naprawdę nie mogłam uwierzyć w to, że też tu był. Przytuliłam go jak Dylana, ciesząc się jego obecnością.

-Nie mieliśmy wyboru. Powiedział, że bez niego nigdzie nie idziemy. – oznajmił Josh, do którego właśnie podeszłam – Cześć piękna. – musnął moje usta, po czym wtuliłam się w jego tors.

-Nie mogę w to uwierzyć, że tu jesteście.

-Jesteśmy i już nie pojedziesz na żadną misję bez nas.

-Ale nie chce was...

-Nie wymyślaj Lily. Narażanie się to coś co jemy na śniadanie. – zaśmiał się Dylan.

-Jesteście niemożliwi. – pokręciłam głową, a na moje usta wkradł się uśmiech.

-Jesteśmy tacy sami, dlatego słuchamy uważnie. Jaki masz plan młoda? – dopytał Leo.

-Przede wszystkim nie mam zamiaru pozbywać się Petrenko tak jak oni tego oczekują. Chcę zawrzeć z nim sojusz.

-Rozwiń to siostrzyczko.

-Mamy przecież wystąpić przeciwko Lorenzo, tak więc potrzebujemy jak najwięcej ludzi. Możemy pójść z nim na układ, z rzekomym upozorowaniem śmierci.

-Brzmi dobrze siostrzyczko.

-Kiedy będą twoi ludzie?

-Dwójka jest na dole, a trójka jeszcze dojedzie. Powinni być za... – odwróciłam się w stronę Nico, szukając jego pomocy, bo naprawdę nie miałam pojęcia, kiedy powinni być.

-Daję im max piętnaście minut.

-No to idealnie.

Udaliśmy się do salonu, a kiedy tylko usiedliśmy, psiaki dopadły do Josha. Byłam przekonana, że tak będzie. On musi mieć coś w sobie, że tak bardzo do niego lgną, a co najśmieszniejsze nie tylko psy, ale i suki.

-Jak się czujesz Lily? – usłyszałam słowa brata.

-Dobrze. Na początku przyznaję, że było ciężko, ale zaczynam normalnie funkcjonować.

-A ten dupek Antonio, wiesz coś o nim?

-W zasadzie to nie. Lorenzo nic o nim nie wspomina. Jak mam być szczera, to trochę wygląda tak, jakby zniknął.

-Czyżby zrobił swoją robotę i na tym skończyła się jego egzystencja? – zasugerował Leo.

-Szczerze nie wiem. Jak będę miała okazję to go o niego wypytam. Na razie muszę skupić się na misji. Obawiam się, że może nie pójść tak łatwo z przekonaniem go do czegoś takiego.

-Komu jak komu, ale tobie uda się to bez większego problemu. – stwierdził Josh, zajmując miejsce obok mnie, bo psiaki w końcu dały mu spokój.

-Nie bez powodu dziadek wybrał ciebie siostrzyczko.

-Kurde też muszę coś powiedzieć... – Leo podrapał się po karku, a jego zakłopotanie nad wyraz mnie rozbawiło.

-Nic nie musisz mówić. Sama twoja obecność jest dla mnie ogromnym wsparciem.

-Czyli mój pomysł nie był taki głupi. – zaśmiał się Nico, co i mi się udzieliło.

-Muszę przyznać, że był naprawdę dobry. – podeszłam do niego i go przytuliłam – Dziękuję ci Nico.

-Jestem z tobą szefowo. – potarł moje plecy dodając mi otuchy.

-Tak więc po krótce opowiem wam, jak to sobie zaplanowałam. – powiedziałam, odsuwając się od Nico.

-Słuchamy cię uważnie.

*****

Udaliśmy się w drogę do wyznaczonego miejsca. Tak jak zadecydowałam jechaliśmy na cztery samochody. Ja jechałam razem z Joshem, Dylan z Leo, a Nico i Evan prowadzili kolejne dwa samochody. Ku mojemu zdziwieniu Josh kazał mi prowadzić swojego mercedesa i muszę przyznać, że było to cudowne doświadczenie. Nie miałam okazji za często nim jeździć, a co dopiero prowadzić ten samochód.

Było to dość niespodziewane spotkanie, tak więc pojechaliśmy prosto do jego posiadłości. Wiedziałam, że jest to ryzykowne, ale sama świadomość tego, że byli ze mną bliscy, dodała mi odwagi. Musiałam postąpić rozsądnie, a przede wszystkim ugodowo.

Nie miałam w zwyczaju w pierwszej kolejności sięgać po broń. Nie chciałam nikogo zabijać i moi ludzie to doskonale wiedzieli. Właśnie dlatego już od kilku z nich usłyszałam, że jestem dla nich nadzieją. Chciałam pozwolić im znowu żyć, a nie pogrążać się w ciągłym strachu, jak bywa przy Lorenzo.

Jechaliśmy już prawie godzinę, gdy naszym oczom ukazała się wielka posiadłość z naprawdę wysokim murem oddzielającym budynek od reszty świata. Pierwsi zjechaliśmy ku bramie i w tym momencie wyszli do nas ludzi Petrenko. Byłam pewna, że zauważą nas z daleka. Jednak cztery G klasy zwracają uwagę.

-Kim jesteście i co was tu sprowadza? – zapytał mężczyzna.

-Lily Bellomo, my na spotkanie z Petrenko.

-Była pani umówiona na spotkanie, bo niestety nic mi nie wiadomo?

-Nie, ale proszę przekazać mu moje nazwisko i jestem przekonana, że będzie chętny na moją wizytę.

-Proszę poczekać i nie wysiadać z aut.

Tak jak powiedział, tak zrobiliśmy. Mężczyzna zniknął w budynku obok, a ja postanowiłam zadzwonić do Nico, aby przekazał pozostałym informacje, żeby zostali w samochodach. To my wjechaliśmy na obcy dla nas teren, więc musimy postępować według ich zasad. Nie chcę, żeby któryś z moich ludzi zginął przez taką głupotę, a wiem, że było to możliwe.

Czekaliśmy niecałe dziesięć minut, gdy w końcu zobaczyłam tą samą osobę zmierzającą ku nam. Zaraz za nim wyszło jeszcze trzech następnych mężczyzn, co sprawiło, że poczułam niepokój. Każdy kolejno podszedł do naszych samochodów, tak więc ponownie obniżyliśmy szybę.

-Pan Petrenko z miłą chęcią się z państwem zobaczy, aczkolwiek proszę o pozostawienie broni u nas. Pani oraz pani ludzie odzyskają ją w momencie, gdy będziecie opuszczać tą posiadłość.

-Rozumiem, że reszta moich ludzi dostała właśnie tą samą informacje i dlatego tamci mężczyźni do nich podeszli?

-Dokładnie, tak jak pani mówi. Proszę się nie martwić. Szef jest pozytywnie nastawiony na spotkanie z panią. – posłał mi delikatny uśmiech, co mnie uspokoiło.

-Dobrze, proszę. – podałam mu broń moją oraz Josha.

-Dziękuję bardzo. Podjadą państwo pod sam budynek. – poinstruował. Zamknęłam okno, a kiedy tylko brama się otworzyła, ruszyłam pod wille.

-Bardzo dobrze ci poszło. Nawet na chwilę głos ci nie zadrżał. Tylko mam nadzieję, że masz tą jedną ukrytą broń. Nas wszystkich będą jeszcze raz przeszukiwać przed wejściem, a ciebie nikt nie dotknie.

-Skąd to wiesz? – zapytałam zdziwiona.

-Trochę się o nim dowiedziałem. Nie tyka kobiet i bardzo szanuje ich cielesność.

-Wow, miła odmiana.

-Salvador jeszcze za to zapłaci.

-Wiem i dopilnuje tego osobiście.

-To właśnie jest moja narzeczona.

Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym skreśliłam do miejsca, gdzie mogłam zaparkować. Wysiedliśmy z auta, a w tym czasie reszta moich ludzi zajęła miejsca obok, kolejno do mnie dołączając. Za nami przyjechał jeszcze jeden samochód, z którego wysiadł mężczyzna, z którym już rozmawialiśmy.

Tak jak Josh powiedział, ochrona przeszukała wszystkich starannie, oprócz mnie. W moim przypadku po prostu miałam pokazać im zawartość moich kieszeni, czym były mój telefon oraz chusteczki, które zawsze mam przy sobie. Nikt nie musiał wiedzieć, że pod płaszczem, w kaburze miałam ukrytą broń.

Poprowadził nas przez korytarze, co musiało być naprawdę dziwnym widokiem. Dziesięć osób idących na spotkanie z samym szefem. Z tego co zdążyłam się od niego dowiedzieć, prowadził nas do miejsca podobnego, do sali konferencyjnej.

Nawet mu się nie dziwiłam, że właśnie tak zadecydował, jednak było nas sporo, a doliczając do tego jego ludzi, najprawdopodobniej będzie nas coś około dwudziestu. Kiedy tylko mężczyzna zatrzymał się przed jednym z pomieszczeń znowu poczułam stres.

Josh od razu to zauważył, bo dosłownie w przeciągu paru sekund poczułam jego ciepłą dłoń na moich plecach. Zrobiłam głęboki wdech, napawając się jego bliskością. Dam radę.

Mężczyzna wszedł przodem prowadząc mnie za sobą. Od razu zauważyłam wielki stół, wokół którego były ustawione fotele. W następnej kolejności zobaczyłam mężczyznę, wokół którego stało z dziesięciu ochroniarzu. Na oko był trochę po trzydziestce, co było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem.

-Witam panienkę Bellomo. – posłał mi uśmiech, który o dziwo wydawał się naprawdę szczery.

-Witam pana Petrenko.

-Usiądź proszę. – wskazał na krzesło po drugiej stronie stołu – Reszta niech też siada. Nie krępujcie się moi drodzy. – usiadłam na szczycie, a Dylan oraz Josh po moich bokach. Nico oraz Leo również usiedli, lecz reszta stanęła zaraz za mną, co wywołało uśmiech Petrenko – Czym sobie zasłużyłem na wizytę słynnej Lily Bellomo?

-Powiem to wprost. Komplikujesz trochę moje cele. – spojrzał się na mnie z uniesioną brwią, lecz pozwolił mi kontynuować – Jak wiesz, Salvador podaje się jako mój wspólnik i moim kosztem chce sobie zebrać ludzi. Sam pewnie już zauważyłeś, że jestem tu w nietypowym składzie, tak więc w tym momencie nie działam w jego interesach lecz swoich.

-Zaintrygowałaś mnie. Mów dalej.

-Repnin, kojarzy pan może to nazwisko?

-Lepiej niż może się wydawać.

-I tu pojawia się nasz wspólny problem. On postawił mi warunek, pan musi zniknąć, żeby on dalej pracował dla Salvadora, a ja muszę zdobyć jego zaufanie.

-Co chcesz mi przez to powiedzieć Bellomo?

-Mam dla pana propozycję nie do odrzucenia. Upozorujemy pańską śmierć...

-A co w zamian?

-Będziemy mieli sojusz, nie tkniesz moich ludzi, a ja twoich.

-Po pierwsze, dlaczego miałbym ci ufać? – nachylił się nad stołem w moją stronę – I po drugie, co będę miał w zamian?

-Dla mnie sojusz jest podstawą i daję słowo, że wywiążę się ze wszystkiego. Moi ludzie są dla mnie tak samo ważni, jak ci z sojuszy... – nie zauważyłam kiedy Petrenko wykonał jeden gest.

Nim się obejrzałam jeden z jego ludzi zaszedł od tyłu Jerrego, odciągając go od reszty i przystawiając w tym czasie broń do jego głowy. Zawahałam się tylko chwilę, przed wyciągnięciem broni. Kiedy tylko wstałam od stołu, odblokowałam ją wymierzając w człowieka Petrenko.

-Puść go, albo strzelę. – zażądałam.

-Proszę bardzo. Strzelaj.

Spojrzałam w oczy Jerrego i nie miałam żadnych wątpliwości, że powinnam to zrobić. Był gotowy zaryzykować dla mnie życie, a ja chciałam je ocalić. Jednakże nie miałam zamiaru nikogo zabijać. Na pewno nie od razu. Wymierzyłam strzał centralnie obok ochroniarza, trafiając w porcelanę przy drzwiach.

-Puszcza go, albo następny strzał będzie centralnie w jego głowę. – w moim głosie nawet przez chwilę nie można było wyczuć wątpliwości. Moi ludzie wiedzieli, że byłam gotowa to zrobić.

-Wystarczy. – dotarł do mnie głos Petrenko – Przez to co właśnie zaprezentowałaś, jestem gotowy pójść z tobą na sojusz. – jego człowiek odszedł o Jerrego, a jego szef do mnie podszedł – Proponuję, żebyśmy przeszli na „t". – wystawił dłoń w moją stronę ­– Ivan.

-Lily. – uścisnęłam jego dłoń – Pewnie teraz chciałbyś usłyszeć co proponuję ci w zamian.

-Czytasz w moich myślach. – posłał mi zadowolony uśmiech, a w tym czasie dosłownie wyrósł za mną Josh.

-Może najpierw jednak się jeszcze przedstawimy. – położył dłoń na mojej talii, odsuwając się lekko w bok.

-Oczywiście.

-Dylan Evans-Bellomo, brat Lily. Leo, nasz główny technik oraz Nico jeden z lepszych ludzi w terenie. Tu Evan, Brus, Kali, Zack oraz Jerry, który robił za wasz test. ­– przedstawił wszystkich kolejno, a Ivan w tym czasie wymienił z nimi uściski dłoni.

-Ivan Petrenko, a pan? – wystawił dłoń w stronę Josha.

-Josh Stander, narzeczony Lily. – odwzajemnił gest i doskonale wiedziałam, dlaczego właśnie tak się przedstawił.

-Miło mi. Mam nadzieję, że będzie to owocna współpraca.

-Ja też. – wtrąciłam się w ich niemą walkę na spojrzenia – Może usiądźmy?

-Racja, siądźmy. – kiedy to zrobiliśmy kontynuowałam.

-Tak więc w zamian proponuję ci tak zwaną „Noc oczyszczenia".

-Brzmi kusząco. Słucham dalej.

-Tak jak mówimy, pozorujemy twoją śmierć w tym momencie. Jestem tu długo, ale przecież jakoś musiałam się pozbyć twojego ciała. Za dwie godziny masz lot do Hiszpani. W Europie nikt nie będzie ciebie szukał. Masz tam wynajęty dom sporych rozmiarów, więc weź kilku twoich ludzi i na jakiś czas zniknij. Reszta będzie słuchała mnie. Salvador będzie miał powiedziane, że również będą słuchać jego poleceń gdy będzie taka potrzeba, ale wszyscy wiemy jak ma to wyglądać.

-Nie ma nic bardziej oczywistego.

-W czasie twojego wylotu ja jadę do Repnina, odwracając przy tym jego uwagę i zyskując zaufanie. W czasie twojego urlopy Leo będzie tobie przesyłał wszystkie informacje o ty co dzieje się tu i we właściwym momencie ponownie ciebie tu ściągniemy.

-Mam jeden warunek.

-Nie spodziewałam się niczego innego, aczkolwiek i tak jestem zdziwiona, że tylko jeden.

-Nieważne czy zadzwonię do kogoś z was w środku nocy, macie odebrać. Jedno wasze potknięcie i wracam, zrywając wszystkie układy.

-Czyli jednak dwa warunki. – zauważyłam, a na moje usta wpłynął uśmiech – Potknięcia nie będzie, a odbierzemy nie zawsze za pierwszym razem, lecz na pewno oddzwonimy. – nie mogłam pozwolić mu na jego zasady.

-No dobrze, niech stracę.

-Do zobaczenia Petrenko.

Wstając wymierzyłam strzał w porcelanę, do która stała po drugiej stronie drzwi. Huk rozniósł się po pomieszczeniu, a zdziwienie zebranych tu osób było czymś co zapamiętam na długo. Ponownie schowałam broń i stanęłam za krzesłem.

-Porcelana była okropna, a poza tym, nikt by mi nie uwierzył, gdyby tylko jeden nabój zniknął z broni.

-Słuszna uwaga, aczkolwiek mogłaś oszczędzić moje antyki.

-Miała rację, były okropne. – Josh położył dłoń u dołu moich pleców, po czym ostatni raz spojrzał na Ivana – Do usłyszenia panie Petrenko.

Z tymi słowami wyszliśmy z tego pomieszczenia jak również i budynku. Wszyscy udaliśmy się samochodami do bramy, gdzie odzyskaliśmy całą broń, po czym ponownie wsiedliśmy do samochodów tym razem z drobną zmianą.

-Pojadę z Nico od razu do Salvadora, a potem do Repnina. – powiedziałam do Josha, który już siedział na miejscu kierowcy w swoim Mecedesie.

-Tylko uważaj.

-Wiem. – stanęłam na palcach, sięgając do jego ust.

-Widzimy się niedługo Piękna. – jego pocałunek i słowa w tym momencie były obietnicą, którą zamierzał spełnić.

-Lily, musimy jechać!

-Idę!

Ostatni raz musnęłam usta Josha, po czym pobiegłam w stronę samochodu Nico. Od razu udaliśmy się do Salvadora, razem z moimi ludźmi. Rozmawialiśmy przez telefon w calu ustalenia jednej wersji. Wszyscy będą mieli potwierdzić, że zabiłam go dwoma strzałami. Pierwszy w brzuch, drugi w głowę. Stworzę do tego otoczkę, a oni tylko to potwierdzą.

*****

-Jest i Bellomo. – Fox pojawił się w drzwiach wejściowych – Zapraszam was i twoją porażkę do gabinetu Salvadora.

Nic nie odpowiedziałam na jego dziecinną zaczepkę. Wolałam się nią nacieszyć, gdy usłyszy moją wersję zdarzeń razem z Lorenzo. Udaliśmy się do jego biura, a w moim ciele rosła ekscytacja. Nie pukałam, po prostu tam weszłam.

-Witam ponownie. Widzę, że wszyscy moi ludzie wrócili. – niech sobie tak myśli, to tylko ułatwi mi sprawę – Co się wydarzyło i czemu nie dotarły jeszcze do mnie informacje o śmierci Petrenko.

-Bo jeśli ja to załatwiam, to informacje rozchodzą się wolniej.

-Co mam przez to rozumieć Bellomo? – posłał mi pytające spojrzenie.

-To, że pozbyłam się naszego problemu. – te słowa wystarczyły, aby na jego ustach zawitał uśmiech.

-Podoba mi się to co słyszę. Z chęcią posłucham jak do tego doszło.

-Pozornie weszłam tam ugodowo. Wpuścił mnie bez większego problemu, gdy usłyszał moje nazwisko. Niemiło się jednak zaskoczył, gdy zaproponowałam mu dwie opcje, szybko albo boleśnie.

-Nie znałem cię od tej strony. Tak to wyglądało? – tym razem zwrócił się do reszty.

-Jego błędem było, że wybrał drugą opcję. – odezwał się Evan, potwierdzając moją wersję.

-Pani Bellomo jednak była bardzo ludzka w tym wszystkim. Widziała jak męczył się po pierwszym strzale.

-Słucham cię dalej, Lily.

-Trafiłam w jego brzuch. Miał się powoli wykrwawić. Wtedy przybiegli jego ludzie i doskonale wiedział, że wybijemy ich wszystkich po kolei, dlatego nim oddałam drugi strzał, kazał im mnie słuchać. Jego ostatnia wola została spełniona wraz ze strzałem w głowę.

-Jestem pod wrażeniem. W szybki sposób zwiększyłaś moją... znaczy się naszą armię. Repnin czeka już na spotkanie z tobą, na pewno ucieszy go ta informacja. Uprzedziłem go o spotkaniu z tobą, gdy tylko dostałem informację, że wracasz.

-Tam gdzie wtedy?

-Dokładnie. – potwierdził – No nic, niedługo będę miał dla ciebie kolejną misję, natomiast dzisiaj jesteś już wolna. Kali, Evan wy wracajcie pod mieszkanie Lily. Nico pewnie będziesz jej towarzyszył w spotkaniu.

-Będzie mi towarzyszył. – potwierdziłam, zanim on zdążył coś powiedzieć.

-Widzimy się niedługo Bellomo.

-Do zobaczenia Lorenzo.

Z tymi słowami wyszłam, cały czas odgrywając swoją rolę. Udało się, uwierzył mi i zyskałam jego zaufanie. Czeka już mnie kolejna misja, czyli zaczyna mi ufać. Byłam naprawdę zadowolona z tego, w jaki sposób to się potoczyło, a mina Foxa tylko podjudziła moją ekscytacje.

Poszliśmy do samochodu Nico i udaliśmy prosto na spotkanie z Repninem. Na miejscu powiedziałam mu o wszystkim co tam zaszło według naszej historii. Bez dwóch zdań był zadowolony z takiego scenariusza i bez większych problemów zgodził się pracować dalej dla Salvadora.

*****

Po szybkim przekazaniu informacji udaliśmy się w drogę do mojego mieszkania. Byliśmy już na mojej dzielnicy, gdy do Nico zadzwonił telefon. Bez większego namysłu odebrał telefon na głośnomówiącym.

-W przeciągu dziesięciu minut masz zjawić się u Salvadora. – rozbrzmiał głos po drugiej stronie słuchawki.

-Coś się stało? Nie jestem w stanie tak szybko się u niego znaleźć.

-Jakaś ważna misja, na której musisz być. ­– w tym momencie wyciszyłam mikrofon.

-Przejdę ten kazałek.

-Nie mogę cię tak zostawić. To bardzo ryzykowne Lily.

-Nic się nie stanie. Poza tym mam przy sobie broń.

-Na pewno?

-Tak. Musimy sobie nawzajem pomagać, a zwłaszcza kiedy chodzi o Salvadora.

-Dobrze. – ponownie włączył mikrofon – Zaraz jestem. – gdy tylko się rozłączył, zatrzymał się, wypuszczając mnie na chodniku – Uważaj na siebie.

-Będę.

Odjechał z piskiem opon, a ja udałam się w stronę mieszkania. Czekało mnie jakieś piętnaście minut spacerkiem, gdzie za następnym zakrętem czeka mnie już prosta droga. Jedynym minusem było to, że zaczęło się ściemniać.

Wyciągnęłam telefon, chcąc napisać do Josha, czy wszyscy już są w domach, czy gdzie tam wracali, lecz w tym momencie zamarłam. Nie zdążyłam nawet zareagować, gdy ktoś wciągnął mnie w ciemną alejkę i przycisnął do ściany.

Miałam już zacząć krzyczeć, gdy nagle dostrzegłam te ciemne oczy i już wiedziałam, że jestem bezpieczna. Jego dłoń zaborczo zacisnęła się na mojej tali, a druga powędrowała do uda, które przycisnął do swojego boku, zajmując idealnie przestrzeń, którą sobie stworzył. Od razu poczułam wybrzuszenie w jego spodniach, które otarło się o mój wrażliwy punkt.

Jego spragnione usta zaatakowały moją szyję, przez co wplątałam palce w ciemne włosy mężczyzny. Czułam jak dłoń z tali zaczyna sunąć w dół, błądząc po moim ciele. Zahaczył palcem o guzik spodni, odpinając go. Wiedziałam co zaraz się stanie, przez co z moich ust wydostał się cichy jęk.

-Musisz być cicho Promyczku, inaczej ktoś może się dowiedzieć, że tu jesteśmy.

*****

~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, hej Promyczki!!
No i mamy kolejny rozdział!

Jak już informowałam na Twitterze, w tej części będzie 25 rozdziałów, plus Prolog i Epilog.

Zachęcam was również do zakupienia Never Say No, której premiera będzie 3 stycznia 2024 rok!

Jest dla mnie zaszczytem, że mogę być częścią NieZwykłej rodzinki ❤️

https://wydawnictwoniezwykle.pl/never-say-no

https://www.empik.com/never-say-no-marta-lorynska,p1419636284,ksiazka-p?utm_source=app&utm_medium=share&utm_content=produkt

Zapraszam również na moje media!
Twitter: Marta_ell
Instagram: _Marta_ell_
TikTok: Marta_ell

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro