Rozdział XXI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dosłownie zamarłam na te słowa. Nie dał mi nic odpowiedzieć, tylko postawił mnie przed faktem dokonanym. Niepewnie przeniosłam swój wzrok na Josha, który czekał, aż powiem mu co się stało.

-Mam lecieć do LA, do nich.

-Ale kiedy? – dopytał niepewnie.

-Za dwie godziny mam samolot.

-Czekaj, co?! – dosłownie krzyknął – Po co ty masz tam lecieć?

-Nie wiem. Przecież rozłączył się zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.

-Wiedział, że będziesz się sprzeciwiała. Dlatego nie dał ci dojść do głosu.

-Jezu, muszę się spakować... Josh...

-Ubierz się i jedziemy do ciebie. Pomogę ci ze wszystkim.

-Dziękuję.

Cmoknęłam jego usta, po czym szybko się ubrałam. Josh zrobił to samo i już po dziesięciu minutach byliśmy w drodze do rodziców. Musiałam zabrać stamtąd psy, bo przecież Lorenzo nie wiedział, że aktualnie są właśnie tam, a przecież oczywistym było, że nie zostawiłabym ich samych w Arkansas. Jedyna osoba, której na tyle ufałam, żeby zostawić pod jej opieką moje maluchy, również była w Los Angeles, Czyli oczywiście, że polecą razem ze mną.

W miarę krótkim czasie znaleźliśmy się już w posiadłości państwa Stander. Opowiedziałam im krótko, o co chodzi i oznajmiłam, że wylatuje na jakiś czas. Sama w sumie jeszcze nie wiedziałam na ile tam pojadę, jednak wolałam ich w razie co uświadomić, gdzie będę. Josh nawet zaproponował, żebym włączyła na telefonie nadajnik, który jest połączony przez naszą aplikacje. Miał on na celu pokazanie im, gdzie będę o każdej porze dnia i nocy.

Od razu się na to zgodziłam, lecz pod warunkiem, że uruchomię aplikacje dopiero, gdy będę miała pewność, że Lorenzo nie będzie niczego podejrzewał. Wolałam być zabezpieczona, gdyby jednak coś się stało. Nie ufałam Salvadorowi w najmniejszym stopniu. Jedynie pocieszał mnie fakt, że jest tam również Nico, na którego mogę liczyć.

Po krótkiej wizycie udaliśmy się do mojego mieszkania. Ku mojej radości wartę przed nim mieli moi ludzie, więc Josh bez problemu tam ze mną wszedł. Od razu pomógł mi się pakować. Do zabrania miałam nie tylko swoje rzeczy, więc naprawdę cieszyłam się, że ze mną przyjechał.

Całe pakowanie ku mojej radości zajęło nam około pół godziny i miałam niecałą godzinę, żeby dotrzeć na lotnisko. Najbardziej bałam się, że nie zdążę na odprawę. Miałam dziwne przeczucie, że w takim przypadku miałabym konsekwencje. Salvador zacząłby węszyć, przez co cały mój plan mogłabym najprawdopodobniej wyrzucić do kosza.

Będąc w drodze na lotnisko dotarł do mnie mail, który od razu otworzyłam. Jak się okazało była to wiadomość od Lorenza i dotyczyła mojego biletu. Jak się okazało jego samolot już na mnie czekał. W zasadzie mogłam się spodziewać, że będzie to prywatny lot. W tym momencie ta wiadomość naprawdę mnie ucieszyła. Trochę obawiałam się wejść z psiakami na pokład, a teraz nie będę musiała się tym martwić. Gdy podjechaliśmy na miejsce, Josh chciał już wysiadać z samochodu, lecz od razu go zatrzymałam.

-Nie możesz iść ze mną.

-Z jakiego powodu? – spojrzał na mnie, unosząc brew.

-Ten lot organizował w całości Lorenzo, czyli będą tu jego ludzie. Przypominam, że nasi byli przy moim mieszkaniu.

-Racja. Czyli muszę puścić cię tam samą. – westchnął zrezygnowany – Nie podoba mi się to.

-Dam sobie radę. – cmoknęłam jego usta.

-Wiem, tylko mi obiecaj, że będziesz uważała i jak wylądujesz to włącz nam lokalizację.

-Będę pamiętała.

Ostatni raz go pocałowałam, po czym wysiadłam z samochodu. Nie musiałam się przejmować, że zobaczy nas ktoś z zewnątrz, ponieważ samochód miał specjalnie zrobione szyby, żeby odbijały światło, tym samym ograniczając widoki osobą z zewnątrz. Podeszłam do bagażnika i wyjęłam z niego walizkę. Następnie otworzyłam tylne drzwi i wzięłam smycze, wyprowadzając tym samym Małego i Hadesa. Ku mojej radości psiaki grzecznie czekały, aż ja pójdę i nigdzie nie pobiegły.

Złapałam walizkę i udałam się do budynku. Mimo że z zewnątrz nie było nikogo z ludzi Lorenza, to w środku wszystko się zmieniło. Na samym wejściu zauważyło mnie czterech ochroniarzy, którzy od razu do mnie podeszli. Jeden z nich wziął ode mnie walizkę i udaliśmy się w stronę wyjścia tylnego. Powiedzieli mi, że nigdzie nie mam się rejestrować, bo wolimy zostać nie zauważeni, a samolot czekał już gotowy do startu.

Wszystko było gotowe i czekali tylko na mnie. Z daleka już wiedziałam, który samolot był przeznaczony dla mnie. Bez problemu poznałam twarze dwóch mężczyzn, którzy stali obok schodów prowadzących na pokład. Gdy do nich podeszliśmy, krótko się ze mną przywitali i zaprosili do środka.

-Mały. – upomniałam psiaka, kiedy warknął na jednego z nich.

Lekko szarpnęłam za smycz, zmuszając go, żeby wszedł na stopnie. Hades za bardzo nie zwracał uwagi na innych. Po pierwsze był jeszcze trochę za mały, żeby aż tak orientować się w nowych sytuacjach, a po drugie Josh wytresował Małego na obrońcę. Byłam pewna, że psiak byłby w stanie zagryźć osobę, która by na mnie napadła.

Weszliśmy na pokład i od razu usiadłam na jednym z foteli. Ku mojej radości, w samolocie znajdowała się ścianka, która oddzielała mnie od ochrony. Od razu odpięłam psiakom smycz, a te położyły się przy moim boku.

Po chwili czułam, że unosimy się już nad ziemią i zostało mi tylko czekać, aż wylądujemy w Los Angeles. Sięgnęłam po swoją torbę, którą odłożyłam na fotel obok, chcąc wyciągnąć z niej wodę, lecz w tym momencie dostrzegłam tampony, które zawsze nosiłam przy sobie.

W mojej głowie pojawiła się myśl, o której zdążyłam już dawno zapomnieć, a nie powinnam. Jak ja mogłam nie zwrócić uwagi na to, że nie mam okresu i to od ponad miesiąca. Josh. Miałam zażyć tabletkę, a o tym zapomniałam. Czy to możliwe?

-Nie, to nie może być prawdą. – położyłam dłoń na moim brzuchu, który był płaski.

Musiałam wiedzieć, co się dzieje i czy moja myśl jest prawdziwa.

*****

Po czterech godzinach lotu, wylądowaliśmy na jednym z lotnisk w LA. Ochrona przyszła po moją walizkę i oznajmiła, że możemy wychodzić. Przed tym sprawdzili budynek, czy na pewno było bezpiecznie, więc bez zbędnych obaw mogliśmy opuścić pokład. Zapięłam psiakom smycze i udaliśmy się na zewnątrz.

Gdy tylko poczułam ciepło jakie tam panowało, a moje usta wkradł się uśmiech. Wystawiłam twarz w stronę nieba, zamykając przy tym oczy i pozwoliłam sobie na chwilę zapomnienia.

-Musimy iść. – mój spokój przerwał jeden z ochroniarzy.

Spojrzałam w jego stronę i cicho westchnęłam. Poszłam w kierunku wejścia na lotnisko i już po chwili zauważyłam Nica, za którym zdążyłam się stęsknić. Im bliżej byłam tym lepiej widziałam uśmiech na jego twarzy.

-Teraz panienka Bellomo idzie ze mną. – oznajmił, co naprawdę mnie ucieszyło – Możecie wracać do pana Salvadora.

-Dobrze.

Odpowiedział jeden z mężczyzn, a cała reszta poszła za nim. Już po chwili zostaliśmy sami, a Nico zamknął mnie w szczelnym uścisku.

-Jak tam Bellomo? – zapytał ze śmiechem – Wyszalałaś się podczas mojej nieobecności?

-Żebyś wiedział. – zaczęliśmy iść w stronę wyjścia – Spędziłam praktycznie cały ten czas z Joshem.

-Gdybyś tego nie robiła w ukryciu, jak Salvador był w Arkanssas, to bym się zdziwił. – zaśmiał się.

-Bo dzięki tobie stało się to możliwe. – posłałam mu uśmiech – Gdzie teraz jedziemy?

-Tam, gdzie reszta, ale możemy wjechać do jakiegoś sklepu, jeśli czegoś potrzebujesz.

-Właściwie to mogli byśmy podjechać do apteki? – spojrzał na mnie niepewnie – Strasznie zemdliło podczas lotu i chciałabym kupić coś na żołądek.

-Jasne, nie ma problemu. A dasz radę jechać samochodem?

-Tak, nie rzygałam ci się na karoserię. – powiedziałam ze śmiechem, chcąc rozluźnić trochę atmosferę.

-Lily, to nie jest zabawne. Jeśli nie dasz rady to sam mogę po coś pojechać, a ty na mnie poczekasz. Zaraz cofnę któregoś z ochrony i zostanie tu z tobą.

-Wszystko dobrze. Dam radę, ale wiesz, wolę kupić jakieś osłonowe czy coś.

-Na pewno?

-Tak. – zapewniłam go po raz ostatni.

-Dobrze, w takim razie zapraszam za mną.

Nico pchał walizkę, którą prędzej wziął od ochroniarza oraz położył na niej moją torebkę. Ja natomiast prowadziłam psiaki. Szły posłusznie obok nas, nawet na chwilę nie zwracając uwagi na ludzi, którzy tu chodzili.

Po chwili znaleźliśmy się na parkingu, a Nico poprowadził nas w stronę dużego czarnego SUV-a. Wpakował walizkę do bagażnika, a ja w tym czasie wpuściłam psiaki na tylną kanapę. Sama natomiast usiadłam na miejscu pasażera.

Po chwili jechaliśmy już w stronę jakiejś galerii, gdzie miałam iść do apteki. Cieszyłam się, że nie wypytywał mnie bardziej o to co mi jest, bo naprawdę nie potrafiłabym wymyśleć szybkiej historyjki. Przecież nie mogłam mu powiedzieć wprost Hej, słuchaj muszę kupić test ciążowy, bo zapomniałam zażyć tabletki po. Przecież wyszłabym na najbardziej nieodpowiedzialną osobę.

Jakieś dwadzieścia minut później byliśmy już na miejscu. Odpięłam pas i w tym momencie usłyszałam, że Nico również to zrobił. Spojrzałam spanikowana w jego stronę.

-Zostaniesz w samochodzie z psiakami? Nie chcę ich brać do galerii.

-Nie powinienem puszczać ciebie samej.

-Nic się nie stanie. Poza tym nikt przecież mnie tu nie zna, więc skąd niby maję wiedzieć, jak wygląda Lily Bellomo.

-Naprawdę myślisz, że nikt nikomu nie wysłał zdjęcia jak wyglądasz? Przypominam, że żyjemy w dobie internetu i każdy dowie się o wszystkim w ekspresowym tempie.

-Nic mi nie będzie.

-To chociaż trzymaj to. – wystawił w moją stronę pistolet.

-I że gdzie ja niby mam go sobie wsadzić hm?

-To mnie już nie interesuje. Albo bierzesz broń, albo ja idę z tobą.

-Yh no dobrze. – skapitulowałam i wzięłam od niego pistolet. Wsadziłam go za pasek, przykrywając bluzą – Zaraz jestem.

Oznajmiając to, wysiadłam z samochodu. Zgodnie z oznaczeniami udałam się w stronę wejścia do galerii. Parking był naprawdę wielki, więc cieszyłam się, że tu były. Weszłam do wielkiego, oszklonego budynku i bez poszukiwań odnalazłam aptekę. Wielki neon od razu rzucił mi się w oczy, więc poszłam w tamtym kierunku.

Stanęłam w kolejce, a przede mną znajdowały się trzy osoby. Mimowolnie przypomniałam sobie o broni, którą miałam przy sobie. Oby tylko mi nie wypadła. Powoli poruszałam się w stronę kas i z każdą następną obsługiwaną osobą czułam ulgę i stres. Czemu ja jej nie wrzuciłam po prosty do torebki? W końcu przyszła moja kolej.

-Dzień dobry, co dla pani? – zapytała farmaceutka.

-Dzień dobry, poproszę dwa testy ciążowe.

-Oczywiście.

Pani podała mi dwa kartoniki, za które zapłaciłam i już po chwili byłam w drodze na parking. Wchodząc na niego, upewniłam się, że nikt mnie nie widzi i szybko schowałam broń do to torebki. Również od razu zakryłam reklamówką testy, aby przypadkiem ktoś ich nie zauważył.

-Już zaczynałem się martwić. – odezwał się Nico, gdy tylko otworzyłam drzwi samochodu.

-Była kolejka. – powiedziałam zgodnie z prawdą.

-Nawet zdążyłem dostać telefon od Lorenzo.

-Co chciał? – zapytałam, a Nico ruszył z miejsca.

-Pytał czemu nas jeszcze nie ma. Spokojnie mu wytłumaczyłem, że jesteśmy w aptece, bo lot na ciebie źle wpłynął.

-Coś jeszcze mówił?

-Nic szczególnego, po prostu mamy się pospieszyć.

-A tak właściwie, czemu ja tu jestem?

-Mówiąc w skrócie. Lorenzo nie może się dogadać z jednym z Bossów i potrzebuje twojej pomocy. Masz o wiele lepsze podejście niż on.

-Miło mi to słyszeć.

-Taka prawda. On nie nadaje się do relacji międzyludzkich.

-Zdecydowanie wiem coś na ten temat.

-Ja niestety też.

Zaśmiałam się na te słowa. Miałam właśnie okazję przekonać kolejną osobę do współpracy ze mną tak samo jak Petrenko im mniej sojuszników ma Lorenzo, tym lepiej dla mnie. Przyda mi się każda osoba, gdy przyjdzie czas na jego koniec.

Droga zajęła nam jakieś czterdzieści minut, a moim oczom ukazała się wielka willa. Po co mu w każdym miejscu tak wielkie posiadłości? Wjechaliśmy na posesję, która była naprawdę piękna. Gdyby to nie należało do Salvadora, bym pochwaliła właściciela, za tak piękną organizację.

Wysiedliśmy z samochodu i w tym samym momencie z domu wyszedł Lorenzo. To nie mogło wróżyć nic dobrego.

-Nareszcie łaskawie się pojawiliście i po jaką cholerę brałaś te kundle?

-Potrzebujesz mojej pomocy, więc oszczędź sobie ten sarkazm, a gdybyś jeszcze nie wiedział to tam, gdzie ja, są i moje kundle, które mogą w każdej chwili sprowadzić cię do parteru, jeśli tylko wydam taką komendę. – moje słowa ociekały goryczą – Może i ty mi podrzuciłeś Małego, ale jednak słucha on mnie.

-Nicolasie zanieście walizkę do jej pokoju i ją do mnie przyprowadź. – powiedział zmieniając temat.

-Oczywiście.

Salvador zniknął nam z oczu, wchodząc do willi, a ja przeniosłam spojrzenie na Nico. Widziałam, że tak samo jak ja był zirytowany tym człowiekiem, jednak mimo wszystko zrobiliśmy to co powiedział.

Odłożyliśmy moje rzeczy w pokoju na górze, który był naprawdę przestronny. Tym razem dla ich bezpieczeństwa, psiaki zostawiłam w zamknięciu i udaliśmy się do gabinetu Lorenza. Musieliśmy zejść na parter, gdzie było pełno pomieszczeń, do których, jak się dowiedziałam, drzwi były zamknięte.

-Wysłuchaj to co mówi, zróbmy swoje i wracajmy do domu.

-Taki jest plan.

Nico posłał mi uśmiech po czym weszliśmy do gabinetu Lorenzo. Pokój wyglądał prawie identycznie jak ten, który miał w Arkanssas. Gestem dłoni pokazał nam, że mamy zająć fotele przed jego biurkiem i tak też zrobiliśmy.

-Tak więc słucham, w czym potrzebujesz mojej pomocy?

-Za niecałe dziesięć minut zjawi się tu Aviller. Jest on największym bossem w tym stanie. Miałem już z nim jedno spotkanie, lecz nie byłem w stanie go do niczego przekonać i liczę na to, że uda się to tobie.

-Co konkretnie?

-To co zawsze. Przekonaj go do sojuszu, później ja już zrobię swoje, gdy będę miał jego poparcie. Cóż, może ty będziesz w stanie go zrozumieć. Ktoś taki jak on może nam się naprawdę przydać, więc oczekuję, pozytywnej odpowiedzi z jego strony.

-Zobaczymy co da się zrobić.

-Lepiej się postaraj Bellomo...

I w tym momencie jego wypowiedź przerwało pukanie do drzwi. Lorenzo od razu wstał z miejsca i do nich podszedł. Złapał za klamkę i już po chwili naszym oczom ukazał się postawny mężczyzna.

-Aviller, szybciej niż się spodziewałem.

-Nie mam czasu na twoje zagrywki Salvador, więc miejmy to z głowy. – powiedział, gdy Salvador wpuścił go do środka – O. – zatrzymał się, przymrużając oczy i uważnie mnie mierząc – Pani jeszcze nie znam. William Aviller, miło mi. – od razu wstałam, gdy wystawił dłoń w moją stronę.

-Lily Bellomo. – ucałował wierzch mojej dłoni, po czym od razu się wyprostował.

-Słyszałem wiele o pani dziadku. Szkoda, że go z nami nie ma.

-Ktoś skutecznie się go niestety pozbył. – powiedziałam bez żadnych uczuć.

-Przykro mi to słyszeć, ale podobno pani radzi sobie świetnie na jego stanowisku.

-Miło mi to słyszeć.

-Tak więc może przejdźmy do sedna. – naszą rozmowę przerwał Lorenzo.

-W takim razie mnie przekonaj, co będę z tego miał.

-Oferuję ci mój sojusz Aviller. Nie uważasz, że przyda ci się sojusznik w innym stanie. Mam sporo ludzi, którzy dla mnie pracują i bez problemu wszystko załatwią.

-Nie wydaje mi się, żebyś ty jakkolwiek mógł mi kiedyś pomóc. Poza tym jestem wystarczająco wysoko postawiony, żeby samym swoim nazwiskiem załatwić wszystko czego potrzebuję.

-I właśnie dlatego musimy...

-Salvador, mówiłeś mi to już ostatnio. Te całe twoje plany na przyszłość. Jestem na nie.

-Zostawcie nas samych. – odezwałam się, a spojrzenia mężczyzn padły na mnie – Chcę porozmawiać w cztery oczy z panem Avillerem.

Wiedziałam, że Salvador się tego nie spodziewał, a jego spojrzenie wyrażało zdecydowany sprzeciw. Bał się tego co chcę zrobić i prawidłowo. Mimo to słowa Williama, go skutecznie przekonały.

-Z chęcią się dowiem co masz mi do powiedzenia i z przyjemnością porozmawiam tylko z panią Bellomo.

-Dobrze.

Niepewnie podniósł się ze swojego fotela, jak również Nico, który w przeciwieństwie do Salvadora zrobił to bez żadnych oporów. Gdy tylko zostaliśmy sami, postanowiłam ponownie się odezwać.

-Usiądźmy. – wskazałam na kanapę, która stała w rogu gabinetu – W pierwszej kolejności, chciałabym zaznaczyć, że nie mam pojęcia co proponował panu Salvador.

-Proszę, mów mi po imieniu. – posłał mi uśmiech.

-Oczywiście. Tak więc nie wiem co tobie proponował, ale szczerze się nie dziwię, że mu odmówiłeś. Sama pomagam mu pod sporym przymusem. Chcę chronić wszystkich innych i właśnie dlatego tu jestem.

-Zaintrygowałaś mnie Lily. Słucham dalej.

-Wiem doskonale jakie ma poglądy i nie zgadzam się z nimi. Człowiek chce wprowadzić chaos, który nie wniesie nic dobrego. – spojrzałam na niego uważnie – Mam nadzieję, że mogę ci ufać a ta rozmowa zostanie między nami.

-Oczywiście.

-Doskonale. Chcę go pozbawić władzy, czekam tylko na odpowiedni moment i szukam sojuszników, ale dla mnie i moich ludzi. Mam inną wizję tego świata i nie chcę zmuszać ludzi do niczego siłą. Lorenzo ma większe poparcie niż może ci się wydawać, ale z twoją pomocą naszych będzie więcej.

-Co konkretnie masz w planach, jak się go pozbędziemy.

-Każdy będzie miał wolną wole w przypadku moich ludzi. On wszystkich więzi, grożąc zabiciem ich rodzin. Doskonale wiem, że jak nie będzie na szczycie kogoś z silną ręką może nastąpić podobny chaos do tego, gdy on będzie u władzy. Chcę dać przestrzeń wszystkim, niech zajmują się swoimi interesami, ale bez zbędnych konfliktów. Takie osoby będziemy skutecznie usuwać.

-W takim przypadku masz moje wsparcie. Po pierwsze nie chce, żeby ktoś taki jak on był nade mną, a po drugie silne kobiety mogą lepiej zapanować nad tymi wszystkimi facetami, w których buzuje za dużo testosteronu.

-Oczywiście ta rozmowa zostaje między nami, a ty oznajmisz, że cię przekonałam do pomocy w sprawie Salvadora.

-Mogę wiedzieć jeszcze, kogo już masz po swojej stronie?

-Moją rodzinę, czyli Evans i Stander. Rusell, parę rodów z innych części świata, ty i Petrenko. – widziałam jak jego mina się zmieniła.

-Przecież Petrenko nie żyje. – mimowolnie uśmiechnęłam się na te słowa – Ktoś go zabił...

-Podobno. – powiedziałam zadowolona.

-Co chcesz przez to powiedzieć?

-Miałam przekonać Repnina do sojuszu z Salvadorem. Miał zgodzić się pod warunkiem, że Petrenko zniknie. Upozorowaliśmy jego śmierć i teraz mi tylko potwierdziłeś skuteczność moich działań. Według naszej historii, to ja go zabiłam.

-Zaimponowałaś mi Bellomo.

-Czeka na telefon ode mnie a aktualnie robi sobie długie wakacje kontrolując wszystko na odległość. Wśród ludzi Salvadora mam swoich sprzymierzeńców. Większa połowa już jest ze mną, więc gdy w końcu wszystko dojdzie do skutku, obalenie Lorenza będzie tylko formalnością.

-W takim razie ci ufam.

-Wiele dla mnie znaczą te słowa. Będę cię informowała na bieżąco o następnych krokach. Osobiście lub przez Nico.

-A czy on przypadkiem nie pracuje dla Salvadora? Widać, że darzy go ogromnym zaufaniem.

-Nico był pierwszą osobą z jego ludzi, która przeszła na moją stronę i można powiedzieć, że jest moją prawą ręką. Lorezna również i właśnie dlatego jestem o krok przed nim w każdej sytuacji.

-Przyznaję, że interesy z tobą to czysta przyjemność. Jesteś w tym krótko, ale widzę, że znasz się na rzeczy.

-Bardzo mnie to cieszy, a teraz może już oznajmijmy im, że przekonałam się do poparcia Salvadora. Zacznie zaraz coś podejrzewać, bo trochę już czasu jesteśmy sami.

-Racja, musimy być czujni. Przecież tylko przekonywałaś mnie do jego działań.

-Dokładnie. – wstaliśmy z kanapy i udaliśmy w stronę drzwi, które otworzyłam.

-Interesy z wami to czysta przyjemność. – podał dłoń Salvadorowi, który wszedł do środka.

-Miło mi to słyszeć.

-Z chęcią bym został, ale obowiązki mnie wzywają. Do zobaczenia.

William pożegnał się z nami, nawiązując ze mną dłuższy kontakt wzrokowy. Kolejny ród, z którym mam sojusz. Myślałam, że będzie go trudniej przekonać, ale jak widać mamy takie same poglądy i podobne zaufanie do Salvadora, który aktualnie wywiercał we mnie dziurę swoim wzrokiem.

-Jak go przekonałaś?

-Miałam dobre argumenty. Więcej nie musisz wiedzieć. – chciałam wyjść z biura, lecz skutecznie zagrodził mi drogę.

-Obserwuję cię Bellomo, bo coś mi w tym wszystkim nie pasuje.

-Nie szukaj dziury w całym Salvador. Ciesz się, że go przekonałam, a w jaki sposób to już nie musisz wiedzieć. Równie dobrze mógł mnie tu przed chwilą przelecieć, a ciebie to nawet nie powinno obchodzić.

Tym razem wyszłam z biura, zostawiając go w lekkim szoku. Nie miałam mu zamiaru się spowiadać, poza tym i tak nie mógłby poznać prawdy. Od razu udałam się na piętro do pokoju, który aktualnie był mój. Miałam ważniejsze rzeczy na głowie niż użeranie się z Salvadorem.

Kiedy otworzyłam drzwi, psiaki od razu zwróciły na mnie uwagę. Weszła do środka i podeszłam do walizki. Wyciągnęłam z niej karmę oraz miseczki, po czym do dwóch nalałam wody i do następnych wsypałam im jedzonko. Chwilowo usiadłam na łóżku i po prostu patrzyłam na moich pupili. Mały był dla Hadesa jak starszy brat, od którego wszystkiego się uczył. A co, jeśli naprawdę jestem w ciąży?

Położyłam dłoń na swoim brzuchu, który w żadnym stopniu nie sugerował tego, że byłabym w ciąży. Przesunęłam palcami po materiale, mimowolnie lekko się uśmiechając. Lecz nie potrwało to długo, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Przerażona, wyprostowałam się na łóżku, a dopiero po chwili z niego wstałam. Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam stojącego przede mną Nico. Na jego twarzy widniał jak zawsze zadowolony uśmiech.

-Jak się czujesz? – zapytał, gdy wpuściłam go do środka. Momentalnie zamarłam nie do końca wiedząc co miał na myśli przecież nie mówiłam mu, że mogę być... – Już nie jest ci niedobrze? – sprostował, najwyraźniej zauważając moje zmieszanie.

-Już lepiej, dzięki. – lekko się uśmiechnęłam, chcąc ukryć moje zakłopotanie.

-Zażyłaś wszystkie leki? – przyjrzał mi się uważnie.

-Nico, co tak naprawdę cię tu sprowadza? – zapytałam prosto z mostu, bo byłam pewna, że nie chodziło mu o tabletki, które niby miałam kupić.

-Josh się do mnie dobija na każdy możliwy sposób. – westchnął, opadając na moje łóżko – Kazał ci przypomnieć, że miałaś jakąś aplikacje sprawdzić.

-Kurde... Zapomniałam o tym. – od razu sięgnęłam po telefon i ją wyszukałam.

Minęła dosłownie chwila, kiedy ją włączyłam, a do moich uszu dotarł dźwięk powiadomienia od strony Nico.

-Kazał przekazać, że dziękuję za włączenie tego czegoś i teraz jest już spokojniejszy.

-Też dzięki, że mi przypomniałeś. – kolejne powiadomienie – Tym razem co?

-Wypytuje, czy na pewno jesteś bezpieczna. Co Salvador chciał i tak dalej. – znowu westchnął, kręcąc przy tym głową – Zaczynam się poważnie zastanawiać, czy nie zmienić numeru... Ty sobie nawet nie zdajesz sprawy z tego jaki ja dziennie dostaję spam od twojego narzeczonego. Jeśli nie odpowiesz mu w przeciągu jakichś pięciu minut od razu do mnie wypisuje. Ja w łeb dostanę kiedyś przez niego.

-No nie wierzę. – zaśmiałam się.

-No naprawdę. Wie, że ma taką wytrwałą kobietę, to jeszcze wypisuje godzinami. Serio nie znam nikogo dzielniejszego niż ty.

-Dzięki Nico. – posłałam mu uśmiech.

-Sama prawda Lily, więc nie masz za co dziękować. – zamilkł na chwilę – Mam pytanie.

-Słucham uważnie.

-O jaką aplikację tak właściwie chodziło?

-Wysyła im moją lokalizację. Wolę mieć jakieś zabezpieczenie i żeby ktoś wiedział, gdzie jestem.

-Nawet ci się nie dziwię, patrząc na to, że to właśnie Salvador ciebie tu sprowadzał. Co prawda jutro mamy najprawdopodobniej wracać, ale to różnie bywa.

-Niestety wiem coś na ten temat. W jego przypadku spotkania lubią się przedłużać.

-Obstawiam, że jesteś zmęczona całym tym lotem i nagłym spotkaniem?

-No trochę.

-Odpocznij sobie, a gdyby coś się działo, to pisz.

-Dzięki Nico.

Od razu udał się do wyjścia z pokoju, zostawiając mnie w towarzystwie moich psiaków. Oba wręcz zasypiał tym czasem ja zastanawiałam się nad tym co będzie dalej. Podeszłam do drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Musiałam zrobić test i nie ma nawet takiej opcji, żeby ktokolwiek wszedł w tym czasie do tego pokoju. Podeszłam do swojej torebki, wyciągając z niej dwa kartoniki. Od razu udałam się do łazienki i odłożyłam je na szafkę przy umywalce. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, robiąc parę uspokajających wdechów.

-Będzie dobrze Lily. Nieważne co by się stało, jesteś w tym razem z Joshem. – powiedziałam do swojego odbicia.

Wyciągnęłam testy z opakowania i od razu usiadłam na toalecie. Zrobiłam to co powinnam i zostało mi już tylko czekać. Oparłam się dłońmi o szafkę, nie chcąc spojrzeć na test. Intuicja mi już podpowiadała co tam zobaczę, ale mimo to nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli. Minęło pięć minut i już wiedziałam, że na pewno widać wynik. Zrobiłam ostatni głęboki wdech, po czym spojrzałam w dół. Momentalnie moje oczy się zaszkliły.

-To nie może być prawda...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu, mimo że był trochę krótszy niż zwykle.

O kolejnym standardowo będę was informowała na moich mediach!
Twitter: Marta_ell
Instagram: _Marta_ell_
TikTok: Marta_ell

WAŻNE INFO!!!
Nie wierzę, że to wszystko tak szybko leci i po rozpisaniu, zostały nam 4 rozdziały i Epilog do zakończenia całej Trylogii Destiny!!
Z jednej strony naprawdę mnie to cieszy, ale z drugiej... Serce mnie boli, że to będzie koniec ich historii...

Drugie info jest takie, że właśnie wleciał na mój ig post z rozdaniem z rozdaniem pierwszej części Promyczków!!

Zapraszam serdecznie do udziału i życzę wam miłego dnia! 🫶🏼

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro