Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy weszłam do kawiarni, do moich nozdrzy doleciał zapach bułeczek cynamonowych. Klienci naprawdę je uwielbiają mimo wysokiej ceny. Przedostając się przez tłum, załuważyłam, że przy kasie nie stoi Karen, a Tom. Dziwne, bo odkąd tutaj pracuję, to chłopak przychodził we wtorki tylko wieczorami. 

- Cześć, Karen nie ma? - Przywitałam się z nim, zmierzając na zaplecze. Wszędzie są porozstawiane trutki dla szczurów. Czy oni nie wiedzą, że te biedne zwierzątka umierają w męczarniach? Będę musiała o tym porozmawiać z kierownikiem.

Ughhh.

- Wyszła jakieś dziesięć minut temu! - Chłopak odkrzyknął mi, dalej obsługując klientów. Szybko założyłam fartuch i zamknęłam szawkę na kluczyk, który schowałam w tylnej kieszeni moich spodni, po czym ruszyłam na pomoc Tomowi. - Był tutaj twój chłopak.

- Że co? Przecież ja nie mam chłopaka. - Udałam oburzona, odwracając się w jego stronę. - A wiesz jak się nazywa?

- Arthur? Adam? A może Aaron? - Przyłożył palec do brody, udając zamyślonego. - Przyniósł kwiaty, ale Karen kazała je wyrzucić.

- Dopiero się z nim widziałam, ale nic nie wspomniał o kwiatach. - Mruknęłam zdziwiona, nalewając owocowy napój do plastikowego kubka, który chwilę później podałam dziewczynie.

Na moje słowa blondyn głośno przełknął ślinę, prostując się, przez co był jeszcze wyższy niż przedtem.

Przez jego reakcję wolałam nie ciągnąć już tematu, ale w głębi duszy wiedziałam, że coś jest nie tak, bo przecież nie miał powodu by tak się zachowywać...

- Vivian! - Do kawiarni wpadła zadyszana Karen, która zmierzała w moją stronę. W między czasie przesyłała mi dziwne uśmiechy, co mnie delikatnie zaniepokoiło. Znając tą wariatkę pewnie wymyśliła coś głupiego.

- Oh, witam Cię. - Uśmiechnęłam się sztucznie, nadal będąc na nią zła, że na mnie nie zaczekała.

- Oj nie bądź na mnie zła. W ramach przeprosin idziemy na imprezę. - Dziewczyna delikatnie sturchnęła mnie w ramię, znacząco podnosząc kąciki ust. Mimo że nie znałam Karen długo, to czułam, że jest między nami pewna więź, której nie da się opisać. Kiedy mieszkałam z mamą byłam bardzo nieufna. Fakt, miałam mnóstwo znajomych, ale zaprzyjaźnienie się z nimi zajęło mi lata. Sytuacja z Karen i po części z Tomem wygląda tak, że minęły 3 tygodnie, a ja czuję jakbym znała ich od dzieciństwa. 

- Mowy nie ma. - Odpowiedziałam stanowczo, kompletnie nie mając ochoty iść na kolejną imprezę. Dzisiaj "rano" z trudem zakryłam siniaki, a co dopiero myśleć o kolejnych kłopotach. Nawet jeżeli nie będzie na niej Aarona, ani tej szurniętej latawicy o imieniu Emily, to i tak mam duże szanse na katastrofę.

- Ale ja nie pytałam się ciebie o zgodę. - Dziewczyna odpowiedziała zarozumiale, patrząc się na mnie jak na debila, przez co wiedziałam, że nie mam żadnych szans. - Wyślę Ci szczegóły wiadomością. - Chwilę przed odejściem pochyliła się w moją stronę i pocałowała mnie w policzek, co szybko odwzajemniłam. - Do zoba, Tom!

- Co jej się stało? - Zszokowana patrząc na chłopaka, ale ten nawet na mnie nie spojrzał.

Do zoba, Tom? To są jakieś żarty?


*


W trakcie pracy dostałam wiadomość od Karen, gdzie wszystko było dokładnie wyjaśnione. Z treści wynika też, że organizator który podobno chodził z Karen do liceum, wyprawia te imprezy co tydzień, więc trochę dziwi mnie fakt, że ludziom chce się jeszcze na nie przychodzić. 

Kiedy zdążyłam pogodzić się z myślą, że muszę pojawić się na tej imprezie, zauważyłam bardzo istotny szczegół. To przyjęcie przebierańców. Miło, że Karen mi o tym wspomniała. Na ten moment nie pozostaje mi nic innego jak szybko pojechać do sklepu i kupić jakiś strój. 

Załamana przeklnęłam pod nosem i rzuciłam się na łóżko.

*

Gdy dotarłam do galerii handlowej, zastałam tam tłumy ludzi rozbiących zakupy. Zresztą czego ja się spodziewałam po budynku z mnóstwem sklepów. 

Głupia ja.

Przekroczenie niemalże całej galerii zajęło mi kilka minut, a już po chwili przed moimi oczami pojawił się ogromny sklep z pięknymi strojami. Przy wejściu powitała mnie bardzo sympatyczna kobieta, która przy okazji zaoferowała mi swoją pomoc.

- Dziękuję. Na razie tylko się rozglądam. - Posłałam w jej stronę szeroki uśmiech i zabrałam się za przeglądanie wyjściowych kreacji. Będąc w domu nawet nie miałam okazji zastanowić się za kogo się przebiorę. Może czarownicę... Albo królową...

Przekładając kolejne wieszaki, znalazłam idealny komplet catwoman oraz seksownej pokojówki. Szybko spojrzałam na telefon i zdecydowałam, że mam jeszcze trochę czasu na przymiarki. Zwinnym krokiem udałam się do przymierzalni, szczelnie zasłaniając zasłony. Kiedy stałam przed lustrem, zaczęłam orientacyjnie przykładać do siebie przebrania. Gdy zdjęłam z siebie zbędne ubrania, stwierdziłam, że ostatnio naprawdę przybrałam na wadze. Moje uda znacznie się powiększyły, ale brzuch nadal pozostawał szczupły. Uważam, że figura klepsydry, to jeden z nielicznych plusów bycia córką Rosalie Richards. Zakładając na siebie strój seksownej pokojówki, usłyszałam znajomy głos. Zdziwona uchyliłam delikatnie zasłonę by ujrzeć Aarona, który zmierza w kierunku działowi z męską odzieżą. Zdezorientowana przejrzałam się pospiesznie w lustrze, stwierdzając, że wyglądam zdzirowato (o co chyba chodzi na takich imprezach), wskoczyłam od razu w swoje ubrania i pognałam do kasy. Uczucie, a raczej ulga, której doświadczyłam, wychodząc ze sklepu była nie do opisania. 

***

Szczerze mówiąc, to mam nadzieję, że Wam matury i egzaminy ósmoklasisty poszły dużo lepiej ode mnie, bo ja jestem załamana. Nie wspomnę nawet o tym, że napisałam przemówienie na zły temat. Przepłakałam już tyle godzin, że ledwo co widziałam cokolwiek przez ostatni tydzień, ale mówi się trudno! 

Kocham Was!

Anonymouspisareczka xx

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro