19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

    Jechali już ponad piętnaście minut i Harry znajdował się na granicy wytrzymałości. Bał się, że jeszcze trochę, a tutaj zemdleje.

    – Zayn, możemy jechać szybciej? – Zniecierpliwienie, które odczuwał było nie do wytrzymania.

    – Harry, chcesz cały dotrzeć na miejsce? – zapytał mulat, patrząc kątem oka na przyjaciela, który westchnął cicho, kiwając głową. – No właśnie. Spokojnie, poród nie trwa pięć minut. – Zayn spojrzał na niego z politowaniem w oczach. Z jednej strony bawiła go ta cała sytuacja, z drugiej mógł sobie wyobrazić, co w tej chwili czuł Styles.

    – Skąd wiesz? – spytał zaciekawiony.

    – Mam młodsze rodzeństwo, pamiętasz? Gdy rodziła się Saafa, spędziłem w szpitalu dwa dni, rozumiesz. Dwa dni w poczekalni!

Wywrócenie oczami.  

    – Dobra. Ale nie możesz jechać… no nie wiem, choć o dziesięć kilometrów szybciej? – Harry posłał przyjacielowi spojrzenie szczeniaka skrzywdzonego przez los. Miał nadzieję, że choć trochę udobrucha ono Malika.

    – Nie. I nie proś mnie o to więcej.  

    – Ale…

    – Jeszcze jedno słowo a wywalę cię z auta na zbity pysk. – Zdenerwowanie wywołane małym, przestraszonym idiotą, jakim był Harry Edward Styles wcale nie działało korzystnie na chłopaka z Bradford.

    – Dobrze...
Westchnienie.

    – Zamiast mnie pośpieszać, zastanów się lepiej, co powiesz Louisowi.
Panika. Nerwowe przełkniecie śliny.

    – Ee...
Cisza. Pustka z głowie.

    – Nie wydaje mi się, żeby te twoje "Ee" zdołało wszystko naprawić.

    – Jestem beznadziejny, prawda?

    – Nie, Harry. Jesteś po prostu debilem.

Obrót w stronę tylnich siedzeń. Zabójcze spojrzenie.

    – Przymknij się, Niall.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro