Long way down.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Chciałam uciec. Za każdym razem, gdy spoglądałam na Harrego, jego siostrę lub matkę, pierwsze co przychodziło mi do głowy, to spakowanie toreb i ucieczka. Nie mogłam tego wszystkiego znieść. Tej czułości i dobroci ze strony jego rodziny. Ich zrozumienia i współczucia. Jak się okazało, Harry opowiedział im o mnie jakiś czas temu. Przyznał mi się do tego, zarumieniony aż po same cebulki włosów.

- Byłem zdołowany i musiałem z kimś porozmawiać. Gemma zawsze była tą, która pomagała mi rozwiązać problemy sercowe, więc opowiedziałem jej o tobie. Opowiedziałem jej całą naszą historię. To jak się poznaliśmy, to jak bardzo oboje namieszaliśmy. Zarówno mama jak i Gemma wiedzą, że jesteś Plotkarą. - Powiedział cicho nie patrząc mi w oczy. Gdy tylko mi to wyznał zdałam sobie sprawę z tego, co oznaczały ich spojrzenia posyłane w moją stronę, gdy myślały, że nie patrzę. Nie mogły zdecydować się na to, czy bardziej mnie nie znoszą, czy mi współczują, choć nigdy nie mówiły o tym otwarcie, ani nie dawały mi żadnych podostaw do myślenia w ten sposób. Jednak ja wiedziałam i gdybym była na ich miejscu, czułabym to samo co one. Byłam jedynie nieznaną im dziewczyną, skrzywdzoną przez życie, która poniżała bliską im osobę przez lata. To wszystko brzmiało okropnie, ale było prawdziwe.

- Muszą mnie nienawidzić. - Odparłam szczerze czując ogromną gulę w gardle.

- Mają do ciebie żal o co to zrobiłaś, ale nie nienawidzą cię. - Po tych słowach jak zawsze zostawił mnie samą w pokoju, myśląc, że właśnie tego potrzebowałam. Bycia samą. Szczerze była to ostatnia rzecz jakiej pragnęłam. Miałam dość przepłakiwania całej nocy i wstawania rano i oglądania swojej obrzydliwej, posiniaczonej twarzy. Co noc mijałam zamknięte drzwi od sypialni Harrego, walcząc z samą sobą, by po prostu na siłę nie wcisnąć mu się do łóżka. Chciałam go zmusić do kochania mnie tak jak wcześniej. Ale nie potrafiłam tego zrobić. Dlatego szłam do swojej białej sypialni i zagłuszałam swój krzyk i płacz poduszką.

*          *          *

Gardziłam sobą, jak nigdy wcześniej. Przechodziłam przez tortury siedząc z nimi w salonie, oglądając durne komedie, które miały podnieść mnie na duchu. Chciałam się upić. Chciałam zażyć białego proszku i przestać istnieć. To pragnienie zżerało mnie od środka i odbijało się zgagą w moim gardle, sprawiając, że chciałam krzyczeć. Krzyczeć tak głośno i tak potwornie, aż odebrało by mi nie tylko dech ale i głos. Chciałam drapać i gryź, ale najbardziej w świecie chciałam chyba po prostu z tym wszystkim skończyć.

W takich momentach zrywałam się z miejsca i przepraszając cicho wychodziłam na zewnątrz. Z reguły szłam przed siebie tak długo, aż nogi omawiały mi posłuszeństwa i padałam kolanami na mokrą łąkę lub wzgórze i po prostu płakałam. Gdy już nawet i na to nie miałam siły, kładłam się na plecy i patrzyłam w niebo, czasami tonąć w deszczu, innym razem budząc się po kilku godzinach całkowicie przemarznięta. Harry czasami wychodził, by mnie szukać. Podchodził do mnie wtedy z bólem wypisanym na twarzy, doprowadzając mnie tym do szału.

Odpychałam go za każdym razem, gdy chciał mnie dotknąć. Bałam się, że jeszcze chwila, a z tej cholernej miłości zacznę go nienawidzić. To było tak bardzo nielogiczne i logiczne za razem. Każda kobieta tak reagowała. Wyolbrzymiała drobiazg, gest albo jedno słowo i dodawała mu setek innych, zupełnie odrębnych znaczeń. I ja to uczyniłam i choć doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, nie mogłam przestać być na niego zła. Chciałam, tak cholernie egoistycznie, by był przy mnie i po prostu mnie przytulił i zapewnił, że wszystko się ułoży, a on przybrał maskę spokojnego, dorosłego człowieka, który chce jedynie ulżyć komuś innemu w cierpieniu. Czasami zachowywał się jakby mnie nie znał. Zawsze dążyłam do autodestrukcji, a on zamiast mi pomóc, tylko ten proces przyspieszał. Ironia, prawda? Już wolałam gdy był egoistycznym sukinsynem i brał to czego chciał, nie  bawąc  się w skrupuły i nie przejmując się tym, co pomyślą inni.

*          *          *

- Chyba nie myślisz, że pozwolę ci odejść – Głos Gemmy poniósł się po klatce schodowej. To kolejny raz, gdy chciała mnie powstrzymać.

- Gemma. Proszę. Nie dam rady. Nie zniosę tego wszystkiego.

- I co potem zrobisz? Zostawisz go? - Zaczęła mówić nieznoszącym sprzeciwu głosem, ciskając gromami z oczu, tak podobnymi do oczu jej brata. - Złamiesz mu tym serce.

- Tak będzie lepiej. Nie wiem po co w ogóle zgodziłam się na to wszystko. Nie powinnam była tutaj przyjeżdżać.

- Wiesz...zadzwonił do mnie kilka tygodni temu. Był załamany i przysięgam, że płakał w słuchawkę, choć nigdy się do tego nie przyzna. Opowiedział mi o tobie i o tym jak cholernie beznadziejnie się w tobie zakochał, gdy ty wybrałaś jego najlepszego przyjaciela. Brzmiał tak, jakby chciał sobie zrobić krzywdę. - Patrzyła na mnie oskarżycielsko, a ja poczułam jak moje nogi zaczynają się pode mną uginać. - Mówił o tym, jak wyznał tobie to co czuje, a ty choć tego nie odwzajemniłaś, pozwoliłaś mu na te wszystkie rzeczy, jeszcze bardziej go od siebie uzależniając. Pocieszał cię po tym, jak płakałaś za innym.

- Wiem o tym. - Powiedziałam nie śmiąc spojrzeć w jej oczy. - Wiem o tym wszystkim Gemma. Zdaję sobie z tego sprawę i uwierz, wiem jak się czuł.

- Nie wiesz. - Powiedziała z mocą. - Nigdy w życiu go takiego nie widziałam. Przyjechał tutaj kilka tygodni temu i wyglądał...wyglądał jak stary Harry, gdy już myślałyśmy, że straciłyśmy go bezpowrotnie. Obudziłaś w nim coś co chyba dawno temu w sobie zabił. Przywróciłaś go nam. Znowu był tym ciepłym, czułym facetem, którego pamiętałam z dawnych lat, a nie tym skończonym, obojętnym na wszystko dupkiem. Cierpiał, ale na nowo był sobą. Jestem ci za to wraz z Anne bardzo wdzięczna...ale nie zmienia to faktu, że bardzo wiele namieszałaś.

- Przepraszam.

- Dziękuję. - Odparła szczerze i zrobiła krok w moją stronę. - Dziękuję, że to powiedziałaś. - Uśmiechnęła się do mnie ciepło, a ja poczułam zbierające się w kącikach oczu łzy. Ona jako pierwsza tak zareagowała. - Wiesz dlaczego nie pozwolę ci uciec? - Pokiwałam przecząco głową, odstawiając torbę na ziemię. - Bo postawiłam na ciebie. Kazałam mu o ciebie walczyć. To dzięki mnie jeszcze się nie poddał. Oboje wiele wycierpieliście, ale jeśli teraz wyjdziesz, to to całe cierpienie pójdzie na marne. Spraw, by z tego wyszło coś pozytywnego. Niech po tym wszystkim chociaż na koniec będzie coś dobrego. - Zanim się zorientowałam już mnie obejmowała. - Walcz o niego, nie poddawaj się. On się nie poddał. - Objęłam ją niczym małe dziecko i po prostu się popłakałam. Łkałam w ramionach siostry mężczyzny, który był moim ocaleniem i zgubą za razem. Gładziła moje plecy, aż się uspokoiłam i zmusiła mnie, bym pomogła przygotować jej śniadanie. Nigdy o tym nie wspominałyśmy. Nigdy też już nie próbowałam uciekać, choć cała się aż do tego rwałam. Walczyłam o niego, nie poddając się tej strasznej ciągnącej mnie na dno pustce. Tak długo jak byłam przytomna, była dla nas szansa.

*         *          *

Po raz setny szłam przez pole, na którym tak wiele życiowych decyzji podejmował Harry. Opowiadał mi o tym miejscu, mówiąc, że zawsze tutaj wracał, gdy musiał pomyśleć lub odetchnąć od tego co działo się w jego życiu. To tutaj nakręcono także parę scen do ich drugiego filmu z trasy. Pamiętałam je, choć film w ogóle nie oddawał jego klimatu. Tej ciszy. Tego zapachu. Tego uczucia, gdy twoja stopa zapadała się w miękkiej ziemi.

W mojej dłoni znajdowała się już prawie opróżniona butelka szkockiej, którą choć wiedziałam, że nie powinnam, kupiłam i wypiłam o wiele zbyt szybko. Czołgałam się w wykopanym przez siebie samą grobie, błagając, by ktoś to skończył. By to ciepienie się skończyło. Myślałam, że już nic mnie nie jest w stanie bardziej załamać. Tak bardzo się pomyliłam. Myślałam, że po zerwaniu z Niallem umarłam. Nie. Wtedy po prostu coś we mnie pękło. Umarłam dopiero teraz. Szłam przez coraz bardziej zamglone pole, pijąc ten cholerny alkohol i pierwszy raz od tak dawna nie czując nic. Bo czy mogłam czuć jeszcze cokolwiek? Moje nogi coraz bardziej się o siebie plątały, a ja potykałam się coraz częściej o wystajace z ziemi kępki traw. Przed sobą widziałam jedynie niewyraźne zarysy drzewa, pod którym zamierzałam spocząć. Nawet nie obchodziło mnie to, jak wrócę do domu. Bo zdedydowanie nie byłam w stanie zrobić tego o własnych siłach. Dotarłam do stojącego na wzgórzu drzewa i osunęłam się po jego pniu na ziemię. Teraz widziałam jedynie dachy miasteczka, coraz bardziej otulane przez gęstą biel chmur opadających na ziemię. Wzięłam kolejny łyk mocnego alkoholu i zaśmiałam się gorzko sama z siebie. Byłam na dnie, samym dnie i jedyne co potrafiłam zrobić to śmiać się z własnego losu. Czy wtedy zwariowałam? Myślę, że nie, ale byłam bardzo tego bliska. 

*          *          *

- Nie dotykaj mnie Harry - Wystękałam, gdy ten pochylił się, by pomóc mi wstać. Byłam tak strasznie pijana, że nie do końca wiedziałam, gdzie się znajduję. 

- Dlaczego sobie to robisz. - Odparł jedynie i postawił mnie do pionu. No tak. Znowu odnalazłam drogę do pobliskiego pubu, w którym spędzałam ostatnio większość swojego czasu. Odechnęłam od siebie jeg dłonie i włożyłam do ust papierosa chcąc przyćmić swoje zmysły jeszcze bardziej. Spokojnie patrzył jak bardzo niezdarnie go odpaliłam i ponownie oparłam się o mur "Koguciego Kieliszka". 

- Nie zachowuj się, jakbyś nie wiedział. - Powiedziałam i spojrzałam w zachmurzone niebo. Poczułam jego dłonie na swojej twarzy, gdy chciał mnie zmusić bym na niego spojrzała. Odtrąciłam jego dłoń i wyprostowałam się patrząc na niego ze złością. Czego on jeszcze ode mnie chciał. Dlaczego nie pozwolił mi się zniszczyć. Po co na siłę trzymał mnie w tym przeklętym mieście. 

- Chcę tobie jedynie pomóc. - Jego wzrok uważnie badał moją nadal posiniaczoną twarz. Roześmiałam się. W mojej krwii nie tylko krążyła zbyt duża dawka alkoholu, ale także śmiertelna ilość niechęci, urazu i bólu połączonego z cynizmem. 

- Mogłeś wcześniej o tym pomyśleć Styles. - Minęłam go i chwiejnie ruszyłam w głąb miasteczka. 

- Co mam zrobić Lily! Powiedz mi co mam zrobić! - Zawołał za mną, a jego dłonie w geście całkowitego poddania się zwisały wzdłuż jego boków. Wyglądał pięknie w tym panującym wokół nas mroku. Zwłaszcza w tym czarnym płaszczu, który tak uwielbiałam. 

- Zostaw mnie w spokoju. - Powiedziałam odwracając się do niego twarzą. - Niczego już od ciebie nie chcę. Niczego już od ciebie nie potrzebuję. Odbierz swoje odkupienie, a mnie zostaw w spokoju w piekle, dobrze? - Wyglądał jakbym go uderzyła. Jakbym sprawiła mu cielesny ból. Spokojnie. I ja wtedy cierpiałam i to setki razy gorzej od niego. On jednak tego nie wiedział. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że odrzucił dziewczynę, która go kocha. Nie zdawał sobie sprawy, że chcąc naszego wspólnego odkupienia zaprzepasza naszą tak pokręconą, tak bardzo opłaconą krwią miłość. Jego oczy błyszczały w mroku, a jego szczęka zacisnęła się mocno ze złości. Kiwnęłam jedynie w jego stronę ręką i upiłam łyk z butelki, którą porwałam z baru. Tacy właśnie byliśmy. On zraniony, a ja zagubiona. Szłam przed siebie na oślep, po cichu marząc, że może po drodze wpadnę w przepaść i raz na zawsze zapadnie ciemność.

-------------

Nie ostrzegałam was, ale teraz będzie trochę (przeraźliwie) smutno. 

Wrzucam rozdziały tak często, bo chyba podświadomie chcę już skończyć pisanie Plotkary. Myślicie, że tylko wy płaczecie czytając to? Ja płaczę pisząc :D siedzimy w tym razem.

Dziękuję, że nadal ze mną jesteście! All the love, S.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro